czwartek, 17 kwietnia 2014

17 kwietnia, zwykły wielki czwartek DESKOROLKI :D 23.23

Czołem 17 kwietnia!
Dzisiaj żadnych filmików, moich zdjęć, czegokolwiek.
Mam dość swojej postaci, swojego wizerunku... na jakiś czas... na jakiś czas pozbywam się wszystkich luster, obiektywów i tego, w czym mogę ujrzeć swoje oblicze. Jestem zmęczona.
Teraz- 21.50 (słuchając Peszek 'Padam') mam zamiar rozpocząć opisywanie, zwyczajne- jak za starych dobrych czasów- swojego dnia. Czwartku, 17 kwietnia, 2014 roku.
Czwartku ostatniej wieczerzy i modlitwy Jezusa w ogrójcu.
Zaczynajmy więc... let's go, let's go, come on little darling...
Obudziłam się wcześnie, a poranne myśli tuż po powrocie na jawę ze świata snów zawsze dotyczą moich nałogów- tego, od czego dzień zaczynam i na czym kończę. Papierosy, kawa, muzyka i ta jeszcze ponura tęsknota za światem 'wspaniałości niewidzialnych duchów', światem idealnym purpurowym. Bez okularów, zmrużonymi oczami spoglądam na klatkę pani Mao... Mała myszka uciekła! Moochie, mój imiennik, biega na wolności! Czyżby mi się przywidziało?! Zakładam szybko okulary, patrzę jeszcze raz... nie widzę go... Ale dla pewności wstaję, podchodzę do stolika.... naprawdę uciekł! O raany- myślę... Zacieram dłonie, nie pójdę po nikogo, moje mysie wnuczęta- moja sprawa, poradzę sobie. Próbuję go złapać. Wymyka się, wieje przede mną, podskakuje jak myszoskoczek, włazi na ręce, zeskakuje... Jest zbyt energiczny, a ja zbyt zaspana i totalnie nieruchliwa... Ponawiam próby. Moochie wskakuje do przykrywki pudełka po butach, nie da się złapać... W pewnej chwili zniknął mi, zaczynam się denerwować, schował się za różowym misiem... Ulga! W końcu wlazł do pudełka po karmie, zatkałam wszystkie wyjścia, górą wrzuciłam go (ale bardzo delikatnie) do klatki, zamknęłam ją i zaczęłam szybko z tektury wycinać długie prostokąty i zatykać każdą szczelinę klatki. Położyłam się zła do łóżka, posłuchałam chwilę radia, uchyliłam okno i leżałam tak bez ruchu jakiś czas. Potem wstałam, poszłam do łazienki, była mama, opowiedziałam jej o przygodzie z Moochiem, zaczęła panikować i kazała mi przynieść jakieś wielkie pudło żeby włożyć całą klatkę do niego. Nie miałam sił jeszcze się ubierać, schodzić do sutereny i szukać żadnych pudeł. Powiedziałam jej to i poszła sama zdenerwowana. Przyniosła wielkie pudło, wsadziłam w nie klatkę i, żeby moja najwspanialsza mysia rodzinka miała odpowiednie światło i temperaturę, postawiłam je prze drzwiach balkonowych w pierwszym pokoju. Dodatkowo pozbyłam się z sypialni mysiego zapachu. Wróciłam do łóżka i czekałam aż mama zejdzie na dół żeby móc wejść na strych i zapalić. Nie doczekałam się. Jakby mnie podejrzewała :( Zarzuciłam na siebie szlafrok i sama zeszłam na dół z fajką i zapalniczką w majtkach... Przywitałam rodzeństwo sporządzające wywar kawowy. I sobie zrobiłam ultramocną kawę. Żeby mi tak kiedyś koreański znarkotyzowany hipster w jakiejś norze przyniósł na tacy kawę i papierosa do łóżka ;) Byłoby miło. Brat woła mamę na kawę- bardzo dobrze... nareszcie będę sama na górze xd No i odstawiłam rupiecie blokujące przejście na strych tak cicho jak potrafiłam, weszła na schodki, poczochrana, zaspana z kawę w jednej i papierosem w drugiej dłoni. Znakomicie. Wygląda na to, że przez najbliższe kilkanaście minut nikt nie będzie mi przeszkadzał. Oparłam się o ścianę, zapaliłam światło, podpaliłam tytoń, pociągnęłam wielki łyk kawy i włączyłam na telefonie cichutki muzykę. Super... zmarnowało mnie to jeszcze bardziej, kawa zamiast pobudzić sprawiła, że stałam się jeszcze bardziej znużona i ospała. Powoli zeszłam trzęsąc dłońmi i o mało nie wylewają reszty kawy (której z resztą kilka kropel zostało jeszcze do tej pory..), poustawiałam wszystko tak jak było, spryskałam pokój odświeżaczem, włączyłam wieżę z płytą Evanescence, położyłam się i słuchałam... wysłuchałam bardzo głośno prawie całej do czasu kiedy przyszła mama, kazała ściszyć (no dzisiaj w sumie to jeszcze trzeba się radować, bo Chrystus wciąż żyje), zajrzała do myszek i powiedziała, że idą wszyscy do miasta, na targ, na jakieś badania, do biadronki itd... Kawa chyba w końcu zaczęła działać, poprawił mi się humor, wstałam, orzekłam, że chcę iść z nimi, umyłam twarz, zęby, ale makijażem moim zajęła się siostrzyczka bo wciąż ręce mi się trzęsły XD Przyszła babcia, przywitałam się z nią, z tatą i musiałam coś zjeść. Znowu kazali mi jeść. Zjadłam dwie kromki wazy z keczupem, włożyłam opaski na czoło, spryskałam się nową perfumą i znów mi zaczęło odbijać... Coś takiego jak na filmiku w ostatnim poście zamieszczonym tylko raczej mniej ostrego... Ja też mam jakieś hamulce w końcu :P Wyszłam na podwórko, trochę chłodno mimo słońca, wieje... Trudno, nie przebieram się. Poszliśmy najpierw do biedronki, tak daleko... bolą mnie nogi... Ale ze mnie smutas i ponurak XD Ale nie narzekałam im, narzekam sobie na blogu bo po to go mam ;] Tam nie kupiłam sobie nic. Ach, zapomniałam, że po drodze przeszliśmy przez targ! Chciałam kupić sobie trampki, ale brat jęczał, że nie ma czasu, a mi niespecjalnie chciało się mierzyć i wybierać, więc odpuściłam. Doskonale. W biedronce była masa ludzi, klasycznie w ostatnim przedświątecznym czasie. Nudy, żadnych świeczek zapachowych ani lukrecji. Tylko czekoladowe zające, baranki, jajeczka, stroiki, koszyczki... Ale to już nie będą takie święta jakimi były poprzednie. Wiele czynników na to wskazuje. Moja kondycja psychiczna i fizyczna, myśli, które jak rwąca rzeka wciąż zalewają moją głowę, cierpienie pewnej swoistej pojedynczości i beznadziejny fakt, że tegoroczne święta spędzimy u nas w Annopolu, nie u babuni na wsi. Brak przystojnych Turków, orkiestry, tej niesłychanej specyfiki wiejskiego chyba 600-letniego kościółka ze strzechy... Przerzedzone grono bliskich, bez siostry, jej męża, bez cioci, wujka i Karoli z Rzeszowa... Pustawo. Ale... na litość wszystkich bogów... przecież to bez znaczenia, dla mnie... Wszystko jakoś topnieje, kruszeje. Jakbym trochę metaforycznie obieraczką do kartofli zdzierała z siebie skórę i dobre uczucia i jakieś zasady, wartości. To się rozpuściło... Zastanawiam się dlaczego jestem teraz tak nad wyraz, do diabła, wylewna. Nie znoszę ludzi, którzy nie mają tajemnic, bo wszystko dzielą z kimś innym... Może nie tyle nie znoszę, co nie rozumiem. A ja za dużo już z siebie wywaliłam, nieodwracalnie, to najgorsze...
Z biedronki przeszłam sama do 'centrum' miasteczka, usiadłam na ławce na rynku, zamknęłam oczy i czekałam na resztę, aż mama do nas dołączy, brat i siostra. Potem miałyśmy z mamą pójść do kosmetycznego bo potrzebowałam pędzelka do pudru. Poszłyśmy. Po drodze zobaczyłam reklamę cyrku! Magiczne parasolki! :D ale dowiedziałam się później od koleżanki, że już był :( ominęła mnie ta fantastyczna frajda... Przy okazji w kosmetycznym kupiłam też mgiełkę do włosów ułatwiającą rozczesywanie, krem do rąk, mydełko AA XD I na chwilę postanowiłam stać się życzliwą. Życzyłam wszystkim wesołych świąt, uśmiechałam się. Urocze dziecko z plastusiowymi uszami i kolorową opaską na czole. Ileż my potrafimy przywdziewać masek... a pod każdą i tak kryję się nasza prawdziwa tożsamość i właściwie w każdej jesteśmy sobą. No jasne. Jeszcze w drodze powrotnej zadzwoniła do mamy siostra (która wcześniej wróciła z bratem) i powiedziała żebyśmy jej jeszcze kupiły płytę CD. Musiałam biec do kiosku. Mama dała 20zł, pobiegłam z tym co sił w nogach, kupiłam płytkę i czarnego balonika za 25 groszy przy okazji :) Życzyłam pani wesołych świąt i wróciłam do mamy, która jeszcze (no rany...) chciała wstąpić do sklepu na rogu z różnościami, gdzie czasem zamawia torebki i chusty. Tam są też świeczki zapachowe, kadzidła i olejki!! Ale już od dłuższego czasu nie powiększam swojej kolekcji świeczek, nie mam funduszy. Mama kupiła sobie śliczną jedwabno satynową chustę i w końcu wróciłyśmy do domu. Szybko się umyłam, przebrałam, znów spryskałam wszystkim po kolei, wywietrzyłam pokój, włączyłam na chwilę komputer. Potem wyszłam z domu znów... na długi spacer w towarzystwie Kapelusznika ;] Wśród cudownie pachnących kwitnących kwiatów śliwek, oblani słonecznym czystym blaskiem tańczyliśmy sobie i chodziliśmy... Papierosa też sobie zapaliłam i podrapałam kolano przechodząc do niego przez siatkę, ale to nieistotne. Gdy wróciłam wszyscy byli na mnie źli, że znowu na długo znikam. Żartowałam. Nikt nie zwrócił uwagi na moją niekrótką nieobecność. Bardzo dobrze, odpowiada mi to :) Wyszorowałam dłonie i zabrałam się za rogaliki nadziewane nutellą, babuniowymi powidłami, marmoladą różaną i cytrynową :] Stałam tak, wałkowałam, gniotłam, rolowałam, nadziewałam i spoglądałam przez okno na chmurki i błękitne przestrzenie aniołków ;] Wcześniej też zjadłam trochę warzyw gotowanych, pyszne brokuły, marchewka, papryka, kukurydza... wiosenne żarcie. Potem poszłam czytać Brudnego Harryego. Ogarnęłam swój pokój, pościerałam trochę kurze, zapaliłam na strychu i poszłam do łazienki popatrzeć na siebie w lustrze... Przemyłam twarz, wróciłam do sypialni i do książki. Ale nie miałam już ochoty czytać. Zadzwoniłam do Borysa, umówiłyśmy się na wyjście i spotkanie jak najszybciej. Zgrałam jakiś filmik na pena, przebrałam się i poszłam. Z sutereny, tak żeby mama nie widziała, zabrałam szybko deskę ;D tak dawno nie jeździłam! i tak bardzo chciałam jak najszybciej to znów zrobić! Więc wzięłam ją, wyszłam z domu... tata kosi trawnik... ale nic nie powiedział... tylko mnie pożegnał i nakazał niedługo wrócić. Spoko, nawet wysiliłam się i uśmiechnęłam. Spotkałyśmy się pod kościołem, przywitałyśmy i szybko pod ośrodek zdrowia, aptekę, przedszkole, tam jest taki równiutki asfalt! :D myślałam, że już zupełnie zapomniałam jak się jeździ, ale tak zupełnie nie ;] ollie zapomniałam jak się robi, prawie się wygrzmociłam próbując skakać, ale jeździć jeżdżę- i to najważniejsze! Ach! To było takie nieziemskie! cudownie... wieje, czuję prędkość, w rytm muzyki poruszam lewą nogą, wyprzedzam zdecydowanie Borysa i jej piesia, kierowcy niecierpliwie wciskają w klaksony... a ja sobie jadę nie zwracając uwagi na nic ani na nikogo... W końcu ją zgubiłam... pomyślałam, że poszła już do bloku, ale nie, razem poszłyśmy do niej, pogadałyśmy (nieważne o czym xd), pooglądałyśmy jakieś smutne i śmieszne filmiki na necie, pożałowałam, że nie wzięłam kamery bo mogłyśmy nagrać jakiś zajebisty filmik .. :< I znów w trasę... ^^ w trasę... nocą... a nade mną niebo pokryte kropkami gwiazd... Wzięła jeszcze psa i odprowadziła mnie pod szkołę. Zaszłyśmy jeszcze na nowo zrobione boiska bo byłam ciekawa jak będzie się jeździło po takiej miękkiej powierzchni na bieżni. I tam jeszcze pojeździłam, choć tata dzwonił i kazał natychmiast wracać xd I jak już się pożegnałyśmy, mogłam włożyć słuchawki do uszu i znów jechać w rytm muzyki... przez ulicę w świetle lamp!
Planuję teraz uzbierać kasę i kupić sobie (tuż po kupnie tego głupiego dysku przenośnego... :() super odlotowy kask XD ochraniaczy kupować nie będę, na kolanach, nadgarstkach i łokciach wcale mi nie zależy... w sumie na głowie też, ale wymóg jest, no i rodzice bez tego podstawowego zabezpieczenia nie pozwolą... Jeździć, jeździć! :D Ja chcę jeździć... A jutro (ponieważ WIELKI PIĄTEK.... -.-) na bank nie pozwolą mi wyjść... kiepsko, ale jakoś to zniosę. W końcu do dzisiaj nie jeździłam od samych wakacji! Po powrocie włączyłam jeszcze kompa, nasypałam karmy pani Mao i jej dzieciakom (ponieważ oprócz tego, że biegają na kołowrotku, także same piją i jedzą, nie ciągną już mleka ;p) no i zaczęłam pisać. Pójdę teraz po jabłko, umyję się, przebiorę w piżamę, wlezę pod kołdrę i poczytam chwilę Harryego. Brat nie chce oglądać żadnego horroru, mnie samej niekoniecznie się chce... Jutro na stówę coś obejrzę, czuję, że będę grozy potrzebować, mocnego azjatyckiego horroru, najlepiej gore XD Dużo krwi, dużo napięcia, dużo złych emocji. Jak ten egzotyczny narkotyk w melinie jaką jest moja świątynia dumania i pawilon jaśminu- sypialnia XD
Doobra, kończę.... Spać mi się chce ;)
Na pożegnanie czarny humor z neta, akurat przedświątecznie ;]
Co to jest?
2 deski i 3 gwoździe..?
zestaw wypoczynkowy Jezus! XDD 
Dobranoc i... spokojnych świąt :) [mimo wszystko....]
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz