

Serwus, Bonjour w Dzień Kobiet, 8 marca! :]
Tak długo nie pisałam! Czas...
Częściowo nawet mam usprawiedliwienie, ale... po co tracić na nie Czas.?
Zacznę od dziennikowej noty Virginii Woolf...
Piątek, 8 marca, 1918 rok
Virginia Woolf właśnie 8 marca przypomniała sobie, że kilka dni wcześniej jechała windą w Holborn stojąc obok pewnego chłopca, którego głowa ledwo wystawała ponad tłum. Zauważyła, "że była to niezwykle interesująca, wrażliwa, bystra i spostrzegawcza główka, patrząca ostro, ale niezależnie. (...) Kiedy wyszliśmy na ulicę, od razu spojrzałam mu na nogi. Miał dziurawe spodnie. Można było z tego wywnioskować, jak ponurą historią będzie jego życie."
23 lata później, rok 1941.
8 marca, 20 dni przed samobójczą śmiercią Virginii

Ach, nie powinnam zaglądać aż na sam koniec dziennika, nie powinnam przepisywać tych słów. Smutnych, wielkich, pełnych żalu słów. Dziś mija 64- rocznica ich napisania...
Więc... zanim przejdę do Dnia Kobiet, do mych planów na weekend, pokrótce opiszę dzień wczorajszy.
7 marca, 2013r.
Konkurs wiedzy o Monte Cassino!
Wstałam ok. 7.00, ponieważ o 8.00 sprzed szkoły mieliśmy wyjechać.
Rutynowe czynności, na śniadanie jajecznica z dwóch jajek i kakao.
8.00 wyjazd. Jechałam z dwoma koleżankami po drodze jeszcze coś sobie przypominałyśmy.
Będąc już na miejscu... ja się nie stresowałam, spojrzałam na tych wszystkich 'oszołomów' i myślę sobie- bułka z masłem, porażki przyjmować z radością, zwycięstwa i nieopisanej wielkości radością ;] Jednodniowa filozofia. Swoją drogą 'jednodniowe filozofie' to strasznie niegłupi pomysł, nawet w najbardziej beznadziejnej sytuacji podnoszą na duchu!
Niespecjalnie korzystnie jest do takiej filozofii (pokroju tej mojej, powyższej) się przyzwyczajać... Zrobi z nas potwornie próżnego obiboka, któremu wszystko wisi i powiewa;p
Ale na jeden dzień, w wyjątkowej sytuacji- najlepsze wyjście.
Wracając do konkursu. Przywitanie, durna, standardowa gadka, wychwalanie i reklamowanie szkoły- 'Twoje liceum!' i zaczynamy pisać test...
Przeglądam pytania... i robię się zielona (na jakie czarne licho przeczytałam całą tą 400-stronicową książkę?!), śmieję się w duchu (ale jaja...), czytam instrukcję (kilkukrotnie dla zmyłki) i zaczynam, jak zwykle wybieram w lotku- na 'chybił- trafił', odznaczać odpowiedzi. Cóż... pewność miałam może przy 7-8 pytaniach na 25.
Strzelałam- najwyraźniej celnie- bo przeszłam do następnego etapu!
Ale zanim ten się odbył, mieliśmy 2-godzinną wycieczkę krajoznawczą (która była do bani) i całkiem smaczny obiad. Ach! Z niejakim żalem piszę- przestałam być wegetarianką. Usprawiedliwienie- sprawy zdrowotne...
No, bo to w nawiązaniu do tego co było na obiad. Otóż- zupa grzybowa, na drugie- kurczak, warzywna sałatka i kartofle.
Po obiedzie- ogłoszenie wyników. 10 osób zakwalifikowało się do następnego etapu.
Jak jako dziewiąta ;] Etap ustny. Jedno pytanie na które należało dać odpowiedź ustnie (faken, przecież to wiedziałam!), pozostałe 9- na kartkach.
No i gitez majonez, napisałam, potem poszłam podkraść cukierki i wyniki... 3. miejsce!
Wygrałam mp4 (jakiejś szajskiej firmy) i książkę, którą już dawno chciałam mieć- "Dziewczyny wojenne" ;] Fajniee, cieszyłam się, chociaż- oczywiście- szkoda, bo nagroda dla miejsca pierwszego to wycieczka do Włoch...
Nie ma co, od razu porównałam się do Norweżki, która podczas biegu na 30km (Kowalczyk drugie miejsce) zdobyła 3. miejsce! Byłam zadowolona, choć niespełniona do końca... :]
Należy zawsze przykładać się całą sobą no nie, stara?
Muszę to pamiętać w każdej chwili mego życia.
Motywacja, kaizen, siła! :]
Słucham teraz soundtracku z Tarzana, polska wersja, to dopiero motywujący utwór!
Oki, co jeszcze wczoraj się zdarzyło...?
Wracając, ponieważ siedziałam z przodu, rozmawiałam z panem (od infy, zawoził nas) trochę o polityce, przekonaniach, kiepskim stanie Polski... 'Moje, feministyczne środowisko!" ;]
Po powrocie, będąc już w domu, oczywiście, cieszyłam się mp4, nagrywałam piosenki, filmy, zdjęcia... Gry na rozwój umysłu, sceny z świetnego, wakacyjnego (znaczy przeze mnie w wakacje obejrzanego) filmu "Niesamowicie prawdziwa historia dwóch zakochanych dziewczyn"... Wypijanie soczków z kartoniku Hortex, pomarańczowych, jeden po drugim, nudy, zniechęcenie... Oraz- by je zwalczyć- postanowienie biegania, mimo deszczu, błota i ciemności. Udostępniłam kompa mamie, sama przygotowałam się, ubrałam odpowiednio i poszłam biegać. Słuchając Rammsteina przemierzyłam prędko 300m, kilka ćwiczeń, boks.
No, boksując czekałam na siostrę, która miała przynieść jakieś zioło. Przyniosła, doczekałam się. W jednym z naszych magazynów, gdzie mam worek treningowy, pośród narzędzi, gwoździ, starych maszyn i rowerów, doprowadziłam się, wielokrotnie i porządnie się zaciągając, do stanu półświadomości. Zataczałam niezłe slalomy, powieki mi się zamykały, śpiewałam o atakujących z Marsa... Siostra przyglądała się zmartwiona, ale chyba bardziej rozbawiona ;p Niedługo to trwało- w końcu paliłam tylko tytoń-, ten stan. Gdy mi przeszło wróciłam do domu, na mp4 leciało właśnie 'Save up all your tears', umyłam zęby, wypsikałam się perfumami i na górę. Mamy w moim pokoju już nie było. Znów oglądałam sceny z tego samego filmu, zastanawiałam się czy by czegoś nie wpisać na blogu, ale nie chciało mi się.
Zeszłam na dół, zobaczyłam fajki taty, zabrałam jedną i przyglądając się jej wróciłam do swego pokoju. Znużenie, zniechęcenie do wykonania jakiejś pożytecznej czynności, zmęczenie, ból głowy i brzucha... Nie wiem czy były to konsekwencję tej wcześniejszej jazdy z ziołem.
Postanowiłam- o Ty głupia!- wyjść na balkon i znów zajarać. Miałam pewne bezpieczeństwo- mama zajęta była pracą, siostra... na kompie, tata spał. Wyszłam więc na balkon, przykucnęłam, zapaliłam i... za każdym razem gdy wciągałam dym, nie wydmuchiwałam od razu, ale go połykałam- słowem- zaciągałam się. Jaskrawo pomarańczowy popiół opadał sam, z lekkim sykiem gasł po zetknięciu się z wilgotną płytką mego balkonu... Ja zaczęłam gorączkowo myśleć, czy jestem świadoma w pełni. Nagły nasyp absurdalnych myśli typu 'teraz skocz, teraz albo nigdy, to ta chwila- skacz!', 'kochanie, śmierć to wybawienie!- skacz!', jakieś makabryczne obrazy przed mym umysłem się pojawiające.. To wszystko uświadomiło mi, iż powinna, trzymając się mocno barierki, wrócić jak najszybciej do domu, zanim zrobię coś złego, zanim stanie się coś okropnego... Zgasiłam papierosa, nogi niczym giętkie świeczki niepewnie, tak prędko jak potrafiły zaprowadziły mnie do pokoju... Do łazienki zwrócić kolację... Położyłam się po tym, na podłodze w łazience i leżałam- czując się tak podle, jak nigdy dotąd. Po kilkudziesięciu minutach wstałam spojrzałam w lustro, powiedziałam słabo- idiotka, poszłam do pokoju, wyłączyłam wszystko i położyłam się spać...
Dzisiaj! Od rana trzy słowa: MANIFA, MANIFA, MANIFA! ;D
Jutro jadę do Warszawy! Cały dzień w stolicy spędzę na 'nie-kupowaniu' (bo ledwo mam kasę na bilet w obie strony...) i rajcowaniu się dniem następnym!
Tak! O Polkę niepodległą! :]
Od rana słucham również, z małą przerwą na Tarzana, tego kawałku:
Zajebisty! :]
Smutne tylko jest to, że ominie mnie wykład, dzisiejszy, o kobietach w Japonii organizowany w Ambasadzie Japonii w stolicy, oczywiście... Brat dziś przyjąć mnie nie mógł ;/
Alee... będą jeszcze okazje, najważniejsze, że jadę na Manifę! i to nie muszę się wymykać! Pozwolono mi!
Wkrótce zaczynam robić swój plakat!
Dobra... Póki co zmykam, nie mam weny dziś do tworzenia 'czegoś przedstawiającego wartość artystyczną' ;p. Poza tym, wołają na obiad... Bye, bye :]

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz