![]() |
minka na dziś |
Wiecie co kiedyś powiedziała genialna angielska pisarka Virginia Woolf?
Oczywiście wyrzekła i napisała wiele słów składających się na bogate, wartościowe, zaskakujące błyskotliwością, obszerne wypowiedzi, ale ta którą chcę przytoczyć jest wyjątkową radą dla każdego.
Otóż stwierdziła, że 'nic tak naprawdę się nie wydarzyło dopóki nie zostało opisane', opisane słowami piórem w pamiętniku- o to jej chodziło. Wypisywanie swych myśli, przeżyć pozwala na uporządkowanie umysłu, oddala nas od poczucia bezsensu- i to Jej słowa.
Kolejny powód, dla którego założyłam bloga- posiadanie go jest motywacją do robienia właśnie tego co proponowała Virginia. Więc do roboty! U mnie tylko nie będzie piórem w pamiętniku, a klawiaturą na blogu.
Dzisiaj, 27 stycznia.
Nie będę koloryzować pisząc, że obudziłam się wraz z pierwszymi promieniami zimowego słońca, jak robi to wielu pisarzy, bo zapewne byłabym z tym pretensjonalna. Obudziłam się bo przybyła na to pora- nie tak jak w ciągu dni szkolnych gdy to wredny budzik brutalnie ze snu mnie wyrywa. Była to godzina dokładnie 08:08, wiem bo spojrzałam od razu na zegarek. Jak miło!- uradowałam się w duchu- ktoś o mnie myśli! Siostra mnie tego nauczyła- jeżeli godzina jest tą samą liczbą co minuty i właśnie w tym momencie spoglądniesz na zegarek oznacza to, że ktoś o tobie myśli. Fantastycznie! Jaką potrzebną przyjemnością było to dla mnie na początek dnia! Kropelką w kielichu mego szczęścia.
No dobra, 'uniesienie' minęło, radość przygasła. Należało ruszyć dupę, zmobilizować się, uwolnić energię przeznaczoną na ten dzień. Słuchając muzyki z telefonu czytałam sobie zdania po angielsku z mojego mini-repetytorium. Potem, będąc przekonaną, że i to dodatkowo mnie zmobilizuje, przeczytałam o Phoolan Devi- indyjskiej "Królowej bandytów" (http://pl.wikipedia.org/wiki/Phoolan_Devi) z książki "Złe kobiety" Jana Stradlinga. Cudownie jest wkroczyć choćby na moment w czyjeś życie, zapoznawać się z jego historią, nieważne jaka jest- zawsze inna od naszej, tym samym uświadomić sobie często jak wiele mamy my i jak bardzo tego nie doceniamy- ale cóż tego się nie zmieni, to banał, że doceniamy coś dopiero po tego utracie... Wracając do mego dnia- akurat gdy skończyłam czytać (dzięki bogom i wszystkim pluszakom! <w które wierzyły Aimee i Jaguar>) przyszła z jakże radosną nowiną mama. Nowiną tą były plany mamy, które dotyczyły mnie również, sposobu na wypełnienie po chrześcijańsku trzeciego przykazania, słowem- wstawaj, umyj się, zjedz śniadanie i idziemy na 12.00 do kościoła... Doskonale... Byłam zła. stop, właśnie teraz zrozumiałam jaka niepotrzebna i beznadziejna w skutkach była to moja złość;[. W każdym razie, niestety, byłam zła i nie omieszkałam tej złości- w charakterystyczny dla siebie podły sposób- uzewnętrznić. Zaczęło się od tego, że boli mnie gardło, jestem przeziębiona, a przecież panuje taki siarczysty mróz palący przy oddychaniu w nozdrza... Nic z tego, przeziębienie ledwo widać, więc- żaden powód. Pocięłam więc ostrzej- strata czasu, puste slogany proboszcza na kazaniu, głośne i denerwujące modły wiernych, ścisk i brak ogrzewania- oto prawdziwie sensowne powody! Ale i one nie przekonały mamy, trudno- myślę- korona mi z głowy nie spadnie... Więc niechętnie podniosłam się z łóżka, rutynowe dwadzieścia przysiadów i dziesięć pompek i maszerujemy do łazienki. Poranna toaleta, szybkie narzucenie pierwszych pod ręką ciuchów i na dół, na śniadanie. Schodząc zastanawiałam się jak będzie wyglądał ten dzień, jak wiele zależy od tego co powiem... Bardzo wiele. Okazało się bowiem, że właśnie korona z mojej głupiutkiej główki spadnie jeżeli ze zwykłem przyzwoitości posłucham rodziców i pójdę do tego kościoła. Lenistwo i próżniactwo moje jest nieopisanie olbrzymie., Nauka na błędach to może dobry sposób, ale na pewno nie dla mnie, bo dla mnie jest cholernie nieskuteczny... Bowiem ile to już razy sprzeciwiałam się woli rodziców tylko ze względu na swoje wątpliwe poglądy, za którymi rzeczywiście kryły się tylko gnuśność i bumelanctwo? Setki. Ach, teraz już wyrzucanie sobie tego nie ma sensu. Pamiętaj Czytelniku- najpierw myśl dwukrotnie, albo stokroć zanim coś powiesz (wiem truizm, ale na litość boską to trzeba powtarzać!!!). Jak się domyślacie nie poszłam do kościoła... No dobra, nie poszłam, teraz co robić? Poskładałam sobie łóżko, czytając 'Wysokie obcasy' pół godziny słuchałam muzy. Pod wpływem tego co przeczytałam postanowiłam zrobić sobie sok z jabłek, pameli i kiwi. I zrobiłam, pomógł mi tata, mama się nie odzywała. Z pełnym dzbankiem pyszniusiego soku, dumą i zadowoleniem (w mieszance z poczuciem winy) w sercu (z powodu niezmarnowania tej godziny przeznaczonej na kościół) przybiegłam do swojego pokoju zrzuciłam pantofle, rzuciłam się na łóżko i znów do czytania. "Czarna księga kobiet" zawierająca opisy wszelkich form dyskryminacji, niesprawiedliwości i przemocy wobec kobiet na świecie (ze względu na płeć, oczywiście). Spis treści i dylemat "Kobiety, Kościół i katolicyzm" Magdaleny Środy czy "Prawa reprodukcyjne w Polsce" Wandy Nowickiej...? (księga < bardzo gruba> uzupełniona jest odrobiną opisów rzeczywistości polskiej wpływającej, bezpośrednio raniącej kobiety jako przedstawicielki swej płci) Padło na to drugie. Lata 50. i liberalizacja ustawy o aborcji, upadek komunizmu i zaostrzenie zakazu przerywania ciąży... nie zdążyłam przeczytać całego z uwagi na to, że kilkanaście minut po rozpoczęciu przyszedł tata pytając co zjem na obiad (jestem wegetarianką, zawsze ze mną problem) odparłam- coś sobie zrobię. Wizyta taty nie trwała długo, ale nie powróciłam po niej do czytania po moją uwagę przykuł syntezator spoczywający na fotelu. Pogram sobie chwilę- pomyślałam i tak też uczyniłam. Póki co nauczyłam się ośmiu pierwszych dźwięków z "Tonari no Totoro"< kto kocha Ghibli? ;D>
Próbuję też komponować, fajnie by było mieć coś swojego ;] Nie brzdękałam jednak długo. Ponieważ po jakichś dziesięciu minutach, zrezygnowana, że nie mogę odkryć kolejnego klawisza odpowiadającego kolejnemu dźwiękowi Totoro, straciłam chęć do dalszych prób i wróciłam do czytania.
Przypadki kobiet będących w sytuacji gdy mają prawo do aborcji, ale nie potrafią go wyegzekwować (jak wygląda u nas opieka medyczna...?), przypadki totalnej niesprawiedliwości, śmierć na skutek przerwania ciąży w podziemiu aborcyjnym... Czytałam o tym aż do chwili gdy zawołano mnie na obiad. Pyszny łosoś z Biedronki z ketchupem! Moja ulubiona potrawa! Szczególnie gdy jeszcze mam do tego świeży jabłkowy sok! No, po obiedzie powrót do swej 'świątyni dumania, rozmyślań, wniosków, załamań i szczęśliwości'- czyli do pokoju. Ach cóż ja teraz pocznę?! Słowo Wandy przeczytane, brzdękać nie mam najmniejszej ochoty... ! wezmę sobie z dołu masażer do stóp, usiądę, zrelaksuję się, poczytam, pooglądam obrazy z mojej księgi "Europejskiego malarstwa" i posłucham Cyndi Lauper największych hitów 80' lat! ;] Tak też uczyniłam. Obrazem na dzisiaj ulubionym okazało się rokokowe dzieło Francois'a Boucher'a (Francuz) "Markiza de Pompadour" ( ta z 1759 roku). Czym aż tak ten malunek mnie urzekł? Na pewno nie twarzą markizy bo ta, jest twarzą, jak to określiła autorka mojej książki, lalki porcelanowej. Urzekł mnie za to kolorystyką. Szeroka paleta odcieni zieleni w tle za naszą Madame Pompadour (jej suknia też niczego sobie;p) przez artystę wykorzystana pobudziła moją wyobraźnię, wprowadziła w rozmarzenie (ach a ja jak od much próbowałam ten stan od siebie od tak wielu dni opędzić- twardym realistą w końcu trzeba być!) i wywołała zachwyt uzewnętrzniony jak szeroki uśmiech. Dobra zobacz sam Czytelniku czy jest się czym tak rajcować;p :
Słodka, różowa markiza zielenią wkoło otoczona- cóż za inspirujący widok! ;]
Kurtka na wacie, ależ się rozpisałam!
A chcę w przyszłości być znana jak autorka krótkich, równie genialnych co te Virginii, próz! Chyba muszę poćwiczyć nad ograniczaniem gdzie tylko się da opisów! A trzeba jeszcze przygotować się na jutrzejszą niechcianą- a jakże najdrożsi!- wyprawę do szkoły...
Dobra, dobra. Przyspieszę. Przeglądanie księgi malarstwa, słuchanie Cyndi, potem znów chwilę pobrzdękałam. I koniec wolności. Włączyłam komputer, od razu poczta, filmweb, gry na rozwój umysłu (podam link w następnym poście, są te gry na serio fantastyczne, zabawa+ rozwijanie mózgu;]). Dalej... co potem robiłam? Trochę polityki- ustawy o związkach partnerskich olane przez sejm, słuszne słowa (w tej sprawie) Tuska... i koniec polityki ;] Następnie, następnie... Następnie znalazłam sobie film, za który Hilary Swank została uhonorowana Oscarem (już wkrótce kolejna gala kochani :]), ale nie ten Eastwooda, ten drugi. O! Właśnie mi się ściągnął! a niemiecki wciąż nieprzepisany... ;/ głupie lekcje, głupia konieczność wstawania na 7.10 do szkoły... i to tylko po to by znów wynudzić się na śmierć i zmartwychwstać dopiero w domu... Ile czasu przeznaczamy na szkołę? Tyle dokładnie pozostajemy umarlakami ;] Cóż za teoria... przyznać muszę, że została wymyślona przed momentem, ale ziarno prawdy w sobie zawiera! Okej, okej naprawdę nadszedł czas. Mam nadzieję na poprawę stosunków z rodzicami, trwanie przy postanowieniu opisywania (wedle rady kochanej Virginii) swych dni tu na tym blogu (choć niezwykle dużo czasu to zabiera...). W każdym razie na dziś to tyle, jeśli jeszcze coś ciekawego dziś się wydarzy opiszę to jutro. Pozdrawiam.
RADA NA DZIŚ:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz