Witam po najdłuższej z dotychczasowych przerwie!
Nie mam usprawiedliwienia- po prostu zawsze było coś co można była w zamian zrobić, a co nie wymagało z mej strony większego wysiłku czy zaangażowania.
Nie ma co, trzeba się pozbierać i powrócić do tej czynności, której powtarzalność obiecałam Virginii Woolf. Ach właśnie Virginia Woolf... Dziś jest 72. rocznica jej samobójczej śmierci... Wybrała tak wyjątkowy sposób, romantyczny i pełen artyzmu i melancholijny na odejście.
Rocznica śmierci Virginii Woolf
"Iluzje są najcenniejszymi i najniezbędniejszymi ze wszystkich rzeczy, a
osoby które je stwarzają należą do największych dobroczyńców świata."
"Ludzie mają w sobie tyle dobroci, tyle wiary, tyle miłosierdzia, ile im potrzeba, żeby powiększyć rozkosz chwili."
"Najdroższy,To pewne, znowu ogarnia mnie szaleństwo. Czuję, że nie możemy przejść razem przez ten straszny czas. I tym razem nie wyzdrowieję. Zaczynam słyszeć głosy, i nie mogę się skoncentrować. Więc robię to, co wydaje się najbardziej odpowiednie.(...)"
To jest pierwsza część filmu biograficznego Virginii, warto obejrzeć i wysłuchać całości, trzech części- o życiu, twórczości, chorobie, geniuszu Virginii.
Ach, co się u mnie działo...!
Bardzo wiele!
Pozostawię jednak miły i radosny poniedziałek-, gdy samiutka siedziałam w sali kinowej na nudnym seansie 'Syberiady polskiej', wcinając chrupiące paluszki i popijając zieloną herbatką, i gdy w empiku czytałam niezwykle poruszające i inspirujące opowiadanie Harukiego Murakamiego o 'stuprocentowo idealnej' istocie dla innej istoty... gdy w spełnieniu i poczuciu wyższości jakiejś dziwnie swoistej, kupowałam kwartalniki- jeden o teatrze lalek, drugi o filozofii, gdy przedtem niemal płakałam nad tymi książkami i magazynami na których kupno stać mnie nie było... gdy wymieniałam wygraną zdrapkę na 10zł, gdy mierzyłam spodnie na majowe wesele- więc pozostawię ten magiczny, silny i zwyciężony poniedziałek, niestety bez szczegółowszego opisu...
A wtorek... niemal już zapomniany totalnie. Lekcje, rekolekcje, szalenie aktywny niemieckie, WOS i globalizacja, potrawy azjatyckie, dyskusje, radości, znudzenia, zmęczenia... Ach, dlaczego ja nie opisałam tych wspomnień gdy wciąż jeszcze świeżo płonęły w mym umyśle ?
Teraz tlą się tylko jakieś ochłapy...
Pamiętam jeszcze wtorkowy mini upadek, czyli półświadomości błogostan z ciałem przepełnionym gęstym dymem, ach jaki to spokojny, delikatny, przyjemny stan. Wyobrażałam sobie zielone i niebieskie postaci. Zielonych było znacznie mniej- one bowiem były przeciwne mym autodestrukcyjnym działaniom. Tymczasem niebieskie je pochwalały, uśmiechały się do mnie niczym ten Święty Mistrz Księżyc, rozdziawiał paszczę w uśmiechu by oświetlić mi drogę gdy biegałam....
Środa, czyli wczoraj! Szkolne, rekolekcyjne Triduum! Ach Boże, Twój Syn tak nieopisanie cierpiał... Wczoraj był dniem wyjątkowo różnym w mych nastrojach- zupełnie jak dzisiaj!
Lekcje były przyzwoicie do przełknięcia- pewnie dlatego, że skrócone... przed mszą pokuty, mszą sakramentu pokuty, 'wyznaj swe grzechy, oczyść się z ich brudu, zaproś Jezusa do serca' ... Wyspowiadałam się. Wbrew swym przekonaniom, 'dla dobra ogółu', no i co... to było jałowe, puste, niepotrzebne, nieoczyszczające. Kilka grzechów, których ja sama za grzechy nie uznaję- grzech jest tylko wtedy grzechem realnie z definicji, gdy ranimy kogoś poza sobą. Krzywdzisz siebie, czyli tzw. AUTODESTRUKCJA- grzechu wedle mego przekonania nie popełniasz. Japończycy zwykli mawiać 'moja wolność kończy się tak gdzie narusza wolność drugiego człowieka'- co za mądry naród! Polacy, uczmy się od nich!
No tak, więc opowiedziałam o swych 'grzechach', otrzymałam pokutę, której dotychczas nie odmówiłam i nie mam zamiaru.
No więc, we trzy- z dwoma już 'czystymi' koleżankami zajęłyśmy wygodne miejsca w ławce i... zaczęłyśmy się nudzić. Zaproponowałam więc, bez dłuższego namysłu, byśmy sobie wyszły z kościoła i poszły 'na miasto' ;p Jak cholerne zbiegi nawiałyśmy, idąc przez sam środek, z trudem omijając paszczę potwora- czyli rzędem ustawione pobożne grono pedagogiczne ;] Przed wrotami do świątyni jezusowej już będąc, ściskając się za brzuchy rechotałyśmy, dumne ze swej antyklerykalnej po spowiedziowej odwagi ;p Takie zachowania typowe dla istot w naszym wieku. Oto ja- pomysłodawca! Poszłyśmy do szkoły, wciąż rechocząc, by zabrać pozostawione w sali polonistycznej plecaki. W samym budynku już zaczęłyśmy ujawniać jakoś swoiście beztrosko, ale z pewną nutą żalu, wyrzuty sumienia. Haha! Przestałyśmy być czyste kilka minut po spowiedzi! śmiechu warte.
Jednakowoż, odgoniłyśmy owo absurdalnie zabawne odczucie i ruszyłyśmy po klucz do klasy, której podłoga dźwigała ciężar naszych toreb i plecaków. ... shit. Polonistka, najpobożniejsza z tych najpobożniejszych, miłosnych z Bogiem, z modlitwą na ustach i KLUCZEM w torebce właśnie przebywa w kościele... Że też o tym nie pomyślałam! Co za porażka!
Ponieważ czułam się głównodowodzącą i odpowiedzialną za naszą minigrupkę, zakomenderowałam powrót do kościoła, przebicie się z impetem przez tarczę dewotów i dewotek- z pedagogów, i dotarcie do miejsca, jak na połowę mszy, najdogodniejszego. Uczyniłyśmy to- znalazłyśmy cała wolną, drewnianą ławeczkę, na boku przy ścianie i witrażach- i tam też zagrzałyśmy miejsca i spoczynku do końca tego ostatniego rekolekcyjnego tegorocznego nabożeństwa.
Potem powróciłyśmy na lekcje, a po lekcjach ja już sama- poszłam robić zakupy i oddać książkę o Monte Cassino do biblioteki. Cukinii nigdzie nie znalazłam, ale poza tym wszystkie składniki do zupki tajskiej z kurczakiem z 'pomysłu na...' (który dostałam w kinie) znalazłam i zakupiłam. W domu klasycznie, rutynowo, trochę pod upadek, ale jako tako...
No i dzisiaj. Streścić się muszę, co w zasadzie trudne nie będzie bo nic szczególnego dziś się nie działo- Agata Christie i jej słynny Herkules Poirot na śniadanie, potem coś o starożytnych chrześcijanach w armii rzymskiej, Falklandy i Margaret Tatcher, robienie zupki tajskiej dla rodzinki, bieganie, nauka do egzaminów, filmy i gry na rozwój umysłu- najkrócej ;]
Zaczynają się pięknej polskiej tradycji, z domieszką pogaństwa, święta Męki Pańskiej i Zwycięstwa nad śmiercią- zmartwychwstania- ach! jakież to doniosłe, uduchawiające, boskie, nieśmiertelne, niebiańskie... Aby tradycji, no przecież- całkiem miłej bo rodzinnej, muszę przyznać nawet ja- stało się zadość, należy celebrować owo największe chrześcijańskie święto u babci- dokąd jutro wyjeżdżam :]
Więc... Wesołych Świąt Wszystkim!
Rodzinnych, Smacznych, Oczyszczających i Zwycięskich... Jeśli wiadomo o co mi chodzi ;] Witałam się po indonezyjsku, żegnam po filipińsku ;p