No, no bo w końcu na recenzje jeszcze nie czas- przyjdą ferię, a tym samym Czas (och czasie, czasie, zegarze z błyskawicznie dźwięk wydającymi wskazówkami gdzie Cię do licha ciężkiego na świecie więcej...?). W każdym razie- wybaczcie- dzisiaj krótko.
29 styczeń, niemal 1/12 roku Pańskiego 2013 minęła...
Do szkoły na 7.10, jak zawsze muzyka, ćwiczenia, szukanie pozytywów w spędzaniu czasu w szkole... Klasycznie, chyba Cię to już nudzi, Czytelniku nieprawdaż? ;] First (kto mi podskoczy jak ja taki wysoki poziom znajomości języka mam;p) lesson- angielski- mowa zależna, przebłyski świadomości (coś w stylu- acha, dzisiaj, skoro wczoraj był poniedziałek i stękałam bo początek tygodnia, to dziś musi być wtorek, a ja w tej chwili, chyba mogę to stwierdzić z pewnością znajduję się w klasie nr 18, w pierwszej ławce i niczym Polak ongiś (bardzo ongiś) na kazaniu jeszcze po łacinie prawionym słucham z gębą otwartą pani nauczycielki). Ubarwiony ten mój stan, ale nawet, aż dziw, nie tak bardzo ;] Then- matma. Nie robiłam zadań, a raczyłam koleżankę i nauczycielkę opowieściami o tym jak to bardzo chcę znaleźć się na tegorocznej Manifie, i że jak bogów i pluszaków kocham, zrobię wszystko by tam być! Ale tak to nudyy... W-f: zastępstwo, oglądamy rozbrajający soundtrackiem film o... skutkach przynależności do aspołecznej, chuligańskiej bandy... BORINGU :P I to ja musiałam po ten film (i jeszcze po klucze, ale wtedy przynajmniej zamieniłam kilka słów z uprzejmą panią w brylkach) do biblioteki. W zasadzie to dobrze, że poszłam. Znalazłam bowiem od dłuższego czasu już interesującą mnie historyczną (esej) pozycję Jana Tomasza Grossa i Heleny Grudzińskiej- Gross- "Złote żniwa"- tyleż wokół niej kontrowersji, że warto zapoznać się z tą ciemniejszą stroną medalu zwaną historią naszej RP... Się zobaczy. Więc- film obejrzany, śmiech był, zadowolenie... Wybaczcie, że tak po łebkach to moje nieodmiennie intrygujące i wewnątrz się gotujące i miksujące emocje opisuję, ale serio Najdrożsi, biola przed, nie za mną ;/ A przecież brat dzisiaj przyjeżdża! Tonikaku (nie wiem czy tak to się pisze- to ma być po japońsku ' w każdym razie;p') następna fizyka! Ależ się działo! Doświadczenia, śmiechy, chichy (na początku stres po posłanniczka tego boga który lubi fizykę PYTAŁA- danke pluszakom nie mnie), promienie niczym te słoneczne przez okna, zadowolenia do serca wnikające... Doświadczenie w grupach- przypinamy coś w rodzaju metalowych spinaczy do metalowych jęzorków z baterii wystających (te spinacze kablem złączone) i kabel podstawiamy do wcześniej przygotowanego minikompasu (igły magnetyczne na jakiejś podpórce). Co się dzieje? Kompas szaleje, a Julcia (czyli ja) jest zachwycona wynikami przeprowadzanych przez siebie tajemnych (bo ze ścisłym przedmiotem związanych) badań nad wpływem kabelka przez którego prąd płynie (ach jak miło byłby choć na moment stać się prądem, pewnie równie miło jak stać się na chwilkę ptakiem...) na ruch igiełek magnetycznych, gwałtownie i niespodzianie zdanie co do wskazania północy zmieniających...!
Na przerwach albo się wygłupiałam z flądrami, albo czytałam baśnie japońskie (co z tymi zakorzenionymi zwłokami?;p - może kiedy Wam mili napiszę). Chemia- ach, chemia! Tradycyjnie- miło, sympatycznie i na luzie. Pan mysi chemik to fantastyczny nauczyciel! Było spokojnie dopóki... podburzona przez sąsiadkę z ławki nie ukradłam kiczowatego pierścionka z serduszkiem! Miałam to gdzieś, to był żart ;p założyłam go na palec i pan podlukał, ale... przecież to nic tak znowu znaczącego... pośmialiśmy się trochę, przytakiwałam panu gdy zaczął coś mówić i, jakby Basia Kwarc rzekła- git majonez! Polski! Piszemy podanie! Też ciekawie i zabawnie- nie powiem, że nie (oglądałam dziś Galerianki, 'nie powiem, że nie' nauczyłam się od Mileny;p). Beka z Z.- narysowałam ją ciężarną, a kolega K. tak jak mu nakazałam dokuczał jej ;P ależ to słodkie i niewinne... Takie małe dzieciaczki z gimnazjum, jakże jeszcze niedojrzałe... No i ostatnia ( z planu) lekcja- WOS. Lepsza była jednakże przerwa przez WOSem bowiem gnida Z. zajumała (to z reklamy) mi z plecaka mój krem, śmiejąc się, że to wazelina... Musiałam ją ganiać, a potem użerać się z gówniarzami z podstawówki, co za koszmar, ale było klasycznie- zabawnie ;] WOS, sprawdzian, 'ułóż plan wyborczy na głosowanie do rady gminy'- poroniony pomysł z takim poleceniem... Ostatnie, nieplanowe zajęcia- dodatkowy angielski. Nadal mowa zależna, trochę o szansy powodzenia zorganizowania wycieczki do Teatru Buffo w Warszawie- ach jakże cudownie byłoby gdyby się udało! Na chatę. W chacie-ogarnięcie pokoju (dzisiaj nie brzdękałam na syntetyzatorze;[[), zmiana kostiumu, pisanie listu z anglika, malarstwo europejskie... różnorodności... Potem drzemka, po drzemce "Galerianki" (6/10), jaranie na balkonie podczas gdy powietrze nasycone jest wyraźnym i wilgotnym zapachem chaotycznie opadających ogromnych płatów śniegu- czy Virginia uznałaby te chwile za wartościowe i urokliwe...? Cóż... chyba kończę, na dzisiaj nie planuję już żadnych specjalnych czynności wykonywać, brat przyjedzie, więc znów- jako, że nas więcej- będzie jakby bardziej tłoczno, miło- słowem rodzinna atmosfera :) a wracając do tych niespecjalnych czynności, które dziś jeszcze wykonam- trening umysłowy, biologia, może religia (!)- w co raczej wątpię niemal tak mocno jak w boski proces tworzenia ;] W ramach rekompensaty za to moje dzisiejsze ' nie-bycie w formie' wskutek czego- kiepski opis pragnę zamieścić tu dla Was jeden z moich pierwszych wierszy (który już na jakimś dawnym blogu zamieszczałam, ale zapomniałam hasła, więc blog przepadł;p), napisany niemal dwa lata temu, więc jeżeli Wam się spodoba- komentować:]
![]() | |
Monet, Zachód Słońca nad Sekwaną |
Raz w Kosmosie, na księżycowej chmurze
istniała Kraina Uczuć w dziwnej karykaturze.
Te uczucia były skrajne-
jedne miłosne, inne bolesne,
kolejne radosne, samotne, półmiłe- zupełnie współczesne.
Było to za wczasów ziemiańskiego kształtowania osób-
bezcielesnych, bezcechowych- aż poznać nie sposób.
Nierewolucyjne, bezwybuchowe, nieciekawe były to czasy.
W końcu jednak porywu, eksplozji zapragnął boski Istotnik-
złączył przeciwne sobie uczucia w Jedno-
to Przewrotnik!
wszczepił je do osobowych łbów ziemiańskich.
Skutek?
Powstanie ludzi z harmonijnymi cechami-
miłując, ból czując wieczną równowagę zachowali.
Celowo wybrane dzieło impresjonistyczne- nie sądzicie, że swoiście pasuje do treści wiersza?;]
Ok, na koniec, jak zawsze, ważna Rada od Virginii Woolf, tylko apeluję ażeby przeczytać kilkakrotnie i na serio zastanowić nad tymi słowami, bo za nimi kryje się naprawdę wiele :]
"Wolność wynika ze stosowania prostej zasady: widzieć to, co odbiera umysł, a nie to, co każe dostrzegać konwencja; opisywać jak pracuje umysł, wychodząc poza gotowe konstatacje na ten temat."Tak naprawdę nie cytowałam Virginii Woolf, choć nie- cytowałam, ale jakby pośrednio. Bo powyższe słowa to słowa znakomitej tłumaczki wielu dzieł Virginii- Magdy Heydel- również autorki komentarza do niezwykłego opowiadania "Ślad na ścianie" Woolf (muszę w końcu założyć tą stronę tylko dla Virginii!). Jednakowoż to rada od samej genialnej Virginii Woolf, ubrana tylko (bo to z komentarza) w słowa Tłumaczki.
Cóż... To tyle na dzisiaj, do jutra Drodzy. Dobranoc :) Sayoonara ;p
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz