11 maj. 21.20 Zwyczajna niedziela, której pierwszej trzy czy cztery godziny zostały zaplanowane w sobotę ;] Nic dziwnego i niezwykłego nie ma w tym, że znów obudziłam się o 5.23, czy też o 5.21. Leżałam jakiś czas, by po jego upłynięciu na raczej jeszcze dość niespójnych, ale wiadomo, że smutnych rozmyślaniach, zapalić papierosa przy tej mojej malowniczej, cmentarnej aurze niebios. Potem znów sen... W zadowoleniu, bez żadnych śmiertelnych fantazji, totalny mrok, żadnego światełka, błysku, czegokolwiek ;) 7.30- na tę godzinę nastawiłam budzik. Nie był potrzebny, kilka minut przed tą porą sama się obudziłam. Leżałam, leżałam bezmyślnie i ok. 7.43 wstałam. Nasunęłam kapcie na stopy, rozsunęłam drzwi harmonijki i wyszłam, nie dbając o to, czy tworzę zbytni hałas. Do kuchni, nastawiłam mleko, przyszykowałam miskę, wstawiłam wodę na czerwoną herbatę. Czekając aż wszystko zacznie wrzeć (xd) umyłam sobie twarz i spryskałam tonikiem. O mały włos mleko mi nie wykipiało... znowu ;p Ale, ku chwale bogów i pluszaków, zdołałam tego uniknąć. Zrobiłam kaszkę z mnóstwem żurawiny, czerwoną herbatę i wszystko to poukładałam na parapecie w sypialni. Włączyłam kompa, best playera, Opowieść o duchach z Jotsui :) I obejrzałam. Na horror, jeżeli oglądam gdy na zewnątrz jest jasno, zawsze staram się zrobić jak najlepszą ciemnię, pozasuwałam więc zasłony, pozamykałam drzwi i coś w rodzaju porannego półmroku uzyskałam... Po seansie znów na strych. Mama przyszła mniej więcej 10 minut przed 9. i powiedziała, że mam czas w łóżku do 9.30, potem wstaję, ogarniam się, jem z nimi śniadanie, biorę prysznic i idę na 12. do kościoła... Wolne żarty... Poudaję okres i ból brzucha. Może się trochę odkupię jak mama zobaczy, że czytam Makbeta, no i czytałam, przeczytałam ponad połowę. Zeszłam do nich na chwilę na dół, ale nic nie zjadłam. Wkurzyli mnie swoją przeklętą, monotonną gadaniną, wszyscy... więc wróciłam do łóżka. Czytałam dalej. Przyszła mama i zapytała czy w końcu pójdę z nią. Odpowiedziałam, że nie bo boli mnie brzuch a pyralgina nie działa. Odpuściła. Czytałam jakiś czas, potem się jeszcze zdrzemnęłam do 12.10, posłuchałam Peszek i znów wdrapałam się na strych. Co ja potem robiłam... Ubrałam się, umyłam... i czytałam o kinie chińskim, tak! Do obiadu. Zjadłam trochę rosołu, ryżu z sałatką i piersią z kurczaka i uznałam, że to i tak już za dużo, będzie mnie żołądek bolał. Wróciłam do kina chińskiego, trochę Makbeta, trochę nauki angielskiego... Zmiksowanie czynności z nudów xd Posprzątałam w swoim plecaku, była chyba 15., albo kilka minut po. Zamierzałam przejść się na spacer do sadu i magazynów, zapalić, wrócić, poczytać coś jeszcze, o 18. zacząć oglądać koreańskie 'Całkiem nowe życie', dramat z 2009 roku.
Trochę autobiograficznie, bo wydarzenia, o których opowiada film to część dzieciństwa samej reżyserki. Nieświadoma dziewczynka podąża za tatusiem w podróż. Dostaje nowe rzeczy i w kółko powtarza ojcu jak bardzo go kocha i jak docenia jego poświęcenie (Jotsui...?). On oddaje ją do sierocińca, gdzie zaczyna się dla dziewczynki 'zupełnie nowe życie'. Ponura historia. "Nigdy się nie dowiesz jak mocno cię kocham", "Powinnam zapomnieć o ten przyjaźni i nigdy jej nie wspominać?"... 7/10 Od 18. wszystko poszło tak jak sobie to ustaliłam, ale wcześniej, z tym spacerem nie do końca. Zaczęło padać. Zezłościło mnie to (kurwa mać... chciałam sobie dzisiaj pojeździć jeszcze na desce po filmie...). Dla zabicia czasu uczyłam się, ogarniałam rzeczy na biurku, obserwowałam deszcz słuchając Peszek... Ustało. W gruncie rzeczy to dobrze, że tak skropiło ziemię porządnie. Ładnie po deszczu pachnie i jest tak świeżo :) Wyszłam, schowałam się pod dachem przy warzywnym ogródku i przechowalni, zapaliłam, potem przemierzyłam wolnym krokiem cały sad, wracając odwiedziłam jeszcze małe kotki. Fukają już na mnie i otworzyły ślepka :) ^^. Kawaii! Wróciłam do domu. W kuchni są wszyscy, pójdę do nich (koleżanka mojej babci ze swoim mężem Japończykiem wkrótce jadą do Japonii!!! błagam was, przyślijcie mi coś! ;])i pobędę chwilę miła. Poudaję. Załatwione. Nawet zaprosiłam tatę do swej świątyni na górę i pokazałam mu kilka nowym filmików, które zrobiłam. Porysowałam coś w paincie i już była 17.40. Czas robić kaszkę. Rzadka mi wyszła, ale i tak wyśmienita ^^ Do tego, klasycznie, żurawina (do diabła, jaka jestem nudna!), musli i czerwona herbata z yerba mate, kawałkami jabłek, trawą cytrynową, dziką różą... ;] Obejrzałam film. Z małymi przerwami na smsowanie i rozmawianie z siostrą na skypie (no i mama chce coś poczytać na necie o maturze -.-), ale niewiele tego było. Bez pośpiechu. Obejrzałam, oceniłam, przejrzałam fejsa, posłuchałam muzy i skwierczenia pani Mao na kołowrotku i zaczęłam pisać. 21.55, czas spać. Jutro na 7.10, czyli bus 6.10, pierwszy w-f :C Po cholerę... piekło wam nikczemnicy!
"IDŹMY I SZYDŹMY Z ŚWIATA JASNYM CZOŁEM"
Makbet ;D
Idę... Odchodzę... Umyję zęby, przebiorę się w piżamę, posłucham kropel deszczu uderzających o parapet i zasnę. Niespełniona niestety. Albowiem nie pojeździłam na desce :( Jutro pojadę do szkoły, wymęczę się tych kilka godzin, wrócę i pójdę na deskę :D Obejrzę film jedząc kaszkę i pójdę na deskę! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz