wtorek, 26 lutego 2013

Rutyna runęła...





 Konbanwa! Znów po japońsku :) I po polsku- dobry wieczór, zamiast serwus, oficjalniej ;p
Powyższy obrazek- Tokio zatopione silniej w blasku swych niezliczonych neonów i świateł wieżowców aniżeli w promieniach słabnących zachodzącego Słońca...
Dzisiaj w szkole rozmyślałam jak cudownie byłoby znaleźć się teraz, w tamtym momencie rozmyślań, w zdumiewającej pod każdym chyba względem jednej z największych stolic świata, tym samym potężnej metropolii- Tokio... :]
Jakież to nieopisanie przyjemne, będąc w szkole (!), siedząc na lekcji, oddać się bez reszty marzeniom, zignorować zupełnie tą twardą rzeczywistość, posłać ją do diabła, choć na jakiś czas, niedługi... "oddalić się od powierzchni i jej twardych, wydzielonych faktów"- jak pisała w "Śladzie na ścianie" Ukochana Virginia, (zdaje się, po raz drugi cytuję te słowa:]).
Och, ale przecież, (co stanowi chyba dodatkową karę ekstra od Boga chrześcijańskiego za  schrupanie diabelskiego owocu.;p) takie błyski podczas których umysł odpływa daleko, są właśnie błyskami... krótkimi, intensywnie nasyconymi emocjami takimi jak uniesienie i swoista ekstaza, ale krótkimi, prędkimi, onirycznymi... 
Co za pretensjonalność epitetów! :P Whatever... Autentycznie się tak czułam!
Ale... przejdę do początku, a początkiem był Chaos, a oto Chaos...
Bullshit! Nie taka jest moja wizja Chaosu i nie od TAKIEGO początku chciałam zaczynać ;p
Mym początkiem będzie... noc wczorajsza, noc oscarowa, noc ciemna, ale w mym małym pokoiku oświetlona promykami mych emocji, oczarowaniem bogactwem i prestiżem Gali... a także słabiutką jasnością bijącą od mej starej i wysłużonej lampki ;]
 Więc... wstałam o 2.00, zwlokłam się właściwie z myślami typu- cholera, podnieta minęła, nie chce mi się wstawać, będę jutro jak powstała ze zmarłych (jak nasz Pan Jezus), niczym zombie z podkrążonymi oczyma nieobecnymi... i taka byłam, ale o tym zaraz... Więc, łatwo się domyślić iż prawie zrezygnowałam!!! Słodki Boże! Ale nie! dałam radę- wstałam, ugotowałam wodę na herbatę (w pierwszym zamierzeniu na kawę) w mym małym elektronicznym czajniczku po czym wyszłam na balkon by zabrać wystarczająco schłodzony jogurt śliwkowy, włączyłam komputer, cichutko zeszłam na dół, w myślach wściekając się- jak mogłam o tym zapomnieć?!- by wziąć jabłko, które miałam zjeść podczas ogłaszania wyniku w kategorii ostatniej.
Okej, jabłko jest, czerwona herbata jest, jogurt też, komputer włączony: czas na szukanie stronki emitującej ceremonię (bo te do których linki podałam były oszukane...). Trochę mi zeszło aż znalazłam po polsku, z canal +. Mniej więcej pierwsze 2,5h było fantastycznie! Wcinałam jogurt, popijałam herbatą i zachwycałam się każdą obecną na gali gwiazdą. Bajecznie tak było do czasu... gdy włączył mi się limit! Byłam wściekła i zdesperowana, szukałam szybko strony innej- choćby obcojęzycznej... Znalazłam- austriacką ;p Komentowali po niemiecku, ale cała reszta w angielskim, więc nie najgorzej. 
Ceremonia dobiegła końca koło 6.00, żadnych niespodzianek, Lawrence najlepszą aktorką, Day-Lewis aktorem, Anne- drugoplanowa, Argo- best movie, Miłość- najlepszy obraz nieanglojęzyczny.
O rany! Położyłam się na godzinę do łóżka, nie chciałam wstać, mój organizm bronił się jak mógł przed opuszczaniem łóżka... lecz musiałam. Poszłam do szkoły, gdzie ekscytowałam się Manifą i Oscarami, ale dłużej drzemałam, gdzie co najpotworniejsze- runęła moja Piękna feriowa Rutyna... ;[ po szkole oczywiście- sen, do 20.00, po tejże godzinie cokolwiek do szkoły, Tomasz Lis, znów związki partnerskie?!, ksiądz- oszołom i błogostan... Sen...

No i dzisiaj! Jezusie, jaki to koszmar. Napisałam przed chwilą- Runęła moja Rutyna.
Dziś po szkole z jej gruzów próbowałam wygrzebać choć strzępów czynności najbardziej 'kaizen', najbardziej wartościowych i rozwijających... Nawet ze skutkiem pozytywnym!
Najpierw brzdękanie na syntetyzatorze, potem KAIZEN... "Rozpoznawaj małe momenty"...
niepozorne okoliczności prowadzące do czegoś wielkiego, jak Archimedes zażywają przyjemnej, gorącej, popołudniowej kąpieli, absolutnie przypadkowo odkrywa prawo wyporu wody (czy coś w ten deseń, wiesz zapewne Czytelniku lepiej, nigdy nie byłam dobra z fizyki i jej wszelkich praw i reguł;p). Tak niepozorne czynności! A rewolucjonizują często nie tylko nasze, ale i większej grupy ludzi życie! (Nie, no taki prosty zjadacz chleba jak ja to tylko swoje życie może zmienić aż na taką skalę...;p)

"Prawdziwego twórcę można poznać po tym, że potrafi dostrzec coś istotnego w najpowszechniejszych i najdrobniejszych rzeczach".
~Igor Strawiński

"Aby dostrzegać obietnice niesione przez małe momenty, trzeba być osobą ciekawą świata i mającą otwarty umysł"
~dr Robert Maurer, 'Filozofia kaizen'

"Bycie wielkim w rzeczach małych oraz bycie prawdziwie szlachetnym i bohaterskim w najdrobniejszych szczegółach codziennego życia to cnota na tyle rzadka, że aż dająca powód do świętości" 
~Harriet Beecher Stove (amerykańska pisarka i działaczka społeczna/ XIXw.)

Gdybym tylko miała więcej czasu i ochoty... Nie mogę zerwać kolejnej nocy... 
Streścić się muszę;p 
Potem do miasta kupić osiem lizaków czupa czups ;p zjadłam tylko jednego do tej pory...
Powrót, fantastycznie!- część mej rutyny, jeszcze przedwczoraj tak nienawidzonej dziś ukochanej- Monte Cassino! :D, 1,5 h, poczynań aliantów na Wzgórzu Zamkowym!
Lecz po tym czasie, część nowa przyzwyczaić się do której trzeba- biologia... szkoła, lekcje ;[ 
W tej chwili wewnętrznie zapłakałam :[ Ja chcę do Warszawy! Ja chcę na Manifę, ja chcę się jutro wyspać, ja chcę znowu ferie! A propos Manify, wymyśliłam fajowe hasełko;]

'NIEPODLEGŁA POLKA?
NIE, PÓKI W RZĄDZIE DEMOLKA...'   

 idealne prawda? ;] w nawiązaniu do głównego hasła Manify "O Polkę niepodległą".

Choć słucham Rammsteina...

wcale mnie to nie pobudza, nie chce mi się nawet odrywać palców od klawiatury...
Ale ze mnie zrzęda! Odeszły we mgłę gęstą te pokłady pozytywnej energii, które w sobie magazynowałam jeszcze przed i w trakcie ferii... Ale to pewnie chwilowe!
Czytałam kiedyś, gdzieś, że organizm jeżeli nie otrzyma odpowiedniej porcji snu, a brońcie pluszaki, nie będzie spał całą noc (żołnierze podczas kampanii włoskiej- pewnie nie tylko tej;p- nie spali nawet kilka dni, a czasem- kilkanaście...) przez następne dni będzie się regenerował- co boleśnie odczuwam podczas porannego wstawania (Boginio, jak mi się udało?! dziś było na 7.10!). Życie. Najbanalniej i jeszcze jak mało precyzyjnie.
W każdym razie- obawiam się, że ten wpis zaliczę do gorszych, po cóż ja je w ogóle tworzę, jeżeli nie czuję się na siłach... Tyle mam do opowiedzenia, tyle się każdego dnia wydarza, a ja jestem tak niewiarygodnie próżna 
 "ta melancholia maleje w miarę jak ją opisuję. Czemu więc nie robię tego częściej, cóż, próżność mi nie pozwala".
Pocieszam się tym, że Virginia, jak z powyższych słów z Jej dziennika wynika, czasem czuła się podobnie...
No tak- chciałabym być jak Virginia Woolf... ;] oto moje marzenie...
Chyba spadam, mam o czym pisać, ale nie chce mi się- najprościej, poza tym- i obawiam się, że, wyjątkowo, to jest silniejszy powód- muszę kłaść się spać by jutro nie mieć takich problemów z wstaniem jak dziś... A prezentacja z infy nie zrobiona, ćwiczenia z bioli niedokończone, o matmie i edukacji już nie wspominając... Szkoła stanowczo zbyt brutalnie wtargnęła w me, podczas ferii, na nowo uformowane życie- może zbyt prędko i zbyt silnie się do niego przywiązałam... 
Witałam się po japońsku, żegnam po hiszpańsku ;]

niedziela, 24 lutego 2013

And the Oscar goes to...


Już wkrótce się zacznie! Transmisja na żywo!
http://www.wprost.pl/ar/389455/Oscary-2013-Ceremonia-rozdania/
http://www.mecze24.pl/inne/oscary-2013

Mam nadzieję, że będzie tu ;]
Oto co dziś zamieściłam na fb na podsumowanie swojego 'filmów oscarowych oglądania' ;D

 "Ceremonia tuż, tuż... i jest stronka na której będzie emitowana :] (początek 2.30)
Niestety wszystkich nominowanych filmów obejrzeć mi się nie udało (do wielu z przyczyn oczywistych nie było jeszcze dostępu), ale jakiekolwiek rozeznanie mam ;]
W kategorii 'najlepszy film nieanglojęzyczny' obstawiam z pewnością niemal stuprocentową francuską "Miłość" (8/10) i tylko tego zwycięstwa jestem tak pewna.
'Najlepszy film'... "Lincoln", "Poradnik pozytywnego myślenia", "Nędznicy" no i "Miłość" (wyjątkowo nominowana również w tej kategorii) to jedyne przeze mnie obejrzane filmy i realnie nie mam pojęcia
które filmowe dzieło ma największe szanse. Opiniami znawców się nie raczę, wolę pozostawić element zaskoczenia.
Najlepsza aktorka w roli pierwszoplanowej... ogromny mam dylemat:
choć Jennifer Lawrence niewątpliwie spisała się na medal i również niewątpliwie kreacja w "Poradniku.." jest jej najlepszą z dotychczasowych w karierze to Emmanuelle Riva (główna bohaterka "Miłości") według mnie dała prawdziwy popis aktorskiego mistrzostwa w swej kreacji kobiety poważnie chorej w tym zaskakującym dramacie o miłości wielkiej, szczególnej, wyjątkowej...
Aktor pierwszoplanowy- moim małym faworytem jest Hugh Jackman ("Nędznicy"), choć przewiduję, że statuetka powędruje do Daniela-Day Lewisa- Abrahama Lincolna.
Drugoplanowa rola żeńska- absolutnie Anne Hathaway, męska- Robert de Niro mnie się bardzo podobał w "Poradniku...", ale pewnie Tommy dostanie...
Ostatnim filmem tuż przed galą, który mam zamiar obejrzeć jest "Wróg numer jeden" reżyserii Kathryn Bigelow (pierwszej kobiety z Oscarem za reżyserię:])
No, w każdym razie, naturalnie nie mogę się już ceremonii doczekać i, z pewnością, oglądam całą :]" 

No... Jeszcze kilka minut :] 
  

Bonsoir, Oscary!

Znów witam się po francusku ;]
24 luty, 2013r. ok. 8 godzin przed rozpoczęciem Ceremonii wręczenia Oscarów!
O rany! Jestem podekscytowana niemal tak bardzo jak byłam przed dwoma laty, gdy to, po raz pierwszy miałam oglądać tę wspaniałą, ekstrawagancką, pełną hollywoodzkich gwiazd, drogą i niesamowitą ceremonię wręczenia najważniejszych nagród filmowych! Dwa lata temu jednak byłam inna... dziecinna, oglądałam tylko dla mej faworytki jednej kategorii Natalie Portman ;] Teraz jest inaczej, mam dylematy, zastanawiam się wciąż komu kibicować...
Jestem tak podenerwowana, że aż na uspokojenie wzięłam już dwie pigułki i wciąż piję rumianek (wcale nie wiem jakie są jego właściwości, może działać jak placebo;p).
Ach, ach! Nie mogę się doczekać! Kogo obchodzi, że jutro szkoła, potworny koniec ferii, a tym bardziej, że pierwszą lekcją jest chemia! Kto o to dba!? Kiedy nadchodzą dwa tak cudowne zdarzenia jak Oscary i Manifa! (dowiedziałam się, że warszawska manifa w tym roku 10 marca... a miałam nadzieję nie pójść w piątek do budy...)
Okej... muszę opisać swój dzień, tak, tak... Choć mogłabym użyć jednego słowa i wystarczyłoby- Oscary!!!
Ale nie zrobię tego, Virginii przysięgę złożyłam i za żadne skarby jej nie złamię, więc...

Wstałam ok. 9.30, ale oczywiście zanim to uczyniłam przeczytałam (rutynowo) jeden rozdział ze swej złotej księgi o kaizen "Przyznawaj sobie małe nagrody". Chodzi o docenianie siebie (lub innych) przez niewielkie nagradzanie (bo to motywuje). Tak na przykład bo wykonaniu małego kroku kaizen zmierzającemu ku wyznaczonemu sobie celowi, zjadasz cukierka i mówisz do siebie: "dobra robota stara/stary". Nagradzasz się również, gdy zrezygnujesz z czegoś niekorzystnego dla Ciebie np. z papierosa, słodyczy itp. (jeżeli nagradzasz się za niezjedzenie słodyczy, nie możesz dać sobie cukierka;p). Autor wykorzystał w tym rozdziale pewien cytat, który i ja przytoczę: 

"Żaden akt dobroci, choćby i najmniejszy, nigdy nie idzie na marne"
- Ezop, "Lew i Mysz"
Oczywiście- słuszne słowa :]
Okej, więc przeczytałam ten rozdział, słuchając muzyki z Tarzana (Phil Collins do bólu przypomina mi mojego nauczyciela geografii...). Potem, rutynowo, ćwiczenia, śniadanie- nabiał, warzywa (jestem na skraju wyczerpania, będę chyba zmuszona do zrezygnowania z diety wegetariańskiej). Potem, żeby jeszcze cokolwiek zrobić pożytecznego przed kościołem (...kościół..., a na manifie same antyklerykały ;p), wzięłam się za... Monte Cassino (;[[). Przeczytałam tylko połowę następnego rozdziału "Przejściowy spokój w Cassino, kontrnatarcie Anzio" i nie zrobiłam żadnych notatek- bo- nie ma czasu... Trzeba przecież przygotować sobie coś do ubrania, umyć się... a to zajmuje mi sporo czasu. Gdy już się ze wszystkimi powyżej wymienionymi czynnościami uporałam czas na wyruszenie do świątyni zniewolonych baranków bożych, i samego Chrystusa Pana... (wybacz mi moja Boginio, będę Cię przepraszać do końca swych dni). Najgorsze jest to co okazało się już gdy byłam w świątyni. Otóż- uroczystość przyjęcia i serdecznego przywitania nowego proboszcza! (stary jechał po pijaku, spowodował wypadek i uciekł z miejsca zdarzenia- ha ha!) Owa, przyjazna, uroczystość, razem z mszą trwała ponad półtorej godziny! Mało tego wszystkie miejsca siedzące były zajęte... Potem bolały mnie nogi. Podczas, jednak, tego nieustającego bełkotu (serdecznie witamy, Boże nami się opiekuj, bracia i siostry dziękuję... Jezus was kocha...) przypomniałam sobie (akurat gdy mówili o św. Annie) o tym co czytałam w swej (w Rzeszowie kupionej) książce "Feminizm, antyfeminizm, kobieta w kościele". A czytałam o Marii Magdalenie- 'nawróconej' prostytutce. Rzekomo teraz każdą 'nawróconą' prostytutkę nazywa się (od św. Magdy) magdalenką ;D Wybuchłam niekontrolowanym śmiechem, wszyscy wokół na mnie spojrzeli;p 'magdalenki'... to mi się kojarzy z nazwą ciasteczek, herbatników czy babeczek, ha ha ha! ;] Takimi myślami zapełniając swą głowę umilałam sobie ten dłużący się niemiłosiernie czas w kościele.
Wracając rozmyślałam o (o dziwo nie o Oscarach...) potędze Cierpliwości i przypomniałam sobie dwa przysłowia (które kiedyś w jakimś celu, nie wiem już jakim, nauczyłam się na pamięć;p). Oto one:


"Anielska cierpliwość wymaga diabelskiej siły"
~Aleksander Kumor (już któryś z jego aforyzmów tu zamieszczałam;])

"Cierpliwość jest kluczem do szczęścia"
~przysłowie greckie

No jasne, trzeba dysponować naprawdę olbrzymimi pokładami cierpliwości by znieść nasyp tych pustych słów proboszczów, wikariuszy i w ogóle wszystkich 'kościelnych'. Masakra, nudy, bełkot, banały. No nieważne, po co mam nad tym teraz się zastanawiać skoro do ceremonii tuż, tuż... ;]
Po powrocie czekało na mnie dumne wzgórze Monte Cassino i historia bitwy pod nim... Myślę sobie wchodząc do swego pokoju i szybko zmieniając kostium- 'tylko nie Monte Cassino, wykituję jeśli będę musiała czytać to znowu...'. Więc- odpuściłam sobie. Rzuciłam się na łóżko, podłączyłam syntezator do wzmacniacza i brzdękałam chwilę. Po tym postanowiłam (wedle zaleceń dr Maurera) pomedytować 2 minuty (małe kroki). Niestety z uwagi na to, że moja siostra słuchała głośnej muzy, nie mogłam się skupić na myśleniu o 'niczym' (czyli o 'czarnym'), poza tym w trakcie mych prób wprowadzenia umysłu w stan spoczynku, weszła moja mama oznajmiając iż obiad jest na stole i czeka. 'Obiad nie zając nie ucieknie'- pomyślałam, ale 'przecież wystygnie', więc zeszłam ;] Ja jadłam filety z pstrąga, pozostali mięso... Filety z pstrąga z sałatka z białej kapusty, miodzio. Zjadłam, wróciłam na górę zapominając o medytacji, znów brzdękałam na syntetyzatorze. Szybko mi się znudziło, więc wzięłam najnowszy numer 'Świata wiedzy'. Czytałam o wielkim historycznym ciągu przyczynowo- skutkowym, o tym jaki wpływ miało wystąpienie Marcina Lutra i rozłam w kościele na późniejsze losy Europy (okazało się, że straszliwy miało wpływ- było przyczyną wielu wojen- trzydziestoletniej, pierwszej światowej, no i wskutek czego- wskutek klęski Niemców w pierwszej- także drugiej wojny światowej...). Biedny Luter... gdyby o tym wiedział nie sprzeniewierzyłby się papieżowi i pozostawiłby swe poglądy bezpiecznie, w cichy, w swej głowie... Przeczytałam tylko o tym bo więcej mi się nie chciało... Poza tym czekał rozdział Monte Cassino do dokończenia... Zrobiłam to- niechętnie- ale zrobiłam.
Potem już... praca domowa z polaka!!! Zapomniałam o niej przedtem! Wypracowanie, rozprawka, na temat 'białego kłamstwa'! Jakaś tam teza trzeba było uzasadnić jej słuszność. Napisałam, dzięki bogom i wszystkim pluszakom, zajęło mi to nie więcej niż 15 minut;p (przepisanie samo więcej mi zajęło) Ale najlepsze jest to, że podczas pisania szukając jakichś błyskotliwych aforyzmów o kłamstwie natknęłam się na taki, który szczególnie mi się spodobał:

"Czym w końcu jest kłamstwo? Prawdą w masce"
 ~George Byron (XVIII/XIXw.- angielski poeta i dramaturg)

Można sobie usprawiedliwiać małe oszustwa tym powiedzonkiem oświeceniowca ;p intrygujące, prawda?

Słucham właśnie, znowu, soundtracku z Thelmy i Louise (;]) i leci moja ulubiona piosenka z tego filmu, o miłości i przywiązaniu, 'dwa ciała, jedna dusza' ;]

 Świetna, na pewno Wam się spodoba ;]
Dobra co dalej... Ach, tak! Po napisaniu i przepisaniu pracy włączyłam kompa.
Przegląd informacji, poczta, filmweb, paint i rysowanie- istotek z portretów trumiennych ;p potem do teraz już tylko blog i muzyka (no w między czasie po te pigułki uspokajające i rumianek). Poszukam może jakiegoś wiersza żeby Wam przepisać... O, coś jest! Ale pesymistyczny... z tego roku bo w zeszycie od matmy;p

Odczucie

Uśmiechy, chwile, tłumienie emocji
do licha z resztą moralnego bełkotu-
'Chwila podniosła' Salvador Dali
to jest czerpanie radości i szczęścia
z samotności,
kryzys czy załamania egzystencjalne,
tak zwane bolączki-
przychodzą, trochę namieszają,
ale po krótkim czasie odchodzą
Przestałam na nie tak skrajnie reagować
nie marnuję łez już więcej
żyję w wewnętrznej ciszy
z uśmiechem,
mój świat, którego nikt nigdy
nie przekroczy granic.


Zdaję się, że ten wiersz jest na szybko napisaną interpretacją obrazu i- mylną ;]
Ale taka to już jestem- lubię wysnuwać sobie jakieś nadinterpretacje ;p
 Ale wiersz chyba dojrzalszy od tych 'rymowanych', którymi Was dotychczas raczyłam...  Tak mi się zdaje...

Pamiętacie Beksińskiego? Polskiego, znakomitego malarza, o którym pisałam, że jego dzieła są niezwykle intrygujące i fascynujące i, który tragicznie zginął zamordowany?
Oto owy genialny twórca, przedstawia na swym dziele przejście do mego świata i świata mych bogów, pluszaków, boginek i Bogini (oczywiście wedle mej własnej, prywatnej interpretacji ;p)

Słucham teraz mojej najukochańszej na wieki piosenki z mojego ulubionego filmu Ghibli 
'Szept serca', ale Wam jej tu nie wkleję, jeszcze nie dziś, na dziś wystarczy :]
Słowem Virginii również się nie podzielę, ponieważ dzisiaj, niestety, nie czytałam żadnego z jej pisarskich arcydzieł (bo Ona tworzyła same arcydzieła).

Zmykam więc- żegnajcie :] (Oscary zaczynają się o 3.00, być może zamieszczę na blogu link na stronkę która będzie emitowała galę, być może też skomentuję werdykt Akademii w danej kategorii, zobaczę na ile będę przytomna;p)

Witałam się po francusku, więc i w tym języku Was pożegnam :]




sobota, 23 lutego 2013

Salut ;]


Dziś witam się po francusku, japońsku i po polsku- serwus :) 
23, drugi miesiąc roku 2013, Dzień przed galą oscarową! (o Manifie nie zapomniałam)
Właściwie to dwa dni... Mamy przecież różne strefy czasowe w zależności od szerokości albo długości geograficznej (tfu! współrzędne geograficzne- pięta achillesowa dla mnie). Tak w Polsce jesteśmy o 9 godzin do przodu przed zachodnimi Stanami- Los Angeles gdzie odbywa się gala. Z prostego rachunku wynika (choć wcale nie trzeba się nim trudzić), że u nas będzie już poniedziałek! Emisja na żywo bowiem rozpoczyna się mniej więcej o 3.00 (18.00 w Mieście Aniołów;]) (idź tu tego samego dnia do szkoły na 7.10...). Oki, muszę odrobinę tą ekscytacje przygasić- pisać nie mogę tak mi się ręce trzęsą!

Więc- ostatnia sobota tegorocznym ferii...
Wstałam wyjątkowo późno (jakoś nie mogę zmobilizować się by wstawać wcześniej) bo koło 13.00 ;] Jednak zanim wstałam czytałam swój poradnik o technice kaizen, rozdział 5 "Rozwiązuj małe problemy". No właśnie. Takie lilipucie problemy, których nie potrafimy nawet zauważyć, a jednak z czasem rosnące i mogące osiągnąć gigantyczne rozmiary- wtedy już niezwykle trudno je rozwiązać. Nie chcę tu przepisywać książki i- jak sądzę- nawet mi nie wolno- prawa autorskie ;] ale mogę przepisać cytat, który wykorzystał autor (dr Robert Maurer)

"Stawiaj czoła sytuacjom trudnym, kiedy wciąż są jeszcze łatwe; dokonuj wielkich czynów za pomocą serii małych działań"
- Tao Te Ching

Słusznie rzekł :] 
Serio, ta książka jest świetna, polecam. Recenzentka dr Susan Jeffers stwierdziłajest "to publikacja o wielkiej sile przekonywania"- i absolutnie się z nią zgadzam.

Przeczytałam więc jeden rozdział słuchając cichutko muzyki na telefonie po czym wstałam pełna energii do przywrócenia jeszcze funkcjonującej przedwczoraj rutyny ;p Ćwiczenia, śniadanie (kasza manna i sok owocowy- kasza wyszła zbyt rzadka;/) podczas którego czytałam w Wyborczej o "Wrogu numer jeden"- nowym filmie (nominowanym do Oscara 'najlepszy film') Kathryn Bigelow (pierwsza kobieta w historii za najlepszą reżyserię:]),  potem jakieś podsumowanie pontyfikatu Benedykta i jeszcze coś o Unii Europejskiej i konieczności przynależenia Polski do niej (dotacje przede wszystkim;p).
Kolejną czynnością dzisiejszego poranka, właściwie popołudnia było głaskanie Zyźka i oglądanie biegu Kowalczyk (strasznie byłam zawiedziona, że nie stanęła na podium;/).
Chociaż wcale mi się nie chciało to- przecież sobie obiecałam- wróciłam do czynności związanej z 'tamtym' planem dnia. Mianowicie- Monte Cassino... Dziś rozdziały "Zniszczenie klasztoru" i "Grzbiet Głowa Węża". Wciąż jeszcze nic o Polakach (kiedy oni w końcu do tych Włoch dotarli?!- wkrótce przeczytam;]) więc czuję, że tracę czas, a przeczytałam już ponad połowę tej 400-stronicowej książki historycznej...
Czytałam prawie dwie godziny (z przerwą na obiad- podłą w smaku sałatkę warzywną- chyba przestanę być wegetarianką!). Po tym czasie już tak bolały mnie oczy, że z impetem książkę zamknęłam, odłożyłam, wstałam, ubrałam się- i idę na spacer. Poszły ze mną mama i siostra- do sklepu (ja chciałam do punktu lotto, (wygrałam w kaskadzie 2zł;p)- ale już zamknięty, podobnie jak apteka i kosmetyczny;/). Podczas tego spaceru, jak zawsze zimą będąc na zewnątrz, zachwycałam się bielą... czystością, harmonią i siłą wiatru, który agresywnie uderzał mnie w twarz (pod prąd...). Nie odwracałam się jednak bo czułam jakby oczyszczał mnie z niepotrzebnych i złych myśli, chwilowo posyłał je w zapomnienie- dlatego jego podmuch był przyjemny, przyjazny...
No tak ta moja tendencja do marzycielstwa ;] Za każdym razem gdy staram się opisać swe uczucia wobec potęgi i piękna Natury, ujawniają się moje językowe ograniczenia, o których już przecież pisałam w nawiązaniu do słów Virginii...

Ach właśnie! Virginia! Wiecie co Ona napisała 23 lutego w swym dzienniku? Dużo ;] Oto fragment, który właściwie dzisiaj (raczej nie tylko) dotyczy i mnie!

Sobota, 23 lutego   
"Mam naprawdę tysiące rzeczy do zrobienia. (...) jestem tak zajęta, że aż nie mogę zacząć, i jest to, niestety, aż nazbyt prawdziwe. (...) powinnam zatrzymać się na trochę, żeby kurz nieco opadł, czy jak to się tam mówi. Jest zimno, barbarzyńska pogoda" 

Pogoda u mnie taka sama- barbarzyńska, też mam mnóstwo rzeczy do zrobienia :] 
Napiszę Ci co mam do zrobienia- dokończenie tego wpisu, zrobienie sesji gier na rozwój umysłu, kurs japońskiego, który tak olałam (a go wygrałam- nie sama kupiłam...), że mi wstyd i żal, angielski, wypracowanie, zadania z matmy i film "Nędznicy" (i to- do cholery- nie obejrzałam wszystkich nominowanych- a obiecywałam sobie...) Koszmar!

No dobra, najgorsze co przydarzyło się jeszcze podczas spaceru- mama kategorycznie zabroniła mi wyjazdu do stolicy na 8 marca! Ona mnie zabija! Pojadę choćbym miała spać na dworcu, pojade wbrew zakazom, pojadę choćby nie wiem co:)
Po przewietrzeniu mózgu, pijąc gorącą herbatkę i wcinając flipsy przeglądałam swą książkę o malarstwie europejskim (przeglądałam, czytać mi się nie chciało;p) i mój wzrok zatrzymał się na pewnym intrygującym dziele... oto ono:


"Judyta zabijająca Holofernesa" Artemisia Gentileshi.
Obrazki malarki (co oczywiście jak na owe czasy- wczesny barok- było totalną anomalią... kobieta artystką?! jeszcze niezależną, samodzielną finansowo!)
powstały w latach 1611-1612, intryguje brutalnością (nie widać tego, ale twarz mordowane jest przeraźliwa, pełna strachu) i dosłownością (w formie epitetów cytuję autorkę książki- ona skorzystała z rzeczowników;p). Nie ukrywam, że zapewne gdyby nie fakt iż owe dzieło jest tworem kobiety, wcale by mnie tak nie zainteresowało ;] Ale ma w sobie coś... mrocznego, tajemnego i przejmującego- a to wszytko w wyrazach twarzy bohaterów obrazu.

Flipsy zjedzone, herbata wypita, zamykam więc książkę i wracam na górę- znów czytać o Monte Cassino... Prawdę pisząc męczy mnie to już, absolutnie nie interesuję się żadnymi działaniami wojennymi, jak to się egzystowało tragicznie w okopach i jak silnym przeciwnikiem dla aliantów byli Niemcy. Nudy. Zawsze bardziej interesował mnie los więźniów obozów koncentracyjnych, fronty walk, bombardowania, kampanie to- powtórzę- nudy, dla mnie oczywiście. Nie neguję faktu iż może to być dla kogoś ciekawe. 
W każdym razie czytałam... Brnęłam w to i choć wypełniłam swą powinność (kochana rutyna) wcale nie czuję się teraz spełniona. Czytałam niecałą godzinę po czym włączyłam kompa, przypomniałam sobie ulubione sceny z "Brudnych pieniędzy" (branżówka ;p), jakieś wiadomości i na bloga... Spotkała mnie miła niespodzianka, dostałam pierwszy komentarz :) Pozdrawiam jego Autorkę i dziękuję jeszcze raz :] 
Teraz słucham starego jak świat hitu Tatu  "Nas nie gogoniat' :P ciekawe kto to jeszcze pamięta...

Lubię go:) Przypomina mi czasy gdy chodziłam do przedszkola i moje rodzeństwo go słuchało. Ach jak miło było być nieświadomą w pewnych (w większości) kwestiach :] 
Chyba muszę kończyć... Mam przecież tyle do zrobienia!
Na koniec słuszne słowa :]


"Co skraca mi czas? – Działanie! Co wydłuża go niemiłosiernie? – Bezczynność!"
-Johann Wolfgang von Goethe (XVIII/XIXw.)- niemiecki filozof, poeta

Zmykam, do jutra :] Adieu!;]