Sobota, dnia 29 czerwca (wciąż ukochany czerwiec 2013r... :[), 2013 roku, Roku Pańskiego
Zdaje mi się, że tata wspominał dziś o pewnym święcie- o którym, przypomniawszy sobie, zaprzestał koszenia trawy. To święto, a raczej uroczystość- to dzień św. Piotra i Pawła. Kimkolwiek byli- nie chcę tego sprawdzać, nie interesuje mnie to.
Wspomnę jeszcze o wczorajszym uczestnictwie we mszy na zakończenie roku. Szukanie miejsca, odnalezienie go w ławce dla VIPów, kremu de la kremu (:P), śmietanki mojego miasteczka, obok burmistrza (który był znudzony przemówieniem proboszcza...). Spogladanie- no oczywiście- na ludzkie, dziecinne, miłościwe, złośliwe i zasmucone twarzyczki. Jedna wyjątkowa, ukryta pod włosami, z ustnym grymasem dziwnej powagi, niezależności, siły, rozwagi. Marszczę brwi na wspomnienie tego widoku. Komunia święta, którą przyjęłam mimo paskudnej nieczystości po to by... sama nie wiem, chyba dla oszukańczego ukazania innej twarzy, niż tej mej- prawdziwej. Dla ukazania dziewczyny pobożnej, skromnej, cichej, pokornej, wstydliwej. Miałam niezły ubaw podczas noszenia tej maski 'bogobojnej'- hahaha :] Sztandar, dyrekcja, grono pedagogiczne- czy aż tak bardzo mnie do tego ciągnie abym zdobywała się na wstawanie wcześnie rano i maszerowała w chłodzie i zaspaniu ku kościołowi..?? Raczej nie. Pewnie chodziło mi o coś innego. Dowiedziałam się, że zdjęcia z zakończenia mam odebrać od koleżanki. W drodze do domu spozierałam kręcąc głową jak żyrafa w poszukiwaniu blasku. Gdy go znajdowałam, oślepiona, odwracałam głowę w przeciwnym kierunku, to taka głupota, takie niezrozumiałe. Nie poradzę sobie ze światłem, jak mam więc radzić sobie w razie potrzeby z mrokiem... To odpychające, zniechęcające do życia i niepokojące... W domu, paliłam, płakałam, narzekałam i zmyślałam.
Dzisiaj. Jakiś taki spokojny, odrobinkę inny dzień od pozostałych. Dzień z serii 'zgnuśniałych, ale po pewnym czasie bezczynności, rozumiejących konieczność nie poddawania się'. W łóżku trwałam do godziny mniej-więcej 14.00. Cóż w nim robiłam? Bawiłam się poduszką, budziłam się i zasypiałam w nadziei na przyjemny sen, czytałam Virginii Woolf- 'Lata', obejrzałam 'Mamma Mia', musical Abby, co kilkugramowo poprawiło mi humor, ale podczas pewnych scen zasmucało... Miałam iść z mamą do miasta, z wiarą, że tam zdarzy się coś przewrotnego- ale nic z tego, nie byłam w stanie podnieść się. Po powstaniu- błąkałam się chwilkę po domu, po podwórzu, skradłam mamie jednego z dwóch ostatnich papierosów- co było niesłychanie ryzykownym zachowaniem biorąc pod uwagę przede wszystkim wczorajszą wpadkę- mama przyłapała mnie na fajczeniu i dostałam niezły ochrzan... (uciekłam z domu do krewnych, gdzie i tak czułam się obco). No więc skradłam tego papierosa, czmychnęłam na balkon- mama akurat odkurzała- i zapaliłam sobie prędko, dynamicznie, intensywnie się zaciągając tak- by nie zmarnować ani drobinki tytoniu. Myślałam aby połowę zostawić sobie na potem, ale zrezygnowałam- nie będąc pewną tego 'potem' no i czy będę miała ogień ;] Wypaliłam go niemal nie myśląc, lecz słuchając Gawlińskiego, o naszej- przegranej generacji...
Wymyłam szybko zęby, z przymkniętymi powiekami sunąc jak zmora, ułożyłam się na swoim łóżku tuląc do policzka zbiorek polskiej poezji i słuchając jakichś szkolnych nagrań. Potem- przywołana przez tatę- dłuższy czas wykonywałam czynność pewną po raz pierwszy. Rozpalałam grilla. Było w tym trochę magii, czułam jakby obecność Calsifera z Ruchomego zamku Hauru. Rozbłyskuję iskierki tańczące jak małe chochliki nad moją dłonią. Rozżarzone bryłki węgla i miliony kłopotliwych komarów. Głaskałam mojego pieska, przemawiałam do niego, spoglądałam na ciężkie od liści gałęzie orzecha i przez jego konary przebijające się skrawki świetlistych powłok niebiańskich. Ile tam żyje aniołów? Ilu bogów, ile zmartwień? Co tam rządzi? Głód, dostatek, nieśmiertelność, bogactwo... brylanty, złoto, szkarłatne smoki, elfickie uszy... ile tych niespotkanych wspaniałości, które ludzka wyobraźnia obmyśliła, a które swą mnogością przyprawiają o zawrót głowy i żal- żal za niemożnością życia TAKIEGO życia... Wstałam, przygotowałam nowe ciuchy, moją grafitową 'kolczugę', dżinsowe zbyt duże spodenki, trampki i skarpety- i ruszyłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, potem wróciłam na dwór gdzie umyłam stół, ławki, porozkładałam talerze, sztućce, sosy i sałatki. Przystąpiłam wspólnie z rodzicami do uczty z żalem, że nasze grono jest tak niewielkie, tak kameralnie. Myślałam o samotność i osobach jej oddanych, w niej uwięzionych. Przypomniałam sobie słowa papieża Jana Pawła 'jeśli jesteś samotny odwiedź kogoś jeszcze bardziej samotnego'. Pewnie nie brzmiały dosłownie tak, ale ten kontekst, to samo znaczenie. Samotność nie jest przekleństwem, dopóki jest upragniona- to oczywiste. Ale czym jest gdy jesteśmy do niej zmuszeni- tragedią, koszmarem, trwogą, przerażeniem? Powinna raczej stronić od takich trudnych i wielkich słów. Raczej na pewno przesadzam, ale cóż ja mogę w swoim wieku- czy raczej ze swoim bagażem doświadczeń- wiedzieć! Zjedliśmy więc, potem był deser, którym poczęstowałam mojego żarłocznego psa. Spod orzecha przeszliśmy na murawę grać w badmintona. Wprawiłam się i cały czas wygrywałam ;] Zjadłam kilka lodów oglądając zdjęcia z wesela kuzyna, rozmyślałam o niczym, słuchałam przemówień osobistości na filmiku z zakończenia roku, ściągnęłam dramat o neonazistach planując go obejrzeć, lecz okazało się, że jest jakiś głosowy defekt i nie mogę... To mnie wkurzyło. Czyniąc to wszystko co wypisałam powyżej starałam się ukraść papierosa, ale do tej pory nie udało mi się, może późnej nocy... Chyba kończę już. Na jutro planujemy wyjazd do kina, nic ciekawego nie grają- ale wszystko lepsze od siedzenia w domu. dobranoc.
POKÓJ Z TOBĄ