Niecałe pół godziny temu wróciłam z deski... Jazda nocą... Wiatr niosący na oślep tysiące słodkich pyłków, księżycowych bogów, duszków, gwiazdek i kryształowych pluszaków... Wiatr przenikający razem z nimi ciało i duszę! Drogę oświetlają lampy uliczne i pan księżyc! Czujesz człowieku wyzwolenie, bezgraniczną swobodę i choć na chwilę zapominasz o beznadziei świata i swojej prawdziwej zarobaczonej naturze XD I naprawdę masz gdzieś czy jakiś niecierpliwy istotnik za tobą trąbi czy nie. Jesteś ty, asfalt, księżyc, wiatr i deska!
Obudziłam się, jak zwykle, po 5. (5.23?), pomyślałam o fajce, popatrzyłam za okno- mroczna aura, jakby specjalnie dla mnie artystycznie uformowana przez hojnych bogów świtu. Przymknęłam na moment oczy... i otworzyłam je dopiero dwie godziny później. Bez sennych wspomnień ;D No więc dobrze... muzyka gra, oto nowy dzień, nowy majowy dzień. Aura zmieniła się, teraz należy do porannych rzezimieszków. Nie szkodzi. Zapaliłam sobie.
Szare niebo, bardzo gwałtownie budzący się ból, przecieranie czoła kciukiem, rozszerzanie źrenic. Rozbudziłam się, wstałam, wywietrzyłam pokój, wypsikałam odświeżaczem, nakarmiłam panią Mao (Pani Mao absolutnie nie ma żadnej styczności z dymem tytoniowym, ona grasuje po swojej klatce w oddzielnym pokoju). Zeszłam na dół w szlafroku, postawiłam na kuchenkę garnuszek z mlekiem, ogarnęłam się zewnętrznie, zrobiłam kaszkę, trochę posprzątałam w kuchni (chyba jeszcze nikt nie wstał, albo tylko tata). Zaparzyłam czerwoną herbatę, wsypałam do miski musli i pokruszyłam ciastko z żurawiną. Pokarm bogów! :) Wróciłam do siebie, zjadłam w łóżku kaszkę oglądając 'Klip', serbski dramat społeczny, średni, bardzo średni- szczególnie jak na kino bałkańskie, od którego zawsze wymagam, zawsze oczekuję czegoś więcej, jakiś dodatkowych płaszczyzn realizmu, więcej ponurości i więcej prawdziwości. Prawdziwość i ponurość była, ale podana w jakiś zbyt... nieodpowiadający mi sposób. Nie udało mi się skończyć całego, bo laptop się rozładował :/ Kicha xd Podłączyłam go wobec tego, zapaliłam na strychu i wróciłam do łóżka. Spałam jeszcze do 12.30 :P Dopiero informacja o przyjściu na świat czterech kociaków w naszym magazynie na dobre postawiła mnie na nogi ;] Szybko się ubrałam, umyłam zęby, pościeliłam łóżko i z kamerą i siostrą ruszyłam do owego magazynu! Luna, moja kochana kociczka urodziła cztery śliczne, dwa białe w liczne czarne łatki i dwa szare, kotki! :D To jest powód do szczęścia! Później jeszcze porobiłam na dworze kilka zdjęć, pięknie się rozjaśniło (bo rano padało)... No i na mały zarobek sprzątać suterenę. Na dwie godziny pozbyłam się myśli, przyjemnie się sprzątało, myło podłogi, czyściło szafki. Nie wiem jeszcze ile forsy za to dostanę, ale pluję na to. Najważniejsze, że czas szybciej popłynął, że nie siedziałam bezczynnie z papierosem między wargami wsłuchana w smętne stare utwory na strychu. Chwila przerwy w porządkach na obiad. Chińskie warzywa z sosem chilli ^^ Nic bardziej wykwintnego i smacznego xd Skończyłam, zadowolona, zapaliłam na strychu i umówiłam się z siostrą na przejażdżkę rowerem przez malownicze okolice Wisły. Wyjechałyśmy ok. 17.30. Musiałyśmy jeszcze wrócić się do domu po dowód siostry xd Godzinna jazda nam obu (chyba) dobrze zrobiła. Cudownie, ale nie tak jak na desce ;] Przy okazji tej wyprawy znalazłam świetne miejsce na jazdę na desce i kupiłam 94g żurawiny :) 18.18 pod biedronką, słucham Kabanosa i jakaś szpilka atakuje moje serce, posyłam z mózgu żołnierzyków, którzy szpilki się pozbywają.
Jest nieźle. Zrównoważyłam pewne siły w sobie, mam spokój i mam plany na następne godziny. Wrócę, zrobię kaszkę z nową żurawiną i obejrzę film. Miał być Alfabet śmierci, ale zrezygnowałam bo trwa ponad 2h i ma niską ocenę na filmwebie (to są nowele filmowe, na ten czas, dla mnie, raczej nie do przełknięcia). Obejrzałam Veronicę Guerin (8/10), raczej powinna być ocena 7.5, ale na filmwebie połówek nie ma (przypomniał mi się Seks w wielkim mieście, Carrie mówiła, że każda kobieta potrzebuje czasami połówek, czy coś w ten deseń xd). Też mi są połówki potrzebne, a nigdzie nie są dostępne :( No i czas na deskę ;] Niestety niedługi, mniej więcej 20 minut, bo rodzice obawiają się o moje bezpieczeństwo... Ale zdążyłam śmigusem dojechać do sąsiedniej wioski, zaszyć się gdzieś przy głównej pod wielkim drzewem przy siatce, gdzie porządny jest widok na księżyc i zapalić słuchając piosenki, którą w piątek przesłała mi Shizu. Nastroiłam się, jak zawsze w takich okolicznościach- nowe miejsce, nowa muza, siedzę na desce w zbyt dużych spodniach i za wielkiej bluzie brata, z żulerską czapeczką na głowie... opaską na kciuku... xd. Tak to u mnie zwykle wygląda. A powrót... Powrót był najwspanialszy... Płasko, bez żwirku, lekko z górki... To pewnie jest lepsze niż jazda przy zachodzie słońca przez Paryż w kabriolecie xd Wróciłam trochę po czasie wyznaczonym przez mamę... Niewiele raczej. Posiedziałam jeszcze na ławce, posłuchałam muzyki, zamknęłam furtkę i weszłam do domu. Mama poleciła mi czytać Makbeta, ale ja- co wiadome- zaczęłam tworzyć opis tej soboty tutaj XD i kończę już, bo jutro trzeba wcześnie wstać na Opowieść o duchach z Jotsui :D
Dobrej nocy bezbarwni :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz