czwartek, 31 stycznia 2013

Serwus znowu!
31 styczeń, ostatni dzień pierwszego miesiąca.
Przyznam się, że choć wczoraj pisałam, że będę- dziś na lekcjach nie myślałam o sposobie na ulepszenie bloga. Dlatego, że dziś będące złożeniem jednostek czasu, płynie na myśleniu o wszystkim, potocznie przeze mnie zwanym 'Niczym'... Do szkoły na 8.00- jak codziennie za wyjątkiem dwóch dni ;] Pierwsza lekcja- geografia- 'w Polsce zjawisko urbanizacji' totalne nudy... Historia- sytuacja Polaków w Galicji XIXw.- jeszcze potworniej nudząca kwestia! Matma! Nieobecność matematyczki to zdaje się- najradośniejsza z wiadomości dzisiejszych (choć... Słońce niby zaszło, ale po zmroku też jeszcze wiele może się zdarzyć;])- więc- bumelka. Za słowem 'bumelka' (które tak żywo kojarzy mi się z jedną z ulubionych scen z Tarzana gdy to Terk i reszta dżunglowskiej bandy dokonują właśnie bumelki totalnej ludzkiego obozowiska;]) kryją się następujące czynności- śmiechy, śpiewanie, pożeranie landrynek, luźne wypady poza klasę, pogaduszki, anegdotki... cały obraz szkolnego życia idealnego. Ach gdyby mogła wyglądać tak każda lekcja! Tfu! Odwołuję! Wyrosłabym pewnie na ograniczoną wielce obywatelkę drugiej kategorii gdybym non-stop bumelowała ;] Ale to byłoby takie... nie wiem- przyjemne na pewno, próżnią umysłową jako skutkiem grożąca idylla! Dobra, dobra 'co by było gdyby' jest dla mięczaków bez przerw się nad sobą użalających lub (pewnie często też jednocześnie) swego obecnego stanu rzeczy nieznoszących- dość więc! Skończyłam na sielankowej matmie, co dalej... Polski! Jeżeli Drogi Czytelniku wczorajszy post czytałeś oznacza to, że wiesz iż nie odrobiłam pracy domowej wskutek czego- zmuszona byłam do zgłoszenia nieprzygotowania :( Poza tym- lux! Omawialiśmy fantastyczny norwidowski utwór "Trzy strofki", w którego treści kryje się zachęta do indywidualnego postrzegania, samodzielnego myślenia i wyciągania według siebie słusznych wniosków- a nie, jak łatwiej- kierowania się tymi wyszydzanymi (może to zbyt mocne określenie) przez Virginię Woolf konwenansami... Popieram całym umysłem, sercem i duszą! No dobra- Norwida wiersz- miodzio, ale na tym dzień się nie skończył (któż by zliczył tak, jak kilometry na godzinę zliczyć można, myśli płynące na sekundę...?). W-f: turniej w siatkówkę, więc nikt nie ćwiczy :] Siedzieliśmy wszyscy podczas tej lekcji na tarasie, ja czytałam "Mitologie świata"- konkretniej o wojowniczych Amazonkach (kochane...), Meduzach mit o Demeter i Korze. Zaczęłam co prawda czytać o mitologii koreańskiej (wcinając lizaki Chupa-chups), lecz nie mogłam się jakoś skupić, więc powróciłam swobodnie do tego o czym już mam jakiekolwiek pojęcie, czyli- mitologia gracka :]. Po w-fie: język angielski- ostatnia lekcja (wdż tym razem tylko dla chłopców). Mowy zależnej ciąg dalszy (ileż można?), ale zaczęliśmy też coś o turystyce, sposobach spędzania czasu wolnego i umówiłam się z panią na jutro na 7.10 (oczekuję na pomoc wszystkich pluszaków i boginek przy wstawaniu...amen) na zajęcia dodatkowe :] Git majonez- jak rzekłaby w tej sytuacji Baśka Kwarc! Back home! Cyklicznie w ciągu tygodnia roboczego- kilka zdań z familią, na górę, ogarnięcie pokoju, zmiana kostiumu wiążąca się (mochiron- jap. oczywiście) ze zmianą scenerii (narzecze filmowe i teatralne w życiu! Me życie to sztuka! Teatr, film! JEstem aktorką pierwszoplanową w filmie o mym życiu!- kicz). Potem obiad, ulubione wegetariańskie (pół) danie- wędzony łosoś z ketchupem- hainzem pikantnym;p
Po obiedzie- lekcje, geografia, angielskie i to głupie na dziś nienapisane podanie z polskiego (absolutna prowizorka) i nauka na polski (kartkówka...;[[). Po odwaleniu czegokolwiek do szkoły... łupałam orzechy w ramach zarobku 'nie proszącego o opuszczenie miejsca zamieszkania w sensie- domu ;p. Subete (すべて- wszystko ;]). 
O 20.20 planuję oglądać "Halę odlotów" na TVP Kulturze (będzie prof. Magda Środa :)). Dobra o przyszłości już więcej nie piszę-bo- kto wie co może się zdarzyć??
Na dziś jeszcze wiersz, słowo Virgnii (myślami bohaterki wypowiedziane), utwór Chieko Kawabe (której słucham jeszcze dziś, jutro przerzucam się na coś innego). Więc- zacznę od ostatniego.

Kizuna Iro- Chieko Kawabe :]

Swego czasu (pierwsze półrocze, druga klasa)- mój ulubiony utwór tej wokalistki- dziś przyjemne nuty wraz z którym płyną wspomnienia:]

Dziś poezją odrobinę pesymistycznie...

Jak być?
  
Czyżbym wiedziała czym jest bolesna i radosna śmierć?
Czyżbym widząc poznała Miłości Doskonałość, połowę, ćwierć?
Gdyby tak było czy nie za szybko bym uciekła?
Za szybko, za wolno, źle myśląc do piekła?
Czy coś w tym złego, że czasem moje życie nie jest oczywiste?
Że pokochałam, pożądałam Magię, Baśń i Wzgórza Mgliste?
Czemu nie wierzyłam w Piękno, szczęście i krople radości?
Bo maska wbijała szkło z osobowej zazdrości?

Przecież już czułam smutek, zwątpienie, złowieszcze schorzenie...
Dlaczego? Bo był strach przed lucyferskim stworzeniem.
Bo nadal jest strach przed ucieczkę Nadziei,
Nadziei na Miłość i Piękno.
Oni nigdy by nie powiedzieli...


O rany, a jaki ten wiersz stary! Napisałam go chyba w pierwszej klasie gimnazjum , dwa lata temu! :] No dobrze, bo już 20:15- teraz słowa Virginii Woolf, które powtarzam sobie codziennie, pragnąc tak jak ona- swobody Bycia w takim stanie...

"Chcę myśleć w ciszy, spokojnie, przestronnie, żeby nikt mi nie przeszkadzał, żebym nie musiała podnosić się z fotela- swobodnie prześlizgiwać się z myśli w myśl, bez poczucia najlżejszej niechęci czy oporu. Chcę zanurzać się coraz głębiej, oddalać się od powierzchni i jej twardych, wydzielonych faktów"
                                                                                                      "Ślad na ścianie" Virginia Woolf
Do jutra, dobranoc :)

środa, 30 stycznia 2013

Nadzwyczaj czarująca noc

Z uwagi na to, że przed momentem w zeszycie znalazłam stary- bo październikowy- wiersz i po przeczytaniu go stwierdziłam, że pasuje do mojej przed momentem opublikowanej wypowiedzi m. in. o chwilach zachwytu, postanowiłam się nim podzielić ;]


Nadzwyczaj czarująca noc
ślady zębów na chmurach
topielec twarzą grymaśną do mnie,
Jego otwarte usta,
przez które promieniuje uduchowiony Księżyc,
straszliwie silny wiatr
dziś znów nieprzychylny
pcha nad przepaść szepcąc 
"zabij się"
i znów brak słów, brak myśli
na magię i urok,
pod którym byłam
tej zimnej, październikowej nocy...   

Żadne tam arcydzieło, ale myślę, że dobrze oddaje rozpacz nad niemożnością udźwignięcia ciężaru piękna (o którym również wielokrotnie pisałam i być może kiedyś tu cos jeszcze zamieszczę) i zachwytu, nad kalectwem umysłu w sprawie wyrażania uczuć i emocji
Sama Virginia Woolf w jednym ze swych opowiadań rzekła- myślami swej bohaterki (przepraszam, że nie napiszę w którym- po prostu mam zapisany cytat, ale już nie trudziłam się zapisywaniem tytułu opowiadania- jest to ze zbioru "Nawiedzony dom"):
"(...), jak ciemny jest umysł, który ma nie więcej niż parę słów na określenie wszystkich tych zdumiewających odczuć, naprzemiennych bólów i rozkoszy." Virginia Woolf
Teraz już na serio zmykam- dobranoc :]
"Wiatr zamiast ścian,
niebo zamiast dachu"
~ w sześciu słowach wyrażenie
pragnienia Wolności...    
 

Serwus!

Co za nudy! 30 styczeń, 2013 lat po narodzinach Zbawiciela.
Serwus Czytelniku! Zastanawiałam się, w szkole podczas lekcji-a jakże ;] czym przyciągnąć Twoją uwagę, bo- ponieważ chciwi niepomiernie jesteśmy- już sam fakt porządkowania umysłu podczas opisywania dnia mi nie wystarcza... Chcę popularności! Cóż uczynić żeby blog był ciekawszy i liczniej odwiedzany? Choć lekcje, jak już napisałam, upłynęły mi na rozmyślaniu o tym- nic nie wymyśliłam ;/ Kontynuować będę jutro ;]- sensownie w końcu spożytkuję czas w szkole! No dobra. Mój dzień. Na 8.00 do szkoły, pierwsza informatyka- zadania w arkuszu kalkulacyjnym. Druga religia, co prawda przerwa była na tyle zabawna i zaskakująca (shit, ograniczenie umysłowe- szukam słów odpowiednich, ale ich nie znajduję, zadowólcie się, proszę tym), że jak najbardziej warta opisania, tyle że... primo- niepowołane oczy mogą prześledzić tę wypowiedź,  secundo- dziś tylko ogólniki- słowem nie chce mi się ;p. Tonikaku- afera (to zbyt dużo napisane, ale nie znam łagodniejszego określenia- ach me wąskie granice Virginio!) o nic istotnego. W-f: (w tym momencie nie mogę już niestety opanować wybuchu śmiechu- bam! głupi do sera,wiesz co Czytelniku- życie wbrew słowom tych nudziarzy, którzy na pewno Cię otaczają- jest miłe i radosne, jeśli tylko masz w sobie tę siłę by się szczerze zaśmiać...) w-f...  przed wuefem też było śmiesznie (jak duży wpływ ma na nas społeczeństwo, w którym sobie istniejemy?!), a sama lekcja upłynęła pod znakiem uczenia się słówek z angielskiego (co za porażkowe stwierdzenie...) i przyglądaniu się grze w siatkówkę koleżanek. Yes. Edukacja dla bezpieczeństwa- (ileż na raz przed momentem obrazów przez mą wyobraźnię się przewinęło- tyle by opisywać, ale i tym samym tyle najbardziej prywatnych szczegółów z głębi umysłu wyjawiać- nikt nie chce pozbawiać się wszystkich swych tajemnic tak więc- sorry ale przemilczę to;]) ćwiczyliśmy zakładanie bandaży, ponieważ siedzę w pierwszej ławce musiałam użyczyć swej ręki by pani (sfeminizowany zawód, szkoda, że jako jeden z niewielu;]) pokazała co robić w zależności od rodzaju rany... Boringu! Bioli nie było! Byłam niesamowicie wdzięczna wszystkim boginkom, bogom i pluszakom (amen) za fakt nieobecności biolożki! Hurraa! (między innymi dzięki temu na wuefie mogłam pozwolic sobie na naukę ang., nie bioli). Wiesz Czytelniku... słucham właśnie (pisząc to) piosenki japońskiej wokalistki pop- Chieko Kawabe- 'Hoshi ni negai" i jakoś półsmutno mi się zrobiło... Powodów pewnie- skłębionych i silnie ze sobą związanych- jest mnóstwo i dlatego są tak trudne do określenia i nazwania tak konkretnie- po imieniu... Wracając do przeszłości... Ostatnia planowa lekcja- matma, sprawdzian... Okropność! Ten sprawdzian był moją największą porażką z matmy w tym roku! Będę szczęśliwa jeżeli dostanę 3... Szkoda pisać :{
Jeszcze tylko dodatkowy polski i do domu! Na tych zajęciach, ponieważ są bardzo luźnie, niezobowiązane żadnym programem nauczania robię praktycznie co chcę- a głównie chcę robić testy egzaminacyjne. To też dziś czyniłam. "Poetka niewyspecjalizowana"- Wisława Szymborska- pierwszy tekst na teście. Niezwykle mi się spodobał, szczególnie dlatego, że nasza wspaniała śp. poetka i noblistka przypomniała mi słowa francuskiego filozofa XVIw. Montaigne: "Patrzcie, ile ten kij ma końców!". Ileż jest perspektyw, punktów widzenia, z jak wielu stron można przyglądać się i analizować pewne kwestie, taki ogrom możliwości, a my wciąż zawężamy swe horyzonty, sami wyznaczamy sobie coraz większe ograniczenia...
Oprócz analizy tego tekstu słuchałam również z panią poezji śpiewanej. "Nic dwa razy się nie zdarza i dlatego z tej przyczyny zrodziliśmy się bez wprawy i pomrzemy bez rutyny..." ;-) No tak...
Dom. Obiad. Luźna rodzinna wymiana zdań. Do mego sanktuarium czytać Virginię... Przeczytałam jedno opowiadanie "Niebieską zasłonę" i... niestety zawiodłam się- jedno z gorszych do tej pory przeczytanych opowiadań;/. Miałam czytać dalej, ale natrafiła się okazja na zarobienie paru groszy- rodzeństwo idzie na zakupy. Pomyślałam więc, że wysępię trochę kasy z rzekomym celem coś za nią kupienia ;p (wnikać nie będę). W każdym razie parę złotych zarobiłam. Lecz to nie wszystko. Długi spacer dostarczył mej jaźni wiele zachwytu, ukojenia i uspokojenia. Kropelki deszczowe osiadłe na nagich gałęziach wierzb i magicznie pod wpływem ulicznych lamp błyszczące- uniesienie duchowe pierwszego stopnia ;] Poza tym- świeży i wilgotny zapach odwilżowej pogody, zmieszany z zapachem miasteczka nocą- jakże sprzyjające do bliskości z duchami zachwytu okoliczności! Szczęście, poczucie, że jest się w stanie przenosić góry- znasz to Czytelniku prawda? Jakże cenne są to chwile, bo- jakże ulotne i rzadkie... Powód kolejny, dla którego warto żyć. Och! Znów się rozmarzyłam! No dosyć na dzisiaj bo znów całkowicie mogę stracić kontakt z rzeczywistością... A właśnie! Rzeczywistość... Będąc w jednym ze sklepów, które podczas tego spaceru odwiedziliśmy, i stojąc przed regałami z prasę przyglądałam się tytułowi miesięcznika "Świat wiedzy", który zadawał pytanie właśnie o rzeczywistość i jej 'rzeczywistość'- ciekawe- pomyślałam- i to była jedyna myśl. Potem bowiem, choć długo tak stałam. myślałam już tylko o 'czarnym' czyli o niczym, puste spojrzenie szczycące regał z prasą i wyrażające pustkę, chwilową, umysłu- wyłączenie się, odpoczynek, chwilowe wyłączenie kompa przy restarcie... Taaaak, zmęczenie spowodowane masą czasu spędzanego przy komputerze daje się we znaki ;] Po powrocie ze sklepu był już tylko niedługi film dokumentalny o... tajemnica ;] potem kolacja i sweetie- bierzemy się za lekcje! Geografia, historia (mama powróciła z wywiadówki), sprawdzenie pracy domowej z polaka, zrezygnowania z jej odrobienia- początek pisania na blogu... Wszystko. Teraz uraczę Was nutką słuchając której zrobiło mi się smutno i tak refleksyjnie ;]:
Na zakończenie pamiętaj, że:
"Słońce jest stare, a życie krótkie"- dlatego tak ważne jest rozumienie wartości Chwili, momentu zachwytu, szczęścia i uniesienia.
Dobranoc :]

wtorek, 29 stycznia 2013

Serwus Kochani! :] Spójrzcie no powyżej kto Was dzisiaj wita...? Totoro! :D Jeżeli Słodki Internauto nie wiesz kim jest ten sympatyczny misiowy troll oznacza, że nie oglądałeś przeuroczej produkcji Ghibli (animacje japońskie) "Mój sąsiad Totoro", a absolutnie musisz to zobaczyć! Ściągnąć można na chomikuj, jest dostępny pięknie nawet w formacie rmvb, z polskim lektor- znajdziesz, dasz radę ;]
No, no bo w końcu na recenzje jeszcze nie czas- przyjdą ferię, a tym samym Czas (och czasie, czasie, zegarze z błyskawicznie dźwięk wydającymi wskazówkami gdzie Cię do licha ciężkiego na świecie więcej...?). W każdym razie- wybaczcie- dzisiaj krótko.
29 styczeń, niemal 1/12 roku Pańskiego 2013 minęła...
Do szkoły na 7.10, jak zawsze muzyka, ćwiczenia, szukanie pozytywów w spędzaniu czasu w szkole... Klasycznie, chyba Cię to już nudzi, Czytelniku nieprawdaż? ;] First (kto mi podskoczy jak ja taki wysoki poziom znajomości języka mam;p) lesson- angielski- mowa zależna, przebłyski świadomości (coś w stylu- acha, dzisiaj, skoro wczoraj był poniedziałek i stękałam bo początek tygodnia, to dziś musi być wtorek, a ja w tej chwili, chyba mogę to stwierdzić z pewnością znajduję się w klasie nr 18, w pierwszej ławce i niczym Polak ongiś (bardzo ongiś) na kazaniu jeszcze po łacinie prawionym słucham z gębą otwartą pani nauczycielki). Ubarwiony ten mój stan, ale nawet, aż dziw, nie tak bardzo ;] Then- matma. Nie robiłam zadań, a raczyłam koleżankę i nauczycielkę opowieściami o tym jak to bardzo chcę znaleźć się na tegorocznej Manifie, i że jak bogów i pluszaków kocham, zrobię wszystko by tam być! Ale tak to nudyy... W-f: zastępstwo, oglądamy rozbrajający soundtrackiem film o... skutkach przynależności do aspołecznej, chuligańskiej bandy... BORINGU :P I to ja musiałam po ten film (i jeszcze po klucze, ale wtedy przynajmniej zamieniłam kilka słów z uprzejmą panią w brylkach) do biblioteki. W zasadzie to dobrze, że poszłam. Znalazłam bowiem od dłuższego czasu już interesującą mnie historyczną (esej) pozycję Jana Tomasza Grossa i Heleny Grudzińskiej- Gross- "Złote żniwa"- tyleż wokół niej kontrowersji, że warto zapoznać się z tą ciemniejszą stroną medalu zwaną historią naszej RP... Się zobaczy. Więc- film obejrzany, śmiech był, zadowolenie... Wybaczcie, że tak po łebkach to moje nieodmiennie intrygujące i wewnątrz się gotujące i miksujące emocje opisuję, ale serio Najdrożsi, biola przed, nie za mną ;/ A przecież brat dzisiaj przyjeżdża! Tonikaku (nie wiem czy tak to się pisze- to ma być po japońsku ' w każdym razie;p') następna fizyka! Ależ się działo! Doświadczenia, śmiechy, chichy (na początku stres po posłanniczka tego boga który lubi fizykę PYTAŁA- danke pluszakom nie mnie), promienie niczym te słoneczne przez okna, zadowolenia do serca wnikające... Doświadczenie w grupach- przypinamy coś w rodzaju metalowych spinaczy do metalowych jęzorków z baterii wystających (te spinacze kablem złączone) i kabel podstawiamy do wcześniej przygotowanego minikompasu (igły magnetyczne na jakiejś podpórce). Co się dzieje? Kompas szaleje, a Julcia (czyli ja) jest zachwycona wynikami przeprowadzanych przez siebie tajemnych (bo ze ścisłym przedmiotem związanych) badań nad wpływem kabelka przez którego prąd płynie (ach jak miło byłby choć na moment stać się prądem, pewnie równie miło jak stać się na chwilkę ptakiem...) na ruch igiełek magnetycznych, gwałtownie i niespodzianie zdanie co do wskazania północy zmieniających...!
Na przerwach albo się wygłupiałam z flądrami, albo czytałam baśnie japońskie (co z tymi zakorzenionymi zwłokami?;p - może kiedy Wam mili napiszę). Chemia- ach, chemia! Tradycyjnie- miło, sympatycznie i na luzie. Pan mysi chemik to fantastyczny nauczyciel! Było spokojnie dopóki... podburzona przez sąsiadkę z ławki nie ukradłam kiczowatego pierścionka z serduszkiem! Miałam to gdzieś, to był żart ;p założyłam go na palec i pan podlukał, ale... przecież to nic tak znowu znaczącego... pośmialiśmy się trochę, przytakiwałam panu gdy zaczął coś mówić i, jakby Basia Kwarc rzekła- git majonez! Polski! Piszemy podanie! Też ciekawie i zabawnie- nie powiem, że nie (oglądałam dziś Galerianki, 'nie powiem, że nie' nauczyłam się od Mileny;p). Beka z Z.- narysowałam ją ciężarną, a kolega K. tak jak mu nakazałam dokuczał jej ;P ależ to słodkie i niewinne... Takie małe dzieciaczki z gimnazjum, jakże jeszcze niedojrzałe... No i ostatnia ( z planu) lekcja- WOS. Lepsza była jednakże przerwa przez WOSem  bowiem gnida Z. zajumała (to z reklamy) mi z plecaka mój krem, śmiejąc się, że to wazelina... Musiałam ją ganiać, a potem użerać się z gówniarzami z podstawówki, co za koszmar, ale było klasycznie- zabawnie ;] WOS, sprawdzian, 'ułóż plan wyborczy na głosowanie do rady gminy'- poroniony pomysł z takim poleceniem... Ostatnie, nieplanowe zajęcia- dodatkowy angielski. Nadal mowa zależna, trochę o szansy powodzenia zorganizowania wycieczki do Teatru Buffo w Warszawie- ach jakże cudownie byłoby gdyby się udało! Na chatę. W chacie-ogarnięcie pokoju (dzisiaj nie brzdękałam na syntetyzatorze;[[), zmiana kostiumu, pisanie listu z anglika, malarstwo europejskie... różnorodności... Potem drzemka, po drzemce "Galerianki" (6/10), jaranie na balkonie podczas gdy powietrze nasycone jest wyraźnym i wilgotnym zapachem chaotycznie opadających ogromnych płatów śniegu- czy Virginia uznałaby te chwile za wartościowe i urokliwe...? Cóż... chyba kończę, na dzisiaj nie planuję już żadnych specjalnych czynności wykonywać, brat przyjedzie, więc znów- jako, że nas więcej- będzie jakby bardziej tłoczno, miło- słowem rodzinna atmosfera :) a wracając do tych niespecjalnych czynności, które dziś jeszcze wykonam- trening umysłowy, biologia, może religia (!)- w co raczej wątpię niemal tak mocno jak w boski proces tworzenia ;] W ramach rekompensaty za to moje dzisiejsze ' nie-bycie w formie' wskutek czego- kiepski opis pragnę zamieścić tu dla Was jeden z moich pierwszych wierszy (który już na jakimś dawnym blogu zamieszczałam, ale zapomniałam hasła, więc blog przepadł;p), napisany niemal dwa lata temu, więc jeżeli Wam się spodoba- komentować:]



Monet, Zachód Słońca nad Sekwaną
Powstanie ludzkich uczuć  

Raz w Kosmosie, na księżycowej chmurze
 istniała Kraina Uczuć w dziwnej karykaturze.
 Te uczucia były skrajne-
 jedne miłosne, inne bolesne,
 kolejne radosne, samotne, półmiłe- zupełnie współczesne.
 Było to za wczasów ziemiańskiego kształtowania osób-
 bezcielesnych, bezcechowych- aż poznać nie sposób.
Nierewolucyjne, bezwybuchowe, nieciekawe były to czasy.
 W końcu jednak porywu, eksplozji zapragnął boski Istotnik-
 złączył przeciwne sobie uczucia w Jedno- 
 to Przewrotnik!
 wszczepił je do osobowych łbów ziemiańskich.
 Skutek?
 Powstanie ludzi z harmonijnymi cechami-
 miłując, ból czując wieczną równowagę zachowali.


Celowo wybrane dzieło impresjonistyczne- nie sądzicie, że swoiście pasuje do treści wiersza?;]
Ok, na koniec, jak zawsze, ważna Rada od Virginii Woolf, tylko apeluję ażeby przeczytać kilkakrotnie i na serio zastanowić nad tymi słowami, bo za nimi kryje się naprawdę wiele :] 
"Wolność wynika ze stosowania prostej zasady: widzieć to, co odbiera umysł, a nie to, co każe dostrzegać konwencja; opisywać jak pracuje umysł, wychodząc poza gotowe konstatacje na ten temat."
Tak naprawdę nie cytowałam Virginii Woolf, choć nie- cytowałam, ale jakby pośrednio. Bo powyższe słowa to słowa znakomitej tłumaczki wielu dzieł Virginii- Magdy Heydel- również autorki komentarza do niezwykłego opowiadania "Ślad na ścianie" Woolf (muszę w końcu założyć tą stronę tylko dla Virginii!). Jednakowoż to rada od samej genialnej Virginii Woolf, ubrana tylko (bo to z komentarza) w słowa Tłumaczki. 
Cóż... To tyle na dzisiaj, do jutra Drodzy. Dobranoc :) Sayoonara ;p
 
 



poniedziałek, 28 stycznia 2013

minka na dziś;]
Serwus Najdrożsi Internauci (SNI) :D
Virginia Woolf jest genialna! Mam nadzieję, że wkrótce- gdy wpadnie mi w ręce dodatkowych większych strzępów czasu absolutnie planuję założyć na tym blogu część poświęconą tylko i wyłącznie tej wybitnej pisarce, jej biografii i prozie. Achh... gdyby nie ta szkoła...
No dobra, dziękuję bogom i wszystkim pluszakom za to, że chociaż na opisywanie swego dnia dały mi troszkę Pana w Kapeluszu o prędkości niebywałej- Czasu;p Więc...
28 styczeń, wciąż 2013r.
Na 8.00 do szkoły, więc- siłą, której udało się podnieść me ciężkie powieki uwalniając od błogostanu jakim jest Sen, były dźwięki cholernie napastliwe i głośne mego ustawionego w telefonie budzika! Och jakże byłam zniechęcona i zła! Jeżeli wciąż chodzisz do szkoły Słodki Czytelniku oznacza to, że wiesz jak się czułam. W każdym razie wstać należało. Z ciężarem na sercu wciąż na wpół śpiąc zebrałam się (mobilizacja, ruszamy tyłek!) i wstałam... Rutynowe ćwiczenia i cudowna melodia Tańców połowieckich (posłuchaj! http://www.youtube.com/watch?v=t8C8frqCKKg)- jakże to może człowieka postawić na nogi! No, więc już uśmiechnięta, pełna energii ruszyłam do łazienki. Poranna toaleta (30 minut...) przy akompaniamencie dynamicznych ( pobudzających- przede wszystkim;]) dźwięków piosenek Maanamu. Dalej , dalej... (ach jakże puste byłoby życie bez słów Virginii...) Ubrałam się (wciąż muzyki słuchając- czy muzyka to nie najważniejsza siła przy życiu nas trzymająca?- obok prozy Virginii), spakowałam plecak (Kocham Cię kochanie moje...) i na dół- na śniadanie (była już chyba 7.45). Wasa z almette, zbożowa kawa i narka najdrożsi rodzice, zmywam się i nie gwarantuję, że wrócę żywa... bo ostatni mamy niemiecki;p Cóż, wróciłam żywa, ale równiez pozbawiona wielkich pokładów energii na dzień przez Pluszaków mi podarowanych (kocham Was moje Bożki, ach tak mocno, że aż łamię dla Was święte pierwsze przykazanie...). No dobra... o czym pisałam? Ach tak- szkoła, początek tygodnia, nowe nadzieje... W szatni będąc- grzecznie przywitałam się z rówieśnikami, rozebrałam, zmieniłam buty i na chemię! Piękna chemia (mam wątpliwości czy to określenie jest odpowiednie?!?!). Wiecie co? Od słów "Na 8.00 do szkoły..." do "Pięknej chemii" moja wypowiedź nasączona jest fałszem. Przepraszam. Zreflektowałam się. Nad mą głową nie śpiewały skowronki. Byłam przygnębiona, znużona, ociężała, nieprzychylna wszystkiemu, niezadowolona i zła- wściekła na siebie. Jeszcze zanim wyszłam do szkoły, gapiąc się w lustro i widząc to swoje puste pozbawione uczuć spojrzenie myślałam "dlaczego do cholery nie mogę cofnąć czasu? czy choć jednokrotne tego dokonanie nie powinno przysługiwać każdemu? tak żeby naprawić błąd, zmienić bieg rzeczy...?". Te trzy pytanie w głowie szumiały mi podle przypominając o mojej podłości do czasu gdy zostałam pośpieszona przez mamę... W każdym razie początek dnia nie należał do najbardziej udanych. Chemia trochę ugasiła płomień tego 'złego uczucia'. I błogosławię ją za to. Zrobiłam jakieś zadanie na tablicy (dobrze- a jakże;]). Pogawędziłam z niezmiernie sympatycznym nauczycielem (nauczycielem! choć zawód ten jakże sfeminizowany;p). And over. Druga lekcja polski. Dowiedziałam się, że z kartkówki ("Świtezianka") dostałam najwyższy z możliwych stopni! ;] Szczerze, nie żebym była nieskromna, nie zdziwiłam się- umiem słowem pisanym zbajerować, 'poimprowizować' i jak się domyślić można- skutecznie i na swą cudowną korzyść. Sześć z polaka, dobrze wykonane z chemii zadanie- +5 kropli w kielichu jako-takiego zadowolenia. Nasztępnie najmilsi był w-f, baśnie japońskie (w końcu ma się to coś dzięki czemu załatwia się sobie zwolnienie do końca roku no nie? ;]), których i tak niewiele czytałam... bo przegadałyśmy z koleżankami (którym ćwiczyć się nie chciało). Mówiłyśmy między innymi o filmie, o którym ja pisałam wczoraj "Nie czas na łzy". Okazało się, że Ola już widziała ten film i... sucz powiedziała jak się skończy! Myślałam, że mnie krew na miejscu zalaje! "Psia krew- myślę- wczoraj zaczęłam oglądać tą 'produkcyję' (tworzę nowe filmowe narzecze;p) i na serio, nie na niby spodobała mi się (oczywiście było późno przyszła mama i koniec, over, kaput- trzeba było wyłączyć)! A ta gnida zdradza mi fabuły najistotniejsze wątki... co za porażka..." Jednakowoż, olałam to, wyrzuciłam z pamięci i obejrzałam ;] (ale o tym potem).
Na więc w-f: pogaduchy. Wracając jeszcze do języka polskiego. Mogę napisać iż byłam podczas tej lekcji w stanie spokojnego i wyważonego zachwytu (ważymy uczucia! miłość swą Czytelniku liczysz w gramach czy kilogramach? co z nienawiścią hę? think about it). Swoisty stan co? oczywiście jeżeli chodzi o jego występowanie na polaku... Czym więc był spowodowany? Ano poezją i sztuką malarską. Poezja, jak się dziś dowiedziałam, trudnego, wymagającego i w samotności zmarłego poety romantycznego Cypriana Norwida. Konkretniej- "Daj mi wstążkę błękitną"- ach miłości moja! nie mogę mieć Cię, więc daj chociaż wstążkę, nie, nie- daj cień smukłej Twej szyi, nie! nie! nie dawaj nic! zadowolę się wspomnieniem, kroplą deszczu, spadłym listkiem i do zgonu już chowanych i w umyśle pilnie strzeżonych zapamiętanych rysów twarzy Twej... Ach jak romantycznie, jak niebiańsko, anielsko i smutnie tym samym! Obok wiersza znajdował się ten oto obraz:
Leon Francois Comerre "Czytająca piękność"... Co prawda tło owego dzieła (ogród) nie ma w sobie... "duszy", czegoś szczególnie przyciągające uwagę, a sama 'piękność' wydaje się być pozerką, pierwszy raz trzymającą w ręku książkę i udającą, że przekręca strony tymczasem robiąc to wszystko tylko by wyjść na inteligentną i oczytaną... Sama jej twarz wyraża jakąś 'wewnątrzczaszkową' pustkę.... Alee. Ma swój urok, dama jest słodka i może stanowić obiekt jakiegoś wizualnego uwielbienie, pożądania i miłości- będącej tematem number one norwidowskiego utworu. OK, trochę mych opinii na dziś styknie- bo nie są łatwe do przeżucia ;p wybaczcie. Polski- dość. W-f: był. Co po wuefie? Angielski! Mowa zależna, wspomnienia planowania do jakiego liceum się pójdzie, śmiechu warte rzucenie w koleżankę (przez kolegów, nie przeze mnie;p) 'plastikiem' (madafakersi...) i poza tym święta cisza- bo- mało osób było. Grypa nas zdziesiątkowała, niech jej za to pluszaki błogosławią! No dobra... Mało czasu już późno, jutro na 7.10... Next, zajęcia artystyczne- nudy. Chór szkolny miał akurat próbę na Walentynki (poroniony pomysł z takim świętem...;p) i zawodził całe 45minut nieudane piosenki Rubika, bleee, uszy więdną. Oprócz tego próbując zagłuszyć chór z koleżankami zawodziłyśmy "Dotknij" Bunny-kou- nie podaję linka, jak chcecie to sobie znajdźcie;]. Godzina wychowawcza. Co zdarzyć się może na takiej lekcji? Nic. Boring. Planowałyśmy tylko trochę następną imprę u kuleżanki (Włatcy móch;p), jakieś filmy, trunki, jadło- klasycznie. Poza tym czytywałam (bo czytaniem nazwać tego nie można) me baśnie japońskie (kiedyś może zamieszczę tu jakieś krótsze;]), i wydrukowany przez mą własną drukarkę (;p) komentarz tłumaczki Virginii do jednego z jej (wszystkie są niesamowite... nieopisanie) opowiadań. Nie chcę tu zamieszczać zbyt wielu linków bo mam nadzieję, że niedługo założę nowe zakładki kierujące do stron o czymś-wyłącznie i konkretnie ;] Ach, wybaczcie to moje słownictwo, jestem zmęczona, już niemal 23.30, a ja wciąż nie umiem fizyki! Pożeracz czasu- blog! Dobra, dobra. Ostatnia lekcja- niemiecki. ;D Te flądry za mną rzucały we mnie jakimiś syfami, a mnie się od nauczycielki dostawało! Ale nawet było zabawnie. O! Nawet pani pochwaliła mnie za moje czytanie! (tekstów niemiecki oczywiście). Bye, bye... Wracamy, żywi i jako-tako, zadowoleni do domciu.
Dom. Sprawdzenie programu TV- nic. Szybko zmiana kostiumu, ogarnięcie pokoju (pościelenie łóżka) und (kto mi powie, że nie znam niemieckiego?;p) na obiad: jajka sadzone z warzywną sałatką, mniam- prawdziwie wegetariańskie danie! Po obiedzie- brzdękanie, szukanie odpowiednich klawiszy, znów klęska... Siostra przyjechała! Perfect! Kupiła mi kubek (z którego później miałam przyjemność sączyć sok własnej roboty z pomarańczy;]), odmalowany wokół w gejsze! Japoński akcent number two tego dzionka. Then... no wzięłam się do roboty... Słuchając Tańców połowieckich, Marsza Radeckiego i Tańców węgierskich numer pięć, zrobiłam trzy zadania z matmy (sukces...), trochę notatek z fizyki (weź się ich teraz naucz!), jakieś zdania z angielskiego... i 10 minut WOSu- jutro sprawdzian ;/ Była 18.00. Włączyłam o tej porze kompa, zwędziłam z lodówki sałatkę wegetariańską Lisnera, do tego kubek gorącej kawy (zalanej tylko mlekiem, ani kropli wody;]) i wracamy do filmu. "Nie czas na łzy" z Hilary Swank. Potem na fb umieściłam taki niedługi opis tego obrazu, który wykorzystam również tu bo jestem leniwa;] oto on:
Bardzo dobry, wzruszający, a przede wszystkim w pewnej materii Uświadamiający. Tą materią jest sprawa tożsamości płciowej, która- wbrew przekonaniu wielu- nie jest wcale taka prosta. Jednak tu w tej kwestii wypowiadać się nie będę, potwierdzenia powyższych słów szukać w filmie.
Warto zobaczyć. Dodatkowa zachęta- fantastyczna kreacja Hilary Swank doceniona m.in. przyznaniem Złotego Globa i Oscara. 8/10
Słowem- jak wynika ze słów powyższych film mi się podobał ;] No. Po projekcji wzięłam się za bloga, jednakże pracę mą przerwała mama, mówiąc, że jeżeli chcę oglądać Tomasza Lisa- muszę tę ostatnią godzinę przed nim poświęcić na naukę WOSu... Więc poszłam, ale tak naprawdę nie uczyłam się tylko znów dyskutowałyśmy z mamą o prawie do aborcji, kościele... itp. itd.- klasyczne tematy ;] Tak godzina upłynęła, potem na Lisa. Sprawa (again!) katastrofy smoleńskiej, w drugiej części związki partnerskie (och jakże publicyści kochają naszych polityków za dostarczanie im doskonale przyciągających widzów, kontrowersyjnych tematów!) Whatever. Wynudziłam się. Teraz piszę... Mam jeszcze dziś zamiar grać w te swoje umysł rozwijające gry. A właśnie! obiecałam linki! Więc oto one: http://www.lumosity.com/app/v4/current_training_session  ;    http://www.joemonster.org/gry/20651/Catch_Thirty_Three  ;  http://www.joemonster.org/gry/49941/Cities_of_Europe
 Sorki, że tak ciągiem i nieczytelnie, ale serio Maryjki siedzę przed kompem, ręce mi się trzęsą, a powieki same opadają... Postaram się w przyszłości jakkolwiek ten mój nasyp myśli i stwierdzeń uporządkować!
Spójrzcie na to :D Kuleżanka dodała to na kwejka i dotyczy mnie i jest prawdziwe!
 No co? Fajowe nie? ;] Jestem Julka tak a propos;p OK, OK. Na zakończenie ludek z radą. Pomyśl więc już teraz:
Jakież to pretensjonalne nieprawdaż Czytelniku? Nie wiem... Nie myślę, jestem zmęczona, nie widzę  liter na klawiaturze, wspomagam się okularami. Doceń Czytelniku to,  że sama to w paincie stworzyłam (za wyjątkiem ludka;p). Ok, ok- spadam, zmywam się. Fizyki nie umiem, WOSu nie umiem, ale wpis na blogu jest ;D Dobranoc. Pozdrawiam.
 

niedziela, 27 stycznia 2013

minka na dziś
Hello again!
Wiecie co kiedyś powiedziała genialna angielska pisarka Virginia Woolf?
Oczywiście wyrzekła i napisała wiele słów składających się na bogate, wartościowe, zaskakujące błyskotliwością, obszerne wypowiedzi, ale ta którą chcę przytoczyć jest wyjątkową radą dla każdego.
Otóż stwierdziła, że 'nic tak naprawdę się nie wydarzyło dopóki nie zostało opisane', opisane słowami piórem w pamiętniku- o to jej chodziło. Wypisywanie swych myśli, przeżyć pozwala na uporządkowanie umysłu, oddala nas od poczucia bezsensu- i to Jej słowa.
Kolejny powód, dla którego założyłam bloga- posiadanie go jest motywacją do robienia właśnie tego co proponowała Virginia. Więc do roboty! U mnie tylko nie będzie piórem w pamiętniku, a klawiaturą na blogu.
Dzisiaj, 27 stycznia.
Nie będę koloryzować pisząc, że obudziłam się wraz z pierwszymi promieniami zimowego słońca, jak robi to wielu pisarzy, bo zapewne byłabym z tym pretensjonalna. Obudziłam się bo przybyła na to pora- nie tak jak w ciągu dni szkolnych gdy to wredny budzik brutalnie ze snu mnie wyrywa. Była to godzina dokładnie 08:08, wiem bo spojrzałam od razu na zegarek. Jak miło!- uradowałam się w duchu- ktoś o mnie myśli! Siostra mnie tego nauczyła- jeżeli godzina jest tą samą liczbą co minuty i właśnie w tym momencie spoglądniesz na zegarek oznacza to, że ktoś o tobie myśli. Fantastycznie! Jaką potrzebną przyjemnością było to dla mnie na początek dnia! Kropelką w kielichu mego szczęścia.
No dobra, 'uniesienie' minęło, radość przygasła. Należało ruszyć dupę, zmobilizować się, uwolnić energię przeznaczoną na ten dzień. Słuchając muzyki z telefonu czytałam sobie zdania po angielsku z mojego mini-repetytorium. Potem, będąc przekonaną, że i to dodatkowo mnie zmobilizuje, przeczytałam o Phoolan Devi- indyjskiej "Królowej bandytów" (http://pl.wikipedia.org/wiki/Phoolan_Devi) z książki "Złe kobiety" Jana Stradlinga. Cudownie jest wkroczyć choćby na moment w czyjeś życie, zapoznawać się z jego historią, nieważne jaka jest- zawsze inna od naszej, tym samym uświadomić sobie często jak wiele mamy my i jak bardzo tego nie doceniamy- ale cóż tego się nie zmieni, to banał, że doceniamy coś dopiero po tego utracie... Wracając do mego dnia- akurat gdy skończyłam czytać (dzięki bogom i wszystkim pluszakom! <w które wierzyły Aimee i Jaguar>) przyszła z jakże radosną nowiną mama. Nowiną tą były plany mamy, które dotyczyły mnie również, sposobu na wypełnienie po chrześcijańsku trzeciego przykazania, słowem- wstawaj, umyj się, zjedz śniadanie i idziemy na 12.00 do kościoła... Doskonale... Byłam zła. stop, właśnie teraz zrozumiałam jaka niepotrzebna i beznadziejna w skutkach była to moja złość;[. W każdym razie, niestety, byłam zła i nie omieszkałam tej złości- w charakterystyczny dla siebie podły sposób- uzewnętrznić. Zaczęło się od tego, że boli mnie gardło, jestem przeziębiona, a przecież panuje taki siarczysty mróz palący przy oddychaniu w nozdrza... Nic z tego, przeziębienie ledwo widać, więc- żaden powód. Pocięłam więc ostrzej- strata czasu, puste slogany proboszcza na kazaniu, głośne i denerwujące modły wiernych, ścisk i brak ogrzewania- oto prawdziwie sensowne powody! Ale i one nie przekonały mamy, trudno- myślę- korona mi z głowy nie spadnie... Więc niechętnie podniosłam się z łóżka, rutynowe dwadzieścia przysiadów i dziesięć pompek i maszerujemy do łazienki. Poranna toaleta, szybkie narzucenie pierwszych pod ręką ciuchów i na dół, na śniadanie. Schodząc zastanawiałam się jak będzie wyglądał ten dzień, jak wiele zależy od tego co powiem... Bardzo wiele. Okazało się bowiem, że właśnie korona z mojej głupiutkiej główki spadnie jeżeli ze zwykłem przyzwoitości posłucham rodziców i pójdę do tego kościoła. Lenistwo i próżniactwo moje jest nieopisanie olbrzymie., Nauka na błędach to może dobry sposób, ale na pewno nie dla mnie, bo dla mnie jest cholernie nieskuteczny... Bowiem ile to już razy sprzeciwiałam się woli rodziców tylko ze względu na swoje wątpliwe poglądy, za którymi rzeczywiście kryły się tylko gnuśność i bumelanctwo? Setki. Ach, teraz już wyrzucanie sobie tego nie ma sensu. Pamiętaj Czytelniku- najpierw myśl dwukrotnie, albo stokroć zanim coś powiesz (wiem truizm, ale na litość boską to trzeba powtarzać!!!). Jak się domyślacie nie poszłam do kościoła...  No dobra, nie poszłam, teraz co robić? Poskładałam sobie łóżko, czytając 'Wysokie obcasy' pół godziny słuchałam muzy. Pod wpływem tego co przeczytałam postanowiłam zrobić sobie sok z jabłek, pameli i kiwi. I zrobiłam, pomógł mi tata, mama się nie odzywała. Z pełnym dzbankiem pyszniusiego soku, dumą i zadowoleniem (w mieszance z poczuciem winy) w sercu (z powodu niezmarnowania tej godziny przeznaczonej na kościół) przybiegłam do swojego pokoju zrzuciłam pantofle, rzuciłam się na łóżko i znów do czytania. "Czarna księga kobiet" zawierająca opisy wszelkich form dyskryminacji, niesprawiedliwości i przemocy wobec kobiet na świecie (ze względu na płeć, oczywiście). Spis treści i dylemat "Kobiety, Kościół i katolicyzm" Magdaleny Środy czy "Prawa reprodukcyjne w Polsce" Wandy Nowickiej...? (księga < bardzo gruba> uzupełniona jest odrobiną opisów rzeczywistości polskiej wpływającej, bezpośrednio raniącej kobiety jako przedstawicielki swej płci) Padło na to drugie. Lata 50. i liberalizacja ustawy o aborcji, upadek komunizmu i zaostrzenie zakazu przerywania ciąży... nie zdążyłam przeczytać całego z uwagi na to, że kilkanaście minut po rozpoczęciu przyszedł tata pytając co zjem na obiad (jestem wegetarianką, zawsze ze mną problem) odparłam- coś sobie zrobię. Wizyta taty nie trwała długo, ale nie powróciłam po niej do czytania po moją uwagę przykuł syntezator spoczywający na fotelu. Pogram sobie chwilę- pomyślałam i tak też uczyniłam. Póki co nauczyłam się ośmiu pierwszych dźwięków z "Tonari no Totoro"< kto kocha Ghibli? ;D>

Próbuję też komponować, fajnie by było mieć coś swojego  ;] Nie brzdękałam jednak długo. Ponieważ po jakichś dziesięciu minutach, zrezygnowana, że nie mogę odkryć kolejnego klawisza odpowiadającego kolejnemu dźwiękowi Totoro, straciłam chęć do dalszych prób i wróciłam do czytania.
Przypadki kobiet będących w sytuacji gdy mają prawo do aborcji, ale nie potrafią go wyegzekwować (jak wygląda u nas opieka medyczna...?), przypadki totalnej niesprawiedliwości, śmierć na skutek przerwania ciąży w podziemiu aborcyjnym... Czytałam o tym aż do chwili gdy zawołano mnie na obiad. Pyszny łosoś z Biedronki z ketchupem! Moja ulubiona potrawa! Szczególnie gdy jeszcze mam do tego świeży jabłkowy sok! No, po obiedzie powrót do swej 'świątyni dumania, rozmyślań, wniosków, załamań i szczęśliwości'- czyli do pokoju. Ach cóż ja teraz pocznę?! Słowo Wandy przeczytane, brzdękać nie mam najmniejszej ochoty... ! wezmę sobie z dołu masażer do stóp, usiądę, zrelaksuję się, poczytam, pooglądam obrazy z mojej księgi "Europejskiego malarstwa" i posłucham Cyndi Lauper największych hitów 80' lat! ;] Tak też uczyniłam. Obrazem na dzisiaj ulubionym okazało się rokokowe dzieło Francois'a Boucher'a (Francuz)  "Markiza de Pompadour" ( ta z 1759 roku). Czym aż tak ten malunek mnie urzekł? Na pewno nie twarzą markizy bo ta, jest twarzą, jak to określiła autorka mojej książki, lalki porcelanowej. Urzekł mnie za to kolorystyką. Szeroka paleta odcieni zieleni w tle za naszą Madame Pompadour (jej suknia też niczego sobie;p) przez artystę wykorzystana pobudziła moją wyobraźnię, wprowadziła w rozmarzenie (ach a ja jak od much próbowałam ten stan od siebie od tak wielu dni opędzić- twardym realistą w końcu trzeba być!) i wywołała zachwyt uzewnętrzniony jak szeroki uśmiech. Dobra zobacz sam Czytelniku czy jest się czym tak rajcować;p :

Słodka, różowa markiza zielenią wkoło otoczona- cóż za inspirujący widok! ;]
Kurtka na wacie, ależ się rozpisałam! 
A chcę w przyszłości być znana jak autorka krótkich, równie genialnych co te Virginii, próz! Chyba muszę poćwiczyć nad ograniczaniem gdzie tylko się da opisów! A trzeba jeszcze przygotować się na jutrzejszą niechcianą- a jakże najdrożsi!- wyprawę do szkoły...
Dobra, dobra. Przyspieszę. Przeglądanie księgi malarstwa, słuchanie Cyndi, potem znów chwilę pobrzdękałam. I koniec wolności. Włączyłam komputer, od razu poczta, filmweb, gry na rozwój umysłu (podam link w następnym poście, są te gry na serio fantastyczne, zabawa+ rozwijanie mózgu;]). Dalej... co potem robiłam? Trochę polityki- ustawy o związkach partnerskich olane przez sejm, słuszne słowa (w tej sprawie) Tuska... i koniec polityki ;] Następnie, następnie... Następnie znalazłam sobie film, za który Hilary Swank została uhonorowana Oscarem (już wkrótce kolejna gala kochani :]), ale nie ten Eastwooda, ten drugi. O! Właśnie mi się ściągnął! a niemiecki wciąż nieprzepisany... ;/ głupie lekcje, głupia konieczność wstawania na 7.10 do szkoły... i to tylko po to by znów wynudzić się na śmierć i zmartwychwstać dopiero w domu... Ile czasu przeznaczamy na szkołę? Tyle dokładnie pozostajemy umarlakami ;] Cóż za teoria... przyznać muszę, że została wymyślona przed momentem, ale ziarno prawdy w sobie zawiera! Okej, okej naprawdę nadszedł czas. Mam nadzieję na poprawę stosunków z rodzicami, trwanie przy postanowieniu opisywania (wedle rady kochanej Virginii) swych dni tu na tym blogu  (choć niezwykle dużo czasu to zabiera...). W każdym razie na dziś to tyle, jeśli jeszcze coś ciekawego dziś się wydarzy opiszę to jutro. Pozdrawiam.
RADA NA DZIŚ:

sobota, 26 stycznia 2013


 Serwus! :]
Prawdę pisząc nie mam specjalnego powodu, dla którego założyłam bloga. Chodzi głównie- bo wyłącznie- o zabicie czasu, pisanie o sobie, swoich przeżyciach dla samego uporządkowania myśli. W zasadzie sama świadomość robienia czegoś sensownego, 'zajmowania się czymś' jest fantastyczna i budująca. Cóż, więcej powodów nie potrzeba. Przez jakiś czas zapewne będę prowadziła tu swoisty pamiętnik, ale być może z czasem blog ten zmieni się w coś... jakby napisać.. tematycznego? Czegoś co może dotyczyć życia innych i również stanowić ich treść- zainteresowań. Będę zamieszczać recenzje- własnego pióra- książek, filmów i innych artystycznych form przekazu ;] Słowem- mój świat. Wszystko co dotyczy mnie. Mam nadzieję, że sprostam postawionemu sobie zadaniu i stworzę, ze słów i obrazów, ciekawego bloga, ale do tego wciąż daleka droga. ;] Pozdrawiam.