piątek, 1 lutego 2013

Serwus! :]



01 luty, pierwszy dzień drugiego miesiąca roku nieprzestępnego- 2013
 Nareszcie piątek! Dla tej cudownej wolności można było przecierpieć osiem godzin w szkole od 7.10 ;]
No- dziś niby mam mieć więcej czasu, ale tylko pozornie... Zawsze znajdzie się coś do roboty nawet jeśli jutrzejszy dzień jest wolny...;/
Pierwsza lekcja nieplanowa- dodatkowy angielski. Byłam tylko ja, błogosławiona cisza! Gdybym tylko mogła stanowić członka jednoosobowej klasy- do szkoły zawsze chętnie bym chodziła ;] Więc- analiza testu, pytania z mowy zależnej i okresy warunkowe... W samotności chce się nawet robić takie rzeczy! W każdym razie- nie żałowałam tego wczesnego wstania. Druga lekcja- polski. Zabawnie ;]- ja zwykle. Schematycznie- zabawnie, ale oczywiście nie narzekam- w końcu to dobrze ;] Omawialiśmy erotyk Baczyńskiego "Biała magia"... ;D Ten utwór ewidentnie jest o akcie miłosnym! Pani polonistka próbowała sprytnie omijać konkretną interpretację choćby takich metafor jak "napełniona mlecznie" ;p (przeczytajcie sobie ten wiersz) No, przy takim utworze nie można nie być rozbawionym (ach ta nasza niedojrzałość...)! Przy tym wierszu widniał obrazek w pomniejszeniu przedstawiający dzieło "One" Maryny Wiśniewskie i z chęcią bym go tu zamieściła, ale nie mogę znaleźć w necie ;/ Szkoda...
No dobra kolejną lekcją był również polski- kartkówka, o której pisałam wczoraj (uważam, że nawet nieźle mi poszła;]), dokończenie analizy wiersza i tyle. Dalej- geografia (ach jakże nie chce mi się pisać...wybaczcie to będzie zapewne bardzo jałowa wypowiedź), powtórzenie wiadomości. Matma- matematyczka nadal nieobecne, więc- zastępstwo z pana od geografii ;] Trochę- bo do tej pory byłam od czubka głowy do koniuszka największego palucha przepełniona pozytywną energią, dobrym humorem- jakieś złe chochliki na tej lekcji odlały mojego płynu szczęścia chyba do kielicha kogoś innego... Słowem, bez pretensjonalnych, niezrozumiałych wywodów- humor mi się pogorszył. Przez jedną z fląder, która w pewien sposób jakby obdarła mnie z tajemnicy mej tożsamości, mego ja- którego przecież sama nawet do końca nie odkryłam... Byłam na celowniku, 'kawaii' (jap.-słodki), brak możliwości skupienia nad lekturą Virginii Woolf (zaczęłam czytać opowiadanie "Tajemniczy przypadek panny V" (jeszcze o tym napiszę), nieopisanie ciężki głaz zalegający na sercu, wprowadzenie swej świadomości do labiryntu... Wszystko za sprawą głośnego wykrzyczenia MNIE nie przeze MNIE- jeśli wiecie o co mi chodzi... Tajemnica wyszła z szafy, choć zastanawiałam się  też nad wstydem czy właśnie tym zagubieniem- czy to odczucia, które powinny mi wtedy towarzyszyć, doszłam do wniosku, że nie, ale- towarzyszyły! Po tej dodatkowej geografii, na której mojej myśli krążyły wokół Dezorientacji, niemożności podjęcia pewnych kroków (Widzicie Czytelnicy jak bardzo teraz staram się tajemniczo przemawiać- chwytam się brzytwy, wiem że niełatwo to czytać, bo nie ma możliwości zrozumienia o co chodzi...) nadeszła kolejna lekcja- religia. Religia, na której czułam przytłoczenie, niezmierzonych rozmiarów zagubienie, znużenie, senność i dezorientację (czy ja aby prawidłowo nazywam swe emocje...? potworność! Rozdroże? Miłość? o czym ja piszę?). Zdaję się, że gdy to opisuję odczuwam to wszystko z przeszłości jeszcze silniej niż gdy był na to czas! Wściekam się! Nie potrafię zrozumieć. Ach... po cóż ja się tym dzielę, to pochodzi z takiej głębi! Chęć szczerości już nie wystarcza- niech mnie licho. Virginia ukochana nie miała jednak do końca racji. Opisywanie swych uczuć wcale nie pomaga, przynajmniej nie zawsze, w ich uporządkowaniu. Dosyć, koniec więcej moich chęci, myśli, wniosków... Jestem zmęczona.
Po religii historia- s nowe ruchy polityczne XIXw. sufrażystki :], Marks, socjalizm, komunizm- blee! Only Feminism! :D Doradztwo zawodowe- test i oczekiwanie na powrót świadomości.
Dom- wymiana zdań, zmiana kostiumu, uporządkowanie (jak nie można umysłu to chociaż swą "świątynię dumania"...), spacer, Wprost i znowu sprawa związków partnerskich...  Łupanie orzechów- ubiłam sobie kciuka! Aż do teraz, gdy tak beznamiętnie i nędznie opisuję ten swój pierwszy dzień lutego... Samotność w tłumie cierpieniem i tragizmem... wiem, że jest to stwierdzenie to frazes od Virginii z jej opowiadania "Tajemniczy przypadek panny V" (strona o Virginii zostanie założona jutro). Jestem zmęczona, dziś już chyba nie zmobilizuję się do wartościowego działania, szczególnie dlatego, że zdaję sobie sprawę iż dzisiejszy wpis na bloga zaliczyć należy do jednego z najsłabszych ;/ Muszę niestety zmykać- mój dzisiejszy totalny brak weny usprawiedliwiam wypiciem zbyt mocnej kawy, potworną migreną i- co się z tymi wszystkimi poprzednimi powodami wiąże- zmęczeniem. Jutro będzie lepiej :] Mam problemy z dodawaniem obrazków i filmów, więc dziś na pożegnanie tylko jakże budujące i nadzieją przepełniające słowa z jednego z filmu Ghibli (odkrywcze nie są, ale godne powtarzania ;]).

"Zawsze jest jutro"
" Powrót do marzeń " studio Ghibli
Dobranoc :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz