Niewiele się chyba zmieniło. Nie wiem. Nie rejestruję tego. Wciągam się tylko w bycze oszustwo i wielką melancholię. 'Budzi nas ciągle strach'... Tak? Jeden cień w dolinie mgieł...
Tak, budzi mnie strach. Obrazy senne, te mgliste, ale przecież na Boga tak wyraziste, nieśmiertelne nocne fantazje, potworne... I pierwsza myśl po przebudzeniu... przypominam sobie słowa matka Dai Weia z 'Pekińskiej komy'. Słowa, które na dobre utkwiły mi w pamięci... 'Każdy wie, że w śnie dzieje się coś dokładnie przeciwnego niż w rzeczywistości'...
Dwie łzy. Dzisiejszego ranka przez te słowa po moim lewym policzku na jaśka spłynęły dwie ciepłe łzy. Ciekawe... co mi się śniło? Wielkie wizje absurdów. Morze, plaża i ktoś (chiński lub egipski mężczyzna w średnim wieku z pięknymi dłońmi, nienaturalnie długimi paznokciami, skinhead z pociągającą czarną brodą i ciałem boksera), zdziera z moich łydek skórę, szponami, jak z marchewki albo ziemniaka. A ja siedzę okrakiem, wychylam głowę do tyłu, mam na sobie tylko majtki, wokół mnie na piasku rozrzucone są przedmioty do praktyk sado maso całe we krwi... Słońce grzeje niemiłosiernie, a ból zdzieranej skóry to także ekstatyczna, seksualna rozkosz. Plaża pęka w szwach, ludzi jest mnóstwo. Czuję na sobie nienawistne spojrzenia koleżanek, oblizuję wargi, całuję mojego kochanka i oprawcę. Chcę już odejść, ale on mnie zatrzymuje, prosi mnie- jeszcze trochę, zostało jeszcze trochę skóry... Zostaję wobec tego. Ulegam, niezupełnie niechętnie. Później film się urywa. Klatki wracają gdy idę ze słomkowym kapeluszem na głowie, owinięta ręcznikiem plażowym obok koleżanek, z liceum i gimnazjum. Idziemy razem, wymieniamy ze sobą jakieś słowa (teraz pamiętam je jako wypowiedziane w obcym, nieznanym języku), ale atmosfera jest duszna, ohydna, zła, ciężka. Nienawidzimy siebie. Ponieważ nie ma we mnie pozytywnych uczuć, nikomu nie ufam, nikomu, jestem tylko podejrzliwa. Każdy z was chce mnie wykorzystać, nie istnieje na tej planecie człowiek, który szczerze pragnąłby mnie uszczęśliwić. Gniję od wewnątrz, zasrańcy. Skóra na łydkach wróciła, niepostrzeżenie. Ślad po tych odrażających praktykach zniknął. Znajduję się w jakiejś dziwnej szatni, przenieśli nas. Ale to już moja szkoła. Niosę dwa pudełka oklejone zakazanymi zdjęciami, boję się, drżę, zasłaniam to. Otwieram nową szafkę (1010?? 101? 10.10? jaki to był numer?), wkładam pudełka na dno, szybko zamykam i nowe obrazy nadchodzą... Stołówka. Siedzę z kimś, ale jakby sama. Już nie wiem. Wciąż jestem pół naga. Kościół, ksiądz? Nie pamiętam. Pokój w domu mojej babci? I tam jedna z koleżanek przetrzymuje drugą na jakimś breloczku, wielokrotnie pomniejszoną... Zarzeka, że ją zje, jeżeli nie dostanie szat i ciała Chrystusa... Porwała ją z tej stołówki? Są nauczyciele i ktoś przynosi jej podłużne, prostopadłe pudełko, jak po jakiejś biżuterii albo zegarku. Uwalnia tamtą, ale chyba wcześniej już którąś zamordowała. Istnieje miłość tylko w jednym miejscu i w tym tkwi problem, tu jest źródło łez i przygnębienia... Te sny moje, jeżeli już pozwolą o sobie pamiętać, są jak rozwalone byle gdzie, w przypadkowe miejsca, ironiczne impresje z piekła rodem. Dzikie, niezrozumiałe, totalnie poza moim zasięgiem, zinterpretowanie ich jest absolutnie ponad moje umysłowe możliwości. Nic nie wiem, naprawdę, jak jakaś przeklęta zagubiona owieczka, dziewczynka, która zbłądziła, nie zna drogi do domu, kuca gdzieś w nieznanym miejscu i płacze. Potem podaje swoją maleńką dłoń, naiwnie, starszemu panu o niecnych zamiarach, panu, który obiecuje jej cukierka.... Dlaczego jest w tych snach tak wiele niedopowiedzeń? Co ja mam o tym sądzić?? Do diabła!
Jakiś czas temu ojciec zabrał mi książkę pt. 'Bestia', thriller o współczesnej psychologii. Wiele w niej było o śnie i jego istocie w naszym życiu. Przeczytałam ponad połowę, a teraz jej nie mam i jestem zmuszona do czytania Makbeta. W porządku, bardzo chętnie. Virginia Woolf niezwykle często odnosiła się do twórczości Szekspira, cytowała go, dawała wyraz niejakiej fascynacji jego osobą, jego twórczością... Bardzo chętnie przeczytam Makbeta (choć to dramat...), ale na litość wszystkich bogów i pluszaków (niestety, wierzymy w innych bogów), ja chcę najpierw skończyć tamtą!!! Nie lubię swoich rodziców. Ze względu na obecny chłód emocjonalny swojej duszy, nie zamierzam teraz przyznawać się do... powiedzmy... uczuć silniejszych... wyższego stopnia? Nie wiem, mój mózg nie pracuje tak jak powinien. Skończę już z tym. PIEKŁO TO INNI, NO NIE SARTRE?!
Jest 13.25, za dwie doby o tej porze będę kończyła lekcje. Opiszę trochę, co pamiętam z ostatnich, wolnych dni.
WCZORAJ wstałam przed ósmą, zjadłam kaszkę i dooglądałam 'Przy zamkniętych drzwiach', wizja piekła Sartrego. Dobry. Facet miał rację. Potem pracowałam nad filmikiem z dnia otwartego. Ze Shizu prowadziłyśmy cały dzień sondę (28,iv) o obojętności. Facetka od kultury nam to zleciła. Właściwie tylko mi, ale wciągnęłam koleżankę bo sama nie miałam ochoty. Dziś już właściwie wszystko jest ready, niewiele tego materiału miałam, dużo było trzeba robić cięć (nie lubię cięć XD), najdłużej zeszło właśnie z przycinaniem i szukaniem podkładu muzycznego. Ale cosik jest. Przed 13. kupiłam miesięczny i pojechałam do Sandomierza. Kupiłam wajsy, przeszłam się po starówce (kurwa mać, zimno, wieje, ale ludzi i tak mnóstwo....), usiadłam na ławeczce obok budynku Straży miejskiej (XD), zapaliłam (dobra, wiem, wszyscy mamy na wszystko olewkę, znieczulica, wszystko nam zwisa i powiewa, obojętność itd. xd), zgasiłam, zeszłam po schodkach, a tam... na dole... zobaczyłam mojego nauczyciela od francuskiego w towarzystwie dwóch o głowę od niego wyższych kobiet XD Zauważył mnie, nie powiedziałam nic, ale bardzo szeroko się uśmiechnęłam :D Uwielbiam gościa. Przez ciemny park, słuchając smętnych, miłosnych piosenek... to takie urocze... tak bardzo pasuje do mojej natury samotnego włóczęgi i marzyciela (przypomina się kolejna środa wagarów ;]). Oddychałam głęboko, całą piersią, niesamowita woń zakwitających kwiatów, świeżych traw, wysokich intensywnie zielonych drzew... Szłam, nie myślałam, przyglądałam się ludziom w przekonaniu, że jestem dla nich jakąś słodką osobliwością. Blisko ostatniego przystanku spotkałam naszą bibliotekarkę i zobaczywszy, że zamierza do mnie podejść i coś powiedzieć wyciągnęłam słuchawki z uszu. Zapytała czy nie zrobiłam filmu ze spotkania z jakimiś poetami Sandomierza z biogramami, informacjami... itp. Pierwsze co powiedziałam to, że raczej nie powinno być problemu i mogę się tego podjąć. Ale w trakcie jeszcze naszej krótkiej wymiany zdań szybko to przeanalizowałam (nudy... naprawdę nudny temat) i ostatecznie powiedziałam, że dam jej odpowiedź w czwartek, po powrocie do szkoły. Rozstałyśmy się, stanęłam na przejściu wpatrując się w światło czerwonego ludka. Potem przeniosłam wzrok na chłopaków po drugiej stronie, wyeliminowałam każdego (ja naprawdę potrzebuję pomocy, potrzebuję ratunku...). Poszłam do Pepco. Połaziłam jakieś 20 minut, kupiłam turkusowe rajstopy (do nowej sukienki, tata kupił mi w niedzielę w Lublinie) i karty do gry. Byłam głodna, nic poza tą kaszką o ósmej, później nie jadłam, ale i tak nic sobie nie kupiłam. Nie wolno mi. Muszę się powstrzymywać. Poszłam na przystanek, czekałam na mojego busa może 15 minut słuchając muzyki i obserwując ludzi. Po powrocie znów zajmowałam się filmikiem i niewiele ważnego poza tym. Miałam ogromną ochotę pojeździć na desce, ale mama nie pozwoliła mi wychodzić. Znów uziemienie, znów kwarantanna... Mam się uczyć dziennie po 2h co najmniej. I tak się nie uczyłam. Obejrzałam krótkometrażówkę, zjadłam kaszkę, wypaliłam dwie fajki i położyłam się spać. No i wszystko w ciągu tego wczorajszego dnia wskazywało na to, że będę miała takie chore sny...
A to na początku to z początku majówki XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz