piątek, 24 maja 2013

Ogórkowy dinozaur...

24 maja, miesiąca litanii do Matki Boskiej, 2013rok
Gdzie jest moja siła ? Jak głęboko muszę się w sobie zanurzyć, jak nisko zejść, jak silnie napinać zmysły...? Ten dzień znów nie był Tym dniem, czekam- jutro sprawię cud.
Do szkoły, jedyny dzień w tygodniu, na godzinę 8.55, i tak się spóźniłam... Język polski, nie odrobiłam pracy i jak idiotka usprawiedliwiłam się przyjazdem rodziny...Czytałam jakiś tekst Jerzego Pilcha, zatrzymywałam strumienie wyrzutów kierowanych ku sobie i żyłam. Tak, to jest dobry sposób na życie- zatrzymywać, odkładać, nie ruszać. Lub przeciw temu życiu, jak stanowczo orzekła jedna z bohaterek Virginii Woolf, 'najlepiej jest gazetę złożyć w kształt idealnego kwadratu'. Czynić przeciw życiu. Zbuntować się, odrzucić, upokorzyć to życie.
Na geografii, zamiana klas, zauroczenie i pod jego wpływem- odważny wniosek. Ależ to skryte, niewiadome, osobiste. Taki przedmiot ludzki ukrywający się za zasłoną niezrozumiałej niechęci, jakiż on jest ozdobny i odurzający, jak boski napój, jak ambrozja. Jak naga Afrodyta wyłoniwszy się z morskiej piany nagle obarczona jarzmem spektrum wszelkich ludzkich uczuć, z jednym nienazwanym, najintensywniejszym. To ona, to ono, to on- ten przedmiot.
Pisanina, drapanie długopisem koleżanki po kartach mojego taniego notesu. ("Och, Matko!") I kontynuacje filmu o Sudetach, niesłychanej urody chronione prawnie rośliny i zwierzątka, mikro i makro, w niezmierzonym kosmosie egzystujące. Matematyka, układy równań i znów te osobowe, społeczeństwem ukształtowane uczucia. Długa przerwa, apogeum samozadowolenia, zakupienie długopisu, znów pisanie i słuchanie... Gangam style (ten twór niemało namieszał u mnie...). Religia, ksiądz nie zechciał poczęstować się lukrecjowym cukierkiem, nie ufa mi, wyczuwa podstęp- oni wszędzie wyczuwają podstęp, niech się wypcha. Obejrzeliśmy jakąś 1/4 filmu o prymasie Wyszyńskim. Nic ciekawego. Historia- ostatnia lekcja- i sprawdzian. Specjalnie się nie przygotowywałam, jedynie dziś rano naprzemiennie gadałam z carycą Katarzyną i uczyłam się- to w gruncie rzeczy wrzucić można do jednego wora ;]. No, niewiele się uczyłam, a dostałam 6. Wszystko prawidłowo. Omedeto. Sparwy w szatni, kurtka, tęczowy parasol, w spokojny deszcz, miłościwie, chwaląc chrześcijańskiego Boga, raz pierwszy od drugiej klasy. Szłam, szłam spoglądając w górę i nie dostrzegając nic prócz szarości, piekielnej i przygnębiającej szarości. Deszcz kapał po brodzie, kilka kropel zlizałam, smak nie zmienił się- to smak chmur. W domu znów ponuro. Kłótnie, pretensje, skargi, niezadowolenie. Pstrąg z ketchupem na obiad. I słuchałam muzyki, Wilków chyba, choć już nie pamiętam. Ukradłam dwa papierosa i znów- tak jak wczoraj- czmychnęłam z nimi na strych, chłodne, nieprzyjemne miejsce rodem z horroru. Wybór listy odtwarzania, nowa zapalniczka ukazała niewielki płomień, zapaliła tytoń i zgasła. Wciągam, leci 'Sonne' Rammsteina, wypuszczam, oddycham z ulgą, przymykam oczy, znów wsuwam do ust gąbeczkę, pociągam 'ein', zaciągam się dziko, zatrzymuję wymianę powietrza, odchylam głową do tyłu, szeroko otwieram oczy, wypuszczam. Ten proces powtarzam kilkunastokrotnie, Sonne już przeleciał, teraz Aura Dione, kojąca i bajeczna 'Song for Sophie'. Papieros się wypalił, zgasiłam go bezboleśnie o wnętrze lewej dłoni. Oparłam się o starą, w wystającymi sprężynami, kanapę, zamknęłam oczy, wysłuchałam kawałek jakiegoś przeboju granego na okarynie, uśmiechnęłam się, pewnie wymownie- tak był zamiar, zamknęłam oczy. Pozostałam kilka chwil w takiej pozie, po czym wyciągnęłam kolejnego papierosa, zapaliłam i powtórzyłam cały rytuał tym razem słuchając Marii Peszek. Zamiast od razu zejść na dół po wypaleniu, rozłożyłam się na kanapie, przysłuchiwałam kroplom z impetem, głośno uderzającym o blachę dachu, cicho słuchałam przebojów lat 80. i... zasnęłam. Nie na długo, na szczęście, zbyt zimno było żebym dłużej mogła pozostać tam na górze... Po zejściu na dół, do swego pokoju czułam się troszkę lepiej! Włączyłam komputer, pogrzebałam w necie, zrobiłam dwa testy na ten konkurs informatyczny, przebrałam się, założyłam nową kurtkę i poszłam z siostrą do miasta. Tonik, batonik, lód i kaskada (zwróciło mi się 2zł...)- to wszytko. Sądziłam, że jeszcze uda mi się naprawić dzień tak, bym jakoś w konkretnym stopniu czuła się spełniona kładąc się spać, ale nie... Ale to nic! Muszę być radosna, wesoła, muszę siebie samą inspirować! "Zawsze jest jutro!" Prawda? :] Właśnie o to chodzi!
Po powrocie zrobiłam z tatą kolację, zjadłam, zrobiłam popcorn i zaczęłam oglądać Korkodyla, debiutancki film Ki Duka...
 Zwyczajny. Spokojny. 6/10. Mała symbolika odrobinę zachwycająca, zaskakująca. Na filmwebie opis mówi o 'zdecydowanie najbrutalniejszym' obrazie Ki Duka, z czym się nie zgadzam. Totalnie, zupełnie. Właśnie brutalizmu mi brakowało, po tym opisie spodziewałam się czegoś absolutnie mocnego- może dlatego się zawiodłam. W każdym razie, Ki Duk jest sobą- polecam, jak najbardziej..
Zapomniałam wcześniej napisać, że zanim w ogóle poszłam do miasta dooglądałam ten horror 'Kopciuszek'- no i- oczywiście, niezwykły, pomysłowy. Umówmy się kino koreańskie, bez głębszych wniosków- po prostu jest niesamowite, zaskakujące, niepokojące, wielowymiarowe, wybitne, ambitne, specyficzne- i to wszystko poziom wyjątkowo wysoki.

"Kiedy byłam smutna trzymałam Cię za ręce i czułam bicie Twego serca"  

7/10. 
Wracając do Krokodyla, po jego seansie zaczęłam pisać tu, na blogu i jakieś 70 wersów temu przestałam czerpać z tego satysfakcję i poczucie minimalnego choćby artyzmu. Dlatego kończę.
Życie czeka. Jakieś małe działanie, które przyniesie ulgę, jakaś niewielka motywacja. Jutro na ślub i wesele, nie zapomnijcie, pojutrze Dzień Matki ( z tej okazji zamieszczę tu, po raz pierwszy, kawałek tej mej prozy- mrocznej, zainspirowanej pośrednio 'Pietą'). Okej, idę spać, zimno mi, od wczoraj pada, to takie przytłaczające i zniechęcające- ta pogoda. Słucham teraz Aury, Friends...
Idę spać, dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz