sobota, 2 lutego 2013

Ohayo! :)





02.02.2013r.
Serwus! :] Targają mną obawy czy zdołam tak codziennie- opisywać to co się działo od podniesienia powiek aż do ich zamknięcia... lub trochę wcześniej. I- niestety- dochodzę do twardego ( to jest twarde, fakt, rzeczywistość) wniosku, że nie. Dlaczego? Ponieważ już dzisiaj absolutnie nie mam ochoty pisać- robię to jeszcze się mobilizuję, trwam dzielnie (wątpliwości...) przy Słowach Virginii Woolf, o której przecież dziś miałam założyć stronę, jednak- jak to w życiu- nieprzewidziane okoliczności na to nie pozwoliły. W sumie to powinnam się cieszyć, że jakąkolwiek bo jakąkolwiek, ale mam siłę i ochotę cokolwiek pisać. Tylko czy potrafię w te słowa tchnąć prawdziwą wartość, swego 'ducha' i lekkość? Teraz naprawdę pisanie na klawiaturze mnie męczy, ale- dam radę!- opiszę tą nudną, schematyczną sobotę. Więc... Uroczystość Matki Boskiej Gromnicznej! Doskonale... Chociaż wczoraj (właściwie dzisiaj) położyłam się do łóżka koło 2.00, dzisiaj musiałam wstać na 8.00 do kościoła! Okej- tym razem nauczona pomyłkami przeszłości- nie opierałam się, posłusznie wstałam i poszłam do kościoła jednocześnie przepraszając wszystkie boginki, bogów i pluszaków za to, że brnę w śniegowych zaspach by czcić Maryję Świętą Dziewicę, a nie- ich. Czułam głęboko poczucie winy, wyrzuty sumienia. Rady jednak nie było- w porządku, nic wielkiego się nie stanie przecież. No i moje przypuszczenia się spełniły- nic nowego, zasyp (bo przecież ten śniegowy to jeszcze nie dość) pustymi słowami, podnoszenie prawej ręki- góra->dół->lewo->prawo (potocznie zwane czynieniem znaku krzyża Świętego). Okej- powrót do domu. Niedawno była premiera odcinka "Katastrofy w przestworzach- śmierć prezydenta" Smoleńsk, lecz nie oglądałam. Na szczęście rano była powtórka i to akurat gdy wróciliśmy ze świątyni zniewolonych bożych baranków. Fantastycznie! Oglądam! Obejrzałam i- co może wydać się nieludzkie- nie wywołał u mnie ten film żadnych uczuć- tak tylko z pustką i zimną, paskudną obojętnością w oczach patrzyłam. To pewnie wynik zmęczenia, a w większej mierze- skradzenia dużej ilości wrażliwości z mego serca. Nie przeszkadza mi to. Lepiej zbudować sobie solidną ochronę, otoczyć się grubą skorupą niż rozczulać się, wzruszać i też-cierpieć nadmiernie. No dobra, po produkcji dokumentu o Smoleńsku zjadłam śniadanie. Then... Na górę myśleć o ciekawej formie na biografię Virginii, którą miałabym zamieścić na blogu. Nic z tego. Nie potrafiłam się skupić, brzdękałam trochę na syntetyzatorze, słuchałam największych 'przebojów' muzyko klasycznej, w tym cudownej melodii Tańców połowieckich Aleksandra Borodina... Biegając po mile pachnących kartkach "Chwil Wolności, Dziennika Virginii Woolf" moje oczy dostrzegały- nie litery- a jakieś niezrozumiałe symbole... Być może tłumaczę swoje próżniactwo i lenistwo... Ale znam swoje odczucia- jest w tym wiele prawdy. Tak pół na pół. Zeszłam więc zrezygnowana na dół, pooglądałam z bratem wyścigi narciarskie, potem razem łupaliśmy orzechy i powrót na górę! Tym razem się nie dam- czytam, czytam muszę czytać! Tak, tak. Czytałam, ale dosyć niedługo. Przeczytałam tylko o związkach partnerskich w tygodniku "Wprost" i felieton Środy, cały czas słuchając muzyki klasycznej- jakby jej dźwięki akurat wtedy mogły mi pomóc... Przerwałam. Odrzuciłam gazetę na podłogę, przeczesałam palcami prawej dłoni włosy, ścisnęłam powieki, otworzyłam, głośno westchnęłam i już przy utworze z "Jeziora Łabędziego" (chyba Taniec łabędzi) zanurzyłam się w świecie marzeń, snów, fantazji... Rozmawiałam w myślach z mną wyimaginowaną przyjaciółką, nazwaną carycą Katarzyną (po prostu lubię tę postać historyczną bardzo nawet;]), dokładnie liczyłam zamienione z nią zdania- pięć. O czym mówiłyśmy? O bezsilności. Ogólnie rozumianej, w życiu, na scenie w teatrze życia gdy główny aktor upada i... nikogo nie ma, wokół pustka, nikt nie przyjdzie mu z pomocą, nie wyciągnie ręki, nie pomoże wstać, a naszemu głównemu bohaterowi brak sił... Tak tak o tym żeśmy mówiły. Wiecie... Jedna z bohaterek Virginii (nie pamiętam z którego opowiadania) zaliczyła siebie do ludzi, którzy wszystko bardzo silnie odczuwają. WSZYSTKO, BARDZO SILNIE, ODCZUWAJĄ. Współczuję jej. Nie wiem jak to wygląda w praktyce, jak na co by zareagowała. Wiem jednak, że ja się do takiej grupy nie zaliczam, a nie zaliczam się do niej, bo NIE WSZYSTKO bardzo silnie odczuwam, ale... nie piszę też, że silne uczucie nie towarzyszą mi nigdy... To byłby dopiero fałsz! Cierpię, lecz gdy cierpię zamykam się w sobie, usilnie wyciskam kilka kropel łez, tracę siły, upadam... Ale zawsze podnoszę się sama, bez niczyjej pomocy... Ha! chciałabym by tak było zawsze! o, tak! No dobrze, dobrze, bo znów zbyt głęboko się w siebie wwierciłam, nudzi Was to, dlatego tak rzadko blog jest odwiedzany! Po tych fantazyjnych rozmowach z carycą wróciłam niechętnie do rzeczywistości by- znów zdać sobie sprawę z tego, że i tak niczym pożytecznym się nie zajmę... Poza tym niemiłosiernie zaczął boleć mnie brzuch, aż skręcałam się z bólu. Udało mi się na jakiś czas oszukać ból i nie myśląc o nim zamknęłam oczy i zasnęłam... Snów albo nie było albo wiecznie już pozostaną tajemnicą niewartą o niej rozmyślania... Pobudkę zorganizował mi brat- "na obiad!"- krzyknął. Ostatnią rzeczą na którą miałam ochotę do obiad. Ale wstałam- próbowałam walczyć, zmobilizować się. Dwadzieścia pompek, do łazienki ochlapać twarz i na dół. Zjadłam kawałek wczoraj ryby z korniszonem. napiłam się gorącej herbaty- to pomogło wrócić mi 'do żywych' ;] Powrót na górę, włączenie kompa, gry na rozwój umysłu, potem z bratem w 'miasta Europy' (dosyć długo) i rozpoczynam seans... "Saam gaang yi"- japońsko-hongkońsko- koreański horror, składający się z trzech części. Są to właściwie trzy zupełnie nie powiązane ze sobą historie. Założę stronkę z recenzjami filmów- na pewno również ten się na niej znajdzie, więc... cierpliwości. Obejrzałam dwie z trzech- japońską i hongkońską. Koreańska albo na potem, albo na jutro ;] I dziś też jeszcze z bratem dokończymy oglądanie horroru koreańskiego "Zakazane piętro"- wczoraj zaczęliśmy, właśnie dlatego tak późno poszłam spać. Wybaczcie znów mam problemy z zamieszczaniem filmów i zdjęć- nie to licho! Przez to ten wpis będzie wyglądał na smutny i niezupełny... Na razie to wszystko... Brak mi trochę motywacji żeby wciąż pisać- czy właśnie ktoś to czyta? Czytasz? Więc daj znać, będę wiedzieć, że warto kontynuować prowadzenie bloga :]
Pozdrawiam, pa pa! :]



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz