niedziela, 24 lutego 2013

Bonsoir, Oscary!

Znów witam się po francusku ;]
24 luty, 2013r. ok. 8 godzin przed rozpoczęciem Ceremonii wręczenia Oscarów!
O rany! Jestem podekscytowana niemal tak bardzo jak byłam przed dwoma laty, gdy to, po raz pierwszy miałam oglądać tę wspaniałą, ekstrawagancką, pełną hollywoodzkich gwiazd, drogą i niesamowitą ceremonię wręczenia najważniejszych nagród filmowych! Dwa lata temu jednak byłam inna... dziecinna, oglądałam tylko dla mej faworytki jednej kategorii Natalie Portman ;] Teraz jest inaczej, mam dylematy, zastanawiam się wciąż komu kibicować...
Jestem tak podenerwowana, że aż na uspokojenie wzięłam już dwie pigułki i wciąż piję rumianek (wcale nie wiem jakie są jego właściwości, może działać jak placebo;p).
Ach, ach! Nie mogę się doczekać! Kogo obchodzi, że jutro szkoła, potworny koniec ferii, a tym bardziej, że pierwszą lekcją jest chemia! Kto o to dba!? Kiedy nadchodzą dwa tak cudowne zdarzenia jak Oscary i Manifa! (dowiedziałam się, że warszawska manifa w tym roku 10 marca... a miałam nadzieję nie pójść w piątek do budy...)
Okej... muszę opisać swój dzień, tak, tak... Choć mogłabym użyć jednego słowa i wystarczyłoby- Oscary!!!
Ale nie zrobię tego, Virginii przysięgę złożyłam i za żadne skarby jej nie złamię, więc...

Wstałam ok. 9.30, ale oczywiście zanim to uczyniłam przeczytałam (rutynowo) jeden rozdział ze swej złotej księgi o kaizen "Przyznawaj sobie małe nagrody". Chodzi o docenianie siebie (lub innych) przez niewielkie nagradzanie (bo to motywuje). Tak na przykład bo wykonaniu małego kroku kaizen zmierzającemu ku wyznaczonemu sobie celowi, zjadasz cukierka i mówisz do siebie: "dobra robota stara/stary". Nagradzasz się również, gdy zrezygnujesz z czegoś niekorzystnego dla Ciebie np. z papierosa, słodyczy itp. (jeżeli nagradzasz się za niezjedzenie słodyczy, nie możesz dać sobie cukierka;p). Autor wykorzystał w tym rozdziale pewien cytat, który i ja przytoczę: 

"Żaden akt dobroci, choćby i najmniejszy, nigdy nie idzie na marne"
- Ezop, "Lew i Mysz"
Oczywiście- słuszne słowa :]
Okej, więc przeczytałam ten rozdział, słuchając muzyki z Tarzana (Phil Collins do bólu przypomina mi mojego nauczyciela geografii...). Potem, rutynowo, ćwiczenia, śniadanie- nabiał, warzywa (jestem na skraju wyczerpania, będę chyba zmuszona do zrezygnowania z diety wegetariańskiej). Potem, żeby jeszcze cokolwiek zrobić pożytecznego przed kościołem (...kościół..., a na manifie same antyklerykały ;p), wzięłam się za... Monte Cassino (;[[). Przeczytałam tylko połowę następnego rozdziału "Przejściowy spokój w Cassino, kontrnatarcie Anzio" i nie zrobiłam żadnych notatek- bo- nie ma czasu... Trzeba przecież przygotować sobie coś do ubrania, umyć się... a to zajmuje mi sporo czasu. Gdy już się ze wszystkimi powyżej wymienionymi czynnościami uporałam czas na wyruszenie do świątyni zniewolonych baranków bożych, i samego Chrystusa Pana... (wybacz mi moja Boginio, będę Cię przepraszać do końca swych dni). Najgorsze jest to co okazało się już gdy byłam w świątyni. Otóż- uroczystość przyjęcia i serdecznego przywitania nowego proboszcza! (stary jechał po pijaku, spowodował wypadek i uciekł z miejsca zdarzenia- ha ha!) Owa, przyjazna, uroczystość, razem z mszą trwała ponad półtorej godziny! Mało tego wszystkie miejsca siedzące były zajęte... Potem bolały mnie nogi. Podczas, jednak, tego nieustającego bełkotu (serdecznie witamy, Boże nami się opiekuj, bracia i siostry dziękuję... Jezus was kocha...) przypomniałam sobie (akurat gdy mówili o św. Annie) o tym co czytałam w swej (w Rzeszowie kupionej) książce "Feminizm, antyfeminizm, kobieta w kościele". A czytałam o Marii Magdalenie- 'nawróconej' prostytutce. Rzekomo teraz każdą 'nawróconą' prostytutkę nazywa się (od św. Magdy) magdalenką ;D Wybuchłam niekontrolowanym śmiechem, wszyscy wokół na mnie spojrzeli;p 'magdalenki'... to mi się kojarzy z nazwą ciasteczek, herbatników czy babeczek, ha ha ha! ;] Takimi myślami zapełniając swą głowę umilałam sobie ten dłużący się niemiłosiernie czas w kościele.
Wracając rozmyślałam o (o dziwo nie o Oscarach...) potędze Cierpliwości i przypomniałam sobie dwa przysłowia (które kiedyś w jakimś celu, nie wiem już jakim, nauczyłam się na pamięć;p). Oto one:


"Anielska cierpliwość wymaga diabelskiej siły"
~Aleksander Kumor (już któryś z jego aforyzmów tu zamieszczałam;])

"Cierpliwość jest kluczem do szczęścia"
~przysłowie greckie

No jasne, trzeba dysponować naprawdę olbrzymimi pokładami cierpliwości by znieść nasyp tych pustych słów proboszczów, wikariuszy i w ogóle wszystkich 'kościelnych'. Masakra, nudy, bełkot, banały. No nieważne, po co mam nad tym teraz się zastanawiać skoro do ceremonii tuż, tuż... ;]
Po powrocie czekało na mnie dumne wzgórze Monte Cassino i historia bitwy pod nim... Myślę sobie wchodząc do swego pokoju i szybko zmieniając kostium- 'tylko nie Monte Cassino, wykituję jeśli będę musiała czytać to znowu...'. Więc- odpuściłam sobie. Rzuciłam się na łóżko, podłączyłam syntezator do wzmacniacza i brzdękałam chwilę. Po tym postanowiłam (wedle zaleceń dr Maurera) pomedytować 2 minuty (małe kroki). Niestety z uwagi na to, że moja siostra słuchała głośnej muzy, nie mogłam się skupić na myśleniu o 'niczym' (czyli o 'czarnym'), poza tym w trakcie mych prób wprowadzenia umysłu w stan spoczynku, weszła moja mama oznajmiając iż obiad jest na stole i czeka. 'Obiad nie zając nie ucieknie'- pomyślałam, ale 'przecież wystygnie', więc zeszłam ;] Ja jadłam filety z pstrąga, pozostali mięso... Filety z pstrąga z sałatka z białej kapusty, miodzio. Zjadłam, wróciłam na górę zapominając o medytacji, znów brzdękałam na syntetyzatorze. Szybko mi się znudziło, więc wzięłam najnowszy numer 'Świata wiedzy'. Czytałam o wielkim historycznym ciągu przyczynowo- skutkowym, o tym jaki wpływ miało wystąpienie Marcina Lutra i rozłam w kościele na późniejsze losy Europy (okazało się, że straszliwy miało wpływ- było przyczyną wielu wojen- trzydziestoletniej, pierwszej światowej, no i wskutek czego- wskutek klęski Niemców w pierwszej- także drugiej wojny światowej...). Biedny Luter... gdyby o tym wiedział nie sprzeniewierzyłby się papieżowi i pozostawiłby swe poglądy bezpiecznie, w cichy, w swej głowie... Przeczytałam tylko o tym bo więcej mi się nie chciało... Poza tym czekał rozdział Monte Cassino do dokończenia... Zrobiłam to- niechętnie- ale zrobiłam.
Potem już... praca domowa z polaka!!! Zapomniałam o niej przedtem! Wypracowanie, rozprawka, na temat 'białego kłamstwa'! Jakaś tam teza trzeba było uzasadnić jej słuszność. Napisałam, dzięki bogom i wszystkim pluszakom, zajęło mi to nie więcej niż 15 minut;p (przepisanie samo więcej mi zajęło) Ale najlepsze jest to, że podczas pisania szukając jakichś błyskotliwych aforyzmów o kłamstwie natknęłam się na taki, który szczególnie mi się spodobał:

"Czym w końcu jest kłamstwo? Prawdą w masce"
 ~George Byron (XVIII/XIXw.- angielski poeta i dramaturg)

Można sobie usprawiedliwiać małe oszustwa tym powiedzonkiem oświeceniowca ;p intrygujące, prawda?

Słucham właśnie, znowu, soundtracku z Thelmy i Louise (;]) i leci moja ulubiona piosenka z tego filmu, o miłości i przywiązaniu, 'dwa ciała, jedna dusza' ;]

 Świetna, na pewno Wam się spodoba ;]
Dobra co dalej... Ach, tak! Po napisaniu i przepisaniu pracy włączyłam kompa.
Przegląd informacji, poczta, filmweb, paint i rysowanie- istotek z portretów trumiennych ;p potem do teraz już tylko blog i muzyka (no w między czasie po te pigułki uspokajające i rumianek). Poszukam może jakiegoś wiersza żeby Wam przepisać... O, coś jest! Ale pesymistyczny... z tego roku bo w zeszycie od matmy;p

Odczucie

Uśmiechy, chwile, tłumienie emocji
do licha z resztą moralnego bełkotu-
'Chwila podniosła' Salvador Dali
to jest czerpanie radości i szczęścia
z samotności,
kryzys czy załamania egzystencjalne,
tak zwane bolączki-
przychodzą, trochę namieszają,
ale po krótkim czasie odchodzą
Przestałam na nie tak skrajnie reagować
nie marnuję łez już więcej
żyję w wewnętrznej ciszy
z uśmiechem,
mój świat, którego nikt nigdy
nie przekroczy granic.


Zdaję się, że ten wiersz jest na szybko napisaną interpretacją obrazu i- mylną ;]
Ale taka to już jestem- lubię wysnuwać sobie jakieś nadinterpretacje ;p
 Ale wiersz chyba dojrzalszy od tych 'rymowanych', którymi Was dotychczas raczyłam...  Tak mi się zdaje...

Pamiętacie Beksińskiego? Polskiego, znakomitego malarza, o którym pisałam, że jego dzieła są niezwykle intrygujące i fascynujące i, który tragicznie zginął zamordowany?
Oto owy genialny twórca, przedstawia na swym dziele przejście do mego świata i świata mych bogów, pluszaków, boginek i Bogini (oczywiście wedle mej własnej, prywatnej interpretacji ;p)

Słucham teraz mojej najukochańszej na wieki piosenki z mojego ulubionego filmu Ghibli 
'Szept serca', ale Wam jej tu nie wkleję, jeszcze nie dziś, na dziś wystarczy :]
Słowem Virginii również się nie podzielę, ponieważ dzisiaj, niestety, nie czytałam żadnego z jej pisarskich arcydzieł (bo Ona tworzyła same arcydzieła).

Zmykam więc- żegnajcie :] (Oscary zaczynają się o 3.00, być może zamieszczę na blogu link na stronkę która będzie emitowała galę, być może też skomentuję werdykt Akademii w danej kategorii, zobaczę na ile będę przytomna;p)

Witałam się po francusku, więc i w tym języku Was pożegnam :]




2 komentarze:

  1. To znowu ja:) Uwielbiam Natalie Portman jej rola w Czarnym Łabędziu! Moje typy oskarów sprawdziły się w 100% ale widzę że twoje są też bardzo trafne. Zajrzalam dopiero dziś bo historia mnie zajęła (jutro sprawdzianik) Wpis jak zwykle super:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, Natalie Portman dwa lata temu była dla mnie niczym bogini, oglądałam wszystkie filmy z jej udziałem po kolei- obłęd...;p
      Liczyłam na inny werdykt Akademii chociażby w kategorii najlepsza aktorka, ale... Lawrence zagrała bardzo dobrze, niech jej będzie.
      Więc szkoła? Nie tylko mnie zabiera bezcenny czas prawda?;] cóż przez to trzeba przebrnąć.
      Mam nadzieję, że dziś uda mi się opublikować jakiś post.
      Pozdrawiam.

      Usuń