wtorek, 20 maja 2014

20,UPO,maj

20 maj, 2014r. Wtorek
Niby miało się coś zmienić... Niby miałam wkroczyć w coś nowego, coś czystszego od tego całego wielkiego atomu mojego życia, zapaskudzonego. Jakoś. Jakoś miało to się zadziać, bez pośpiechu, z lekkim przygotowaniem, ale całkiem bezpiecznie, całkiem płynnie. To miała przyjść reformacja serca, miała wrócić dziecięca, nieskazitelna dusza, abstrakcyjna postać Matki miała zejść na moment po schodach z białej chmurki, objąć mnie ciepłymi ramionami i napełnić autentycznością, życzliwością i niewinnością. Miała przeniknąć przeze mnie iluminacją mądrość bytu doskonałego. Coś na ten kształt. Wielkie słowa, ale chyba rzeczywiście posiadałam- ta słaba, cnotliwa część mnie- iskrę nadziei, że właśnie tak się stanie. Symbolicznie. Mój chłód i pustka emocjonalna nawet mnie nie rozczarowały. W końcu jestem geniuszem samoobrony mentalnej, jestem tak błyskotliwa, że w każdej sytuacji, bez względu jak podłe i obrzydliwe wypowiadałabym kłamstwo, odnajduję wspaniałe usprawiedliwienie. I nie jest mi z tym źle. Nie mam wyrzutów sumienia. Jak to się mówi- uodporniłam się. To absurdalne porównanie, ale ja jestem obecnie jak kaszka manna i jednocześnie osoba, która ją miesza w garnku. Coraz szybciej, coraz brutalniej, coraz mniej dokładnie. To chorobliwy stan i ja się nim napawam, on mnie sam w sobie podnieca, czuję ekstazę, jestem ja i mój maniakalny stan. I częstujemy siebie nawzajem uniesieniami, wzlotami i orgazmami. Cisza zagłuszana milczeniem? Niedorzeczność. A jednak... Słyszę głosy, czuję zapachy, dostrzegam widma, głaszczę powietrze, czekam, a potem... wszystko znika.
Dzisiaj pojechałam na 8., na pierwszą informatykę spóźniłam się jakieś 18 minut, między innymi ze względu na to, że wzięłam rano deskę, pojechałam nią na przystanek, a potem w szkole musiałam schodzić do podziemi, żeby ją zamknąć bezpiecznie w szafce. Pan nauczyciel (xd) bardzo chętnie i uprzejmie pozwolił mi porozwieszać plakaty o wystawie starych komputerów i gier organizowanej przez znajomego siostry. Przywitałam się z koleżankami i kolegą, porozwieszałyśmy te plakaty po szkole, bez zezwolenia dyrekcji- nie okazało się potrzebne. W-f. Strój miałam, ale nikt nie się nie przebierał, więc po co ja miałam to robić? Przedtem spacer na kręciołka. Eufemistycznie. Wyprawa, cudowna wyprawa do parku, koło pomnika Jana Pawła, przy zamku, w gęstwinach pobudzających zmysł powonienia drzew. Tak... Wonie wiosny, grube słońce, przyjemny cień, chłodny wiaterek... Z Lewakiem w spół maszerowałyśmy słuchając Kabanosa i gawędząc o Zamościu, jej chłopaku, trochę o prawicy, trochę o katolach, trochę o katolikach. Sympatycznie i orzeźwiająco. Przedsiębiorczość, rozwijam swoje mierne plastyczne talenty, tworzę graffiti, ale wciąż słucham tego, co mówi pan. Dołują mnie jego słowa. Żart, nie biorę ich do serca, nie przepuszczam nawet przez przełyk... O CV, o liście motywacyjnym, o poszukiwaniu pracy... Nie dotyczy mnie to. Mnie czeka raczej szybka śmierć. Długa przerwa, słuchanie muzyki, zajadanie jagód goi, rozmowy o kinomaniactwie, o filmie japońskim, anime i mandze z kolegą. Potem lekcja z panią pedagog o tolerancji. Mnie nie potrzebna, dla mnie to wszystko naturalne. Mam wrodzoną tolerancję dla odmienności. Z nudów wobec tego zajęłam się w końcu jedzeniem śniadania. Schematycznie- waza, surimi, pomidorki, żurawina... piekło już szykuje dla mnie jakąś małą celę z darmowym ogrzewaniem. Serio, najdrożsi. 'Jedną nogą w grobie, drugą na skórce od banana'... Albo nie. Jedną w grobie, drugą na desce XD. Tak, to bardziej adekwatne. Czuję ból w żołądku, za chwilę kładę się spać. Więc kolejna lekcja, z tą samą panią, tym razem o jakichś technikach zapamiętywania. I znów dokształcam się artystycznie, samouczek Muczi ;x I zrozumiałam właśnie, że kocham was wszystkich. Szczerze. Kocham i nie lubię. Ale nie nienawidzę. Ambiwalencji tu nie ma xd (Pani Mao mnie natomiast wkurwia, bo musi akurat w nocy- czyli teraz- zapierdzielać na kołowrotku, skrzypi, aż uszy bolą...). Z religii się zwolniłam, żeby pojeździć sobie na desce. Dałam wcześniej cynk koleżance, ale olała mnie. Nie przejęłam się tym specjalnie i pojeździłam po Sandomierzu całą godzinę, do busa o 13.50 :) Fantastycznie było. Pojechałam sobie na trzeci przystanek koło biedronki, stamtąd wsiadłam, a prawie całą drogę przegadałam z koleżanką, o muzyce, trochę śpiewała, o wycieczkach, jakoś tak, bez konkretnego tematu, ale czas zleciał. Z przystanku pod dom- szybko na desce. Wyciągam telefon, przebieram się migiem, myję ręce, wyciągam wędzoną rybę, wstawiam wodę na czerwoną hebratę, trochę sosu chilli, koncentratu pomidorowego. Zjadam wszystko i wypijam oglądając fragmentami Ojca Mateusza. Potem dzwonię do cioci. Trochę to dla mnie upokarzające, ale ja już nie mam siły mieć godności, męczę się, ale widzę cel i on przyświeca mi całą resztę. Słodycz, lizusostwo, obłuda... Przynajmniej jestem wobec siebie szczera. No dobrze. Muszę zapalić. Wyszły fajki, nie jest jeszcze jedna. Idę na strych, przyjemnie jest. Słucham muzyki. Potem wielki zapiernicz sprzątania, ogarniania kuchni i w ogóle, doprowadzania wszystkiego do jako-takiego ładu. Mama z tatą zaraz przyjadą. Zdążyłam. Przywitałam się i... czuję ten ohydny, nieludzki wewnątrz siebie odór. Obojętność. Chłód. To przerażające, ale jakoś mnie to nie przeraża. Wszystko się rozpływa i topnieje. Umywam ręce, cały czas, w obłąkaniu, majacząc i mając zwidy, halucynacje... jak Lady Makbet...
"Bez ciebie jestem malutki i wytłuc może mnie grad (...)
Przy tobie będę podobny strukturą torsu do skał." (Przybora)
Żyję w sferze abstrakcji i ułudy. Chyba nie poszukuję prawdy, ani nie podziwiam sztuki.
Nie płaczę również.; Jakoś się na chwilę postarałam, cokolwiek, nie być nieprzyjemną, złośliwą i nieznośną... Brawa dla Julci. Po powrocie do swej komnaty kadzideł i dumania włączyłam kompa, poprzeglądałam słownik z frazeologizmami, pouczyłam się wosu, aż do 18... Popisałam z kimś na fejsie. Potem zrobiłam sobie kaszkę, obejrzałam krótkometrażówkę 'Wąchacz' 5/10... Zero interpretacji, jakiś nędzny, nieprzejrzysty. No i pojechałam do cioci na desce. Tam na skypie porozmawiałam z drugą ciocią ze Stanów. Potem znów na desce, w lepszym humorze. Dostałam za swoje, przynajmniej mój trud i męczarnie zostały opłacone. Cygaretka na poboczu, deska na równiutkim asfalcie, zatrzymujące się samochody, muzyka... zachód słońca... Bosko. A potem, przy szkole- bo musiałam tam jeszcze pojechać!- spotkałam Borysa i jeszcze wymieniłyśmy ze sobą parę zdań zgnębienia. Wróciłam do domu, jak zwykle, ze wszystkimi się pokłóciłam, mama mnie jeszcze zmusiłam do przeczytania na głos tematu z wosu... i zaczęłam pisać. Naprawdę spazmy bólu mną już wstrząsają... ze złości zrzuciłam pani Mao kołowrotek, ten dźwięk mnie doprowadza do szału. Idę spać najdrożsi. Jutro na 6.10...
 

poniedziałek, 19 maja 2014

heaven is a place on earth

19 maj, 2014. 22.07
Dzień jak co dzień, z małą różnicą, że jednak nie do końca xd W sumie... wszystko było ostatnio, jak sinusoida, raz gwałtownie, raz spokojnie, przewracane do góry nogami! Moja kondycja psychofizyczna, z pewnością, legła by w gruzach załamań, stanów maniakalno- depresyjnych i całym swym niematerialnym ciałem zanurzyłaby się w gęstej beznadziei gdyby nie... deska, Bestia, muzyka i filmy ;d. To mnie utrzymuje w równowadze, względnej, ale jednak! No dobrze... Weekend minął, nie pamiętam kiedy ostatnio pisałam... 
Dzisiaj. Obudziłam się przed 4. Nie chciało mi się wstawać, zamknęłam na chwilkę oczy i otworzyłam je ponownie dopiero o 4.41! Znowu! Nie lubię wszystkiego robić pośpiesznie i niedokładnie. Wpędza mnie to w trudną do zmycia irytację i złość. Ale ogarnęłam się i zdążyłam. W busie nudno, wyjątkowo, bo z książką od chemii w dłoniach! Pieprzona chemia! Pierwszy w-f. Przyjechałam już w stroju, ale i tak na lekcje spóźniłam się 10 minut i nie zaliczyłam biegów, zbrakło czasu, przesiedziałam całą lekcję na parapecie gadając z koleżankami. xd. Matma... Pisałam, półuchem słuchałam, ale w lwiej części mój umysł zajmowały oczywiste myśli zmartwienia. Kraśnik. Potem polski. Omawianie spraw wycieczkowych (a wczoraj napisałam to przeklęte wypracowanie, notatkę, przeczytałam Makbeta i dwa streszczenia -.- ...) i niewiele lekcji. Ale jednak szczypta Petrarki i jego wyśmienitych poetycznych słówek o miłości xD Angielski, przedtem papieros. Rysowałam demonki na podręczniku i wyłapywałam błędy koleżanek prowadzących dialogi na jakieś nieciekawe tematy. Religia. Śniadanie :) Surimi, pomidorki, waza, keczup, rukola, ciastka, żurawina... kurwa! co za rozpusta i zachłanność! Bogowie, pluszaki i gwiazdy już mnie za to karzą... Nudny film o rzekomych chrystusowych cudach. Chemia ;((( Po kiego diabła? Za jakie grzechy? Czy z samego licha przybyły te wzory i zbędne absolutnie reakcje? (no, przynajmniej dla mnie) Tak. Księżyc o tym krzyczy. Dobra nie będę mieszać Pana Nocy w sprawy tak nieistotne i trywialne jak chemia xd. Zawaliłam. Dała osiem zadań otwartych. Duszki moich wielu serc mi świadkami- uczyłam się dużo, zdecydowanie więcej niż na sprawdzian poprzedni. A będzie bania :( Nie mam do tego bańki, mój mózg to odrzuca, nie akceptuje, wniosek o przyjęcie wiadomości z chemii oddalony. Kaput. Brak wyjścia. Nie będę się przeciwstawiać swej naturze, inaczej mnie krew zaleje strumieniami xd. Francuski, polewka z Baśką, nudy, senność, chłód, niskie ciśnienie, dreszcze, ale wciąż dużo śmiechu i Ju-on XD. Do domu, na przystanek, jeszcze fajka. Rajska pogoda, wielbmy za nią niebiosa i podziemia! Perfekcyjna na deskę! Optymizmu pełna, wychodzę z busa, witam koleżanki ciepłymi słowami 'nareszcie ciepło!' i spotykam przy wyjeździe z naszego gimnazjum naszą byłą wychowawczynię ^^. Urocza istota, wymieniłyśmy ze sobą kilka zdań- ona wyjeżdżała już, więc nie miałyśmy dużo czasu... Zapytała, wiadomo, o szkołę, o dojeżdżanie, o klasę. Powiedziała też- jakby żeby zakryć to zmieszanie na końcu rozmowy, gdy już nie ma o czym mówić, a spotyka się kogoś dość bliskiego po długim okresie czasu...- żebym czasami coś napisała do niej. Przytaknęłam z grzeczności i obydwie ruszyłyśmy w swoją stronę, być może by już nigdy więcej się nie skontaktować. Wracając do domu zastanawiałam się o czym niby miałabym do niej pisać... To, co mi przychodziło do głowy tylko wprowadziło mnie w stan irracjonalnego rozbawienia xd. W domu. Sama. Wyciągam z zamrażalki chińskie warzywa, stawiam patelnię z olejem na ogień, czekam. Zrzucam z siebie naszyjniki, pierścionki, niewygodne części garderoby, myję się odrobinę. Olej rozgrzany. Wrzuciłam warzywa, jeszcze trochę brokuł i cebuli do tego. Mieszam, czekam- optymalny czas- 15 minut. Biegam po domu, sprawdzam co u pani Mao. Warzywa gotowe. Do tego dużo pikantnego keczupu i dokument o dzikiej Tajlandii ^^. Dobrze. Puszczam muzę z radia, palę spokojnie, w samotności kojącej w kuchni. Jest stabilnie, ale półsmutnawo. Zgasiłam w umywalce, wywietrzyłam, posłuchałam chwilę jeszcze radia, wróciła siostra, ścisnęłam paskiem spodnie i ruszam na deskę! XD Po naszej ulicy, cudownie, nieziemsko! Równiutki asfalt "KEEP TRYIN'" !!! Ollie mi nie wychodzi, ale staram się, próbuję i nie przestanę! Potem na cmentarz, jeździć, jeździć. Trąbią auta, nauczyciele spoglądają dziwnie, odpowiadają na moje pozdrowienia. Jadę sobie beztrosko. Nic mi nie przeszkadza, oprócz odwiecznego wroga- żwirku xd, ale nawet z nim się już trochę oswoiłam! Ale zapomniałam dodać, że przed samą jazdą zadzwonił tata, kazał być w domu o 16.30 (była 16.), bo on już z Kraśnika wrócił i jedzie tylko zrobić jeszcze drobne zakupy. Bałam się, że zobaczy mnie na głównej i ukatrupi, więc najpierw pojechałam na cmentarz. Po powrocie rozmawiałam z mamą przez telefon, napisałam coś z przedsiębiorczości o korupcji gospodarczej w Polsce, włączyłam kompa, zbadałam sprawy na fejsie i już wybiła godzina 18.10- czas poszukiwania filmu na wieczór i sporządzania kaszki ;]. Obejrzałam 'Tamten świat samobójców' (6/10)- nie tak surrealistyczny jakby tytuł mógł wskazywać :(. Dlatego taka niska ocena.
Obejrzałam w przerwie paląc na strychu i wiercąc się trochę i rysując Dezzire, upierzoną na turkus mnie XD
Potem, rzecz jasna, znów na deskę... I to był prawdziwie anielski widok, nie wiem jak go nazwać. Ten zachód słońca i 'heaven is a place on earth'... niesamowite... i ja śmigam z górki, zapach bzu, ziół, rozlane barwy oranżu, czerwieni, żółci, fioletu na niebie... nic się poza tym nie liczy. Dobra, chyba się już dzisiaj nie sfazuję na stan natchnienia poetyckiego... nie dam rady xd uwierzcie bez tego, proste słowa- przepięknie, jak w raju, jak ptak, jak wyzwolenie...
Wróciłam, trochę zła, że już taka późna pora i musiałam przestać jeździć. Wydrukowałam pracę z wosu, posprzątałam po Zyźku, który nasikał u mamy i u mnie w pokoju -.- kurwa mać... uprasowałam sobie jakieś ciuchy (i tak nie wiem w co się ubrać...), przebrałam w piżamę i zaczęłam pisać i spadam już po za dziesięć minut wybije 23., a jutro trzeba przed 5. wstać ;/. Dobranoc karaluchy :)
 

sobota, 17 maja 2014

17.

17 maj, 2014r.
Odrobinę poprawiła się pogoda, więc jeżdżę. Jeżdżę żeby zapomnieć, jeżdżę żeby się uspokoić, żeby odegnać totalną dezorientacją, wyrwać na chwilę z serca ten głęboki smutek i przygnębienie. Jeżdżę, czytam, oglądam, zajmuję się zwierzakami, spotykam z ludźmi, oglądam mokradła, mgły, niebo i lasy... i zapominam. Na chwilę się wyzwalam. To dobrze. Cieszę się, że jeszcze to potrafię. Nie lubię pisać o tym co mnie najbardziej dręczy i boli, więc nie będę tego robić. Może spróbuję opisać cokolwiek obiektywnie. Z perspektywy osoby, która tylko obserwuje moje codzienne poczynania, ale nie potrafi wejść w umysł. Filmik jest z 12 maja- jak z resztą widać- opisywałam ten dzień xd Teraz tylko sobota 17 maja... jestem wykończona po wyprawie z Borysem nad Wisłę i do Zagajnika i po jeździe przez całe miasto... Boli mnie żołądek, ramiona i nogi :( 
Obudziłam się wpół do 5. Leżałam, słuchałam muzyki, potem wstałam na fajkę, poczytałam do 6.30 Bestię! (tata mi oddał w końcu), potem dokładnie wysprzątałam u pani Mao, nalałam jej wody, wyczyściłam kołowrotek, zrobiłam pyszne żarcie XD (rukola, ser, musli, ciasteczka zbożowe z orzeszkami, kółeczka kukurydziane z miodem ^^, sama bym zjadła;p); włączyłam kompa, zrobiłam sobie kaszkę i dooglądałam 'Revolutionary road' Drogę do szczęścia (8/10). Później wstałam, zapaliłam. Ogarnęłam się w łazience, ubrałam, poszłam do kotków z szynką dla Luny i nową zabaweczką... Bawić się jeszcze nie chciały, dopiero ślepka otworzyły, ale pani Mao wcinała szynkę ze smakiem xd. Potem zeszłam w magazynie do piwnicy. Nie rozumiem siebie, dlaczego lubię wprowadzać się w taki chory stan... Moc autodestrukcji, niszczycielstwo; mogłabym tam zostać, sycić się zapachem wilgoci i zgnić razem ze stosem marchewek w totalnym mroku... Ludzie, społeczność, nagłe, nieprzewidziane sytuacje, kruchość i jeszcze ten jebany obowiązek by trwać i jakoś funkcjonować... Ach nie! Do diabła, ja sama nie mam ochoty się poddawać, choć powodów do radości ostatnio niewiele. Może te drobne, jak jazda na desce, nowy filmik, żurawina xd, ale wobec wszystkich podłości i ironii losu to niezbyt wiele... Wiele! Odganiaj Ju-on nieprzychylne myśli! Tak, tak, dam radę :) Sama siebie wystarczająco wesprę. Trzeba mieć siły żeby jeszcze wspierać trochę innych i ukrywać swoje grzechy za grubą, żelazną kurtyną! Poradzę sobie. Wyszłam z piwnicy, wzięłam prysznic, zrobiłam makijaż, wszystko cacy, zjadłam jakiś obiad (kasza gryczana, marchewka (....), jakieś mięso) i jedziemy. Z Makbetem, słuchawkami, optymistycznym nastawieniem. Do Kraśnika. Nie jest źle. Potem stało się gorzej. Ale nie zapłakałam już. Już nie mogę płakać, nie potrzebuję łez. Przeklęte łzy... Po mniej więcej trzech godzinach wróciliśmy. Na deskę! Grzmi! Zanim zacznie padać! No i poszłam, przy cmentarzu, najbliżej w razie ulewy do domu xd Złapała mnie ulewa, ale jacyś ludzie dobrego serca podwieźli mnie! Tata był zły, powtarzał cały czas 'a mówiłem... jakby głupota mogła latać... nigdy się nie słuchasz...', nie mam kurwa zdrowia do tego. Grzmi, grzmi, pioruny... Ulewa... Doczytałam tego nieszczęsnego Makbeta (najlepszy, przeze mnie do tej pory przeczytany dramat), zjadłam kaszkę oglądając 'Windę' japońską (absolutnie fantastyczny, zeschizowany- Japonia to stan umysłu XD- właśnie typowo JAPOŃSKI -nigdzie indziej taki film by nie mógł powstać- bardzo dobry film, s-f, horror, kilka scen gore, 8/10 xd). Dzwoni N. Obiecałam siostrze, że pojadę z nią do biedronki, zadzwoń o 20. OK. Pojechałam na desce. Kupiłam gumy, z siostrą się pod biedronką pożegnałam i pod przedszkole, do N., na desce. Sympatycznie było i nic więcej. Jak zawsze, przyjemne oczyszczenie z rozmyślań złych, dużo mgły, dużo szurania po asfalcie, próby i błędy na desce. Strasznie po deszczu mokro, buty mam na kaloryferze. Ale tak cudownie mgliście... tak romantyczny widok... ale nie miałam nawet czasu żeby się rozmarzyć porządnie, bo tata pozwolił poza domem być tylko do 21. A więc spod lasu, sam koniec miasta, do domu, na drugi koniec miasta... i czasu na przejechanie- 2 minuty XD brak szans. Ale spóźniłam się tylko 9 minut, co oznacza, że zapieprzałam przez miasto ile sił w nogach tylko 11 minut! XD Fajowsko było, jak zawsze na desce xd. Po powrocie pogadałam z bratem i zaczęłam szybko pisać i demontować trochę ten filmik, żeby na bloga dać xd. Mam trochę innych, ale już nie chce mi się ich przycinać, odkształcać itd... Na dzisiaj wystarczy... Teraz posłuchajcie sobie muzy XD Nie pozytywnej, nie zdobędę się na to... Żołądek boli mnie piekielnie (krew mnie zaleje przez ten żwirek któregoś dnia...), siedzę przy kompie w pozycji Dzwonnika z Notre Dame i powoli powieki mi się zamykają. Więc żegnam się już. DOBREJ NOCY SZCZURZY NAJEŹDŹCY ... XD

poniedziałek, 12 maja 2014

Deska!... i gliny na karku ;)


Dzisiaj bardzo szybko bo muszę zmykać już do łóżka ;] Zrobiłam przed chwilą nowy filmik z dzisiejszego wypadu na deskę, zdobycia górki binka, jeździe cmentarnej i glinach na karku xd Ale o tym za momencik. Zacznę od świtu, smutnego, ponurego, deszczowego świtu.
Obudziłam się o 4., tak jak powinnam, budzik na tę porę był nastawiony. Spojrzałam za okno- ciemno, leje, zimno, nie mam chęci, zero chęci, zero energii, nie wstaję na pierwszy w-f. Pojadę godzinę później o 6.55. Zaczniemy lekcje od matmy ;]
I tak zrobiłam. Wstałam kilka minut przed 6., w ekspresowym tempie wzięłam prysznic, zrobiłam makijaż, przygotowałam sobie śniadanie (czasu o połowę mniej na to, co zwykle zajmuje niemal 2h), zdążyłam nawet nakarmić panią Mao xD (nie, nie... o niej nigdy nie zapominam, wsypuję jej karmę tuż po wstaniu). Podwiózł mnie tata na przystanek. Podziękowałam mu, pocałowałam w policzek i życzyłam miłego dnia. Jadę do Sandomierza, w sumie nawet w dobrym humorze, zadowolona. Dużo filmów, dużo jazdy na desce, dużo wiatru i świeżego zapachu deszczu- wyzwolenie i spełnienie :) Weekend był udany. Jazda się ciągnie, słucham muzyki, obserwuję szybko znikające i zastępowane przez nowe obrazy i urocze wizje natury za oknem. Ludzie wchodzą i wychodzą. Więcej wchodzi, bus się zapełnia, staje się duszno, kwaśno, nieprzyjemnie. Tylko jednego pana obecność w busie mnie ucieszyła- staruszka z twarzą zaoraną zmarszczkami, starczą mądrością i doświadczeniem życiowym :) Pachniał cynamonem, niech go za to niebiosa uwielbiają i wychwalają! Na miejscu, pod bramą, byłam kilka minut po 8. I tak poważnie się spóźnię, wszystko mi jedno. Tak czy tak... jakoś się przez to życie przebrnie, a czy inni nas docenią... kogo to obchodzi? jakie to ma znaczenie wobec wielkiej nieznajomej światów alternatywnych, naszych poprzednich i przyszłych wcieleń? Nie przejmujmy się niczym, ale nie ograniczajmy wolności innych- takie motto może być. To jest uczciwe. Stoję za pewną panią przed kioskiem, która nie potrafi zdecydować się jaki plakat Jana Pawła II wybrać. No trudno... pośpieszyłam ją, puściła mnie, kupiłam miętowe gumy i ruszyłam w stronę szkoły. Zapaliłam jeszcze i w tak zwany 'kwadrans akademicki' się zmieściłam. Matma- nudy. Przerwa- Shizu ma dużo do opowiedzenia. Polski- 3 ze sprawdzianu ze średniowiecza, treny i renesansowi publicyści, irenizm itd... W głównej mierze dyskutowanie na temat wycieczki xd. Angielski- sprawdzian, nie najlepiej mi poszedł. Religia- zastępstwo z panią bibliotekarką, całą godzinę ze Shizu oglądałyśmy moje filmiki i jadłyśmy surimi, pomidorki, wszystko generalnie co miałam w pudełku, dla mnie plus herbata czerwona ^^. Chemia... nie pamiętam... coś o glebie? Tak. I 'FeSio' XD Z francuskiego wszystkie chcą zwiać, a ja zostawiłam gdzieś parasolkę... Znalazłam ją w klasie anglistycznej ;d Spoko, nie należy do mnie, więc trzeba odzyskać. Przed szkołą zaczekałam na koleżankę, ubrałam się, założyłam swą cudowną, magiczną, żulerską czapeczkę, schowałam do kieszonki fajeczkę i razem z Julą poszłyśmy przez Starówkę do telegrafa. Chciała coś sobie kupić, a mnie dało to okazję do odkrycia taniego prezentu dla mamy na imieniny XD Krówka opatowska XXL XD Kupię ze dwie albo trzy, do tego jakieś owoce w czekoladzie, ładny kwiat, najpewniej pachnącą herbacianą różę i styknie. Nawet sobie przypomnienie na czwartek ustawiłam. Zdążyłam na busa 12.50, niewiele ludzi, dogodne miejsce zajęłam i ruszyłam. Przyjazd, powrót, przyjazd, powrót... Denna rutyna, ale przy dźwiękach mojej muzy odrobinę ożywa :P Kupię sobie zdrapkę za 1zł... Myślę, gdy przejeżdżamy przez most. No i poszłam. (JU-ON demonka od szyi w górę, od szyi w dół połączenie Cyndi Lauper z Tonym Hawkiem XDD) Skater! Skater girl! :D Maszyna nie działa- mówi pani w kolporterze. Jasne... No dobra, może to znak, że nie powinnam dziś w nic grać o kasę, bo pewnie nic bym nie wygrała ;] Powiedziałam to, zaśmiałyśmy się obie, wyszła i ruszyłam w stronę domu. Zatrzymałam się jeszcze przed kioskiem koło przystanku żeby obejrzeć prasę i wtedy podbiegła do mnie koleżanka z gimnazjum z zapytaniem czy nie sprzedają mi tutaj fajek, bo ma kasę, ale jej nikt nie sprzeda. Odpowiedziałam, że mi też nie. Odprowadziła mnie pod dom, pogadałyśmy sobie jak to nam się teraz układa ze szkołą, dojeżdżaniem itp. i pożegnałyśmy się :) W domu jest tylko tata. Zanoszę plecak na górę, chcę się przebrać, ale on woła na zupę pomidorową z ryżem. Trochę zjadłam, zjadłam też trochę warzyw chińskich (boże, genialne... wyśmienitość ^^). Potem na górę z wielką uwagą (nigdy tak dokładnie... o.o, zadziwiam samą siebie!) odrobiłam lekcje z polskiego, przeczytałam o trenach, o idei (i jej różnych definicjach różnych filozofów i jednej ogólnej, uproszczonej), o Idaho (przy okazji, Thelma i Louise, stany! :D), idee fixe, racjonalizacji (zawsze tak mam gdy wezmę do ręki encyklopedię, po drodze do właściwego hasła wynajdę setki innych interesujących), i wielu... innych ;D No i Andrzej Frycz Modrzewski z tym jego irenizmem. Nieciekawe, ale do przełknięcia, w sumie... Długo nad tym siedziałam, mniej więcej 1,5-2h, a to były tylko cztery zadania plus krótki tekst do przeczytania! Napisał Borys, zadzwoniłam do niego, umówiłyśmy się na ok. 18.30 na deskę, oglądanie zdjęć i filmików i nagrywanie filmików! (o 18. czas na kaszkę i 'Kawę i papierosy' krt. 7/10, ameryk. xd) :D Zajebiście! Właśnie dziś, najpierw niepewnie i ze strachem, w kościach, w mięśniach, silne uczucie, że za moment będzie ostra wyjebka, że stracę równowagę, ale za następnymi razami już lepiej- grunt do porządnie ugiąć nogi w kolanach ;D I zrobiłam już właśnie stamtąd filmik! :D Ale zanim jeszcze spotkałam się z Nati, zadzwoniłam do babuni, porozmawiałam o jej gojącej się ręce (miała złamaną, w gipsie)- beznadziejna służba zdrowia polska- porozmawiałam też i podowcipkowałam z dziadziem :) ;potem włączyłam kompa, zgrałam filmik na pena, narysowałam coś w paincie, sprawdziłam fejsa i ruszyłam już w trasę... Bogowie... Nigdy nie przestanę powtarzać jak wspaniale jest jeździć na desce po deszczu, gdy już wszystko niemal obeschło, ale ten orzeźwiający zapach i wietrzyk wciąż pozostał nisko, blisko nas w atmosferze... KOCHAM TO! I niczego, ani nikogo na świecie nie kocham chyba bardziej ;) 
Więc dojechałam na osiedle, zadzwoniłam domofonem, weszłam na drugie piętro, przywitałam się z Aresem, Borysem i jej mamą, ruszyłyśmy do jej pokoju, pośmiałyśmy się oglądając moje filmiki, jej zdjęcia i filmiki na yt :D A potem znów w trasę... Pod przedszkolem, na osiedlu, koło przychodni... pamiętna górka binka, koło oczyszczalni... Nieziemsko :) No, ale ponieważ nasza Nati koniecznie musi obejrzeć kolejny odcinek Barw szczęścia w TV, po 20. żegnamy się, 'odprowadzam' ją na desce, a sama dalej zamierzam jeździć :) I... zaczynają się wkrótce kłopoty... Policja koło kościoła. Zatrzymali mnie, choć próbowałam im umknąć, uznałam, że lepiej będzie jak jednak podjadę i pogadam, załagodzę, zagadam, wymówię się ;] Tak zrobiłam. Nie spisali mnie XD Skończyło się na ostrzeżeniu i pouczeniach... Niemądrzy, doprawdy niemądrzy dorośli... Nieprawe gliny... ;] to dla was:
 ... XD Powiedział mi policjant ze słodką tuszą, że może stać mi się krzywda, że nie wolno jeździć na głównej... takiej ładnej dziewuszce jakby podrasowała maska auta twarz... byłoby nam przykro :( Podzielam wasz smutek, obawy, lęk... dziękuję za troskę. Ale jestem uważną dziewczynką, no nie? :) Poza tym, gdzie mam u nas w miasteczku jeździć? Więcej krzywdy sobie zrobię jak pójdę na plac pełen żwirku! No dobra, kompromis- nie spiszemy cię, nie poskarżymy rodzicom (no przecież... wszyscy się tu znają i... nie kochają), Wielkie Nieba! Chwała wam, wielkie dzięki panowie! -.- XD. Mogę jeździć na szosie przy cmentarzu i tam też się później, rzecz jasna, udałam. Życzyłam im nawet (chyba szczerze... gdy mam deskę w ręce kocham wszystkich ludzi, bez niej tylko staję się taka paskudna i niemiła ;]) miłej służby, czy coś... xd Pojechałam w stronę cmentarza. Dwa kilometry... i znalazłam się spory kawałek od domu, za cmentarzem, ciemnieje, słońce już zaszło, wyszedł pan księżyc... wszystko wygląda tak mrocznie olśniewającą i zachwycająco.... Słychać cykady, polna droga, opustoszałe miejsce tylko dla mnie i nieboszczyków... Zapaliłam słuchając znowu piosenki od Shizu na skrzyżowaniu polnych dróg. Wracając na desce nagrywałam się i opowiadałam, dosyć głośno o swojej przygodzie z policją... a tu okazało się, że panowie za mną pojechali na cmentarz! Długo mnie nie było, nie wyjeżdżałam, uruchomiłam w ich sercach troskliwość ^^ Słodko, słodziutko. Mam obawy czy nie słyszeli tego co mówiłam, ale przecież... nieważne! ;] Wróciłam do domu, na desce, po chodniku nierównym -.- (dziś już nie będę ryzykować...), przygotowałam sobie ciuchy, zrobiłam ten filmik i zaczęłam pisać... i już 23.11, muszę iść spać, choć jutro znów na 8. jadę ;] Czyli znów akademickie spóźnienie XD Zmywam się, mili buntownicy,  
niech was aniołowie trzymają w swej opiece ;)

niedziela, 11 maja 2014

zwyczajna niedziela

11 maj. 21.20
Zwyczajna niedziela, której pierwszej trzy czy cztery godziny zostały zaplanowane w sobotę ;]
Nic dziwnego i niezwykłego nie ma w tym, że znów obudziłam się o 5.23, czy też o 5.21. Leżałam jakiś czas, by po jego upłynięciu na raczej jeszcze dość niespójnych, ale wiadomo, że smutnych rozmyślaniach, zapalić papierosa przy tej mojej malowniczej, cmentarnej aurze niebios. Potem znów sen... W zadowoleniu, bez żadnych śmiertelnych fantazji, totalny mrok, żadnego światełka, błysku, czegokolwiek ;) 7.30- na tę godzinę nastawiłam budzik. Nie był potrzebny, kilka minut przed tą porą sama się obudziłam. Leżałam, leżałam bezmyślnie i ok. 7.43 wstałam. Nasunęłam kapcie na stopy, rozsunęłam drzwi harmonijki i wyszłam, nie dbając o to, czy tworzę zbytni hałas. Do kuchni, nastawiłam mleko, przyszykowałam miskę, wstawiłam wodę na czerwoną herbatę. Czekając aż wszystko zacznie wrzeć (xd) umyłam sobie twarz i spryskałam tonikiem. O mały włos mleko mi nie wykipiało... znowu ;p Ale, ku chwale bogów i pluszaków, zdołałam tego uniknąć. Zrobiłam kaszkę z mnóstwem żurawiny, czerwoną herbatę i wszystko to poukładałam na parapecie w sypialni. Włączyłam kompa, best playera, Opowieść o duchach z Jotsui :) I obejrzałam. Na horror, jeżeli oglądam gdy na zewnątrz jest jasno, zawsze staram się zrobić jak najlepszą ciemnię, pozasuwałam więc zasłony, pozamykałam drzwi i coś w rodzaju porannego półmroku uzyskałam... Po seansie znów na strych. Mama przyszła mniej więcej 10 minut przed 9. i powiedziała, że mam czas w łóżku do 9.30, potem wstaję, ogarniam się, jem z nimi śniadanie, biorę prysznic i idę na 12. do kościoła... Wolne żarty... Poudaję okres i ból brzucha. Może się trochę odkupię jak mama zobaczy, że czytam Makbeta, no i czytałam, przeczytałam ponad połowę. Zeszłam do nich na chwilę na dół, ale nic nie zjadłam. Wkurzyli mnie swoją przeklętą, monotonną gadaniną, wszyscy... więc wróciłam do łóżka. Czytałam dalej. Przyszła mama i zapytała czy w końcu pójdę z nią. Odpowiedziałam, że nie bo boli mnie brzuch a pyralgina nie działa. Odpuściła. Czytałam jakiś czas, potem się jeszcze zdrzemnęłam do 12.10, posłuchałam Peszek i znów wdrapałam się na strych. Co ja potem robiłam... Ubrałam się, umyłam... i czytałam o kinie chińskim, tak! Do obiadu. Zjadłam trochę rosołu, ryżu z sałatką i piersią z kurczaka i uznałam, że to i tak już za dużo, będzie mnie żołądek bolał. Wróciłam do kina chińskiego, trochę Makbeta, trochę nauki angielskiego... Zmiksowanie czynności z nudów xd Posprzątałam w swoim plecaku, była chyba 15., albo kilka minut po. Zamierzałam przejść się na spacer do sadu i magazynów, zapalić, wrócić, poczytać coś jeszcze, o 18. zacząć oglądać koreańskie 'Całkiem nowe życie', dramat z 2009 roku.
Trochę autobiograficznie, bo wydarzenia, o których opowiada film to część dzieciństwa samej reżyserki. Nieświadoma dziewczynka podąża za tatusiem w podróż. Dostaje nowe rzeczy i w kółko powtarza ojcu jak bardzo go kocha i jak docenia jego poświęcenie (Jotsui...?). On oddaje ją do sierocińca, gdzie zaczyna się dla dziewczynki 'zupełnie nowe życie'. Ponura historia. "Nigdy się nie dowiesz jak mocno cię kocham", "Powinnam zapomnieć o ten przyjaźni i nigdy jej nie wspominać?"... 7/10
Od 18. wszystko poszło tak jak sobie to ustaliłam, ale wcześniej, z tym spacerem nie do końca.
Zaczęło padać. Zezłościło mnie to (kurwa mać... chciałam sobie dzisiaj pojeździć jeszcze na desce po filmie...). Dla zabicia czasu uczyłam się, ogarniałam rzeczy na biurku, obserwowałam deszcz słuchając Peszek... Ustało. W gruncie rzeczy to dobrze, że tak skropiło ziemię porządnie. Ładnie po deszczu pachnie i jest tak świeżo :) Wyszłam, schowałam się pod dachem przy warzywnym ogródku i przechowalni, zapaliłam, potem przemierzyłam wolnym krokiem cały sad, wracając odwiedziłam jeszcze małe kotki. Fukają już na mnie i otworzyły ślepka :) ^^.  Kawaii! Wróciłam do domu. W kuchni są wszyscy, pójdę do nich (koleżanka mojej babci ze swoim mężem Japończykiem wkrótce jadą do Japonii!!! błagam was, przyślijcie mi coś! ;]) i pobędę chwilę miła. Poudaję. Załatwione. Nawet zaprosiłam tatę do swej świątyni na górę i pokazałam mu kilka nowym filmików, które zrobiłam. Porysowałam coś w paincie i już była 17.40. Czas robić kaszkę. Rzadka mi wyszła, ale i tak wyśmienita ^^ Do tego, klasycznie, żurawina (do diabła, jaka jestem nudna!), musli i czerwona herbata z yerba mate, kawałkami jabłek, trawą cytrynową, dziką różą... ;] Obejrzałam film. Z małymi przerwami na smsowanie i rozmawianie z siostrą na skypie (no i mama chce coś poczytać na necie o maturze -.-), ale niewiele tego było. Bez pośpiechu. Obejrzałam, oceniłam, przejrzałam fejsa, posłuchałam muzy i skwierczenia pani Mao na kołowrotku i zaczęłam pisać. 21.55, czas spać. Jutro na 7.10, czyli bus 6.10, pierwszy w-f :C Po cholerę... piekło wam nikczemnicy!
"IDŹMY I SZYDŹMY Z ŚWIATA JASNYM CZOŁEM" 
Makbet ;D
Idę... Odchodzę... Umyję zęby, przebiorę się w piżamę, posłucham kropel deszczu uderzających o parapet i zasnę. Niespełniona niestety. Albowiem nie pojeździłam na desce :( Jutro pojadę do szkoły, wymęczę się tych kilka godzin, wrócę i pójdę na deskę :D Obejrzę film jedząc kaszkę i pójdę na deskę! :) 
Dobranoc ludki boże.

sobota, 10 maja 2014

Sobota zapominania, 10

10 maj, 21.24. SOBOTA :D
Niecałe pół godziny temu wróciłam z deski... Jazda nocą... Wiatr niosący na oślep tysiące słodkich pyłków, księżycowych bogów, duszków, gwiazdek i kryształowych pluszaków... Wiatr przenikający razem z nimi ciało i duszę! Drogę oświetlają lampy uliczne i pan księżyc! Czujesz człowieku wyzwolenie, bezgraniczną swobodę i choć na chwilę zapominasz o beznadziei świata i swojej prawdziwej zarobaczonej naturze XD I naprawdę masz gdzieś czy jakiś niecierpliwy istotnik za tobą trąbi czy nie. Jesteś ty, asfalt, księżyc, wiatr i deska!
 Obudziłam się, jak zwykle, po 5. (5.23?), pomyślałam o fajce, popatrzyłam za okno- mroczna aura, jakby specjalnie dla mnie artystycznie uformowana przez hojnych bogów świtu. Przymknęłam na moment oczy... i otworzyłam je dopiero dwie godziny później. Bez sennych wspomnień ;D No więc dobrze... muzyka gra, oto nowy dzień, nowy majowy dzień. Aura zmieniła się, teraz należy do porannych rzezimieszków. Nie szkodzi. Zapaliłam sobie.
Szare niebo, bardzo gwałtownie budzący się ból, przecieranie czoła kciukiem, rozszerzanie źrenic. Rozbudziłam się, wstałam, wywietrzyłam pokój, wypsikałam odświeżaczem, nakarmiłam panią Mao (Pani Mao absolutnie nie ma żadnej styczności z dymem tytoniowym, ona grasuje po swojej klatce w oddzielnym pokoju). Zeszłam na dół w szlafroku, postawiłam na kuchenkę garnuszek z mlekiem, ogarnęłam się zewnętrznie, zrobiłam kaszkę, trochę posprzątałam w kuchni (chyba jeszcze nikt nie wstał, albo tylko tata). Zaparzyłam czerwoną herbatę, wsypałam do miski musli i pokruszyłam ciastko z żurawiną. Pokarm bogów! :) Wróciłam do siebie, zjadłam w łóżku kaszkę oglądając 'Klip', serbski dramat społeczny, średni, bardzo średni- szczególnie jak na kino bałkańskie, od którego zawsze wymagam, zawsze oczekuję czegoś więcej, jakiś dodatkowych płaszczyzn realizmu, więcej ponurości i więcej prawdziwości. Prawdziwość i ponurość była, ale podana w jakiś zbyt... nieodpowiadający mi sposób. Nie udało mi się skończyć całego, bo laptop się rozładował :/ Kicha xd Podłączyłam go wobec tego, zapaliłam na strychu i wróciłam do łóżka. Spałam jeszcze do 12.30 :P Dopiero informacja o przyjściu na świat czterech kociaków w naszym magazynie na dobre postawiła mnie na nogi ;] Szybko się ubrałam, umyłam zęby, pościeliłam łóżko i z kamerą i siostrą ruszyłam do owego magazynu! Luna, moja kochana kociczka urodziła cztery śliczne, dwa białe w liczne czarne łatki i dwa szare, kotki! :D To jest powód do szczęścia! Później jeszcze porobiłam na dworze kilka zdjęć, pięknie się rozjaśniło (bo rano padało)... No i na mały zarobek sprzątać suterenę. Na dwie godziny pozbyłam się myśli, przyjemnie się sprzątało, myło podłogi, czyściło szafki. Nie wiem jeszcze ile forsy za to dostanę, ale pluję na to. Najważniejsze, że czas szybciej popłynął, że nie siedziałam bezczynnie z papierosem między wargami wsłuchana w smętne stare utwory na strychu. Chwila przerwy w porządkach na obiad. Chińskie warzywa z sosem chilli ^^ Nic bardziej wykwintnego i smacznego xd Skończyłam, zadowolona, zapaliłam na strychu i umówiłam się z siostrą na przejażdżkę rowerem przez malownicze okolice Wisły. Wyjechałyśmy ok. 17.30. Musiałyśmy jeszcze wrócić się do domu po dowód siostry xd Godzinna jazda nam obu (chyba) dobrze zrobiła. Cudownie, ale nie tak jak na desce ;] Przy okazji tej wyprawy znalazłam świetne miejsce na jazdę na desce i kupiłam 94g żurawiny :) 18.18 pod biedronką, słucham Kabanosa i jakaś szpilka atakuje moje serce, posyłam z mózgu żołnierzyków, którzy szpilki się pozbywają. 
Jest nieźle. Zrównoważyłam pewne siły w sobie, mam spokój i mam plany na następne godziny. Wrócę, zrobię kaszkę z nową żurawiną i obejrzę film. Miał być Alfabet śmierci, ale zrezygnowałam bo trwa ponad 2h i ma niską ocenę na filmwebie (to są nowele filmowe, na ten czas, dla mnie, raczej nie do przełknięcia). Obejrzałam Veronicę Guerin (8/10), raczej powinna być ocena 7.5, ale na filmwebie połówek nie ma (przypomniał mi się Seks w wielkim mieście, Carrie mówiła, że każda kobieta potrzebuje czasami połówek, czy coś w ten deseń xd). Też mi są połówki potrzebne, a nigdzie nie są dostępne :( No i czas na deskę ;] Niestety niedługi, mniej więcej 20 minut, bo rodzice obawiają się o moje bezpieczeństwo... Ale zdążyłam śmigusem dojechać do sąsiedniej wioski, zaszyć się gdzieś przy głównej pod wielkim drzewem przy siatce, gdzie porządny jest widok na księżyc i zapalić słuchając piosenki, którą w piątek przesłała mi Shizu. Nastroiłam się, jak zawsze w takich okolicznościach- nowe miejsce, nowa muza, siedzę na desce w zbyt dużych spodniach i za wielkiej bluzie brata, z żulerską czapeczką na głowie... opaską na kciuku... xd. Tak to u mnie zwykle wygląda. A powrót... Powrót był najwspanialszy... Płasko, bez żwirku, lekko z górki... To pewnie jest lepsze niż jazda przy zachodzie słońca przez Paryż w kabriolecie xd Wróciłam trochę po czasie wyznaczonym przez mamę... Niewiele raczej. Posiedziałam jeszcze na ławce, posłuchałam muzyki, zamknęłam furtkę i weszłam do domu. Mama poleciła mi czytać Makbeta, ale ja- co wiadome- zaczęłam tworzyć opis tej soboty tutaj XD i kończę już, bo jutro trzeba wcześnie wstać na Opowieść o duchach z Jotsui :D
Dobrej nocy bezbarwni :)

piątek, 9 maja 2014

9 maj z życia blaszkodzioba

9 maj, 2014, piątek; 15.39
Jeszcze dzisiaj na desce nie byłam, ale koniecznie zamierzam ;] Dziś chyba jednak odrobinę później niż zwykle... Najlepiej po zmroku albo kiedy już niebo będzie powoli ciemniało, Słońce zachodziło i mrok ogarniał naszą ziemską półkulę xd Chodzi o to, że mam ochotę na nocny spacer po cmentarzu. Pojeżdżę jakiś czas po głównych drogach normalnie oświetlonych, może pod bankiem, a potem z deską pod pachą na cmentarną wędrówkę. Tam drogę oświetlają tylko znicze, a o tej porze roku jest ich niewiele :)
Zacznę od początku.
Dzisiaj znów na 7.10, czyli 6.10 bus. Wstałam po 4., powtórzyłam swój cały czasochłonny i żmudny rytuał (dlaczego pani Mao wciąż jest taka smutna...) i pojechałam, w końcu w sukience! Bo zapowiada się ładny, słoneczny dzień (teraz "pogoda znów skurwiała" xd)! Miałam niestety zbyt mało woli żeby uczyć się matmy w trakcie jazdy. No i sprawdzian zawaliłam, ale o tym zaraz. Po wysiadce z busa kupiłam sobie kartę, wbiłam i ruszyłam w stronę mojego stałego miejsca porannego papierosa. Spotkałam po drodze, choć nie- w sumie ona dotarła trochę później- Shizu i poszłyśmy razem. Góra 10 minut spóźnienia na geografię. Globalizacja i praca w grupach i Julcia wróciła z Wlk Brytanii ;)! Matma.. Szkoda pisać, klęska na całej linii. Będzie bania i trzeba będzie kuć -.- :C Na przerwie przed przedsiębiorczością dla oczywistego odreagowania trzeba było zapalić. Potem czerwona herbatka, ciacha, surimi i reszta śniadania ^^. Na lekcji jeść musiałam bo nie zdążyłam na przerwę. Ale bardzo grzecznie, cicho i subtelnie się starałam. Nie pamiętam o czym była lekcja, prowadziłam wymianę smsów i czułam się trochę przybita tym sprawdzianem. Ach! Marketing! Tak, o tym była lekcja. Niespecjalnie zajmujący temat. Fizyka, przedostatnia lekcja. Oddała facetka sprawdziany, 3. Chciałam mieć 4 na koniec z fizy, nie wiem czy dam radę poprawić te wszystkie oceny... 

Ja chcę wyjechać gdzieś... daleko... puszczać się za kasę, żyć jak wieczny wędrowiec, włóczęga, marzyciel. Wyzbyć się tego bzdurnego poczucia człowieczeństwa i jakiejś abstrakcyjnej godności, które nam wpajali zawsze, półświadomie, ale bardzo chętnie, wszyscy wokół. Wyzwolić się (pęta niezelżywe...), zerwać łańcuch obowiązku. Obowiązku wszelkiego, wszelako rozumianego, nie? Do trzymania się w ryzach, współistnienia z nędznymi, innymi, zwierzęcymi ludźmi, obowiązku do trwania w ciągłej ułudzie, do oszukiwania i mówienia prawdy, obowiązku do używania zmysłów bardzo ograniczonego. Rozumiecie? Tak myślę. Obowiązku do życia. Życia beznadziejnego bo prowadzonego w analogii do innych. Wyjścia, kurwa mać, nie ma. Ja nie do końca pragnę śmierci, ale nie chcę też tak żyć. Nie wiem co będzie po śmierci... A co jak nic się nie zmieni? To przerażająca myśl! Dlatego robaczo żyję...

Wcale nie zajmowałam się lekcją. Albo drzemałam na dłoni koleżanki, albo się nią bawiłam. To musiało wyglądać z perspektywy pani bardzo komicznie XD Po fizie odprowadziłam kawałek koleżankę, która postanowiła na ostatni francuski nie iść. Zapaliłam, wróciłam do szkoły, powygłupiałam się na lekcji (ale przynajmniej Pingwinek będzie mnie nazywał JU-ON :D) i koniec :D I kolejna mini-era mojego dnia jest uwieczniona na filmiku ;] Kupiłam słodzik i nawet zdążyłam na wcześniejszego busa (wylosowałam też opaskę na palca;p). Chwilę postałam, a potem zwolniło się miejsce obok kolegi z gimnazjum, więc usiadłam koło niego i całą drogę przegadaliśmy ;) Wracając z przystanku do domu i rozglądając się znów spochmurniałam... Straszliwa dziura... Nie pasuję tutaj. Nikt mnie nie widzi? Nie jestem próżna, nie w tym rzecz. Czuję się jak czarno-czerwony puzel wśród puzli brudnowożółtych... Tak. Ja do tej układanki nie pasuję. Nie chcecie mnie tu i ja siebie tutaj nie chcę. Uwierzcie. Głęboko wzdychając otworzyłam furtkę, weszłam do domu, spokojnie i powoli przebrałam się i poskładałam ciuchy. Włączyłam kompa, zrobiłam kaszkę z żurawiną na obiad, obejrzałam krótkometrażowy 'Destino', zapaliłam na strychu, zmontowałam ten filmik, szukałam też mojej książki, którą mi rodzice zabrali, ale nie znalazłam... No i piszę z małymi przerwami od tamtego czasu ;] Potwornie zimno mi się zrobiło, mam dreszcze, dłonie lodowate... Nałożyłam polar brata, ale wciąż mi zimno. 16.36. To przez ten silny wiatr i nieszczelne okna, idę do sypialenki, położę się i prześpię, albo coś poczytam... Nie wiem już czy mam ochotę na deskę dzisiaj. Moje samopoczucie skrajnie się zmieniło od kiedy zaczęłam pisać. Okres mi się zbliża...
CZOŁEM WAM PAPROCHY NAMASZCZONE! ;)
 

czwartek, 8 maja 2014

SZARE POSTACIE

8 maj, 15.31, 2014 rok.
Nie wiem jak żyć szalone życie. Dzisiaj wracając ze szkoły busem, obserwując zieleń, błękit, tak anielsko urocze miejsca, kąciki, domki, ulicę Rybacką w Zawichoście, spoglądając na port i Wisłę i płaskie asfaltowe uliczki, po których doskonale jeździłoby się na desce... w mojej głowie walczyło ze sobą mnóstwo głosów, mnóstwo przeklętych mnie. Wyłapałam w tej strefie świadomej tylko trzy z nich. Jedna, najsilniejsza, 'nie najrozsądniejsza', ale najbliższa obecnej mnie, och, na Boga!- stanowiąca kompletną całość mnie, sprzeczała się, delikatnie, z ironią, kpiną, lekceważeniem z dwoma pozostałymi słyszalnymi... Na litość boską, krew mnie za chwilę zaleje!- przerywałam kłótnie hałaśliwymi, ostrymi myślami. Ileż was jest w mojej głowie?! To, moi mili bogowie, jest pewna chorobliwa i mroczna era w moim 'życiu'. To chyba już ten czas, gdy po spojrzeniu w zwierciadło śmiercionośnej wody rzecznej ujrzę topielca, a nie istotę tonącą. Zdaje się, że jest za późno. Gładziłam swoje wyobrażenie o sobie długimi impresjami typu "ja przecież miałam okres gdy rzeczywiście zawzięcie biegłam, gdy byłam zwyczajnie szczęśliwa i szczera wobec siebie, bez ułudy, nie było strachu- niedługi czas, owszem, ale on był, on istniał w moim życiu...". Potem, jakby wedle oczywistej zasady fizycznej, nadchodziła analiza teraźniejszości. "Teraz czołgam się (i upokarzająca wizja), czołgam się do jakiejś nędznej mety na odludziu, bez światła, naga, drapię ziemię paznokciami, odrywają się, skóra z palców odpada, odpływa razem z krwią, zostawiając upadlający bordowy ślad; nie mam żadnego odzienia, żadnej osłony, żadnej skorupy, nie posiadam też łez, wielkie nieba!, oto jest fenomen klęski!"... Ale przecież... Nie! Milcz! Znikajcie zjawy! Umiem skutecznie zagłuszyć te poprawne i 'lepsze' fragmenty mnie. Wątroba straszliwie jest nabrzmiała. Napełniły ją już uczucia demoniczne, rozpacz, ból, lęk, miłość, nienawiść. A te dwa sporne z głównym głosy no i- oczywiście- głosy osób, którym na mnie 'zależy', będą pieprzyć o 'skłonnościach autodestrukcyjnych mojej duszy'. Co wy o mnie wiecie i czego chcecie się dowiedzieć? Niech was diabli! Nic nie minęło, grzechy są tajemnicą i cnoty też. Zniknijcie, przepadnijcie. Zajmijcie się własną ścieżką nad przepaścią, zbierajcie na niej tyle kwiatów, ile tylko wasze ramiona zdołają pomieścić! Ale wara od moich spopielonych ziół i traw! Ja pragnę tylko głuchej ciszy i absolutnej samotności i niezależności. Kocham was, uwielbiam was, podziwiam i chcę was przenikać, ale mnie podajcie proszę jeden raz na zawsze, na tacy z brązu, gliny czy plastiku, jedną najwspanialszą abstrakcję spośród wszystkich- Spokój. Jakby mnie nie było, jakbym nie trwała w żadnej z chwil, w żadnej z pór dnia, tygodnia, roku, w żadnym z ziemskich miejsc, pomników czy pomieszczeń...
 Wstałam kilka minut po 4. Natychmiast, jak elektroniczna maszyna po przyciśnięciu odpowiedniego guzika, rozpoczęłam swój rytuał upiększania, szykowania, oczyszczania. Najpierw nasypałam Pani Mao karmę, następnie zebrałam wszystkie potrzebne do przechodzenia kolejnych etapów przedmioty. Suszarka, spray do włosów, fioletowa kredka do oczu, termos... Zeszłam na dół trzęsąc się z zimna i przeklinając ćwierkające za oknami ptaszyny. Łazienka, zawzięcie staram się rozczesać kołtuna, słyszę, że deszcz rozpadał się na całego. Elegancko... Admin czyli 'Instancja Najwyższa' zezwala mi na przejście do następnego levelu. Pod prysznic, najpierw włosy, faza pierwsza. Peeling, żel do twarzy, pumeks, szczotka, płyn o zapachu maliny z czekoladą. Dwie następne fazy z włosami. Mniej więcej 40 minut. Zęby i suszenie i spryskiwanie. Kreski. Niedobrze mi wyszło, zmywam, poprawiam, w nieskończoność. (wiem czego mi trzeba) No, odfajkowane, przeszłam następny poziom. Szykowanie śniadania. Surimi, waza, pomidorki, suszone śliwki i żurawina, ciasteczka owsiane z żurawiną, zbożowe z orzechami, musli, czerwona herbata. No, nie jest źle. Jestem już w drodze, leje, nie mam parasolki. Nie mogłam znaleźć klasy, bo okazało się, że zmienił nam się plan. Ale w końcu znalazłam. Edukacja dla bezpieczeństwa, czuję się fantastycznie, mam w sobie mnóstwo wigoru, nareszcie wstąpił we mnie dobry nastoletni duch, radosna, przebojowa nastolatka. Dwa języki polskie. Pierwszy właściwie cały w bibliotece- nie ma naszej pani, mamy zastępstwo- pokazywanie filmików własnej produkcji. Drugi na jedzeniu śniadania i słuchaniu muzyki i opowiadaniu o horrorach XD Wfu też nie ma. Oglądamy jakieś zabawne filmiki na yt, a ja przeglądam sobie ilustracje z 'Historii śmierci', którą rano wypożyczyłam w bibliotece szkolnej. Kultura i mój filmik z sondy i inne i przepisywanie zeszytu z hiry i w końcu coś dla mnie- zajmujemy się kinem, mamy nagrać horror! W sumie teraz jak się nad tm zastanawiam to dochodzę do wniosku, że powinnam była przepisać się do grupy z dramatem... od razu miałabym, być może, filmik na konkurs... No cóż... Jeszcze nie wszystko stracone, mam czas do 15 czerwca. Historia... nie wiem... PRL? Skutki II wojny dla Polski, komunizacja Polski, nic co by mnie specjalnie zainteresowało. Na starówce z papierosem i koleżankami. Miałam iść do galerii szukać żurawiny, ale zrezygnowałam. Już nie chodziło o pogodę, bo przejaśniło się, ale o to, że nie chciało mi się i tata zadzwonił żebym wracała bo obiad wstawia. No więc przyjechałam busem 13.50, pokierowana jakimś dziwnym impulsem po tych wszystkich (rano znalazłam grosika w kałuży) rozmyślaniach i kłótniach pod moją czaszką, poszłam do kolportera po zdrapkę. Jak buntownik, stawiając pewne i twarde kroki i słuchając 'Tak jak Bolek i Lolek'. Kupiłam Super Lotka, wróciłam do domu, przebrałam się, zjadłam ryżu z warzywami ("I TAK BĘDĘ SKAKAĆ PO TAPCZANIE I NIGDY SZARE ŻYCIE MNIE NIE ZŁAMIE!", ale ja znów klęczę...) i kawałkami kurczaka, umówiłam się z koleżanką na deskę na 17.- mam jeszcze 40 minut. Posmutniałam. Poczerwieniałam. Policzki jakoś bez powodu nagle pokryły się łzami, cieplutkimi, dziewiczymi, pierwotnymi, jaskiniowymi, ludzkimi... No i włączyłam komputer, zaczęłam pisać. Tajemnice, niczym jesteśmy bez nich, potrzebuję ich silniej niż tlenu i wielokrotnie silniej niż pokarmu.
SZARE POSTACIE

wtorek, 6 maja 2014

DESKA! XD

Wracam dzisiaj żeby Wam napisać jeszcze jedno. JAZDA NA DESCE TO NIEZIEMSKA SPRAWA XD Serio ;) Choć to chyba różnie bywa u różnych ludzi. Ja uwielbiam jeździć na desce. Cierpię z powodu braku kasy, nie ma za co kupić kasku i nowej deskorolki, albowiem stara jest już trochę zjeżdżona i ma startą powierzchnię antypoślizgową. Kurwa, zabrzmiało tak jakbym dawała ogłoszenie o wspomogę finansową ;P
Dziś jeździłam bardzo długo. Tylko jedna poważniejsza wyjebka- oczywiście- przez żwirek... Na dupę, pewnie będzie siniak bo boli. No i odrobinę pozdzierane wnętrze prawej dłoni i porysowany łokieć, ale to nic wielkiego. Najbardziej boli mnie lewa stopa i udo, namachałam się dzisiaj biedaczkami. Kilkanaście rundek na cmentarz i z powrotem, kilkuminutowa przerwa w bardzo malowniczym miejscu, pełnym bzu i świeżych krzewów, na polnej drodze, na papierosa ;> Ćwiczyłam ollie, poprzeklinałam, próbowałam dalej... Tyle czasu mam już deskę, a wciąż nie umiem porządnie skakać :( No, ale miałam prawie roczną przerwę... Nieważne! Uzbieram forsę, pójdę gdziekolwiek na zarobek, sprzątać, podawać, cokolwiek... i kupię nową deskę, kask, przebiję sobie brew, zrobię tatuaż ;) Zjarana trochę jestem. Potem jeszcze wielkie koło po całym mieście. Cholerne samochody pipczały za mną non stop.  Gdzie ja mam jeździć? Na ulicy przynajmniej nie ma przeklętego żwirku! Na osiedle, koło przedszkola, przychodni, apteki, przez główną, środek 'miasta'... :D Jeździć i niczym się nie przejmować. Dotykam wtedy moich bogów. Jak jeżdżę to ich dotykam, a jedząc kaszkę mannę z żurawiną czuję jakbym konsumowała ambrozję :P "KOGO OBCHODZĄ REGUŁY JEŚLI JEST CI DOBRZE?" (Kamikaze girls). No właśnie, po powrocie coś ogarnęłam z polaka i jedząc kaszkę dokończyłam bardzo sympatyczną japońską komedię 'Kamikaze girls', poprawia humor, zdecydowanie, polecam.
Skończyłam, zrobiłam dziesięć pompek, właściwie nie wiem czemu... Tak jakoś, automatycznie.
Wyciągnęłam fajkę i zapaliłam na strychu z zamiarem, po skończeniu, napisania jakiegoś tekstu na konkurs internetowy o wiośnie w górach. Zamiast tego położyłam się na fotelu i puściłam głośno muzę :) Przyszła zaraz mama (śmierdzisz fajkami, sprzątnij pety z balkonu, nie pyskuj, dlaczego tak wrzucasz te ciuchy bez ładu i składu, wyrażaj się, licz się ze słowami, natychmiast wyłącz komputer, teraz chodź do mnie pouczyć się historii dwie godziny... jednym słowem wielkie LOL i Are you, my dear mother, fucking kidding me?!), kazała ściszyć muzykę i wyłączyć kompa, ale powiedziałam, że muszę jeszcze coś ważnego napisać. Dała mi w końcu spokój po nieprawdopodobnie długo trwających minutach krzyków.
Napisałam coś na ten konkurs i zaczęłam pisać tu. I już wystarczy xd nie mam weny, ale za to mam jeszcze jeden filmik z deską, mam nadzieję, że będzie ich więcej :P
Dobranoc, zasrańcy :xx
 

smutne sny, 6,v

6 maj, 2014 roku Najmilsi XD
Niewiele się chyba zmieniło. Nie wiem. Nie rejestruję tego. Wciągam się tylko w bycze oszustwo i wielką melancholię. 'Budzi nas ciągle strach'... Tak? Jeden cień w dolinie mgieł...
Tak, budzi mnie strach. Obrazy senne, te mgliste, ale przecież na Boga tak wyraziste, nieśmiertelne nocne fantazje, potworne... I pierwsza myśl po przebudzeniu... przypominam sobie słowa matka Dai Weia z 'Pekińskiej komy'. Słowa, które na dobre utkwiły mi w pamięci... 'Każdy wie, że w śnie dzieje się coś dokładnie przeciwnego niż w rzeczywistości'...
Dwie łzy. Dzisiejszego ranka przez te słowa po moim lewym policzku na jaśka spłynęły dwie ciepłe łzy. Ciekawe... co mi się śniło? Wielkie wizje absurdów. Morze, plaża i ktoś (chiński lub egipski mężczyzna w średnim wieku z pięknymi dłońmi, nienaturalnie długimi paznokciami, skinhead z pociągającą czarną brodą i ciałem boksera), zdziera z moich łydek skórę, szponami, jak z marchewki albo ziemniaka. A ja siedzę okrakiem, wychylam głowę do tyłu, mam na sobie tylko majtki, wokół mnie na piasku rozrzucone są przedmioty do praktyk sado maso całe we krwi... Słońce grzeje niemiłosiernie, a ból zdzieranej skóry to także ekstatyczna, seksualna rozkosz. Plaża pęka w szwach, ludzi jest mnóstwo. Czuję na sobie nienawistne spojrzenia koleżanek, oblizuję wargi, całuję mojego kochanka i oprawcę. Chcę już odejść, ale on mnie zatrzymuje, prosi mnie- jeszcze trochę, zostało jeszcze trochę skóry... Zostaję wobec tego. Ulegam, niezupełnie niechętnie. Później film się urywa. Klatki wracają gdy idę ze słomkowym kapeluszem na głowie, owinięta ręcznikiem plażowym obok koleżanek, z liceum i gimnazjum. Idziemy razem, wymieniamy ze sobą jakieś słowa (teraz pamiętam je jako wypowiedziane w obcym, nieznanym języku), ale atmosfera jest duszna, ohydna, zła, ciężka. Nienawidzimy siebie. Ponieważ nie ma we mnie pozytywnych uczuć, nikomu nie ufam, nikomu, jestem tylko podejrzliwa. Każdy z was chce mnie wykorzystać, nie istnieje na tej planecie człowiek, który szczerze pragnąłby mnie uszczęśliwić. Gniję od wewnątrz, zasrańcy. Skóra na łydkach wróciła, niepostrzeżenie. Ślad po tych odrażających praktykach zniknął. Znajduję się w jakiejś dziwnej szatni, przenieśli nas. Ale to już moja szkoła. Niosę dwa pudełka oklejone zakazanymi zdjęciami, boję się, drżę, zasłaniam to. Otwieram nową szafkę (1010?? 101? 10.10? jaki to był numer?), wkładam pudełka na dno, szybko zamykam i nowe obrazy nadchodzą... Stołówka. Siedzę z kimś, ale jakby sama. Już nie wiem. Wciąż jestem pół naga. Kościół, ksiądz? Nie pamiętam. Pokój w domu mojej babci? I tam jedna z koleżanek przetrzymuje drugą na jakimś breloczku, wielokrotnie pomniejszoną... Zarzeka, że ją zje, jeżeli nie dostanie szat i ciała Chrystusa... Porwała ją z tej stołówki? Są nauczyciele i ktoś przynosi jej podłużne, prostopadłe pudełko, jak po jakiejś biżuterii albo zegarku. Uwalnia tamtą, ale chyba wcześniej już którąś zamordowała. Istnieje miłość tylko w jednym miejscu i w tym tkwi problem, tu jest źródło łez i przygnębienia... Te sny moje, jeżeli już pozwolą o sobie pamiętać, są jak rozwalone byle gdzie, w przypadkowe miejsca, ironiczne impresje z piekła rodem. Dzikie, niezrozumiałe, totalnie poza moim zasięgiem, zinterpretowanie ich jest absolutnie ponad moje umysłowe możliwości. Nic nie wiem, naprawdę, jak jakaś przeklęta zagubiona owieczka, dziewczynka, która zbłądziła, nie zna drogi do domu, kuca gdzieś w nieznanym miejscu i płacze. Potem podaje swoją maleńką dłoń, naiwnie, starszemu panu o niecnych zamiarach, panu, który obiecuje jej cukierka.... Dlaczego jest w tych snach tak wiele niedopowiedzeń? Co ja mam o tym sądzić?? Do diabła!
Jakiś czas temu ojciec zabrał mi książkę pt. 'Bestia', thriller o współczesnej psychologii. Wiele w niej było o śnie i jego istocie w naszym życiu. Przeczytałam ponad połowę, a teraz jej nie mam i jestem zmuszona do czytania Makbeta. W porządku, bardzo chętnie. Virginia Woolf niezwykle często odnosiła się do twórczości Szekspira, cytowała go, dawała wyraz niejakiej fascynacji jego osobą, jego twórczością... Bardzo chętnie przeczytam Makbeta (choć to dramat...), ale na litość wszystkich bogów i pluszaków (niestety, wierzymy w innych bogów), ja chcę najpierw skończyć tamtą!!! Nie lubię swoich rodziców. Ze względu na obecny chłód emocjonalny swojej duszy, nie zamierzam teraz przyznawać się do... powiedzmy... uczuć silniejszych... wyższego stopnia? Nie wiem, mój mózg nie pracuje tak jak powinien. Skończę już z tym. PIEKŁO TO INNI, NO NIE SARTRE?!
Jest 13.25, za dwie doby o tej porze będę kończyła lekcje. Opiszę trochę, co pamiętam z ostatnich, wolnych dni.
WCZORAJ wstałam przed ósmą, zjadłam kaszkę i dooglądałam 'Przy zamkniętych drzwiach', wizja piekła Sartrego. Dobry. Facet miał rację. Potem pracowałam nad filmikiem z dnia otwartego. Ze Shizu prowadziłyśmy cały dzień sondę (28,iv) o obojętności. Facetka od kultury nam to zleciła. Właściwie tylko mi, ale wciągnęłam koleżankę bo sama nie miałam ochoty. Dziś już właściwie wszystko jest ready, niewiele tego materiału miałam, dużo było trzeba robić cięć (nie lubię cięć XD), najdłużej zeszło właśnie z przycinaniem i szukaniem podkładu muzycznego. Ale cosik jest. Przed 13. kupiłam miesięczny i pojechałam do Sandomierza. Kupiłam wajsy, przeszłam się po starówce (kurwa mać, zimno, wieje, ale ludzi i tak mnóstwo....), usiadłam na ławeczce obok budynku Straży miejskiej (XD), zapaliłam (dobra, wiem, wszyscy mamy na wszystko olewkę, znieczulica, wszystko nam zwisa i powiewa, obojętność itd. xd), zgasiłam, zeszłam po schodkach, a tam... na dole... zobaczyłam mojego nauczyciela od francuskiego w towarzystwie dwóch o głowę od niego wyższych kobiet XD Zauważył mnie, nie powiedziałam nic, ale bardzo szeroko się uśmiechnęłam :D Uwielbiam gościa. Przez ciemny park, słuchając smętnych, miłosnych piosenek... to takie urocze... tak bardzo pasuje do mojej natury samotnego włóczęgi i marzyciela (przypomina się kolejna środa wagarów ;]). Oddychałam głęboko, całą piersią, niesamowita woń zakwitających kwiatów, świeżych traw, wysokich intensywnie zielonych drzew... Szłam, nie myślałam, przyglądałam się ludziom w przekonaniu, że jestem dla nich jakąś słodką osobliwością. Blisko ostatniego przystanku spotkałam naszą bibliotekarkę i zobaczywszy, że zamierza do mnie podejść i coś powiedzieć wyciągnęłam słuchawki z uszu. Zapytała czy nie zrobiłam filmu ze spotkania z jakimiś poetami Sandomierza z biogramami, informacjami... itp. Pierwsze co powiedziałam to, że raczej nie powinno być problemu i mogę się tego podjąć. Ale w trakcie jeszcze naszej krótkiej wymiany zdań szybko to przeanalizowałam (nudy... naprawdę nudny temat) i ostatecznie powiedziałam, że dam jej odpowiedź w czwartek, po powrocie do szkoły. Rozstałyśmy się, stanęłam na przejściu wpatrując się w światło czerwonego ludka. Potem przeniosłam wzrok na chłopaków po drugiej stronie, wyeliminowałam każdego (ja naprawdę potrzebuję pomocy, potrzebuję ratunku...). Poszłam do Pepco. Połaziłam jakieś 20 minut, kupiłam turkusowe rajstopy (do nowej sukienki, tata kupił mi w niedzielę w Lublinie) i karty do gry. Byłam głodna, nic poza tą kaszką o ósmej, później nie jadłam, ale i tak nic sobie nie kupiłam. Nie wolno mi. Muszę się powstrzymywać. Poszłam na przystanek, czekałam na mojego busa może 15 minut słuchając muzyki i obserwując ludzi. Po powrocie znów zajmowałam się filmikiem i niewiele ważnego poza tym. Miałam ogromną ochotę pojeździć na desce, ale mama nie pozwoliła mi wychodzić. Znów uziemienie, znów kwarantanna... Mam się uczyć dziennie po 2h co najmniej. I tak się nie uczyłam. Obejrzałam krótkometrażówkę, zjadłam kaszkę, wypaliłam dwie fajki i położyłam się spać. No i wszystko w ciągu tego wczorajszego dnia wskazywało na to, że będę miała takie chore sny...
A to na początku to z początku majówki XD 
 

sobota, 3 maja 2014

JU-ON się wypala

Wiadomo jaki mamy dzień, jakiego wzniosłego wydarzenia rocznicę obchodzimy... XD
Wiem, że nie pisałam długo. Zamykam swoje wspomnienia od jakiegoś czasu nie w słowach i frazach, ale zdjęciach i nagraniach. Poza tym jakoś wciąż czuję, że nie mam ochoty pisać o sobie i tajemnicach. Ostatnio zrobiłam kilka filmików, ale na razie nie zamieszczę żadnego poza tym jednym- z okazji rocznicy uchwalenia konstytucji :) Teraz pracuję nad filmikiem na kulturę, zamierzam wziąć udział w jakichś konkursach z pieniężnymi nagrodami- hajs topnieje z okrutną prędkością :( no i w końcu nauczyć się porządnego ollie xd
Majówka mija szybko, ale niewystarczająco szybko. Ciągnę jakoś sensownie bez większych załamań dzięki filmom, Boryskowi, kaszce mannie i perspektywie poniedziałkowego wyjazdu do Sandomierza. Fajki wyszły mi dzisiaj, nie będzie łatwo niedzieli przeżyć, ale poradzę sobie. Nie ma wyjścia, nie? Bardzo dużo filmów obejrzałam w ciągu tych trzech ostatnich dni. Krótkometrażówki, horrory, dokumenty... Dziś rano 'Sadako 3d', potem słodka i fantastyczna s&m po japońsku, 'Kucharz, złodziej, jego żona i jej kochanek' ;] (tego w sumie nie dokończyłam). Zajmuję się trochę osamotnioną od czasu oddania jej potomstwa panią Mao. Codziennie wkurza mnie nocnym zapierdzielaniem na kołowrotku, ale nigdy jej tego nie powiem. I tak cierpi jako mama i jako osobnica żywa. 
Kaszkę mannę mam na śniadanie i kolacje i pewnie gdybym- taak, cudowne marzenie...- mieszkała bez rodziców to miałabym ją też na obiad. Z żurawiną (mmm xd) i ewentualnie musli. Bo rodzynki są podłe. No a na obiad jakieś tam warzywa. 
Dzisiaj mieliśmy beznadziejną pogodę. Zimno i cały dzień deszcz, dlatego nie mogłam iść na deskę. Poza tym po wczorajszej wieczornej rundce do Opoki i na cmentarz piekielnie boli mnie lewe udo i gardło xd 20.20- czas kończyć.
 Serio, to wszystko takie słabo zorganizowane jest. Takie chaotyczne te myśli... Muszę iść spać, a raniutko wstać i poszukać fajek. Być może dodam nowe filmiki, jak mi się zechce XD
Dobrej nocki PAPROCHY :D