poniedziałek, 28 stycznia 2013

minka na dziś;]
Serwus Najdrożsi Internauci (SNI) :D
Virginia Woolf jest genialna! Mam nadzieję, że wkrótce- gdy wpadnie mi w ręce dodatkowych większych strzępów czasu absolutnie planuję założyć na tym blogu część poświęconą tylko i wyłącznie tej wybitnej pisarce, jej biografii i prozie. Achh... gdyby nie ta szkoła...
No dobra, dziękuję bogom i wszystkim pluszakom za to, że chociaż na opisywanie swego dnia dały mi troszkę Pana w Kapeluszu o prędkości niebywałej- Czasu;p Więc...
28 styczeń, wciąż 2013r.
Na 8.00 do szkoły, więc- siłą, której udało się podnieść me ciężkie powieki uwalniając od błogostanu jakim jest Sen, były dźwięki cholernie napastliwe i głośne mego ustawionego w telefonie budzika! Och jakże byłam zniechęcona i zła! Jeżeli wciąż chodzisz do szkoły Słodki Czytelniku oznacza to, że wiesz jak się czułam. W każdym razie wstać należało. Z ciężarem na sercu wciąż na wpół śpiąc zebrałam się (mobilizacja, ruszamy tyłek!) i wstałam... Rutynowe ćwiczenia i cudowna melodia Tańców połowieckich (posłuchaj! http://www.youtube.com/watch?v=t8C8frqCKKg)- jakże to może człowieka postawić na nogi! No, więc już uśmiechnięta, pełna energii ruszyłam do łazienki. Poranna toaleta (30 minut...) przy akompaniamencie dynamicznych ( pobudzających- przede wszystkim;]) dźwięków piosenek Maanamu. Dalej , dalej... (ach jakże puste byłoby życie bez słów Virginii...) Ubrałam się (wciąż muzyki słuchając- czy muzyka to nie najważniejsza siła przy życiu nas trzymająca?- obok prozy Virginii), spakowałam plecak (Kocham Cię kochanie moje...) i na dół- na śniadanie (była już chyba 7.45). Wasa z almette, zbożowa kawa i narka najdrożsi rodzice, zmywam się i nie gwarantuję, że wrócę żywa... bo ostatni mamy niemiecki;p Cóż, wróciłam żywa, ale równiez pozbawiona wielkich pokładów energii na dzień przez Pluszaków mi podarowanych (kocham Was moje Bożki, ach tak mocno, że aż łamię dla Was święte pierwsze przykazanie...). No dobra... o czym pisałam? Ach tak- szkoła, początek tygodnia, nowe nadzieje... W szatni będąc- grzecznie przywitałam się z rówieśnikami, rozebrałam, zmieniłam buty i na chemię! Piękna chemia (mam wątpliwości czy to określenie jest odpowiednie?!?!). Wiecie co? Od słów "Na 8.00 do szkoły..." do "Pięknej chemii" moja wypowiedź nasączona jest fałszem. Przepraszam. Zreflektowałam się. Nad mą głową nie śpiewały skowronki. Byłam przygnębiona, znużona, ociężała, nieprzychylna wszystkiemu, niezadowolona i zła- wściekła na siebie. Jeszcze zanim wyszłam do szkoły, gapiąc się w lustro i widząc to swoje puste pozbawione uczuć spojrzenie myślałam "dlaczego do cholery nie mogę cofnąć czasu? czy choć jednokrotne tego dokonanie nie powinno przysługiwać każdemu? tak żeby naprawić błąd, zmienić bieg rzeczy...?". Te trzy pytanie w głowie szumiały mi podle przypominając o mojej podłości do czasu gdy zostałam pośpieszona przez mamę... W każdym razie początek dnia nie należał do najbardziej udanych. Chemia trochę ugasiła płomień tego 'złego uczucia'. I błogosławię ją za to. Zrobiłam jakieś zadanie na tablicy (dobrze- a jakże;]). Pogawędziłam z niezmiernie sympatycznym nauczycielem (nauczycielem! choć zawód ten jakże sfeminizowany;p). And over. Druga lekcja polski. Dowiedziałam się, że z kartkówki ("Świtezianka") dostałam najwyższy z możliwych stopni! ;] Szczerze, nie żebym była nieskromna, nie zdziwiłam się- umiem słowem pisanym zbajerować, 'poimprowizować' i jak się domyślić można- skutecznie i na swą cudowną korzyść. Sześć z polaka, dobrze wykonane z chemii zadanie- +5 kropli w kielichu jako-takiego zadowolenia. Nasztępnie najmilsi był w-f, baśnie japońskie (w końcu ma się to coś dzięki czemu załatwia się sobie zwolnienie do końca roku no nie? ;]), których i tak niewiele czytałam... bo przegadałyśmy z koleżankami (którym ćwiczyć się nie chciało). Mówiłyśmy między innymi o filmie, o którym ja pisałam wczoraj "Nie czas na łzy". Okazało się, że Ola już widziała ten film i... sucz powiedziała jak się skończy! Myślałam, że mnie krew na miejscu zalaje! "Psia krew- myślę- wczoraj zaczęłam oglądać tą 'produkcyję' (tworzę nowe filmowe narzecze;p) i na serio, nie na niby spodobała mi się (oczywiście było późno przyszła mama i koniec, over, kaput- trzeba było wyłączyć)! A ta gnida zdradza mi fabuły najistotniejsze wątki... co za porażka..." Jednakowoż, olałam to, wyrzuciłam z pamięci i obejrzałam ;] (ale o tym potem).
Na więc w-f: pogaduchy. Wracając jeszcze do języka polskiego. Mogę napisać iż byłam podczas tej lekcji w stanie spokojnego i wyważonego zachwytu (ważymy uczucia! miłość swą Czytelniku liczysz w gramach czy kilogramach? co z nienawiścią hę? think about it). Swoisty stan co? oczywiście jeżeli chodzi o jego występowanie na polaku... Czym więc był spowodowany? Ano poezją i sztuką malarską. Poezja, jak się dziś dowiedziałam, trudnego, wymagającego i w samotności zmarłego poety romantycznego Cypriana Norwida. Konkretniej- "Daj mi wstążkę błękitną"- ach miłości moja! nie mogę mieć Cię, więc daj chociaż wstążkę, nie, nie- daj cień smukłej Twej szyi, nie! nie! nie dawaj nic! zadowolę się wspomnieniem, kroplą deszczu, spadłym listkiem i do zgonu już chowanych i w umyśle pilnie strzeżonych zapamiętanych rysów twarzy Twej... Ach jak romantycznie, jak niebiańsko, anielsko i smutnie tym samym! Obok wiersza znajdował się ten oto obraz:
Leon Francois Comerre "Czytająca piękność"... Co prawda tło owego dzieła (ogród) nie ma w sobie... "duszy", czegoś szczególnie przyciągające uwagę, a sama 'piękność' wydaje się być pozerką, pierwszy raz trzymającą w ręku książkę i udającą, że przekręca strony tymczasem robiąc to wszystko tylko by wyjść na inteligentną i oczytaną... Sama jej twarz wyraża jakąś 'wewnątrzczaszkową' pustkę.... Alee. Ma swój urok, dama jest słodka i może stanowić obiekt jakiegoś wizualnego uwielbienie, pożądania i miłości- będącej tematem number one norwidowskiego utworu. OK, trochę mych opinii na dziś styknie- bo nie są łatwe do przeżucia ;p wybaczcie. Polski- dość. W-f: był. Co po wuefie? Angielski! Mowa zależna, wspomnienia planowania do jakiego liceum się pójdzie, śmiechu warte rzucenie w koleżankę (przez kolegów, nie przeze mnie;p) 'plastikiem' (madafakersi...) i poza tym święta cisza- bo- mało osób było. Grypa nas zdziesiątkowała, niech jej za to pluszaki błogosławią! No dobra... Mało czasu już późno, jutro na 7.10... Next, zajęcia artystyczne- nudy. Chór szkolny miał akurat próbę na Walentynki (poroniony pomysł z takim świętem...;p) i zawodził całe 45minut nieudane piosenki Rubika, bleee, uszy więdną. Oprócz tego próbując zagłuszyć chór z koleżankami zawodziłyśmy "Dotknij" Bunny-kou- nie podaję linka, jak chcecie to sobie znajdźcie;]. Godzina wychowawcza. Co zdarzyć się może na takiej lekcji? Nic. Boring. Planowałyśmy tylko trochę następną imprę u kuleżanki (Włatcy móch;p), jakieś filmy, trunki, jadło- klasycznie. Poza tym czytywałam (bo czytaniem nazwać tego nie można) me baśnie japońskie (kiedyś może zamieszczę tu jakieś krótsze;]), i wydrukowany przez mą własną drukarkę (;p) komentarz tłumaczki Virginii do jednego z jej (wszystkie są niesamowite... nieopisanie) opowiadań. Nie chcę tu zamieszczać zbyt wielu linków bo mam nadzieję, że niedługo założę nowe zakładki kierujące do stron o czymś-wyłącznie i konkretnie ;] Ach, wybaczcie to moje słownictwo, jestem zmęczona, już niemal 23.30, a ja wciąż nie umiem fizyki! Pożeracz czasu- blog! Dobra, dobra. Ostatnia lekcja- niemiecki. ;D Te flądry za mną rzucały we mnie jakimiś syfami, a mnie się od nauczycielki dostawało! Ale nawet było zabawnie. O! Nawet pani pochwaliła mnie za moje czytanie! (tekstów niemiecki oczywiście). Bye, bye... Wracamy, żywi i jako-tako, zadowoleni do domciu.
Dom. Sprawdzenie programu TV- nic. Szybko zmiana kostiumu, ogarnięcie pokoju (pościelenie łóżka) und (kto mi powie, że nie znam niemieckiego?;p) na obiad: jajka sadzone z warzywną sałatką, mniam- prawdziwie wegetariańskie danie! Po obiedzie- brzdękanie, szukanie odpowiednich klawiszy, znów klęska... Siostra przyjechała! Perfect! Kupiła mi kubek (z którego później miałam przyjemność sączyć sok własnej roboty z pomarańczy;]), odmalowany wokół w gejsze! Japoński akcent number two tego dzionka. Then... no wzięłam się do roboty... Słuchając Tańców połowieckich, Marsza Radeckiego i Tańców węgierskich numer pięć, zrobiłam trzy zadania z matmy (sukces...), trochę notatek z fizyki (weź się ich teraz naucz!), jakieś zdania z angielskiego... i 10 minut WOSu- jutro sprawdzian ;/ Była 18.00. Włączyłam o tej porze kompa, zwędziłam z lodówki sałatkę wegetariańską Lisnera, do tego kubek gorącej kawy (zalanej tylko mlekiem, ani kropli wody;]) i wracamy do filmu. "Nie czas na łzy" z Hilary Swank. Potem na fb umieściłam taki niedługi opis tego obrazu, który wykorzystam również tu bo jestem leniwa;] oto on:
Bardzo dobry, wzruszający, a przede wszystkim w pewnej materii Uświadamiający. Tą materią jest sprawa tożsamości płciowej, która- wbrew przekonaniu wielu- nie jest wcale taka prosta. Jednak tu w tej kwestii wypowiadać się nie będę, potwierdzenia powyższych słów szukać w filmie.
Warto zobaczyć. Dodatkowa zachęta- fantastyczna kreacja Hilary Swank doceniona m.in. przyznaniem Złotego Globa i Oscara. 8/10
Słowem- jak wynika ze słów powyższych film mi się podobał ;] No. Po projekcji wzięłam się za bloga, jednakże pracę mą przerwała mama, mówiąc, że jeżeli chcę oglądać Tomasza Lisa- muszę tę ostatnią godzinę przed nim poświęcić na naukę WOSu... Więc poszłam, ale tak naprawdę nie uczyłam się tylko znów dyskutowałyśmy z mamą o prawie do aborcji, kościele... itp. itd.- klasyczne tematy ;] Tak godzina upłynęła, potem na Lisa. Sprawa (again!) katastrofy smoleńskiej, w drugiej części związki partnerskie (och jakże publicyści kochają naszych polityków za dostarczanie im doskonale przyciągających widzów, kontrowersyjnych tematów!) Whatever. Wynudziłam się. Teraz piszę... Mam jeszcze dziś zamiar grać w te swoje umysł rozwijające gry. A właśnie! obiecałam linki! Więc oto one: http://www.lumosity.com/app/v4/current_training_session  ;    http://www.joemonster.org/gry/20651/Catch_Thirty_Three  ;  http://www.joemonster.org/gry/49941/Cities_of_Europe
 Sorki, że tak ciągiem i nieczytelnie, ale serio Maryjki siedzę przed kompem, ręce mi się trzęsą, a powieki same opadają... Postaram się w przyszłości jakkolwiek ten mój nasyp myśli i stwierdzeń uporządkować!
Spójrzcie na to :D Kuleżanka dodała to na kwejka i dotyczy mnie i jest prawdziwe!
 No co? Fajowe nie? ;] Jestem Julka tak a propos;p OK, OK. Na zakończenie ludek z radą. Pomyśl więc już teraz:
Jakież to pretensjonalne nieprawdaż Czytelniku? Nie wiem... Nie myślę, jestem zmęczona, nie widzę  liter na klawiaturze, wspomagam się okularami. Doceń Czytelniku to,  że sama to w paincie stworzyłam (za wyjątkiem ludka;p). Ok, ok- spadam, zmywam się. Fizyki nie umiem, WOSu nie umiem, ale wpis na blogu jest ;D Dobranoc. Pozdrawiam.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz