czwartek, 16 maja 2013

Powrót

 GRZECH. JAŹŃ. MLECZ. SMUTEK. RECHOT. PŁAZ. PŁACZ. TROLL. ŚWIADOMOŚĆ. DACH.

Serwus po najdłuższej w historii mego blogowania przerwie! :]
Cały kwiecień roku 2013 rozpłynął się, przez mój bezustanny 'brak czasu' tyle niezwykłych, osobliwych, moich własnych chwil, zdarzeń, spojrzeń, szczęść i łez przepadło. Naprawdę. Nędzne skrawki być może przechowa moja pamięć, ale to taki niewielki procent! Doprawdy ile z tego, tych wszystkich zmian 'personalnego rozwoju' przechodzi ze słowa w czyn?? Intymne pytanie, każdy odpowiedzi udzieli sobie sam. Moja odpowiedź brzmi- niewiele. Ale! Nie ma co teraz żałować, to dni przeszłe, dni do przekształcenia niemożliwe. Przeszłości nie zmienimy, ale przyszłość i teraźniejszość- jak najbardziej. Truizm, ale to ważne, by nie rozpamiętywać zbyt długo ;] Dobrze, dobrze. Wracać nie ma co, teraz próba grzebania w całym kwietniu byłaby zbyt czasochłonna i w skutkach- niepewna. 
Były egzaminy (o nich napiszę więcej gdy przyjdą wyniki), nudne lekcje w szkole, kilkudniowa, łagodna dosyć depresja, bieganie, najdłuższe w nim przerwy, papierosy 'romanse i papierosy' ;p, różności, wspaniałości, o których nie pamiętam!
Okej, czas na dzisiaj, 16 maja.
Do szkoły na 8.00, rutynowo (ach, tak- ta rutyna uformowała się w kwietniu) spóźniłam się na pierwszą lekcję- geografię. Mało tego zupełnie wypadło mi z głowy (o czym ja w kółko myślę?!), że ma być kartkówka z krain geograficznych Polski! Lecz dzięki- poniekąd- mej interwencji kartkówka została przełożona. Na historii zastępstwo i film dokumentalny o roku 1966 w PRL, wiadomo tysiąclecie chrztu.... Matma- zadania, nierówności, przedstawianie na osi, blee! Chemia- każdy, z wyjątkiem mnie i jednej koleżanki-kujonki, pisał sprawdzian. W gruncie rzeczy nie wiem czemu akurat nam odpuścił ten sprawdzian, ale po cóż dociekać? ;] Taki bonusik, bowiem nic nie umiałam. Uczyłam się więc na chemii angielskiego. Zanim nadeszła kolejna lekcja- w-f, przespacerowałam się wzdłuż uliczek naszego średnio urokliwego miasteczka, kupiłam flipsy, jogurta i lizaka, poprzyglądałam się twarzom sprzedawców na targu, porozmyślałam o tzw. 'swobodzie działania' (czego definicji nie jestem pewna, zostawię to więc). Sam w-f bez rewelacji. Pożyczyłam łyżeczkę od nauczycielki, zjadłam jogurta, posłuchałam 'Just like Jesse James', poczytałam o polskim teatrze lalek, and that's all! Ostatnia lekcja przeklęty, błogosławiony angielski. (na litość boską co to niby ma znaczyć?!) Calutką przerwę czytałam o teatrze lalek. Ale angielskiego nie ma. Pani jest na radzie, czy coś. Zwolniłam się więc z koleżanką i poszłyśmy sobie do domu. W domu- obiad, film 'The guitar', gry na rozwój umysłu, płatki cynamonowe z mlekiem, zmiatanie podwórka, czyszczenie roweru i kolejny film 'Poo-reun-so-geum'- koreański kryminał. Oba filmy niezłe, czyli w skali 1-10, 6. Odrobina Marii Peszek i na rower (ta dzisiejsza oszczędność w treści jest uzasadniona późną godziną, a ja zaraz idę biegać;P). Znów wzdłuż uliczek miasteczka, wzdłuż dróg sadów, niewielkich dzielniczek, tym razem bardziej urokliwie bowiem w świetle zachwycających płomyków oranżowego Słońca okalanego rzadkimi, zmęczonymi ulotną swą egzystencja zupełnie tak jak ja. Ach Niebiosa! Jak barbarzyńsko czułabym się bez we wzroku uzewnętrznianych emocjach fantazyjnych do Was! Niebiosa, Wy Niebiosa, Wy przed którymi co dzień zginam ciało w pokłonie pokory wobec Waszej potęgi! 
Po owej 'krajoznawczej' wycieczce skradłam z sutereny jednego papierosa marki marlboro, zabrałam swoją mp4 i znalazłam wprost doskonałe miejsce dla samotnego wypuszczania dymu a wraz z nim wpuszczania do umysłu myśli delikatnych, niecałkiem pozytywnych, raczej przygnębionych i znużonych ciągłym wędrowaniem gdzieś na dalszym planie mojej świadomości. Zmęczenie, absurdalne pytania zadawane sobie na okrągło 'jakbyś miała poznać swą tragiczną przyszłość, swój niemożliwy do uniknięcia, katastrofalny los, czy miałabyś odwagę odebrać sobie życie dosłownie, czy raczej z tchórzostwa odebrałabyś je sobie tylko w wymiarze symbolicznym?'. Doszłam do wniosku, że oto fantastyczna prawda, ludzki przywilej- pozostawać w głębokiej nieświadomości przyszłości, traktować dzień nawet w kolejce następny jako wielką niewiadomą- co lepsze- wielką niewiadomą pełną możliwości. Intensywne pociągnięcia, głębokie wdychanie, z dziecinną naiwnością radowanie się jaskrawym pomarańczem palonego tytoniu, gniecenie miękkiej gąbeczki w palcach prawej dłoni, spokój, smutek, błogość, beznamiętność. A do tego dziewczyna z którą uwielbiam się ostatnio utożsamiać (chyba z próżności...), bohaterka wybitnie oryginalnego pod względem tekstu i jednego z mych ulubonych utworów "Amy" Maria Peszek.........
"Była sobie dziewczyna, 
najsmutniejsza dziewczyną na świecie...."
Ostatni dźwięk, ostatnia nuta i już gaszę- krzywiąc odrobinkę usta i niesilnie zaciskając zęby z bólu- papierosa... Obsypana cuchnącym popiołem nucę 'nieżywa dziewczyna, Amy padlina, Amy ściera, ścierwo, szmata.." i pod wrażeniem swej bystrości myślę- jakie to inspirujące!!! Tak bardzo, że wytworem z tego muzycznego wytworu jest moje krótkie opowiadanie. Podarłam je na dziesiątki małych kawałeczków z chwilowego napływu złości. Żałuję tego, ale może posklejam... któregoś dnia.
"JUTRO UMRĘ", więc muszę dziś jeszcze przejść się do końca sadu i z powrotem. Tak uczyniłam tym razem słuchając światowych przebojów granych na okarynie. Miód, przesympatyczni i przeuroczy ludzie. Słodko, wspaniale, gładko. Pięciokrotnie wykonałam czynność, która nie była zbyt łatwa, bo 'jutro umrę', poboksowałam trzy minuty słuchając 'Suddenly I see', no właśnie! Kiedy ja 'nagle dostrzegę'?! Zanim jeszcze wróciłam do domu wsiadłam do samochodu, rozchyliłam maksymalnie drzwi, znalazłam płytę Rammsteina i bardzo głośno  puściłam 'Sonne''a. Pokiwałam agresywnie i energicznie głową, tak jak kiwać do takiej muzy należy, po czym opuściłam auto i udałam się wprost na górę do swego pokoju (skłamałam, najpierw posiedziałam kilka minut z mamą popatrując i analizując grę aktorek z 'Przyjaciółek'). No, a teraz piszę. Piszę bo desperacko nie chcę poddawać się rezygnacji. Piszę bo pragnę spełnić swe przyrzeczenie wobec Virginii Woolf, chcę trwać przy opisywaniu swych dni, nie poddawać się! NIE PODDAWAJ SIĘ! Cokolwiek się wydarzy nigdy nie jest za późno na maleńką, drobniutką, ale jakże przy mecie spełnienia istotną zmianę! To jest szalenie ważna prawda. Bo to 'co nas nie zabije to nas wzmocni' to bzdura! Naprawdę więcej z wyznawania tejże zasady smutków niż realnej motywacji, zapomnij o tym. Pamiętaj aby się nie poddawać, a i jeszcze to:

"POSTĘPUJ TAK JAKBYŚ MIAŁ ZARAZ UMRZEĆ, A PRACUJ TAK JAKBYŚ ŻYŁ WIECZNIE"
 Nie jestem pewna kto tak niesłychanie mądrze ongiś orzekł, może Fryderyk Nietzsche...? Tak, tak- chyba on. Nawiasem pisząc jestem w trakcie obecnie dwóch lektur 'Lat' Virginii Woolf i 'Tako rzecze Zaratustra' właśnie Fryderyka, niemieckiego filozofa, którego wnioski i aforyzmy zaskakują niepomiernie inspirującą treścią.

Miałam pójść biegać, ale nici z tego bowiem mama nie pozwoliła mi już tak późno :[
Muszę opracować idealny plan dnia by mieć czas na wszystko, spokojnie, bez pośpiechu wykonywać dzień w dzień swoją robotę- oto co prowadzi ku szczęściu i spełnieniu!
  
 A jutro! Jutro będzie dzień pełen emocji i zdarzeń!
Jutro jadę do stolicy z lotniska odebrać rodzinkę a USA! :] Będzie bombowo! To pierwsze spotkanie od blisko 4 lat będzie! Nawet nie wiem czy oni jeszcze nie zapomnieli polskiego narzecza :P Dobra, ale Jutro opiszę jutro, lub jeżeli późno wrócę- pojutrze ;]
Dziś jeszcze zamieszczę tu pracę swą, którą wysłałam na konkurs organizowany przez Interię, ale w którym niestety nic nie wygrałam (wezmę udział jeszcze raz- bo można- nie poddam się ;]). Temat był 'Moja pasja', proszę oto opis mojej pasji:
 
Mój pokój ;]




Człowiek współczesny, którego działania nierzadko determinuje właśnie 'współczesność' pragnie wyróżnienia w tłumie, posiadania własnych swoistości, pragnie indywidualizmu i poczucia wyjątkowości. Pragnienie to kieruje go- szczególnie z młodych generacji wchłoniętych w zwierciadło globalizacji- ku próbom określania się językiem oryginalnym, twórczym, nowatorskim. Językiem tym są nasze zainteresowania, hobby. Cóż definiuje nas szczegółowiej niż pasja, której poświęcamy czas, uwagę, pieniądze? Często nasze pasja jest dla nas wszystkim lub ogromną częścią treści życia.

Wedle schematu 'dzieci nowoczesności' i ja wyzwoliłam tę chęć inności i specjalności przez odnalezienie swego hobby. A jest nim Japonia. Japonia, która w każdym aspekcie, każdą ze swych niesamowitych, często- dziwacznych dla ludzi Zachodu, cech fascynuje mnie od blisko dwóch lat.

Kraj Wschodzącego Słońca, Kwitnącej Wiśni (jakże to już brzmi tajemniczo i ekscytująco), milionów szintoistycznych bóstw, filozofii kaizen, filozofii niesłychanej pracowitości, godnej podziwu sumienności i skrupulatności mieszkańców, setek urokliwych i zachwycających miejsc, przybytków kultu, świętej góry Fudżi i-ku ukłonom szacunku dla historii i pielęgnowania tradycji- domów rozwoju artyzmu gejsz, domów nauki ceremonii parzenia herbaty, a obok- oto niesamowitość!- szklących, błyszczących, odpornych na wstrząsy drapaczy chmur, futurystycznych idei, innowacji, zdumiewającej technologii, szalonych, jaskrawych, krzykliwych cosplayerów w tokijskiej dzielnicy Harajuku i- wielkie Nieba!- jakiż obszerny byłby traktat opisujący każdą z osobliwości tego wschodniego wyspiarskiego kraju! Nie sposób absolutnie- choć pisać uwielbiam- opowiedzieć o ogromie mego zainteresowania Japonią, o swoistych uczuciach do Niej- pod których 'naporem' tworzę tę wypowiedź.  Rzec 'pasja' to zbyt mało...

Geneza narodzin tej 'wielkiej miłości' jest nieskomplikowana. Anime- japońska animacja, gatunek szalenie istotny bo rozsławiający kraj wschodzącego słońca na całym globie. Genialne produkcje Studia Ghibli potem seriale (Sailor Moon ;]). Prędko przeszłam do prozy- Haruki Murakami, Naka Saijo, haiku. Potem już cała lawina- historia, mitologia, kuchnia, obyczaje, dylematy współczesnego Japończyka no i- język! Na to między innymi potrzebuję pieniędzy- na kurs języka japońskiego! :] Odkrywać różnorodności Japonii tak 'namacalnie' zwiedzając ją mam zamiar (ach, fantazje, sny...) podczas lub po studiach- filologii japońskiego, oczywiście!

"Słuchaj szeptu swego serca, idź za jego głosem, spełniaj marzenia..."- może truizm, ale jakże to jest istotne, dla mnie specyficznie głęboko poruszające i inspirujące przesłanie z jednego z mych najukochańszych japońskich obrazów- "Szeptu serca".

Oto dewiza, najważniejsze motto dla ludzi z pasją, nim mam zamiar kierować się przemierzając drogi mego życia. Życzę również tego wszystkim uczestnikom konkursu i każdemu czymś całą duszą zafascynowanemu :)


No, to tyle na dziś. Oficjalnie wracam do blogowania.
Pozdrawiam, dobranoc :]
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz