czwartek, 28 marca 2013

/\selamat malam/\


Witam po najdłuższej z dotychczasowych przerwie!
Nie mam usprawiedliwienia- po prostu zawsze było coś co można była w zamian zrobić, a co nie wymagało z mej strony większego wysiłku czy zaangażowania.
Nie ma co, trzeba się pozbierać i powrócić do tej czynności, której powtarzalność obiecałam Virginii Woolf. Ach właśnie Virginia Woolf... Dziś jest 72. rocznica jej samobójczej śmierci... Wybrała tak wyjątkowy sposób, romantyczny i pełen artyzmu i melancholijny na odejście. 
Rocznica śmierci Virginii Woolf   
"Iluzje są najcenniejszymi i najniezbędniejszymi ze wszystkich rzeczy, a osoby które je stwarzają należą do największych dobroczyńców świata."   

"Ludzie mają w sobie tyle dobroci, tyle wiary, tyle miłosierdzia, ile im potrzeba, żeby powiększyć rozkosz chwili."
"Najdroższy,
To pewne, znowu ogarnia mnie szaleństwo. Czuję, że nie możemy przejść razem przez ten straszny czas. I tym razem nie wyzdrowieję. Zaczynam słyszeć głosy, i nie mogę się skoncentrować. Więc robię to, co wydaje się najbardziej odpowiednie.(...)"



To jest pierwsza część filmu biograficznego Virginii, warto obejrzeć i wysłuchać całości, trzech części- o życiu, twórczości, chorobie, geniuszu Virginii.
Ach, co się u mnie działo...!
Bardzo wiele!
Pozostawię jednak miły i radosny poniedziałek-, gdy samiutka siedziałam w sali kinowej na nudnym seansie 'Syberiady polskiej', wcinając chrupiące paluszki i popijając zieloną herbatką, i gdy w empiku czytałam niezwykle poruszające i inspirujące opowiadanie Harukiego Murakamiego o 'stuprocentowo idealnej' istocie dla innej istoty... gdy w spełnieniu i poczuciu wyższości jakiejś dziwnie swoistej, kupowałam kwartalniki- jeden o teatrze lalek, drugi o filozofii, gdy przedtem niemal płakałam nad tymi książkami i magazynami na których kupno stać mnie nie było... gdy wymieniałam wygraną zdrapkę na 10zł, gdy mierzyłam spodnie na majowe wesele- więc pozostawię ten magiczny, silny i zwyciężony poniedziałek, niestety bez szczegółowszego opisu...
A wtorek... niemal już zapomniany totalnie. Lekcje, rekolekcje, szalenie aktywny niemieckie, WOS i globalizacja, potrawy azjatyckie, dyskusje, radości, znudzenia, zmęczenia... Ach, dlaczego ja nie opisałam tych wspomnień gdy wciąż jeszcze świeżo płonęły w mym umyśle ?
Teraz tlą się tylko jakieś ochłapy...
Pamiętam jeszcze wtorkowy mini upadek, czyli półświadomości błogostan z ciałem przepełnionym gęstym dymem, ach jaki to spokojny, delikatny, przyjemny stan. Wyobrażałam sobie zielone i niebieskie postaci. Zielonych było znacznie mniej- one bowiem były przeciwne mym autodestrukcyjnym działaniom. Tymczasem niebieskie je pochwalały, uśmiechały się do mnie niczym ten Święty Mistrz Księżyc, rozdziawiał paszczę w uśmiechu by oświetlić mi drogę gdy biegałam....
Środa, czyli wczoraj! Szkolne, rekolekcyjne Triduum! Ach Boże, Twój Syn tak nieopisanie cierpiał... Wczoraj był dniem wyjątkowo różnym w mych nastrojach- zupełnie jak dzisiaj!
Lekcje były przyzwoicie do przełknięcia- pewnie dlatego, że skrócone... przed mszą pokuty, mszą sakramentu pokuty, 'wyznaj swe grzechy, oczyść się z ich brudu, zaproś Jezusa do serca' ... Wyspowiadałam się. Wbrew swym przekonaniom, 'dla dobra ogółu', no i co... to było jałowe, puste, niepotrzebne, nieoczyszczające. Kilka grzechów, których ja sama za grzechy nie uznaję- grzech jest tylko wtedy grzechem realnie z definicji, gdy ranimy kogoś poza sobą. Krzywdzisz siebie, czyli tzw. AUTODESTRUKCJA- grzechu wedle mego przekonania nie popełniasz. Japończycy zwykli mawiać 'moja wolność kończy się tak gdzie narusza wolność drugiego człowieka'- co za mądry naród! Polacy, uczmy się od nich!
No tak, więc opowiedziałam o swych 'grzechach', otrzymałam pokutę, której dotychczas nie odmówiłam i nie mam zamiaru.
No więc, we trzy- z dwoma już 'czystymi' koleżankami zajęłyśmy wygodne miejsca w ławce i... zaczęłyśmy się nudzić. Zaproponowałam więc, bez dłuższego namysłu, byśmy sobie wyszły z  kościoła i poszły 'na miasto' ;p Jak cholerne zbiegi nawiałyśmy, idąc przez sam środek, z trudem omijając paszczę potwora- czyli rzędem ustawione pobożne grono pedagogiczne ;] Przed wrotami do świątyni jezusowej już będąc, ściskając się za brzuchy rechotałyśmy, dumne ze swej antyklerykalnej po spowiedziowej odwagi ;p Takie zachowania typowe dla istot w naszym wieku. Oto ja- pomysłodawca! Poszłyśmy do szkoły, wciąż rechocząc, by zabrać pozostawione w sali polonistycznej plecaki. W samym budynku już zaczęłyśmy ujawniać jakoś swoiście beztrosko, ale z pewną nutą żalu, wyrzuty sumienia. Haha! Przestałyśmy być czyste kilka minut po spowiedzi! śmiechu warte.
Jednakowoż, odgoniłyśmy owo absurdalnie zabawne odczucie i ruszyłyśmy po klucz do klasy, której podłoga dźwigała ciężar naszych toreb i plecaków. ... shit. Polonistka, najpobożniejsza z tych najpobożniejszych, miłosnych z Bogiem, z modlitwą na ustach i KLUCZEM w torebce właśnie przebywa w kościele... Że też o tym nie pomyślałam! Co za porażka!
Ponieważ czułam się głównodowodzącą i odpowiedzialną za naszą minigrupkę, zakomenderowałam powrót do kościoła, przebicie się z impetem przez tarczę dewotów i dewotek- z pedagogów, i dotarcie do miejsca, jak na połowę mszy, najdogodniejszego. Uczyniłyśmy to- znalazłyśmy cała wolną, drewnianą ławeczkę, na boku przy ścianie i witrażach- i tam też zagrzałyśmy miejsca i spoczynku do końca tego ostatniego rekolekcyjnego tegorocznego nabożeństwa.
Potem powróciłyśmy na lekcje, a po lekcjach ja już sama- poszłam robić zakupy i oddać książkę o Monte Cassino do biblioteki. Cukinii nigdzie nie znalazłam, ale poza tym wszystkie składniki do zupki tajskiej z kurczakiem z 'pomysłu na...' (który dostałam w kinie) znalazłam i zakupiłam.  W domu klasycznie, rutynowo, trochę pod upadek, ale jako tako...
No i dzisiaj. Streścić się muszę, co w zasadzie trudne nie będzie bo nic szczególnego dziś się nie działo- Agata Christie i jej słynny Herkules Poirot na śniadanie, potem coś o starożytnych chrześcijanach w armii rzymskiej, Falklandy i Margaret Tatcher, robienie zupki tajskiej dla rodzinki, bieganie, nauka do egzaminów, filmy i gry na rozwój umysłu- najkrócej ;]
Zaczynają się pięknej polskiej tradycji, z domieszką pogaństwa, święta Męki Pańskiej i Zwycięstwa nad śmiercią- zmartwychwstania- ach! jakież to doniosłe, uduchawiające, boskie, nieśmiertelne, niebiańskie... Aby tradycji, no przecież- całkiem miłej bo rodzinnej, muszę przyznać nawet ja- stało się zadość, należy celebrować owo największe chrześcijańskie święto u babci- dokąd jutro wyjeżdżam :]
Więc... Wesołych Świąt Wszystkim! 
Rodzinnych, Smacznych, Oczyszczających i Zwycięskich... Jeśli wiadomo o co mi chodzi ;]
Witałam się po indonezyjsku, żegnam po filipińsku ;p
 

środa, 20 marca 2013

Co z garbatym Księżycem?



Kult Matki, Źródła Życia, Centrum Uniwersum- Macicy czy...
Kult Wielkiego, radośnie się śmiejącego Księżyca w fazie garbatej ? :]

No właśnie... Mam dylemat, na wielbieniu Czego powinnam się skupić? Proszę sobie nie pomyśleć iż Boginię mą, lub pluszaki me posłałam w zapomnienie- niechby mnie piorun!
Ja najzwyczajniej szukam- Bogini i pluszaków- nowego miejsca zamieszkania! Przecież jest Ich tak wielu... Niemal tylu, no nie przesadziłam- mniej, co bogów shinto- ok. 8mln!
Myślę... Ach, być może najdzie mnie jakieś rozwiązanie gdy przepiszę opis dnia Virginii ;]
Jacek Malczewski, Melancholia

Sobota, 20 marca 1926r.
 "Co takiego ma wyniknąć z tego dziennika, pytałam wczoraj sama siebie. Jeślibym umarła, co Leo (mąż) z nim zrobi? (...) Jeden Pan Bóg raczy wiedzieć. Takie myśli dyktuje mi lekka melancholia, która dopada mnie teraz od czasu do czasu i każe mi stwierdzać, że jestem stara, brzydka i że się powtarzam. 
A jednak, z tego co wiem, to jako pisarka dopiero teraz naprawdę zaczęłam spisywać swoje myśli."

'Lekka melancholia dyktująca pewne myśli'... Ach! Co jest Virginii definicją 'melancholii'?
Mnie, obecnie- dzięki bogom i wszystkim pluszakom, pewne myśli i stwierdzenia- czyli to co 'zalewa' mojego bloga- dyktuje jakaś absurdalna radość niepoznanego źródła szczęścia.
Ale... to chyba dobrze nie? ;] 
Obok wpisu Virginii umieściłam obraz, wielce pomniejszony- przez co, niewidoczny w szczegółach- Jacka Malczewskiego, polskiego symbolisty przełomu dwóch poprzedzających obecny wieków ;] Nie wiem czy pasuje, nawet nie mam szansy przyjrzeć mu się z bliska, a na interpretację nie pozwala mi zaćmienie umysłu- charakterystyczne dla mnie o późnej porze wieczornej, ;p
O czym ja pisałam z początku? Macica! Lub Księżyc! Ach... Doskonała pora teraźniejsza na tego typu rozmyślania! Cóż, być może powinnam przestawić Wam, przepisać tutaj tekst, który, przede wszystkim skłonił mnie do rozmyślań nad Macicą, wskutek obrania Jej sobie za przedmiot kultu, czci (ej, dystans). Otóż- GAZETA MANIFOWA!
 
Ponieważ jestem wciąż młoda, 'problemy macicy' opisane powyżej nie dotyczą mnie póki co,  traktuję wszystko, może szczeniacko, z rezerwą. Tzn... uczyniłam sobie Macicę jakąś świętością, 'obiektem do którego kieruję modlitwy', ale sprawy, te z tekstu Gazety Manifowej, są poważne, i nie chcę, by pomyślano, że kpię, źle zinterpretowano moje słowa :] 
Do wszystkiego- z dystansem, czujnym okiem i nieustanną analizą. 
To była po prostu- inspiracja. Tworzę swą własną religię, naczelny, pierwszy na liście jej dogmatów będzie ten dotyczący reinkarnacji, ale... długa droga, muszę wszystko jeszcze dopracować. ;]
A teraz... 'Feministyczna macica czy garbaty Księżyc?'
Rzecz o Macicy wyjaśniona, czas na Księżyc. 
Otóż dzisiaj- rutynowo, jak co dzień, biegając i słuchając Marii Peszek, zastanawiałam się nad Księżycem. Konkretniej- jego wyglądem. Śmiał się prawdziwie szczerze ukazując swe bielutkie i błyszczące ząbki, ale także ukrywając swe wargi. Z mej małej, ludzkiej, ziemskiej perspektywy, na długość jakoś mojego małego paluszka od Księżyca  znajdowała się maleńka dusza w postaci tykającej lśnieniem gwiazdki- jednakowoż ona nie odegrała większej roli, czy też- nie poświęciłam dłużej treści mych myśli na rozmyślania o niej. Więc Księżyc. Śmiał się, ale miałam wątpliwości czy ze mnie czy razem ze mną, czy z wesołości, że znów na niego nieśmiało i uniżenie spoglądam... Nie wiedziałam. I dlatego teraz nie wiem, czy powinien zająć istotniejsze miejsce w naukach mej religii... Może po prostu usadzę go obok mej Bogini, której na imię Macica, zbuduję jemu równorzędnej wartości tron i ustanowię tę parę parą YIN i YANG... A o reinkarnacji coś jeszcze ustalę.
Zastanawiam się czemu ja o tym wszystkim piszę, zamiast opisywać swój dzień?
Na szybciora więc...
20 marca, 2013r. (już niedługo 72. rocznica samobójczej śmierci Virginii)
Do szkoły na 8.00. Maria Peszek, One billion rising i nieomal spóźniłam się, znów..., na pierwszą lekcję- informatykę. Ale nie, zdążyłam. Cóż, nudy- baza danych.
Religia, żadnych sprzeczek, spokojnie, zero dyskusji, stwierdziłam, że ksiądz i tak nie zrozumie, po co język strzępić. Powtórka na biolę i...
sama ona. Kartkówka z kolejnych 60 pojęć... Moo! Zmiłujcie się pluszaki! Z poprzedniej dostałam 5, to nieznacznie, ale zawsze jakoś, poprawiło mi humor ;]
Dwa języki polskie- Maria Peszek, 'O chorowaniu' Virginii, kanapka, list otwarty, list prywatny, chronić ostatki tego pięknego ekosystemu!, gadanie trzy po trzy- żałosna norma, coś o pani Szumilas- masz coś do niej?! ja tak..., pierdoły o jutrzejszym pierwszym dniu wiosny... muszę iść bo mam konkurs, wymykanie się z klasy do łazienki, zabawna wymiana zdań i tyle...
Ostatnia dla mnie lekcja- matma. Czuję iskrzenie ;P Nieprawdopodobne- poprawiłam sprawdzian na 5! coś o konkursie, dniach otwartych, kilka potwornie męczących zadań i koniec. Powrót do domu, rytmicznie, energicznie do 'Padam' MArii ;]

'Tak się cieszę, że Cię mam, nikomu Cię nie dam, padam, padam'
Muszę się pospieszyć. 
W domu- muzyka, książka o Auschwitz, obiad, geografia, spacerowanie po bieganiu i zaciąganie się cudownie świeżym zapachem myśląc- tak, to jest zapach, malutka zapowiedź wiosny, śnieg rozpuszczony wchłania ziemia, potem odrobinki parują, parują nad ziemię w postaci oddechu wiosennego, oddechu wiosennej nocy. Potem pomarańcze i film dokumentalny o Auschwitz. ("Wbrew wszystkiemu sądzę, że ludzie w głębi serca są naprawdę dobrzy"~Anne Frank). Gry na rozwój umysłu, zadania z matmy i początek... tych moich bezsensownych wywodów o macicy i księżycu, Jezusie 'damski kryzys wieku młodzieńczego'??? Trochę mnie męczy nadmiar spraw do opisania, albo raczej- brak na to czasu :[ Na przerwach między lekcjami wciąż piszę o śmierci i nekrofilii... Ojcze Boże, Ojcze Ordynariuszu! Uleczcie mnie!
Dobranoc ;] 

niedziela, 17 marca 2013

Saluton!


Oj, nie ogarniam Jezusie Maryjo i ja dzisiaj... I wczoraj nie ogarniałam, i w ogóle po tej mojej Manifie nie ogarniam. Kiedy ogarnę? Kiedy ogarnę, że wróciłam do szkoły? Że za miesiąc mam dotychczas najważniejszy egzamin od którego wyniku zależy moja przyszłość?
Maryśka Peszek to ma, od kilku dni, idolka- jest błyskotliwe testy, chwytliwa nuta- totalnie do mnie przemawiają lecz... Działanie odeszło 'oto działanie, działanie przyniosło mu ulgę...'. Nie ma działania, nie ma ulgi. Gryzę paznokcie, palę fajkę za fajką, każdy kłębek dymu ('róbmy dym' zbyt dosłownie miłościwi) wypuszczam- ze smutkiem, żalem, poczuciem upadku, ale i ULGĄ, chwilową,- za Coś, oddając Czemuś szacunek, hołd, przyjmując to posłusznie. Za 'brak zrozumienia', za 'samotność', za 'rozpacz', za 'biedną, okupowaną Polskę', za 'swoje niewielkie ja', za 'ścierwo Amy' (Nieżywa dziewczyna, Amy padlina...), za 'chwilę' i 'starość miejsc'. I kocham siebie za to, i kocham za to ten dym. Zgubne działanie, ale DZIAŁANIE. Może gorsze, może lepsze od 'zgniatania węża, który połknął żabę'. Może sprzeciw wobec tego 'świętego, odgórnie narzuconego'. Takie moje smutnie śmieszne istnienie. "Dzieje się ze mną coś niedobrego" Mario Peszek i Maryjo Dziewico i Jezusie niewidoczny mój ukochany.
Kiepska jakość nagrania- lepszego nie znalazłam. Warto kupić płytę Marii, lub jeżeli forsy się nie ma- jak ja jej nie mam- ściągnąć z neta.
 
Mam malutki spokój, podarowałam go sobie malutką ciszą i oto tym obrazem Renoira (Renuara;]), malutkim wielkim obrazem, wielkim dziełem, malutkim uspokajaczem.
  
Pałac Dożów w Wenecji - Auguste Renoir
Pałac Dożów- Włochy, Wenecja. Siedziba władców i rządu Wenecji.
Gotyk, styl płomienisty, flamboyant, drobiazgowość, dokładność, piękna rzeźba, jej nadmiar.
  Czy patrząc nieśmiałym, delikatnym i wrażliwym wzrokiem na owe dzieło nie czuje się spokoju, boskości? aksamitny błękit nieba nieznacznie zakłócony subtelnymi obłoczkami... łagodne, skryte fale, milczący lecz wyniosły pałac... co z łódeczkami? i zarysami ludzkich postaci? żywi, energiczni, szczęśliwi- w końcu mają wokół siebie taką Wspaniałość i Chwilę...
Oto impresjonizm.
Czołowy jego twórca, autor owego obrazu Renoir, mistrz- on wiedział, że prawdziwym artystą jest zachwyt, mając taki talent można ten zachwyt uzewnętrznić, nie banalnymi słowami, a pociągnięciami pędzla, uwiecznienie swej emocji, swego uniesienia, swego uduchowienia...
      Ten Błękit- on mnie tak uspokaja, usypia wręcz. 
Mojej klawiaturze jest miło, tak łagodnie się z nią obchodzą, tak delikatnie naciskam na literki. Myślę... czy opisywać ten swój dzień? Wracać do jego każdej ej chwili?
Może jednak sprawdzimy co robiła w tym dniu- dniu Św. zielonego Patryka- Virginia Woolf. 

Sobota, 17 marca, 1923r.

Gordon Square; Londyn; Bloomsbury; widok współczensy
"Czytamy teraz sztuki przy Gordon Square 46. Tam bowiem znajduje się obecnie centrum. (...) Tej zimy było mi pod numerem 46 bardzo przyjemnie. Nicolsonowie jedli tam obiad przedwczoraj wieczorem. Pod wpływem światła elektrycznego ujawniają się ciemne plamy na jajku. To znaczy uznaliśmy ich oboje za nieuleczalnie głupich. On się zgrywa, ale, och, w tak oczywisty sposób; ona, jak stwierdził Duncan, zaraziła się od niego i nie ma nic własnego do powiedzenia. Był Lytton, giętki i delikatny, jak stara skórzana rękawiczka, co jeszcze podkreślało  ich sztuczność. Wieczór ogólnie stromy  i skalisty. (...)"  

Nawet jeżeli Czytelnikowi nic nie mówią te częste skróty językowe Virginii, czy osoby o których pisze, czy nawet- jeżeli wcale nie obchodzi Go co robiła Virginia, mnie pociesza przepisywanie opisu jej dnia. Obawiam się, że nie jest to do końca zgodne z prawem, ale do licha- ten Dziennik jest tak obszerny w treści!

Słucham znów 'Zejścia awaryjnego' Marii Peszek i ogarnęło mnie przygnębienie, splin, melancholia... 'ta melancholia maleje w miarę jak ją opisuję' Ach, Virginio!
Ja wiele razy wykrzyczałam wczoraj Twoje imię szaleńczo, opętańczo w koszmarnej, przyjemnej fazie podymowej patrząc półradośnie na 'uśmiechający się' do mnie rogal księżyca? I wrzeszcząc o macicy- ośrodku uniwersum, podgwiezdnym 'Dobru Najwyższym', kosmicznym źródle czerwieni krwi i życia- O, ja szalona! Virginio śpiewałam o swej wyjątkowości! Że wszyscy Cię kochają, ale tylko ja się Ciebie boję! To było takie anielskie romantyczne uczucie!
Ach, ta macica- kanalia spod ciemnej gwiazdy! Co, do cholery, mówili o niej starożytni?! 
"Ej Wy... Ludzie psy... mokra wasza sierść, brudna wasza maść...
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci, obywatele, degeneraci..." 

To co z tym moim dniem?
"Nie ogarniam Jezus Maria, ściana płaczu, ściana śmiechu, zamiast jednej ściany dwie..."
Nie mam ochoty opisywać swego dnia!
Może jakiś wiersz? Opowiadanko? Poszukam czegoś...
"Nieżywa dziewczyna, Amy padlina, Amy ściera, ścierwo, szmata, co na to Amy tata?"
"Stoję w ciszy po kolana!"

Krótkie życie              
 
Krew i
wieczność z soków
Chinek
nie mam soków,
nie błyszczę,
nie wydzielam iskier,
iskier dłuższych chwil
nie poszukuję,
czekam
daj mi pić...




Trochę to mało optymistyczne... ;), a teraz jestem positive! "No more rape or incest or abuse..."
Słucham 'Break the chain"!!! "Dance cause I love, dance cause I love, dance cause I have enought"

Oki.
"Moje wymarzone życie po bytowaniu"

W rytm bicia serca wspinam się do gwiazd, stawiam kroki, schodami są wielkie niewidzialne ciała- jakoby po prostu puste przestrzenie dla ludzkich oczu. Mam tak ogromne stopy. Nie widzę już stąd, i łzy ze szczęścia kapią, swego królestwa, ziem po których spacerowała część moich masek. Serca bije tak szybko bo bije dla najcudowniejszego spełnienia, harmonii, doskonałości części wewnętrznego piękna, duchowych uniesień, melodii z, ziemsko nieotrzymanych, wiejskich dróg. To brzydko tak na dole nazwana- śmierć. To spełnienie, serca biega z niebędącego w żadnych granicach szczęścia.
Jestem szczęśliwa gdy tak bezkresnie kroczę. 
Niech Bogini błogosławi wszystkich na dole będących, biedaczyska...



Zmykam więc- o zgrozo- jutro poniedziałek!
Podzielę się z Wami większą ilością moich opętańczych, kosmicznych, szalonych myśli.. ;P

sobota, 16 marca 2013

Velkommen



Velkommen! Po duńsku!
Tam, w Danii, jest przyjaźniej dla takich ludzi jak ja ;]
15 marzec! 5 calutkich dni po Manifie! Ostygam wciąż!
 Klasycznie, najpierw Virginia...

Poniedziałek, 15 marca 1937r.

"Zbyt wiele rozmów- Julian i Bunny- dlaczego żyjemy w taki sposób, że na widok naszych najstarszych przyjaciół i siostrzeńców wracających z Chin doświadczamy czegoś na kształt dreszczu żalu- to znaczy przygnębienia, że umyka nam spokojny wieczór? Julian zdecydowany i dość skupiony na sobie. Myśli tylko o tym co powinien uczynić. Jednak, jeśli to, co powinien uczynić, ma służyć całemu światu, to należy mieć wyrozumiałość dla tego ostrzenia żelaza o granitowy blok."
 *Julian Bell- siostrzeniec Virginii Woolf

Znając Virginię odrobinę, bo chyba tylko w nieznacznej części można Ją 'poznać', będzie można wywnioskować z tych słów co czuła, jaką rzeczywistą treść zawierały myśli...

Mój dzień...
:D Zaczął się klasycznie, z małą wielką zmianą- mam na 8.45!, wysłuchałam połowy hitów z płyty Marii 'Jezus Maria Peszek', manifowy przebój kilkakrotnie, no i- oczywiście- 'Break the chain'! Wstałam 0 7.30. Chciałam przed konkursem z matmy przypomnieć sobie parę wzorów i funkcje, ale plany te licho pochłonęło ;p Nie było to konieczne (ta nauka) bo jak się w szkole okazało- konkurs odwołany! Przyczyna? Pogoda! ;D Śnieżyca, wichura, zamieć, mróz- miodzio, dzięki bogom i wszystkim pluszakom- na Manifie było równie zimno, ale spokojniej. Dzieciaki- uczestnicy nie dojechali. Jaka szkoda! Dowiedziałam się tego przeprowadzając badania w pokoju nauczycielskim ;p (co najmniej dwa słowa w poprzednim zdaniu powinny zostać osłonięte cudzysłowem, ale nie chciało mi się go tworzyć;p). Krótka wymiana zdań z wice i ruszam wpół zadowolona, wpół wnerwiona do klasy- na lekcje polskiego. ("Jezus Maria Peszek niepotrzebne skreślić!") Uśmiech szeroki na twarzy i wchodzę do pomieszczenia upośledzenia polskiego systemu edukacji- boringu!  Coś tam wytłumaczyłam polonistce 'wielkiej wiary i miłości do Boga', usiadłam, oparłam zniechęcona głowę o zaciśnięte w pięści dłonie, zamknęłam oczy i pozostałam w takiej pozycji do dzwonka, który odezwał się jakieś 10 minut po moim wejściu. (najdłuższe spóźnienie w mej historii...;p).
Druga lekcja... geografia. Też coś wytłumaczyłam panu dlaczego nie mam książek (było 13 osób, skrócone lekcje ze względu na dowozy tych z okolicznych wsi). Na moją prośbę (ponieważ chciałam sobie pospać) przesiadłyśmy się z koleżanką tam gdzie mogłam oprzeć się o ścianę ;p Kolejna lekcja- matma. Pani rozdała nam jakieś testy egzaminacyjne z ubiegłych lat, coś mi rzekła o tym konkursie. Ta lekcja trwała 15 minut- o 10.15 mieli odwóz. Git majonez, dla mnie to fantastycznie! ;] Ale i tak zostałyśmy jeszcze z moją koleżanką chwilę w bibliotece bo zgodziłam się pomóc jej w napisaniu wypracowania ' o miłości'... W ogóle to, potem przebierając się już w szatni, stwierdziłam, że przecież mogłabym zarabiać na takim odrabianiu za kogoś pracy domowej! Będę sprzedawała swe wypracowania!
Cały dzień, od pobudki zapewne do zaśnięcia słuchać będę Marii Peszek ;] Tak też było w szkole (Audrey Hepburn? to niezły argument... ale... milczenie pozostanie błogosławioną, automatyczną ochroną... Sorry Polsko, Sorry Polko, my- feministki mówimy- Sorry Polsko, a Polska mówi- sorry Polko... co słychać u Marii Peszek, co u pani która sprzedała mi koszulkę?, co u dziewczyn z którymi na Manifie się przywitałam? co z panem, z którym mam brzydką fotkę, może śpi już na dworcu?, co z tamtym gejem, który tak bardzo chciałby urodzić dziecko? co z panią, która 'lubi swoją cipkę?', co z dziewczynami z zakładu poprawczego, doceniającymi walkę i poświęcenie sufrażystek?, co robią w tym momencie? Są 'na wyścigach wyścigowych'?, jakie znaczenie mają spojrzenia pań W., pań G., pań M.?, kiedy będę 'już' szczęśliwa?)
Ech... licho nie śpi.
Po szkole mimo wichury śniegowej, aby dłużej posłuchać MArii Peszek, postanowiłam odprowadzić każdą z koleżanek. "Ściana płaczu, ściana śmiechu, zamiast jednej ściany dwie"- obrót, uśmiech i myśli klasyczne przy martwej wierzbie- pierwszy po pierwszym prawdziwym etap podróży. 

Niektórzy są doprawdy nie do zniesienia, wołają do Boga o pogodę i duszą się pod lawiną śniegu. Krzyczą o spokojną śmierć a umierają w spazmach makabrycznych. 'Normalni' wciskają sobie w uszy pigułki nasenne w szpitalach psychiatrycznych. Pojmują boskość i szaleją od nadmiaru pojmowania. Kochają samotność potem ich zwłoki paskudne znajduje się na brzegach obu rzeki... Nienawidzę przez nich, siebie. Co z nami?




Zapomnijcie o powyższych słowach! Napisałam jej pod wpływem bólu świadomości, który nawiedził mnie pierwszy raz od dwóch dni- przeklinam go, ale przecież sama się na niego skazałam! Pochłonęłam wszelkiego Zła świadomość jednorazowo, z pokusy, zjadłam owoc, szatan mnie ukochał, ach nie, przecież ja jestem dobrym człowiekiem, dobrą feministką, współczującą i spokojną. Stop!Over.
Wracając już do domu (po odprowadzeniu ostatniej koleżanki), wychodziłam z pewnego tunelu (dobra akustyka ;p) śpiewając głośno 'Pan nie jest moim pasterzem...', a tu... grupka ludzi! i jeszcze poślizgnęłam się! Na szczęście nie słyszałam czy się ze mnie śmiali (słuchawki w uszach...), sama do siebie z siebie w duchu się śmiałam.
Tylko wariatka, szalona istotnica wybrałaby się na przechadzkę ( na biegun północny) w takich warunkach! Dobrze! Określiłam się już (właściwie określiła mnie jakaś bezimienna osoba trzecia;p)- wariatka.
W domu zjadłam tylko kanapkę (wciąż słuchając...wkrótce ogłuchnę) i położyłam się spać. Pobudka o 16.00, obiad. Po obiedzie, ponieważ niezwykle tęskni mi się do Monte Cassino, postanowiłam zacząć czytać dawno już wypożyczoną książkę o Auschwitz... 
Przeczytałam tylko wstęp polskiego byłego więźnia i już wszelkie obrazy- z filmów wojennych fabularnych czy, które są bardziej porażające, dokumentalnych- pojawiły się naraz przed mym umysłem z siłą potężną...
Nie toleruję antysemityzmu, szowinizmu, seksizmu, rasizmu, fanatyzmu religijnego...
Warto się nad tym zastanowić, szczególnie, że teraz powyżej wymienione postawy wciąż są, istnieją sobie bezczelnie w wielu z naszego otoczenia.
Oto niezwykle ważne i konieczne do zanalizowania, przyjęcia i zrozumienia słowa Władysława Bartoszewskiego, byłego więźnia KZ Auschwitz:

"jeśli uznać Auschwitz za symbol przełomowej katastrofy w historii ludzkości, to zrozumieć można, że powinna ona spowodować zasadniczą zmianę w mentalności ludzi. Powinna zrodzić zobowiązanie nowej generacji wszystkich narodów Europy do wychowania następnych pokoleń w SZACUNKU DLA GODNOŚCI I PRAW CZŁOWIEKA, PRZYJĘCIA KANONU ZASAD TOLERANCJI, GOTOWOŚCI DO PRZECIWSTAWIANIA SIĘ SZOWINIZMOWI I KSENOFOBII, W TYM TAKŻE ANTYSEMITYZMOWI W KAŻDYM PRZYPADKU I W KAŻDYM MIEJSCU."

"PO AUSCHWITZ NIE BĘDZIE JUŻ MOŻLIWE TWORZENIE POEZJI" ~Adorn
 
Nie jest łatwo zaakceptowanie historii w znaczeniu wyciągnięcie z niej wniosków, zrozumienie ogromu potworności, wyobrażenie niewyobrażalnego, ale... Przecież gdyby próbować zrozumieć świat dzisiejszy bylibyśmy nie mniej zagubieni, czy dziś nie istnieje łamanie podstawowych praw człowieka? Czy nie ma mordów, przemocy na tle wszelkim- rasy, przekonań, tożsamości, płci? Czy człowiek potrafi dziś prawdziwie pokochać drugiego człowieka, odnaleźć w nim siebie? Nie. Nie. Jak to jest, po takich klęskach, po tak wielu upadkach humanizmu wcż nie rozumiemy jego idei, wciąż krzywdzimy się nawzajem... 
 
"Znany powszechnie w świecie więzień i badacz hitleryzmu Simon Wiesenthal, polski Żyd urodzony w 1908r., a od 1945r. osiadły w Austrii, podnosił wielokrotnie głos wobec OBSERWOWANYCH WSPÓŁCZEŚNIE ZJAWISK DEWIACJI W WYCHOWANIU I LUK W ŚWIADOMOŚCI LUDZI NA TEMAT  MOŻLIWYCH PRZYCZYN I SKUTKÓW NIEWYCIĄGANIA WNIOSKÓW Z HISTORII"
 
Nie chcę póki co, dręczyć się tą świadomością, na razie. Ona jest koszmarna. Ale każdy mimo to powinien ją mieć, powinien rozumieć...
 
Ok. 18.00 przestałam czytać, włączyłam muzykę klasyczną, chwilę medytowałam, ale prędko przestałam- nie mogłam się skupić, później się za to zganiłam. Byłam na siebie zła.
Wstałam, akurat przyszła mama z praniem, kazała mi najpierw zebrać już suche, potem powiesić mokre ;] Zbierając zaciągałam się zapachem przyjemnym czystych ubrań i przypomniałam sobie słowa pewnej kobiety (wyczytane w starym numerze 'Wysokich obcasów'), więźniarki, odsiadującej wyrok. Otóż "Monika (imię tej kobiety) tęskni za tym co dla niektórych ludzi jest ich prywatnym więzieniem: (...), za świeżym zapachem czystego prania (...)"
Po skończeniu wieszania poszłam biegać. Z uwagi na to, że śnieg sięga po połowę łydek, nie było możliwym ukończenie, po klasycznemu, dzisiejszego kroku kaizen, więc, słuchając 
Marii Peszek chwilę poćwiczyłam boks, zrobiłam kilka kółek wokół podwórka, parę ćwiczeń. Najprzyjemniejszą chwilą, na dworze wczoraj (tak, wczoraj, bo niefortunnie dziś już jest sobota... nie zauważyłam zmiany dnia), była ta, gdy siedząc na szczycie drabiny (prowadzącej na poddasze magazynów) zachwycona przyglądałam się światłom lamp, naszemu naturalnemu satelicie za rzadką mgłą, tajemniczo ukrytemu i niebu koloru bordo... Tej scenie towarzyszyła, nieznacznie ją urozmaicała muzyka. Wyjątkowo 'nieznacznie'. Maria Peszek 'Pan nie jest moim pasterzem'. Tak patrząc, szeroko się uśmiechając, śpiewając 'sama prowadzę się' myślałam, dumnie, wyniośle, radośnie, że jestem 'słuszna', że jestem piękna w swych przekonaniach, że Jezus może być, może istnieć 'Służebnica Pańska', Dziewica Maryja, że nawet Bóg (jako jeden z kilku milionów shintoistycznych;p) Jahwe sobie bytuje, jako byt absolutny, bez ciała, duchem, gdzieś wysoko w przestrzeni. Oni są. Ale ludzie nie rozumieją ich istnienia, szczególnie ci którzy w Nich bezgranicznie wierzą. Oni nie rozumieją, że Bóg chce mieć takich wysłanników, takich sług jakimi są feministki i feminiści, nie chce ograniczonych księży, bezmiłosnych, bezrozumnych...
Po powrocie do domu pomagałam tacie zrobić pastę rybną, kroiłam cebulę słuchając ckliwych, smutnych, 'o przemijaniu traktujących' utworów radiowych i płakałam. Oczywiście z powodu cebuli. Skończyliśmy. Nałożyłam sobie odrobinę tej pasty, zrobiłam herbatę zieloną, włączyłam komputer i zjadłam wszytko oglądając Seks w wielkim mieście.
Carrie powiedziała coś istotnego:
"Prawda jest taka, że w każdej chwili ktoś gdzieś może robić jakąś minę, myśląc o tobie. Ale liczą się te recenzje, które sami sobie wystawiamy."    

Słusznie, racja! ;]
Przyczajony tygrys, ukryty smok (2000)Po tej 'projekcji' czytałam jakieś newsy o papieżu, słuchałam Marii Peszek (jeśli ktokolwiek zrobi moją filmową biografię to soundtrackiem będzie płyta 'Jezus Maria Peszek';p), sprawdzałam oceny i zaczęłam pisać na blogu... Mama przerwała mi około północy. Musiałam kompa wyłączyć. Włączyłam jakieś piętnaście minut potem, ale już tylko po to by obejrzeć film 'Przyczajony tygrys, ukryty smok' :] Wracam do kina azjatyckiego!
 Myślę, że coś dzisiaj tu jeszcze zamieszczę ;]