piątek, 9 maja 2014

9 maj z życia blaszkodzioba

9 maj, 2014, piątek; 15.39
Jeszcze dzisiaj na desce nie byłam, ale koniecznie zamierzam ;] Dziś chyba jednak odrobinę później niż zwykle... Najlepiej po zmroku albo kiedy już niebo będzie powoli ciemniało, Słońce zachodziło i mrok ogarniał naszą ziemską półkulę xd Chodzi o to, że mam ochotę na nocny spacer po cmentarzu. Pojeżdżę jakiś czas po głównych drogach normalnie oświetlonych, może pod bankiem, a potem z deską pod pachą na cmentarną wędrówkę. Tam drogę oświetlają tylko znicze, a o tej porze roku jest ich niewiele :)
Zacznę od początku.
Dzisiaj znów na 7.10, czyli 6.10 bus. Wstałam po 4., powtórzyłam swój cały czasochłonny i żmudny rytuał (dlaczego pani Mao wciąż jest taka smutna...) i pojechałam, w końcu w sukience! Bo zapowiada się ładny, słoneczny dzień (teraz "pogoda znów skurwiała" xd)! Miałam niestety zbyt mało woli żeby uczyć się matmy w trakcie jazdy. No i sprawdzian zawaliłam, ale o tym zaraz. Po wysiadce z busa kupiłam sobie kartę, wbiłam i ruszyłam w stronę mojego stałego miejsca porannego papierosa. Spotkałam po drodze, choć nie- w sumie ona dotarła trochę później- Shizu i poszłyśmy razem. Góra 10 minut spóźnienia na geografię. Globalizacja i praca w grupach i Julcia wróciła z Wlk Brytanii ;)! Matma.. Szkoda pisać, klęska na całej linii. Będzie bania i trzeba będzie kuć -.- :C Na przerwie przed przedsiębiorczością dla oczywistego odreagowania trzeba było zapalić. Potem czerwona herbatka, ciacha, surimi i reszta śniadania ^^. Na lekcji jeść musiałam bo nie zdążyłam na przerwę. Ale bardzo grzecznie, cicho i subtelnie się starałam. Nie pamiętam o czym była lekcja, prowadziłam wymianę smsów i czułam się trochę przybita tym sprawdzianem. Ach! Marketing! Tak, o tym była lekcja. Niespecjalnie zajmujący temat. Fizyka, przedostatnia lekcja. Oddała facetka sprawdziany, 3. Chciałam mieć 4 na koniec z fizy, nie wiem czy dam radę poprawić te wszystkie oceny... 

Ja chcę wyjechać gdzieś... daleko... puszczać się za kasę, żyć jak wieczny wędrowiec, włóczęga, marzyciel. Wyzbyć się tego bzdurnego poczucia człowieczeństwa i jakiejś abstrakcyjnej godności, które nam wpajali zawsze, półświadomie, ale bardzo chętnie, wszyscy wokół. Wyzwolić się (pęta niezelżywe...), zerwać łańcuch obowiązku. Obowiązku wszelkiego, wszelako rozumianego, nie? Do trzymania się w ryzach, współistnienia z nędznymi, innymi, zwierzęcymi ludźmi, obowiązku do trwania w ciągłej ułudzie, do oszukiwania i mówienia prawdy, obowiązku do używania zmysłów bardzo ograniczonego. Rozumiecie? Tak myślę. Obowiązku do życia. Życia beznadziejnego bo prowadzonego w analogii do innych. Wyjścia, kurwa mać, nie ma. Ja nie do końca pragnę śmierci, ale nie chcę też tak żyć. Nie wiem co będzie po śmierci... A co jak nic się nie zmieni? To przerażająca myśl! Dlatego robaczo żyję...

Wcale nie zajmowałam się lekcją. Albo drzemałam na dłoni koleżanki, albo się nią bawiłam. To musiało wyglądać z perspektywy pani bardzo komicznie XD Po fizie odprowadziłam kawałek koleżankę, która postanowiła na ostatni francuski nie iść. Zapaliłam, wróciłam do szkoły, powygłupiałam się na lekcji (ale przynajmniej Pingwinek będzie mnie nazywał JU-ON :D) i koniec :D I kolejna mini-era mojego dnia jest uwieczniona na filmiku ;] Kupiłam słodzik i nawet zdążyłam na wcześniejszego busa (wylosowałam też opaskę na palca;p). Chwilę postałam, a potem zwolniło się miejsce obok kolegi z gimnazjum, więc usiadłam koło niego i całą drogę przegadaliśmy ;) Wracając z przystanku do domu i rozglądając się znów spochmurniałam... Straszliwa dziura... Nie pasuję tutaj. Nikt mnie nie widzi? Nie jestem próżna, nie w tym rzecz. Czuję się jak czarno-czerwony puzel wśród puzli brudnowożółtych... Tak. Ja do tej układanki nie pasuję. Nie chcecie mnie tu i ja siebie tutaj nie chcę. Uwierzcie. Głęboko wzdychając otworzyłam furtkę, weszłam do domu, spokojnie i powoli przebrałam się i poskładałam ciuchy. Włączyłam kompa, zrobiłam kaszkę z żurawiną na obiad, obejrzałam krótkometrażowy 'Destino', zapaliłam na strychu, zmontowałam ten filmik, szukałam też mojej książki, którą mi rodzice zabrali, ale nie znalazłam... No i piszę z małymi przerwami od tamtego czasu ;] Potwornie zimno mi się zrobiło, mam dreszcze, dłonie lodowate... Nałożyłam polar brata, ale wciąż mi zimno. 16.36. To przez ten silny wiatr i nieszczelne okna, idę do sypialenki, położę się i prześpię, albo coś poczytam... Nie wiem już czy mam ochotę na deskę dzisiaj. Moje samopoczucie skrajnie się zmieniło od kiedy zaczęłam pisać. Okres mi się zbliża...
CZOŁEM WAM PAPROCHY NAMASZCZONE! ;)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz