Dziś witam się po francusku, japońsku i po polsku- serwus :)
23, drugi miesiąc roku 2013, Dzień przed galą oscarową! (o Manifie nie zapomniałam)
Właściwie to dwa dni... Mamy przecież różne strefy czasowe w zależności od szerokości albo długości geograficznej (tfu! współrzędne geograficzne- pięta achillesowa dla mnie). Tak w Polsce jesteśmy o 9 godzin do przodu przed zachodnimi Stanami- Los Angeles gdzie odbywa się gala. Z prostego rachunku wynika (choć wcale nie trzeba się nim trudzić), że u nas będzie już poniedziałek! Emisja na żywo bowiem rozpoczyna się mniej więcej o 3.00 (18.00 w Mieście Aniołów;]) (idź tu tego samego dnia do szkoły na 7.10...). Oki, muszę odrobinę tą ekscytacje przygasić- pisać nie mogę tak mi się ręce trzęsą!
Więc- ostatnia sobota tegorocznym ferii...
Wstałam wyjątkowo późno (jakoś nie mogę zmobilizować się by wstawać wcześniej) bo koło 13.00 ;] Jednak zanim wstałam czytałam swój poradnik o technice kaizen, rozdział 5 "Rozwiązuj małe problemy". No właśnie. Takie lilipucie problemy, których nie potrafimy nawet zauważyć, a jednak z czasem rosnące i mogące osiągnąć gigantyczne rozmiary- wtedy już niezwykle trudno je rozwiązać. Nie chcę tu przepisywać książki i- jak sądzę- nawet mi nie wolno- prawa autorskie ;] ale mogę przepisać cytat, który wykorzystał autor (dr Robert Maurer)
"Stawiaj czoła sytuacjom trudnym, kiedy wciąż są jeszcze łatwe; dokonuj wielkich czynów za pomocą serii małych działań"
- Tao Te Ching
Słusznie rzekł :]
Serio, ta książka jest świetna, polecam. Recenzentka dr Susan Jeffers stwierdziła iż jest "to publikacja o wielkiej sile przekonywania"- i absolutnie się z nią zgadzam.
Przeczytałam więc jeden rozdział słuchając cichutko muzyki na telefonie po czym wstałam pełna energii do przywrócenia jeszcze funkcjonującej przedwczoraj rutyny ;p Ćwiczenia, śniadanie (kasza manna i sok owocowy- kasza wyszła zbyt rzadka;/) podczas którego czytałam w Wyborczej o "Wrogu numer jeden"- nowym filmie (nominowanym do Oscara 'najlepszy film') Kathryn Bigelow (pierwsza kobieta w historii za najlepszą reżyserię:]), potem jakieś podsumowanie pontyfikatu Benedykta i jeszcze coś o Unii Europejskiej i konieczności przynależenia Polski do niej (dotacje przede wszystkim;p).
Kolejną czynnością dzisiejszego poranka, właściwie popołudnia było głaskanie Zyźka i oglądanie biegu Kowalczyk (strasznie byłam zawiedziona, że nie stanęła na podium;/).
Chociaż wcale mi się nie chciało to- przecież sobie obiecałam- wróciłam do czynności związanej z 'tamtym' planem dnia. Mianowicie- Monte Cassino... Dziś rozdziały "Zniszczenie klasztoru" i "Grzbiet Głowa Węża". Wciąż jeszcze nic o Polakach (kiedy oni w końcu do tych Włoch dotarli?!- wkrótce przeczytam;]) więc czuję, że tracę czas, a przeczytałam już ponad połowę tej 400-stronicowej książki historycznej...
Czytałam prawie dwie godziny (z przerwą na obiad- podłą w smaku sałatkę warzywną- chyba przestanę być wegetarianką!). Po tym czasie już tak bolały mnie oczy, że z impetem książkę zamknęłam, odłożyłam, wstałam, ubrałam się- i idę na spacer. Poszły ze mną mama i siostra- do sklepu (ja chciałam do punktu lotto, (wygrałam w kaskadzie 2zł;p)- ale już zamknięty, podobnie jak apteka i kosmetyczny;/). Podczas tego spaceru, jak zawsze zimą będąc na zewnątrz, zachwycałam się bielą... czystością, harmonią i siłą wiatru, który agresywnie uderzał mnie w twarz (pod prąd...). Nie odwracałam się jednak bo czułam jakby oczyszczał mnie z niepotrzebnych i złych myśli, chwilowo posyłał je w zapomnienie- dlatego jego podmuch był przyjemny, przyjazny...
No tak ta moja tendencja do marzycielstwa ;] Za każdym razem gdy staram się opisać swe uczucia wobec potęgi i piękna Natury, ujawniają się moje językowe ograniczenia, o których już przecież pisałam w nawiązaniu do słów Virginii...
Ach właśnie! Virginia! Wiecie co Ona napisała 23 lutego w swym dzienniku? Dużo ;] Oto fragment, który właściwie dzisiaj (raczej nie tylko) dotyczy i mnie!
Sobota, 23 lutego
"Mam naprawdę tysiące rzeczy do zrobienia. (...) jestem tak zajęta, że aż nie mogę zacząć, i jest to, niestety, aż nazbyt prawdziwe. (...) powinnam zatrzymać się na trochę, żeby kurz nieco opadł, czy jak to się tam mówi. Jest zimno, barbarzyńska pogoda"
Pogoda u mnie taka sama- barbarzyńska, też mam mnóstwo rzeczy do zrobienia :]
Napiszę Ci co mam do zrobienia- dokończenie tego wpisu, zrobienie sesji gier na rozwój umysłu, kurs japońskiego, który tak olałam (a go wygrałam- nie sama kupiłam...), że mi wstyd i żal, angielski, wypracowanie, zadania z matmy i film "Nędznicy" (i to- do cholery- nie obejrzałam wszystkich nominowanych- a obiecywałam sobie...) Koszmar!
No dobra, najgorsze co przydarzyło się jeszcze podczas spaceru- mama kategorycznie zabroniła mi wyjazdu do stolicy na 8 marca! Ona mnie zabija! Pojadę choćbym miała spać na dworcu, pojade wbrew zakazom, pojadę choćby nie wiem co:)
Po przewietrzeniu mózgu, pijąc gorącą herbatkę i wcinając flipsy przeglądałam swą książkę o malarstwie europejskim (przeglądałam, czytać mi się nie chciało;p) i mój wzrok zatrzymał się na pewnym intrygującym dziele... oto ono:

"Judyta zabijająca Holofernesa" Artemisia Gentileshi.
Obrazki malarki (co oczywiście jak na owe czasy- wczesny barok- było totalną anomalią... kobieta artystką?! jeszcze niezależną, samodzielną finansowo!)
powstały w latach 1611-1612, intryguje brutalnością (nie widać tego, ale twarz mordowane jest przeraźliwa, pełna strachu) i dosłownością (w formie epitetów cytuję autorkę książki- ona skorzystała z rzeczowników;p). Nie ukrywam, że zapewne gdyby nie fakt iż owe dzieło jest tworem kobiety, wcale by mnie tak nie zainteresowało ;] Ale ma w sobie coś... mrocznego, tajemnego i przejmującego- a to wszytko w wyrazach twarzy bohaterów obrazu.
Flipsy zjedzone, herbata wypita, zamykam więc książkę i wracam na górę- znów czytać o Monte Cassino... Prawdę pisząc męczy mnie to już, absolutnie nie interesuję się żadnymi działaniami wojennymi, jak to się egzystowało tragicznie w okopach i jak silnym przeciwnikiem dla aliantów byli Niemcy. Nudy. Zawsze bardziej interesował mnie los więźniów obozów koncentracyjnych, fronty walk, bombardowania, kampanie to- powtórzę- nudy, dla mnie oczywiście. Nie neguję faktu iż może to być dla kogoś ciekawe.
W każdym razie czytałam... Brnęłam w to i choć wypełniłam swą powinność (kochana rutyna) wcale nie czuję się teraz spełniona. Czytałam niecałą godzinę po czym włączyłam kompa, przypomniałam sobie ulubione sceny z "Brudnych pieniędzy" (branżówka ;p), jakieś wiadomości i na bloga... Spotkała mnie miła niespodzianka, dostałam pierwszy komentarz :) Pozdrawiam jego Autorkę i dziękuję jeszcze raz :]
Teraz słucham starego jak świat hitu Tatu "Nas nie gogoniat' :P ciekawe kto to jeszcze pamięta...
Lubię go:) Przypomina mi czasy gdy chodziłam do przedszkola i moje rodzeństwo go słuchało. Ach jak miło było być nieświadomą w pewnych (w większości) kwestiach :]
Chyba muszę kończyć... Mam przecież tyle do zrobienia!
Na koniec słuszne słowa :]
"Co skraca mi czas? – Działanie! Co wydłuża go niemiłosiernie? – Bezczynność!"
-Johann Wolfgang von Goethe (XVIII/XIXw.)- niemiecki filozof, poeta
Zmykam, do jutra :] Adieu!;]
Jak obiecałam czytam :) Bardzo interesujący wpis. Może spotkamy się przypadkiem w Warszawie na manifie (chociaż straszne tłumy) ale kto wie wszystko jest możliwe? Czekam na kolejny wpis z niecierpliwością. Też jestem zawiedziona Justysią ale robiła co mogła zawsze będę ją podziwiać to moja wielka idolka. Widzę że mamy ze sobą naprawdę wiele wspólnego:) Ja też nie zdążyłam do lotka :(
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, niesamowite jak wiele nas łączy! :)
UsuńCieszę się i dziękuję, że czytasz. Fantastycznie byłoby spotkać się na Manifie ;] Mam nadzieję, że się na niej pojawię... szkoda, że, jak się przed chwilą dowiedziałam, warszawska będzie dopiero 10-tego, w niedzielę;/
Pozdrawiam.