środa, 20 lutego 2013

Po długiej przerwie...


Straszliwe jak ten czas ucieka! Niby banał- no bo to akurat powtarzamy chyba najczęściej, ale... za każdym razem gdy znów ta świadomość wraca oczy szeroko otwieram ze zdumienia!
20 luty! Wkrótce koniec ferii! Chrystusie... a raczej najdroższe pluszaki...
No dobra, na początek wyjaśnienie dzisiejszego pana z portretu trumiennego, "msamaha" w języku suahili (;p) oznacza 'przeprosiny', ode mnie- wstyd mi, że tak długo nie opisywałam swych dni, nie tyle wstyd przed Tobą Czytelniku, czy przed sobą, ile przed Virginią Woolf... Ach, tyle się wydarzyło! Tak wiele sytuacji, radości, zawodów, smutków, uniesień, słów, myśli, spojrzeń, zachwytów... a tak mało czasu ;[ Niemalże uroniłam łzę! Nie ma szans ogarnąć ostatnich 10 dni jeszcze dzisiejszego wieczoru, wszelkie próby skończyłyby się zapisaniem części napisanej i ponownego 'niczego-nie-opublikowania'. Dziś więc tylko 'dziś' i to w poważnym skrócie. Ale, zauważ- ileż ślicznych obrazków na wstępie Ci podarowałam ;] Prawdę pisząc to one tu sobie wszystkie czekały od pierwszego dnia w Warszawie gdy to- z planem czegoś napisania- wyszukiwałam ich i tworzyłam na kompie u brata. Jak wiadomo nie dało się- kto by w stolicy będąc myślał o tworzeniu ładnej wypowiedzi pisemnej? ;p
DZISIAJ. 20 luty, 2013 rok, 16 dni przed MANIFĄ (w której i tak nie będę uczestniczyć ;/, o tym później.)
Ferie. Środa, połowa drugiego tygodnia. Nowa rutyna. (posługiwanie się równoważnikami zdań nie służy żadnej wypowiedzi;/ O! ściągnął mi się właśnie film;p). Nowa rutyna po nawróceniu, nawróceniu na filozofię (raczej zowie się to 'techniką', ale słowo którego użyłam ładniej brzmi) Kaizen, małe kroki ku wielkim celom. Ale o tym (och jeju- znów świadomość ile mam tego do opisania, bożku czasu bądźże łaskawszy!)
W każdym razie, po raz trzeci, nowa rutyna. Co to znaczy? To znaczy wczesne wstawanie, wczesne zasypianie (dziś chyba się nie uda), nauka, spacer, uświadamianie, dieta sałatek z Lisnera (miodzio), pokuty (liczba mnoga;p) za grzechy 'samobiczowanie' (żaden ze mnie asceta- to zbyt wiele, oj stanowczo zbyt wiele!). Ale nie będę uogólniać (ciekawe jak długo). 
    Dziś obudziłam się o porze o której powinnam być już na nogach, 7.00. Obudziłam się, ale to nie znaczy, że wstałam, ponieważ tak naprawdę mój mózg i ciało trwały wciąż w półświadomości. Mózg był półświadomy, ciało 'półsparaliżowane', niezdolne totalnie do jakichkolwiek ruchów wykonywania. Więc- nie wstałam. Domknęłam oczy (powieki były nieznacznie podniesione) i wróciłam lekko do świata błogości sennej. O rany! Po pobudce ponownej o 9.20 (!) nie mogłam uwierzyć, że już tak późno! Mamma mia! 
Czułam się oszukana przez swoje zmysły, poranek i czas! Ale mowy nie było już o dalszym leniuchowaniu. Wciąż wstać mi się nie chciało, więc wzięłam swoją książkę o kaizen i z zaciekawieniem wgłębiłam się w jej treść... głównie porad jak polepszyć swoje życie w każdym jego aspekcie :) 10.00- zwlokłam się. Z poprzedniej rutyny nieodrzucone- 10 przysiadów, spoglądając oczywiście na maskę niebieską w indyjskim sklepiku kupioną. Łazienka, prysznic, dokładne planowanie dnia (uczę się...). Śniadanie, mleko, kromki z serem i papryką, stare "Wysokie obcasy" i kobiety pracujące w czasach PRLu, sweet. Potem na górę- uczyć się. O Monte Cassino, godzina dwadzieścia. Przy tym ślęczeniu nad 500-stronicową książką o jednej bitwie, przynajmniej- dodatkowo odprężałam się przy pomocy masażera do stóp ;p Potem- zadania z matmy, kaizen i 'tragiczne losy azjatyckich kobiet' (kupione w Warszawie w księgarni znajdującej się obok księgarni 'naszego dziennika';p). Potem trochę o kubizmie, głównie główny jego przedstawiciel- Picasso, "Damy z Awinionu" i zawód owym dziełem (coś mnie w sercu bolało, dziwne to uczucie, gdy patrzyłam na ten obraz)... Wszystko to czyniłam, a raczej czytałam słuchając muzyki klasycznej, najcudowniejsze utwory 'o śnie'. Obiad, pierogi ruskie. Wizyta u fryzjera, nieudana fryzura... Zakupy, "Świat wiedzy" (czytałam o stanie, czy świecie raczej pomiędzy życiem a śmiercią- zadziwiające, opiszę więcej, być może jutro jeżeli wcześniej zacznę...). Po powrocie oczywiście czytałam. Potem znów Cassino... godzina, razem niemal dwie i pół... rzygam tym prawdę pisząc. "Myśl małe myśli, podejmuj małe działania..." Whatever i tak Czytelniku nie będziesz wiedział o co chodzi, bo przecież ja- nie mam czasu wiecznie, teraz też, i to- przynajmniej- jest usprawiedliwione! No, chociaż tyle... Po tym nieszczęsnym Cassino- włączamy kompa, kolacja, Sex and the city (;D), gry na rozwój umysłu, jakiś artykuł o matkach-morderczyniach 'najbardziej krwiożerczych'... I znów nauka- trudne zadanie z matmy, opracowanie tematu z geografii (na egzamin już się uczę), 32 słówka z angielskiego (różne zwierzaki, raccoon- szop pracz;])... Jestem wyczerpana! Ku rozładowaniu emocji- muzyka Rammsteina (tak coś mocniejszego tego jest niezbędne). Jedna z ulubionych "Rein Raus" ;]

Zajebista... W kółko ją słucham! 
OK, na dzisiaj tyle. Chcę jeszcze obejrzeć film "Foxfire", mam nadzieję, że nic ani nikt mi nie przeszkodzi.
Dobranoc :]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz