poniedziałek, 24 czerwca 2013

Dzień Hikikomori

24 czerwca, roku 2013...
Dzień Hikikomori...
rok 1939 Virginii Woolf
"(...) No i tracę popołudnie w sposób najbardziej z możliwych obrzydliwy i denerwujący"

No cóż... Virginię odwiedziły jakieś dwie kobiety- zdaje się w celu wielokrotnego sfotografowania jej lub jej otoczenia. W tej chwili już nie pamiętam, nie mam Dziennika przed oczyma. Co do mojego popołudnia.. i poranka i przedpołudnia i wieczoru... W gruncie rzeczy wcale nie mam... no nie- mam, ale nie aż tak- rzekomo- istotną i realną w uczynieniu bólu- przyczynę. Rzecz można iż wielkość przyczyny jest nieproporcjonalna w stosunku do mojej reakcji (tak, tak- to są przekombinowane słowa Virginii z 'Lat';]). Ale o CZEGO przyczynie ja piszę? Otóż- o przyczynia dnia spędzonego jako hikikomori. Odosobniona, zamknięta, ochładzająca siebie przez dmuchanie, poddająca się bezpieczeństwu samotności, pochłaniająca i akceptująca wszelkie nieprzyjemne emocje, w małym, odizolowanym szaleństwie, krzyku słów utworu Marii Peszek o załamaniu nerwowym...!

"ALEŻ NAS TO ŻYCIE STRUŻE I OBRZYNA,
 NIE MA CO."  
"Ślad na ścianie" (ze zbioru opowiadań) V.Woolf

Ach, tak bez wątpienia... Lecz cóż ja- piętnastolatka (bo do szesnastu wiosen przyznawać się nie chcę)- mogę tak naprawdę orzec o życiu, bolączkach, którymi nas raczy, pile którą to według bohaterki Virginii nas obrzyna?? Niewiele. Albowiem bagaż moich doświadczeń w tych swoich najistotniejszych przegródkach świeci pustkami. A miejsca świecące pustką zniechęcają, udowadniając ignorancję posiadacza. Ale mimo to piszę. Piszę z niezachwianą wiarą- właśnie dzięki niej- w Słowa Virginii. 
Lecz wrócę do Dnia Hikikomori.
Oczywiście- miałam iść na tego ostatniego klasowego grilla. Sama do końca nie wiem czemu zdanie zmieniłam. Chyba chodzi o okrutnie ekscentryczne zachowanie rano mojej rodzicielki i... zaskakującą moją na nie reakcją... Nie chcę wchodzić w szczegóły. Obmyśliłam dzisiaj- leżąc próżniacko w łóżku z nogami wyciągniętymi na parapet- słowa mające być odpowiedzią na ewentualne pytanie o przyczynę mojej nieobecności. Oto one: "Maria Peszek. Dlaczego? Bo moja mama nie lubi gdy jej słucham, odcięła mnie od jej muzyki, twierdzi, że jej 'skrzywienie' demoralizuje mnie. A ja jej rano słuchałam. I niepójście na grilla miało być karą... Poza tym chciałam spędzić dzień inaczej. Chciałam udać się na pieszą wędrówkę wzdłuż alei, uliczek Londynu z początku XXw., chciałam pospoglądać oczyma wyobraźni na pomnik biały królowej Wiktorii, na ceglane gmachy wszelkich budowli, na kościół- będący zjawiskiem, na majowe twarze ludzi mówiących do siebie. Oto co czyniłam. Oto przyczyna mej absencji." Tak. Nieco to pretensjonalne i przekoloryzowane- z pewnością darowałabym sobie posłużenie się taką treścią odpowiedzi i pozostałabym przy zwykłym 'źle się czułam'...

Zanim zegar wybił godzinę 9.00- godzinę spotkania pod szkołą- wylałam mnóstwo łez, popełniłam mnóstwo drobnych grzechów, zbyt wymownie się uśmiechnęłam, zbyt głęboko oddychałam i zbyt mocno pragnęłam krzywdy... Tajemniczo? To doskonale. Lecz gdy zegar już wybijał 9.00 ja siedząc na balkonie paliłam wcześniej przygotowanego skręta z czarnej herbaty i wyczekiwałam niecierpliwie. Czekałam na... Kaszmirową istotę z Północy, która spojrzy. Spojrzy- jako jedyna- i zmartwi się, zatroska, zasmuci. Nie rozumiem siebie i nie rozumiem co mną kieruję. Nie interesuje mnie co inni- ostatecznie, świadkowie mych poczynań- powiedzą, pomyślą, co im przemknie nieznaczącego i nieromantycznego przez rozum. 
"Tego ranka krytyka ludzka wydawała jej się zwiewna jak dym."

Ta kobieta- Kitty, bohaterka 'Lat' Virginii- musiała przeżywać niesłychanie słodki, przyjemny poranek. Nie oszukujmy się- nieważne na jak bardzo zblazowanych, niechętnych, indywidualnych, wyjątkowych byśmy siebie pozorowali- zawsze jakieś spojrzenie, jakaś mina zmalowana na twarzy na nasz widok, jedno słowo- to może wyprowadzić z równowagi, to może zaboleć. Lecz są chwile zupełnego wyzwolenia. Wierzę w te chwile silniej niż wierzę w jakiegokolwiek z bogów. To ma sens, nie musisz szukać tych chwil, nie musisz się o nie specjalnie starać- gdy przyjdzie poczujesz ją, intensywnie, ekstatycznie. To właśnie powód, dla którego każde spojrzenie w dół przepaści kończy się szeptem w duchu 'to jeszcze nie czas'. Nie czas by odkładać życie, by się z nim żegnać. 

"A potem, w jej oczach, i światło, i cień zaczęły się przesuwać; światło i cień powędrowały razem przez wzgórza i doliny"
"Lata" V. Woolf

 "Wierzę w sny tak jak Ty w nie wierzysz,
 w święte kurhany, księgi lepszej wiedzy..."

Ileż w tych słowach uroku, głębi, zachwytu, artyzmu, optymizmu...
 Bardzo długo czytałam powróciwszy do łóżka po owym 'oczekiwaniu' i wypuszczaniu kłębów podłego herbacianego dymu. Dziennik Virginii, potem znów całe opowiadanie 'Ślad na ścianie'... Potem przyglądałam się z okna mojej sypialni kapryśnemu niebu. Jego zmienność- doprawdy!- jakże ja chciałam móc jej podołać bogactwem swych określeń! 'cudowne, bajeczne, bladoszare, groźne, ponure, deszczowe, wyoblekane chmurkami, milczące'...?? Wzniosłam na chwilkę ramiona ku temu sklepieniu i wypowiedziałam słowa ze 'Śladu...',:
"DESZCZ POMYSŁÓW PADA NIEUSTANNIE Z NAJWYŻSZYCH NIEBIOS WPROST NA JEJ UMYSŁ"

Adekwatne, co ? :] Nie wiem czemu- z powyższymi słowami kojarzy mi się czerwień. Po prostu gdy czytam je przed umysłem rozpościera mi się kurtyna chińskiej, krwisto-ognistej czerwieni. Taka zagadka życia ('O mój Boże, tajemnice życia! Nieprecyzyjność myśli! (...)')
Tak. Czytałam niebywale dużo.
A potem... Czyli około godziny 13.00 zeszłam na dół, niczym prawdziwy hikikomori uważając by nikogo nie zobaczyć i aby nikt nie zobaczył mnie (to było łatwe- dom był pusty, byłam sama ;P), zrobiłam sobie ultramocną kawę, wzięłam zrobioną przez tatusia dla mnie kanapkę i czmychnęłam czym prędzej z powrotem na górę. No i seans...
Go-hyang-i: Jook-eum-eul Bo-neun Doo Gae-eui Noon (2011)    "Go-hyang-i: Jook-eum-eul Bo-neun Doo Gae-eui Noon"
To jest tytuł filmu, przetłumaczony na 'Kot' ;D  Z pewnością- bardzo precyzyjnie! No cóż... W każdym razie film bardzo dobry. Piękny, pouczający, niepokojący, wzruszający. Poruszył we mnie pewne struny, o których istnieniu niemalże już zapomniałam... Bardzo, bardzo serdecznie polecam. Choć momentami jest przerażający- rozwiązania i upust napięciu- są ostre! Lecz warto. 

Po skończeniu oglądania wróciłam do czytania. 'Lata' kilka godzin, przepisując mnóstwo fragmentów o rozpiętości długości wielkiej. Od kilku słów do połowy strony...' 

Potem przyszły dwie kuzynki. Bawiłyśmy się, gadałyśmy, śmiałyśmy, wcinałyśmy lody- opowiadałam im o moim (przerwanym przez nich :[) dniu hikikomori... (muszę kończyć!) Odprowadziłam je, przebiegłam kilkaset metrów w klapach poczułam jakie to przyjemne... po powrocie usilnie starałam się skraść papierosa, lecz nie wychodziło mi to. No i teraz- gdy piszę już ostatnie zdanie i zaraz się kładę by móc jutro wstać po raz przedostatni do szkoły...

DOBRANOC


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz