środa, 19 czerwca 2013

Wycieczka do Kielc

Przedsmak wakacyjny i... oczywiście- nic się nie chce :D
Ale... Orzekłam iż poniedziałkowa wycieczka była na tyle przyjemna i bogata, że warto odrobinę tutaj nakreślić jej charakterystyki. A dziś już środa!
No więc... poniedziałek 17 czerwca, 2013r.
Dnia poprzedniego tj. niedzieli 16 czerwca rozmyślałam cichutko jak bardzo mam ochotę na wycieczkę jechać. Sądziłam już, że zostanę w domu paląc papierosy i snując się, niczym chłodne emocjonalnie dusze po czyśćcu, po domu, z góry na dół i z powrotem, przecinając nieenergicznie korytarze i progi. Dzięki maskotkom, boginkom i wszelkim innym niebieskim stworzeniom- postanowiłam jechać. Z potwornym przekonaniem, że wydam więcej niż planuję (każda suma to 'więcej'), wstałam rano, zapaliłam papierosa słuchając 'Suddenly I see', wzięłam prysznic, ładnie się ubrałam w szeroką koszulkę, spodenki na szelkach, ogrodniczki i długie dżinsowe trampki i wyruszyłam. Wyruszyłam wcześniej niż powinnam z zamiarem zakupienia jeszcze kilku rzeczy, m.in. karty doładowania. Spotkałam po drodze koleżankę, razem poszłyśmy do sklepu- tam oczywiście jeszcze kilku innych znajomych- wszyscy szykujący prowiant na podróż. Pod szkołą już większość uczestników była. Przywitaliśmy się z opiekunkami, pozostałymi znajomymi i wielkie czekania na autobus. Oczywiście- wszyscy od razu rzucają się na miejsca z tyłu, trzeba było więc prędzej wsiąść i przepychać się. Luks. Udało nam się, zajęliśmy miejsca cztery na samym końcu i zaczęliśmy wycieczkę. Bez zastanowień odtworzyłam Marii Peszek płytę 'Maria Awaria' :] choć chyba Jezus Marię Peszek lubię najbardziej. Słynny hit 'Muchomory' słuchałam w kółko !
Czytałam trochę 'Sztukę prostoty', gadałam z koleżankami, z kolegami graliśmy w karty, wcinałam kanapkę- całkiem szybko podróż minęła. Brawa dla naszej wychowawczyni! Udało jej się załatwić seans! 'Oszukane'- polski dramat. Druga opcja to 'Iron Man'- no, miał być dla wszystkich, oto powód który miał mnie pozostawić w domu. Ale jej się udało! Chwała jej! Dojechaliśmy. Ożywiłam się spojrzawszy na 'gmach' galerii Echo. Oczywiście- pierwsza przekroczyłam jej progi, zbadałam szybki i czujnym okiem teraz, wzięłam przewodnik i można ruszać ku zakupowej przygodzie. Ale nie. Najpierw kino. Helios. I początek tłumnej zabawy. Czekając na 'załatwienie przez panie spraw biletowych' bawiliśmy się jakąś grą na podłodze, podświetlaną, wrażliwą na dotyk. Na małym fragmencie podłogi można było burzyć figury, kopać piłkę- takie bzdurne coś. Zrobiliśmy sobie kilka zdjęć (Pokój!) i już wyruszyliśmy (nasza 8-osobowa grupa wraz z wychowawczynią) ku łazienkom aby podczas produkcji nie było konieczności wychodzenia! Żadnego jedzenia w kinie! Czułam się niemal jak jakis wybitny krytyk filmowy, guru, przewodnik- to, bez wątpienia, było ułudne uczucie, ale owej myśli nie dopuszczałam do głosu i słodko, szczęśliwie w owej ułudzie ulotnych kilkanaście klatek chwil mego życia sobie pobyłam. Pani chyba jeszcze z pół godziny podczas reklam coś mówiła, komentowała, ale- dzięki bogom- gdy film się zaczął rozpoczęło się również jej milczenie. Niezły film. Potem czekając na panią i koleżanki myślałam (a w zasadzie jeszcze w trakcie seansu) co by tu ambitnego, sensownego o filmie rzec. No i- żeby nie było, że z zasady polski film objadę- powiedziałam, że podobało mi się przedstawienie różnic między dwoma rodzinami. Pani coś powiedziała, że poruszył ją owy obraz jako, że sama jest matką,czemu niechętnie przytaknęłam i już poszłyśmy szukać laserów i kręgli. Miałyśmy odrobinę więcej czasu, grupa druga Iron Mana miała do nas na laserach dołączyć za jakąś godzinę. Więc ja- poszwędałam się jeszcze za panią by po chwili windą zjechać na sam dół- do matrasa! Matras, kochanku mój! Zbadałam, wyoglądałam, przeszukałam, poczytałam, pogawędziłam ze sprzedawcą, zrobiłam rozbawiona fotkę papieżowi z okładki, wysłałam ja bratu i... przy pomocy sprzedawcy odnalazłam Virginię Woolf!!! 'Fakt, fikcja i fotografia albo co się zdarzyło we Freshwater' :] Jedyny dramat, farsa, komedia Virginii Woolf :]
Zaczęłam czytać już w galerii, ale nie samą sztukę, a komentarz tłumaczki- Magdy Heydel. Dostałam również 20% rabat na zakupy internetowe do 30 lipca!  Haha :] Nie ma to jak buszowanie po sklepach rozpocząć od zakupy fantastycznego tytułu, książki! Idziemy dalej. I pojawia się problem... Nie pamiętam czy kolejny był empik czy Ives Rocher... ;P chyba empik... No więc w empiku spacerowałam, szukałam płyty Marii, ale zdaje się- już wyprzedana! Więc do działu z literaturą piękną obcą! Ach! Tyle pozycji Virginii!  i nie mam z nich tylko jednej- dwóch esejów w jednym wydaniu- 'Trzy gwinee' i 'Własny pokój'... Ponieważ nigdzie mi się nie spieszyło wzięłam do prawej dłoni książkę, otworzyłam i przeczytałam calutki wstęp,  krótki nie był. Książka kosztowała 40zł. Nie kupiłam jej, choć potem już byłam niemal pewna, że ją kupię (nie kupiłam bo nie było już czasu). Okej, przystanek trzeci- Ives Rocher. Francuska drogeria kosmetyków cudownych, zmysłowych i przyjaznych naturze! Na pytanie pani ekspedientki czy pomóc mi w czymś odpowiedziałam 'nie trzeba'. Popatrzyłam chwilę na kolorowe płyny do kąpieli i zmieniłam zdanie 'a właściwie tak- chciałabym się dowiedzieć co należy zrobić by otrzymać kartę stałego klienta bo brat ma i właściwie on mnie zainteresował'. No więc pani mi wytłumaczyła uprzejmie- wydać 6,90zł i to wszystko, no a raczej jeszcze wypełnić formularz, wykazać chęć. Wszystkie punkty spełniałam. Założyłam sobie kartę, wybrałam płyn o zapachu zielonej herbaty (ach, jaki piękny!, ekstatycznie) i woda perfumowana jest w przecenie! (nie kupiłam bo jestem ohydnie chytra!). No więc wydałam co najmniej 6,90 (9,90), wypełniłam formularz i wykazałam chęć. Karta jest moja. Otrzymałam opakowanie próbek, książeczkę z rabatami, kartę, torbę ekologiczną. Niestety jedną pieczątkę na karcie otrzymuje się po wydaniu 10zł. brakuje mi 10gr. Dokupiłam więc kulkę do kąpieli ;] O zapachu żurawiny. -Rany! już późno, ale jeszcze iść nie muszę. Pojeździłam chwilę windą, poprzyglądałam się twarzom zakupowiczów i... słyszę telefon! Koleżanka dzwoni, że wszyscy już na mnie czekają na laserach! Pędem na górę, schodami, potem windą, zgrzałam się. Ze wszystkimi zdobyczami wpadłam do pomieszczenia gdzie panie przyglądały mi się. Przeprosiłam. Weszłam do pokoiku do uczestników gry. Wszystko nam wytłumaczono, podzieliliśmy się na dwie grupy, dostaliśmy kamizelki i pistolety no i... ruszamy. 30 minut biegania, strzelania, obrywania, zabawy w ulicznego członka gangu. Walki gangów, no tak. Fajnie było, ale nasza drużyna przegrała niestety ;/ A ja miałam najwięcej punktów na minusie :P Cali się spociliśmy, ale w zadowoleniu. No więc- na jakieś jedzenie potem znów po sklepach! Pożegnałam się z panią. Z koleżankami poszłyśmy do łazienki potem na piętro barów i restauracji. Dwie z koleżanek- klasycznie- w KFC. A ja z trzecią- która nie jadła do barku chińskiego na coś niedrogiego ;] Mała porcja sajgonek z ryżem i kapustą orientalną- pycha! Spoglądałam nawet na przesłodką chińską pracownicę baru, miała różowiutkie policzki, ale nie ona mnie obsługiwała. Czekałam jakieś 5 minut przyglądając się klientom przybyłym tuż po mnie. Podano. Stały dwa flakoniki z sosami. Zapytałam jakie to. Słodko- kwaśny i ostry. Biorę ostry.  Obficie, darmowy jest, nie żałuję sobie. Zjadłam, nie wszystko, ale ten sos był taki ostry, że potem i nawet teraz jeszcze boli mnie gardło. W autobusie (sama w to uwierzyłam chociaż zmyśliłam to na potrzebę chwili w szkole, wczoraj na 7.10) pobolewał mnie brzuch. Ale to i tak było fantastycznie urokliwe uczucie! :] Potrawa spożyta, taca odstawiona, ruszamy dalej... Nawet nie pamiętam jakie sklepy razem odwiedziłyśmy! Camieu, KappAhal, coś w podobie do Flo, kilka sportowych. Milcząc pospacerowałyśmy, pooglądałyśmy ładne ciuszki, poubolewałyśmy nad ich wysoką ceną, pojeździłyśmy windą. Chyba jednak w galerii produktywniej spędzam czas pojedynczo :] Czytam sobie w pokoju sama książki, nikt mi nie przeszkadza i nie pogania!
Znów nas poganiają! Dzwonią, dzwonią! Teraz czas na kręgle :] Pamiętasz o moim ubraniu? konkretniej o butach. Jakże ja się namęczyłam by je zdjąć! Bo- jak wiadomo- na kręgielni każdy dostaje własne buciki, które na tor musi założyć. No w końcu się udało. Dołączyłam do wszystkich i gra się zaczęła! Trochę na początku mi nie szło, ale wprawiłam się ;] Zrobiliśmy sobie parę zdjęć, ja z kulą zieloną i znakiem 'peace' :] Tam spędziliśmy 1 godzinę. Ja, z uwagi na buty, wcześniej zeszłam z toru- ale jeszcze prędko już w do połowy założonych trampkach zaliczyłam swoją kolejkę! Wybłagałam u pani możliwość jeszcze samotnego przebiegnięcia wzdłuż galerii do Tesco po wodę. Pozwoliła, ale kategorycznie zabroniła wchodzenia do księgarni i nakazała bym za 10 minut była na czerwonym placu z kulą (obok matrasa, już tam byłam). Okej. Winda, na dół do kiosku. Kupiłam, wyjątkowo drogo wodę... za 2, 50 (ach, przypomniałam sobie, że jeszcze z koleżanką byłyśmy w SuperPharmie i wypsikałam się zieloną herbatą, przypomniałam sobie o tym dlatego, że tam woda żywiec zdrój byłam w przecenie za 1zł ;]), potem poszłam jeszcze na chwilę do Empik Cafe, zjadłam pysznego, ale nietaniego, loda truskawkowego ładną błękitną łyżeczką, którą zauroczona zachowałam. Poprzeglądałam swój książkowy nabytek i już wstaję by przejść na plac. Dzwoni koleżanka, pyta gdzie jestem. Mówię, że czekam na placu. ona- acha, no to dobra, zostań tam. Spoko. Już nadchodzą :] Pani mnie złapała i rzekła abym pochwaliła się co zakupiłam 'A, Woolf!'- jakby się z nią znała od niepamiętnych czasów ;] Druga powiedziała, że jestem jej fanką- gratulacje kochanie. Odłączyłam się od nauczycielek, dołączyłam do znajomych. Poopowiadałam o karcie stałego klienta Ives Rocher, (szkoda, że nie było czasu bym zachęciła panią do założenia karty, dostałabym 5 pieczątek! ;/), o sprzedawcy w matrasie, który opowiadał mi o pewnym polskim rysowniku lat 90., swoich małych i szalenie miłych wspomnieniach. Przed autobusem słyszę głos pani 'but Ci się rozwiązał, dziewczyno'. 'Tak, wiem' no i zajmujemy swoje miejsca. :] Droga powrotna to Maria Peszek, sen, (pani oddała mi pieniądze), wygłupianie się, śmiechy z mojego olejku ziołowego (wazelina?!), kolegów- gejów, zdjęć i różności. Pod koniec podróży, ponieważ siedzieliśmy na końcu był dostęp do tylnej szyby, machałyśmy z koleżanką- fotografką, wszystkim jadącym za nami ;] Większość sympatycznie odmachiwała. Koniec, cel osiągnięty, pod szkołą. Pożegnałam się ze wszystkimi, nauczycielkami i wróciłam z bratem (bowiem go spotkałam, wracał ze sklepu) do domu- a tam- wielkie opowiadanie.
Ach, i tak jakże skrótowo ten dzień potraktowałam!

 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz