czwartek, 28 marca 2013

/\selamat malam/\


Witam po najdłuższej z dotychczasowych przerwie!
Nie mam usprawiedliwienia- po prostu zawsze było coś co można była w zamian zrobić, a co nie wymagało z mej strony większego wysiłku czy zaangażowania.
Nie ma co, trzeba się pozbierać i powrócić do tej czynności, której powtarzalność obiecałam Virginii Woolf. Ach właśnie Virginia Woolf... Dziś jest 72. rocznica jej samobójczej śmierci... Wybrała tak wyjątkowy sposób, romantyczny i pełen artyzmu i melancholijny na odejście. 
Rocznica śmierci Virginii Woolf   
"Iluzje są najcenniejszymi i najniezbędniejszymi ze wszystkich rzeczy, a osoby które je stwarzają należą do największych dobroczyńców świata."   

"Ludzie mają w sobie tyle dobroci, tyle wiary, tyle miłosierdzia, ile im potrzeba, żeby powiększyć rozkosz chwili."
"Najdroższy,
To pewne, znowu ogarnia mnie szaleństwo. Czuję, że nie możemy przejść razem przez ten straszny czas. I tym razem nie wyzdrowieję. Zaczynam słyszeć głosy, i nie mogę się skoncentrować. Więc robię to, co wydaje się najbardziej odpowiednie.(...)"



To jest pierwsza część filmu biograficznego Virginii, warto obejrzeć i wysłuchać całości, trzech części- o życiu, twórczości, chorobie, geniuszu Virginii.
Ach, co się u mnie działo...!
Bardzo wiele!
Pozostawię jednak miły i radosny poniedziałek-, gdy samiutka siedziałam w sali kinowej na nudnym seansie 'Syberiady polskiej', wcinając chrupiące paluszki i popijając zieloną herbatką, i gdy w empiku czytałam niezwykle poruszające i inspirujące opowiadanie Harukiego Murakamiego o 'stuprocentowo idealnej' istocie dla innej istoty... gdy w spełnieniu i poczuciu wyższości jakiejś dziwnie swoistej, kupowałam kwartalniki- jeden o teatrze lalek, drugi o filozofii, gdy przedtem niemal płakałam nad tymi książkami i magazynami na których kupno stać mnie nie było... gdy wymieniałam wygraną zdrapkę na 10zł, gdy mierzyłam spodnie na majowe wesele- więc pozostawię ten magiczny, silny i zwyciężony poniedziałek, niestety bez szczegółowszego opisu...
A wtorek... niemal już zapomniany totalnie. Lekcje, rekolekcje, szalenie aktywny niemieckie, WOS i globalizacja, potrawy azjatyckie, dyskusje, radości, znudzenia, zmęczenia... Ach, dlaczego ja nie opisałam tych wspomnień gdy wciąż jeszcze świeżo płonęły w mym umyśle ?
Teraz tlą się tylko jakieś ochłapy...
Pamiętam jeszcze wtorkowy mini upadek, czyli półświadomości błogostan z ciałem przepełnionym gęstym dymem, ach jaki to spokojny, delikatny, przyjemny stan. Wyobrażałam sobie zielone i niebieskie postaci. Zielonych było znacznie mniej- one bowiem były przeciwne mym autodestrukcyjnym działaniom. Tymczasem niebieskie je pochwalały, uśmiechały się do mnie niczym ten Święty Mistrz Księżyc, rozdziawiał paszczę w uśmiechu by oświetlić mi drogę gdy biegałam....
Środa, czyli wczoraj! Szkolne, rekolekcyjne Triduum! Ach Boże, Twój Syn tak nieopisanie cierpiał... Wczoraj był dniem wyjątkowo różnym w mych nastrojach- zupełnie jak dzisiaj!
Lekcje były przyzwoicie do przełknięcia- pewnie dlatego, że skrócone... przed mszą pokuty, mszą sakramentu pokuty, 'wyznaj swe grzechy, oczyść się z ich brudu, zaproś Jezusa do serca' ... Wyspowiadałam się. Wbrew swym przekonaniom, 'dla dobra ogółu', no i co... to było jałowe, puste, niepotrzebne, nieoczyszczające. Kilka grzechów, których ja sama za grzechy nie uznaję- grzech jest tylko wtedy grzechem realnie z definicji, gdy ranimy kogoś poza sobą. Krzywdzisz siebie, czyli tzw. AUTODESTRUKCJA- grzechu wedle mego przekonania nie popełniasz. Japończycy zwykli mawiać 'moja wolność kończy się tak gdzie narusza wolność drugiego człowieka'- co za mądry naród! Polacy, uczmy się od nich!
No tak, więc opowiedziałam o swych 'grzechach', otrzymałam pokutę, której dotychczas nie odmówiłam i nie mam zamiaru.
No więc, we trzy- z dwoma już 'czystymi' koleżankami zajęłyśmy wygodne miejsca w ławce i... zaczęłyśmy się nudzić. Zaproponowałam więc, bez dłuższego namysłu, byśmy sobie wyszły z  kościoła i poszły 'na miasto' ;p Jak cholerne zbiegi nawiałyśmy, idąc przez sam środek, z trudem omijając paszczę potwora- czyli rzędem ustawione pobożne grono pedagogiczne ;] Przed wrotami do świątyni jezusowej już będąc, ściskając się za brzuchy rechotałyśmy, dumne ze swej antyklerykalnej po spowiedziowej odwagi ;p Takie zachowania typowe dla istot w naszym wieku. Oto ja- pomysłodawca! Poszłyśmy do szkoły, wciąż rechocząc, by zabrać pozostawione w sali polonistycznej plecaki. W samym budynku już zaczęłyśmy ujawniać jakoś swoiście beztrosko, ale z pewną nutą żalu, wyrzuty sumienia. Haha! Przestałyśmy być czyste kilka minut po spowiedzi! śmiechu warte.
Jednakowoż, odgoniłyśmy owo absurdalnie zabawne odczucie i ruszyłyśmy po klucz do klasy, której podłoga dźwigała ciężar naszych toreb i plecaków. ... shit. Polonistka, najpobożniejsza z tych najpobożniejszych, miłosnych z Bogiem, z modlitwą na ustach i KLUCZEM w torebce właśnie przebywa w kościele... Że też o tym nie pomyślałam! Co za porażka!
Ponieważ czułam się głównodowodzącą i odpowiedzialną za naszą minigrupkę, zakomenderowałam powrót do kościoła, przebicie się z impetem przez tarczę dewotów i dewotek- z pedagogów, i dotarcie do miejsca, jak na połowę mszy, najdogodniejszego. Uczyniłyśmy to- znalazłyśmy cała wolną, drewnianą ławeczkę, na boku przy ścianie i witrażach- i tam też zagrzałyśmy miejsca i spoczynku do końca tego ostatniego rekolekcyjnego tegorocznego nabożeństwa.
Potem powróciłyśmy na lekcje, a po lekcjach ja już sama- poszłam robić zakupy i oddać książkę o Monte Cassino do biblioteki. Cukinii nigdzie nie znalazłam, ale poza tym wszystkie składniki do zupki tajskiej z kurczakiem z 'pomysłu na...' (który dostałam w kinie) znalazłam i zakupiłam.  W domu klasycznie, rutynowo, trochę pod upadek, ale jako tako...
No i dzisiaj. Streścić się muszę, co w zasadzie trudne nie będzie bo nic szczególnego dziś się nie działo- Agata Christie i jej słynny Herkules Poirot na śniadanie, potem coś o starożytnych chrześcijanach w armii rzymskiej, Falklandy i Margaret Tatcher, robienie zupki tajskiej dla rodzinki, bieganie, nauka do egzaminów, filmy i gry na rozwój umysłu- najkrócej ;]
Zaczynają się pięknej polskiej tradycji, z domieszką pogaństwa, święta Męki Pańskiej i Zwycięstwa nad śmiercią- zmartwychwstania- ach! jakież to doniosłe, uduchawiające, boskie, nieśmiertelne, niebiańskie... Aby tradycji, no przecież- całkiem miłej bo rodzinnej, muszę przyznać nawet ja- stało się zadość, należy celebrować owo największe chrześcijańskie święto u babci- dokąd jutro wyjeżdżam :]
Więc... Wesołych Świąt Wszystkim! 
Rodzinnych, Smacznych, Oczyszczających i Zwycięskich... Jeśli wiadomo o co mi chodzi ;]
Witałam się po indonezyjsku, żegnam po filipińsku ;p
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz