Tak moi drodzy, rocznica samobójczej śmierci Virginii Woolf była w marcu, a ja do jej Dziennika nie zaglądałam od niepamiętnych czasów. Ostatnio w ogóle coś się cofam w rozwoju. Tak myślę. Zaczęły się u nas rekolekcje, leżę od rana w łóżku, czytam 'Christine' King'a z małymi przerwami na papierosa na strychu. Cudownie, wyśmienicie spędzam czas. Weekend spędziłam w stolicy, dla tak zwanego, posłania umysłu w stan tymczasowego spoczynku, ucieczki po prostu. Nie wiem czy to stamtąd przywiozłam czy tylko tam się nasiliło moje przeziębienie... z nosa cieknie mi strumieniami, czuję nieustępujący od czwartku statystowania (no właśnie! trochę się działo!), ból w klatce piersiowej, karku, szyi i plecach. No tym razem niezbyt klasycznie. Poza tym totalnie nie mam apetytu od tego 'umownego' początku wiosny. Najpierw były dni samej wody, potem doszła mocna kawa, wymioty, jakieś rybne paluszki surimi (tak bardzo cieszące się popularnością w mojej klasie...), pomidorki cherry, sucha wasa xd i w ostateczności hallsy z cukierkami lukrecjowymi. Na Jowisza, w końcu jestem współdziedzicem męki i chwały Pana Jezusa! Nie żartuję! Dlatego właśnie pokutuję pustym, smutnym, skurczonym żołądkiem, katuję się myślami o śmierci, wkręcam na maksa w towarzystwo widma Christine i rozkładających się starych oficerów... Och, przecież to nic wielkiego! Nic specjalnego, wartego uwagi... Christine... a raczej Cyndi (moja corsa.. mój los, przeznaczenie ble ble) opętała mnie, tak jak plymouth fury opętał Arniego. To majestatyczne uczucie! Wywyższa mnie i dzięki niemu czuję się bliższa 'wspaniałości świata niewidzialnych duchów'.
Przerażających, brutalnych gwałcicieli (no tak, mistrz wśród gwałcicieli- życie...), zjaw, bóstw, opiekunów i opiekunek, nimf być może też.
Ale tak wciąż pamiętam o tej purpurze z kościoła... Głębokiej, wyrazistej, czystej jak łza, królewskiej purpurze... I złocie, najjaśniejszym, najcenniejszym, błyszczącym jak spływający prosto z plastra miód... Postaci z jakimiś palmami, księża z nieczystymi sumieniami ('twardy kutas nie ma sumienia'... XD), posadzka, 'wielbijmy boga bo lud swój wyzwolił', to dziwne.... to bez znaczenia. Bez znaczenia wobec tego, że chcę, CHCĘ... PRAGNĘ, rzucić, czy raczej najdelikatniej jak potrafię ułożyć tę Purpurę bogini mroku, KOMUŚ do stóp. Wynieść jak jasna cholera na ołtarze. I podarować wszystko i wszystkiego sobie odmówić. I ja naprawdę wobec tej mglistości szczelnie zawoalowanych uczuć mam teraz jakąś wyjątkową żądzę poddania się pewnemu Bogu. Bogu... Ale nie zarośniętemu brutalowi Minnie Marsh (tak, Virginio), ale zarośniętemu, potężnemu, wszechmogącemu, dla mnie TYLKO DLA MNIE, litościwemu i łagodnemu, opiekuńczemu Bogu. Jak Ojciec, Władca i Kochanek. "Ufnie przylgnąć do Boga jako Grzesznica", zagubiona, biedna, nieporadna owieczka...
Ale też wciąż pamiętam resztę wczorajszej niedzieli... Złote tarasy, Saską Kępę. Nowy Świat... W każde miejsce chcę cię bogini zabrać. Pokazać. "Chcę byś mogła mój poznać świat... w nim jest piękniej niż w twoim śnie... czuję w sercu dziwnym ból... gdzieś tam.. na dnie"
To oczywiste, że w złotych czułam nieznośne przygnębienie. Tyle sprawunków do kupienia, kosmetyki... tak rozkosznie pachnące... ubranie, doskonale dopasowane XD (do wszystkich diabłów... deszcz pada... słyszę jak agresywnie zasraniec uderza o parapet 'zasrańcy'.... Christine... 'zasrańcy'...), lukrecja, słodycze z kuchni świata, biżuteria, pierdółki z empiku... mam ochotę spiąć dupę, zarobić mnóstwo kasy, kupić wszystko (kurczę mać, nie odżałuję tej sukienki z Lewisa za 400zl :( ) co chcę i złożyć to w Ofierze! Ciasteczka, babeczki, żelki, bransoletki, perfumy, notesy, obrazy, świeczki zapachowe, myszki, posążki małego Buddy (objawił mi się, kurcze, na francuskim xd), zapinane bluzy z kapturem... Moje potrzeby są teraz takie wielkie! Rzecz jasna, kupuję zdrapki, ale nic... nie mam trzech symboli, mam dwa, psia mać... Znowu krew spływa mi po wargach. Ściemniało strasznie za oknem. Zbliża się burza... burza nadeszła... To wina Christine... to ona mnie tak ponuro nastroiła. Wciąż jeszcze widzę w lustrze człowieka tonącego, ale ile czasu jeszcze minie... ile czasu zanim ujrzę w zwierciadełku już topielca?! Tydzień, dwa?! może do maja wytrzymam... w końcu na maj szykuje się trochę fajnych aktywności, tuż na początku i na końcu... XD nic z tego, tak sądzę, nici... mokre, zdeptane nitki. bez igły. Wiecie co bezkształtne abstrakcyjne istoty, do których się zwracam? Nie chcę mi się już uderzać w klawiaturę. Zaraz zmontuję jakiś krótki filmik z ostatnich dni, dam coś ze statystowania i będzie git. Czego nam więcej trzeba? Dwa zaspokojone zmysły za jednym porządnym zamachem ("chwyć mnie za włosy, oprzyj o ścianę..."). Dobra, a więc zaczynamy...
Ech... Deszcz przestał padać. Wcisnęłam w siebie jakimś cudem trochę warzyw gotowanych. Mam ochotę je wyrzygać, ale opanuję się. Już czuję, że to się zbliża. Zbliża się płacz. Jeszcze kilka chwil, a z moich oczu popłyną strumienie łez. Głowa gwałtownie opadnie mi na poduszkę, ale nie umrę. Życie nie jest tak łaskawe by po prostu sobie odejść kiedy jego właściciel tego pragnie, o nie! Obejrzyjcie sobie Abstrakcje to co tu zamieściłam jeśli chcesz. Ale pamiętajcie, że to wszystko kłamstwo. Wydaję się być szczęśliwa, prawda? Na tych zdjęciach. Zdjęcia, filmy... oszukują. To pozory, ale nieważne! Wrócę do Christine, na zewnątrz się przejaśnia, nadzieja, jak mówią, matką głupich. No cóż... jestem głupia.
"WIESZ JAK SMAKUJE CZAS? JAK METAL. NIE CHCESZ ODDYCHAĆ BO Z KAŻDYM ODDECHEM WIĘCEJ TEGO DOSTAJE SIĘ DO CIEBIE. CHCĘ UMRZEĆ, ALE ZBYT SIĘ BOJĘ ABY TO ZROBIĆ. I STAŁAM SIĘ NICOŚCIĄ. PO PROSTU ZAMIENIŁAM SIĘ W PYŁ..." (Puls)
XDD Narka Abstrakcje
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz