Odrobinę poprawiła się pogoda, więc jeżdżę. Jeżdżę żeby zapomnieć, jeżdżę żeby się uspokoić, żeby odegnać totalną dezorientacją, wyrwać na chwilę z serca ten głęboki smutek i przygnębienie. Jeżdżę, czytam, oglądam, zajmuję się zwierzakami, spotykam z ludźmi, oglądam mokradła, mgły, niebo i lasy... i zapominam. Na chwilę się wyzwalam. To dobrze. Cieszę się, że jeszcze to potrafię. Nie lubię pisać o tym co mnie najbardziej dręczy i boli, więc nie będę tego robić. Może spróbuję opisać cokolwiek obiektywnie. Z perspektywy osoby, która tylko obserwuje moje codzienne poczynania, ale nie potrafi wejść w umysł. Filmik jest z 12 maja- jak z resztą widać- opisywałam ten dzień xd Teraz tylko sobota 17 maja... jestem wykończona po wyprawie z Borysem nad Wisłę i do Zagajnika i po jeździe przez całe miasto... Boli mnie żołądek, ramiona i nogi :(
Obudziłam się wpół do 5. Leżałam, słuchałam muzyki, potem wstałam na fajkę, poczytałam do 6.30 Bestię! (tata mi oddał w końcu), potem dokładnie wysprzątałam u pani Mao, nalałam jej wody, wyczyściłam kołowrotek, zrobiłam pyszne żarcie XD (rukola, ser, musli, ciasteczka zbożowe z orzeszkami, kółeczka kukurydziane z miodem ^^, sama bym zjadła;p); włączyłam kompa, zrobiłam sobie kaszkę i dooglądałam 'Revolutionary road' Drogę do szczęścia (8/10). Później wstałam, zapaliłam. Ogarnęłam się w łazience, ubrałam, poszłam do kotków z szynką dla Luny i nową zabaweczką... Bawić się jeszcze nie chciały, dopiero ślepka otworzyły, ale pani Mao wcinała szynkę ze smakiem xd. Potem zeszłam w magazynie do piwnicy. Nie rozumiem siebie, dlaczego lubię wprowadzać się w taki chory stan... Moc autodestrukcji, niszczycielstwo; mogłabym tam zostać, sycić się zapachem wilgoci i zgnić razem ze stosem marchewek w totalnym mroku... Ludzie, społeczność, nagłe, nieprzewidziane sytuacje, kruchość i jeszcze ten jebany obowiązek by trwać i jakoś funkcjonować... Ach nie! Do diabła, ja sama nie mam ochoty się poddawać, choć powodów do radości ostatnio niewiele. Może te drobne, jak jazda na desce, nowy filmik, żurawina xd, ale wobec wszystkich podłości i ironii losu to niezbyt wiele... Wiele! Odganiaj Ju-on nieprzychylne myśli! Tak, tak, dam radę :) Sama siebie wystarczająco wesprę. Trzeba mieć siły żeby jeszcze wspierać trochę innych i ukrywać swoje grzechy za grubą, żelazną kurtyną! Poradzę sobie. Wyszłam z piwnicy, wzięłam prysznic, zrobiłam makijaż, wszystko cacy, zjadłam jakiś obiad (kasza gryczana, marchewka (....), jakieś mięso) i jedziemy. Z Makbetem, słuchawkami, optymistycznym nastawieniem. Do Kraśnika. Nie jest źle. Potem stało się gorzej. Ale nie zapłakałam już. Już nie mogę płakać, nie potrzebuję łez. Przeklęte łzy... Po mniej więcej trzech godzinach wróciliśmy. Na deskę! Grzmi! Zanim zacznie padać! No i poszłam, przy cmentarzu, najbliżej w razie ulewy do domu xd Złapała mnie ulewa, ale jacyś ludzie dobrego serca podwieźli mnie! Tata był zły, powtarzał cały czas 'a mówiłem... jakby głupota mogła latać... nigdy się nie słuchasz...', nie mam kurwa zdrowia do tego. Grzmi, grzmi, pioruny... Ulewa... Doczytałam tego nieszczęsnego Makbeta (najlepszy, przeze mnie do tej pory przeczytany dramat), zjadłam kaszkę oglądając 'Windę' japońską (absolutnie fantastyczny, zeschizowany- Japonia to stan umysłu XD- właśnie typowo JAPOŃSKI -nigdzie indziej taki film by nie mógł powstać- bardzo dobry film, s-f, horror, kilka scen gore, 8/10 xd). Dzwoni N. Obiecałam siostrze, że pojadę z nią do biedronki, zadzwoń o 20. OK. Pojechałam na desce. Kupiłam gumy, z siostrą się pod biedronką pożegnałam i pod przedszkole, do N., na desce. Sympatycznie było i nic więcej. Jak zawsze, przyjemne oczyszczenie z rozmyślań złych, dużo mgły, dużo szurania po asfalcie, próby i błędy na desce. Strasznie po deszczu mokro, buty mam na kaloryferze. Ale tak cudownie mgliście... tak romantyczny widok... ale nie miałam nawet czasu żeby się rozmarzyć porządnie, bo tata pozwolił poza domem być tylko do 21. A więc spod lasu, sam koniec miasta, do domu, na drugi koniec miasta... i czasu na przejechanie- 2 minuty XD brak szans. Ale spóźniłam się tylko 9 minut, co oznacza, że zapieprzałam przez miasto ile sił w nogach tylko 11 minut! XD Fajowsko było, jak zawsze na desce xd. Po powrocie pogadałam z bratem i zaczęłam szybko pisać i demontować trochę ten filmik, żeby na bloga dać xd. Mam trochę innych, ale już nie chce mi się ich przycinać, odkształcać itd... Na dzisiaj wystarczy... Teraz posłuchajcie sobie muzy XD Nie pozytywnej, nie zdobędę się na to... Żołądek boli mnie piekielnie (krew mnie zaleje przez ten żwirek któregoś dnia...), siedzę przy kompie w pozycji Dzwonnika z Notre Dame i powoli powieki mi się zamykają. Więc żegnam się już. DOBREJ NOCY SZCZURZY NAJEŹDŹCY ... XD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz