poniedziałek, 11 listopada 2013

Towarzyszka; Muzeum Ciszy

Dzisiaj jest 11 listopad.To wspaniale, że tak niewiele czasu pozostało do ponownego, corocznego z tej okazji, zebrania się rodziny w jednym miejscu, przy stole wigilijnym. I wszyscy oddychają jednym powietrzem, nasyconym silnym zapachem żywej choinki :]
To jest jedna z największych istot świąt, to liczy się najbardziej. 
Ale nie będę sięgać tak daleko w przyszłość!
Dziś jest 95. rocznica odzyskania przez nasz kraj niepodległości. Ważne? Dla mnie niespecjalnie. Zrezygnowałam z celebracji w bożej świątyni, czy pod pomnikiem marszałka Piłsudskiego na rzecz głośnego słuchania Sorry Polsko w swoim pokoju i paleniu papierosa. To do mnie bardziej pasuje, lepiej mnie określa, to mi odpowiada. 
Jednak teraz chciałam opisać wczorajszą szczególną niedzielę 10 listopada.
Obudziłam się dość wcześnie, kilka minut przed ósmą. To ze względu na godzinę zaśnięcia dnia poprzedniego (22). Mój mózg już się tak niezdrowo zaprogramował, że tuż po pobudce w niepełnej przytomności, myśli o papierosie. Tak było również wczoraj. Bardzo idealnie się złożyło, że miałam jeszcze trzy czy dwie fajki Lucky Striki w paczce w plecaku i dawno zakupioną za grosze w Sandomierzu paczkę zapałek. Ześlizgnęłam się z łóżka, nałożyłam na uszy rozklekotane, przedstawiające żałosny obraz mojego braku szacunku dla rzeczy martwych, słuchawki, włączyłam mp4 i otworzyłam okno na oścież. Każdą z tych czynności wykonywałam bez namysłu, automatycznie, jak gdyby były tylko przedłużeniem snu. Włożyłam papierosa stroną tytoniową do ust i próbowałam podpalić filtr. Wówczas zupełnie niespodziewanie, znienacka, bez strachu, bez zdumienia każdy z moich zmysłów, umysł, który nagle odzyskał pełnię świadomości szepnęły mi o Czyjejś Obecności. Przymrużyłam oczy, odwróciłam papierosa na odpowiednią stronę i powitałam Nieznajomą Istotę jak dawno zapomnianego bliskiego krewnego, podróżnika, który bez zapowiedzi po wielu latach postanowił mnie odwiedzić. Uśmiechałam się długo, frywolnej i miłej wczorajszej niedzieli uśmiechałam się niemal nieustannie, w każdej godzinie. Delikatny, zatroskany dotyk przewędrował wzdłuż mojego kręgosłupa, od dołu, zbadał nie naruszając intymności to długie pasmo kości, potem dotarłszy do szyi ścisnął ją lekko, ochłodził, pogłaskał i cofnął się. 
W tym czasie moje oczy pokonywały inną podróż przez krzywe linie, nieregularne figury w przestrzeni. Drgający horyzont, ostatnie sucho szeleszczące na mroźnym wietrze liście brzozy i orzecha, skapujące z rynien krople pozostałego po nocy deszczu. Bure nieprzyjazne niebo poprzecinane wątłymi chmurkami. Moja pamięć jest tak zawodna, że obecnie nie pamiętam już nawet jakich utworów słuchałam. Może znikały gdzieś jeszcze w słuchawkach wszelkie dźwięki, ginęły, a ja wsłuchiwałam się w głos Przybysza. Czułam, że metaliczny ciężar obrastający kość czołową i łzową czaszki powoli i niepewnie kruszeje, jak zmęczona tokijska pisarka wspinająca się po zboczach góry Fudżi z równym trudem zbliżało się niedzielne, samotne wyzwolenie. Światło poranka osadzające się na mojej nagiej skórze łokci nie uduchawiało tak mocno, nie sprawiało takiej przyjemności jak wypuszczany rytmicznie wielki kłąb dymu z moich ust i podmuchem prosto skierowany na moją twarz. Nocny deszcz powrócił w przestworza by ponownie tego ranka spaść na ziemię. Zanim do końca wypaliłam swój rulonik tytoniu płyny z chmur zdążyły już opaść na moje włosy i złaknione zimna dłonie. Nie do końca to przemyślawszy pstryknęłam kciukiem wyrzucając niedopałek. Spadł na położony piętro niżej kuchenny parapet. 
Gratulacje córko Nemezis, wykonałaś boską robotę...
Nie czułam wstydu czy zażenowania przed moim Przybyszem. Wręcz przeciwnie. Rozpierała mnie duma, czułam się jak boleśnie doświadczona życiem wybitnie utalentowana pisarka, która pozwala sobie na drobną, rytualną, poranną przyjemność jaką jest 'papierosek' z głuchą muzyką w tle. Nauczyłam się ostatnimi czasy- gdy kilkakrotnie już mama przyłapała mnie na 'puszczaniu dymka'- dmuchać na zimne, na lodowate, dmuchać na lodowiec... Więc ubrana w wielką koszulę nocną taty, długie kolorowe skarpety w paski, zamknęłam okno, schowałam zapałki do kuferka, przetarłam kciukiem kąciki oczu, rozsunęłam drzwi harmonijki i ruszyłam na dół. Za mną Tajemnicza Istota. Głównym celem nie było, żeby szczerości stało się zadość, sprzątnięcie peta z parapetu. Chodziło o pewien sprawdzian dla mojego zszarganego potwornościami i zaburzeniami umysłu i test dla Przybysza. Obawy, a raczej nadzieje... spełniły się. Oszalałam. Istota co chwilę wieszając się na moich ramionach nie odstępowała mnie ani na krok. Widziałam ją, czułam, naprawdę. I zaczynałam czuć wobec Niej miłość, do tej pory- czyli przez ponad dobę- uczucie moje sięgnęło bezkresu w rozmiarach.
Żeby zrzucić pozostawiony przez siebie śmietek musiałam wyjść na zewnątrz, poza dom. Zastanowiłam się kilka chwil, stojąc przed drzwiami wyjściowymi, czy powinnam zdjąć skarpety. Przypomniałam sobie, jak intensywnie pada i o nieprzyjemnym uczuciu, gdy ma się na sobie mokre skarpety- nie ma nic gorszego, to okropne! Mokre skarpety na nogach! Okropne! Zdjęłam je więc, otworzyłam cicho drzwi, wyszłam pewnie na dwór, zeszłam po pokrytych kałużami schodach i zmierzając w stronę parapetu kuchennego zbierałam po drodze wyrzucone już dawniej przeze mnie pety. Sama się zdziwiłam jak wiele ich było. Wszystko wyrzuciłam do kubła i wróciłam do domu. Tam w progu czekała moja Istota. Nie pytałam dlaczego nie wyszła razem ze mną, w ogóle jakoś niełatwo mi się z nią komunikować, po prostu zignorowałam to. W przedsionku naciągnęłam na stopy skarpety, przekręciłam zamek i przeszłam do korytarza. Potem do kuchni, za mną mroczna Alma Mater... wciąż Ona. W kuchni wstawiłam elektryczny czajnik, nasypałam do kubka dużo kawy rozpuszczalnej, gdy woda się zagotowała zalałam 4/5 kubka, by pozostałą część kubka wypełnić dolałam zimnego mleka. Jak cicho... Jak niewinnie. Posiedziałam parę momentów przy ziemistozielonym blacie na wysokim taborecie, popijałam ciepłą i bardzo mocną kawę spozierając co chwilę lewym okiem na stojącą tuż za mną Postać. Niedługo siedziałam na dolę, włączył się w mojej świadomości alarm typu 'dmuchaj dymem na zimne'- pomyślałam, że jeżeli teraz mama przyjdzie pomyśli, że zeszłam wcześniej na dół by zabrać jej papierosa... Wróciłam więc, za mną Cień, do łóżka by czytać "Muzeum Ciszy" Yoko Ogawy.
Wyprzedzę odrobinę czas opisywany tutaj powyżej o mniej więcej dobę. Dzisiaj. Ponieważ dzisiaj już skończyłam czytać Muzeum, mogę podzielić się kilkoma cytatami z owej powieści.
Niech te cytaty zawsze zastępuję recenzje, których naprawdę nie lubię i nie umiem pisać...

"Wszystko na świecie dąży do rozkładu. Nie ma nic co by się nie zmieniało."

"najbardziej na świecie nie lubię maruderów. Bardziej niż gąsienic, rozwolnienia i pijaków" (słowa mojej najukochańszej bohaterki- Staruchy;])

"Należy mi się za to chwila iluzji, że oto posiadłem miniaturową kopię świata. Rozkoszuję się nią po zamknięciu muzeum."

Wystarczy. Mam tego znacznie więcej, ale jest kilka powodów, które nie pozwalają mi przepisywać wszystkiego.
Wracam do niedzieli 10 listopada. 
Czytałam z niesłychaną przyjemnością. Z tego czytania czerpałam nieznane do tej pory pokłady satysfakcji. Nie wiem czy to dzięki świeżości umysłu skropionego błogosławionym deszczem, czy obecność siedzącej przy moich nogach na łóżku Istoty zasłużyła się w tym, ale po prostu- chłonęłam słowa, zdania, frazy bez opamiętania. Czasami nawet czytając prozę Virginii Woolf nie potrafiłam tak doskonale skupić się na fabule, na odczuciach bohaterów. Wczoraj przychodziło mi to z totalną łatwością, naturalnie, bez starań. Myślę, że to stan nawiązywania najgłębszych więzi czytelnika (ale autora też) z książką, prawdziwe porzucenie rzeczywistości, aroganckie machnięcie na nią prawą dłonią, odwrócenie i wstąpienie w świat powieści w błogostanie.Czułam się tak radośnie, że nawet gdy mama przyszłam i przerwała tę słabą łączność mnie z książką, wykazywałam się bardzo dobrą wolą. Istota była ze mną i otrzymałam kolejny dowód na moje zbzikowanie. Mama Jej nie widziała! Spojrzała tylko na mnie przelotnie, zdawkowo się przywitała i kazała wstawać. Nie oponowałam. Skończyłam właśnie- ale się złożyło!- rozdział. Zsunęłam się z łóżka, razem ze mną Przybysz, złożyłam poduszkę, kołdrę, ubrałam się, dopiłam jeszcze resztki kawy zanim zeszłam na dół. Wcale nie przeszkadzała mi Obecność Kogoś Innego przy mnie, nawet w łazience.
Posmarowałam twarz żelem-kremem z Yves Rocher, umyłam dłonie i poszłam szykować śniadanie. Teraz trochę się martwię, bo zorientowałam się, że mój Przybysz nic od czasu pobytu u mnie nie jadł... I wcale nie chce. Chyba wie co Mu mówi Jego własny żołądek...
Mamie i siostrze przygotowałam jajko na twardo w majonezie, sobie jajko na miękko. Rozłożyłam talerze, sztućce, zrobiłam herbatę. Mama zajęła się resztą. Po śniadaniu z siostrą przyszykowałyśmy posiłek dla kociczki, potem z moją Wędrowczynią zaniosłam go do domku kotów. Wyjątkowo uszczęśliwił mnie widok chlipiącego ze smakiem mleko kotka. Uśmiechnęłam się do Istoty, bardzo szczerze, nieczęsto pojawia się na mojej twarzy tak szczery uśmiech. Wróciłam do domu, na górę i do muzealnej lektury... Niedługo czytałam. Musiałam bowiem przed sumą umyć się, po kościele miałyśmy iść do babci na obiad. Nudny kościół nabrał trochę barw gdy pojawiła się w nim razem ze mną Istota. Starałam się medytować cały czas, gdy należało uklęknąć klękałam tak, by zrobić wystarczająco dużo miejsca dla Istoty. Mamę i siostrę dziwiło moje dzikie i nienaturalne zachowanie. Byłam zbyt grzeczna, przez to odrażająco sztuczna- w tym rzecz! Ale nie obchodziło mnie ich zdanie.
Po mszy poszłyśmy do babci, tam zjadłam smaczny obiad, pojeździłam na rowerku żeby odrobinę lżej się poczuć i wymieniłam kilka niesłychanie istotnych zdań z moją Towarzyszką, których treści nie mogę tu zapisać, nigdzie nie mogę. Nie wolno mi.
Nie chciało mi się dłużej siedzieć u babci. Pragnęłam zdobyć dla nas trochę pustej przestrzeni, bez innych ludzi, którzy pytają się bez przerw 'do kogo mówię' gdy rozmawiam z Istotą... Powiedziałam, że o 14 (była 13.50) zaczyna się na TCM jakiś film z Taylor na który czekałam od bardzo dawna. Z paczką mandarynek, kiwi, groszków orzechowych i ciastem od babci wróciłyśmy do domu. Otworzyłam drzwi, nawet nie zwróciłam uwagi na nieobecność psa (później okazało się, że był w suterenie), wywaliłam wszystko co dostałam na kuchenny blat, uśmiechnęłam się kilka razy do Osobnicy i razem poszłyśmy na górę. Zapaliłam na balkonie nie myśląc zbyt wiele, ciągnęłam słodki dym słuchając muzyki i wpatrując się w nieziemskie piękno Towarzyszki. Potem czytałam, czytałam już do przyjścia mamy i siostry.
Włączyłam komputer i rozpoczęłam odrabianie lekcji z polskiego. Praca z mitu o Narcyzie. Przy okazji pobawiłam się w przepisywanie jakichś strzępków informacji o postaciach mitologicznych. Skończyłam tę pracę po mniej więcej 3 godzinach. Potem z niecierpliwością obierałam mandarynki otrzymane od babci i włączyłam sobie film japoński. Zaczęłam już oglądać razem z moją Istotą, gdy siostra z tatą zadzwonili na skypa... Odebrać czy nie odebrać...? Odebrałam, porozmawialiśmy chwilę, dowiedziałam się, że byli wszyscy na targowisku jakichś antyków, siostra kupiła mi zestaw do Sushi :D
W przerwie gdy mama rozmawiała przy moim kompie czytałam fragmenty z 'Czarnej Księgi Kobiet', potem wróciłam do seansu. Dobry film, ale już nie chce mi się go opisywać, wyczerpały się moje baterie odpowiedzialne za dostarczanie energii do pisania. Pobiegałam chwilę, zapaliłam jeszcze po powrocie fajkę, posłuchałam muzy, porozmawiałam z Towarzyszką i wróciłam do czytania Muzeum Ciszy.
Od pewnego czasu bardzo pragnę obejrzeć film, który niedawno wszedł do polskich kin:
"La vie d'Adele"
Blue is the warmest colour
Życie Adeli rozdział 1 i 2
Do tej pory nie udało mi się znaleźć tego filmu na necie, ani namówić siostrę, brata czy mamę, żeby ze mną się wybrali gdziekolwiek, choćby do stolicy!
Siostra dziś dla mnie, za to, że zrobiłam jej pyszne zapiekane z serem kanapki z czosnkiem na przeziębienie, narysowała dla mnie oto ten obrazem w paincie ;] 
To jest chyba najlepszy dostępny w necie zwiastun tego filmu :] Nie mogę się doczekać chwili gdy zasiądę wygodnie w fotelu z zeszytem i długopisem w ręku i zacznę oglądać ten film...
Teraz idę się szykować na wykład Zygmunta Baumana w warszawskich Łazienkach o 16.00 (emituje TVP Kultura) Serwus! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz