piątek, 18 kwietnia 2014

18.

18 kwietnia, 2014 r. piątek, dzień Chrystusowej śmierci na krzyżu.
Piszę teraz tylko dlatego, że czekam aż ściągnie mi się Brudny Harry z Clintem Eastwoodem z '71. ;] W dużym skrócie bo jestem już totalnie padnięta... po jeździe na deskorolce, jasna rzecz xd
Wstałam ok.7.30, zapaliłam na strychu, wróciłam do łóżka, włączyłam muzykę i przespałam jeszcze trzy godziny. Potem wstałam, ubrałam się, umyłam, wypiłam kawę, zjadłam jajko na miękko i trochę twarożku, dopijając kawę wypaliłam jeszcze jednego, tym razem na balkonie;p Potem dość długo czytałam Brudnego Harryego. Koło 12, albo trochę wcześniej wyszłam pojeździć na desce na ulicę Ogrodową- tam po prostu asfalt jest w miarę płaski i wygodny. Ale mnóstwo przeklętego żwirku... I wyrżnęłam próbując zrobić ostrzejszy zakręt, właśnie przez piach i żwirek... Zdarłam sobie wnętrza dłoni, potłukłam kolana i na brzuchu mam też dwa siniaki, niewielkie... Szła akurat jakaś pani z zakupami, nie śmiała się tylko popatrzyła na mnie jak na psycholkę xd Wkurzyłam się na ten żwirek i wyjechałam na główną, w przeciwną stronę domu, żeby mnie mama nie zobaczyła bo chybaby mi deskę złamała... Klaksony jeżeli zawodziły- a to prawdopodobne- to nie słyszałam ich bo miałam słuchawki w uszach. Ale kurczę ustąpiłam traktorowi ursusa :P Po powrocie szybko przemyłam, tak żeby nikt nie widział, krwawiące rany spirytusem, napiłam się wody, wróciłam do sypialni dalej czytać. Zapaliłam, poczytałam, przyszła mama i kazała mi wyszorować dywan, na 16.30 idziemy do kościoła. Wyobrażacie sobie wspanialsze wieści?... Wyszorowałam ten głupi dywan, bardzo z resztą dokładnie. Zajęło mi to chyba ze dwie godziny... Potem znów zapaliłam, zjadłam trochę żurku, poczytałam jakieś artykuły na necie i już dobiegała 16., a ja musiałam jeszcze umyć włosy, siebie, zrobić makijaż itd... Spóźniłam się do kościoła, ale co z tego. Nawet nie dotrwałam do końca xd nawiałyśmy wcześniej z siostrą i poszłyśmy się przejść obok cmentarza przez dziwny sad. Po powrocie przebrałam się, weszłam na chwilę na neta, ale niedługo bo tata kazał obrać i pokroić w kostkę warzywa na sałatkę. Spoko, może wykonywanie takiej czynności na chwilę przepędzi przygnębiające, ponure myśli. W zamyśleniu (a jednak...) obierałam i kroiłam, z rzadka nawet odpowiadając na czyjekolwiek pytania. Zapragnęłam jeszcze na koniec dnia chociaż chwilkę pojeździć na desce... Zachowywałam się grzecznie, wykonywałam polecenia w nadziei, że pozwolą mi wyjść. I pozwolili. Znów mój zjazd z górki koło banku (gdy jechałam do siostry i koleżanki pod centrum kultury xd) prawie zakończył się glebą... Ale zeskoczyłam szybko z deski na dwie dolne kończyny xd napiłam się trochę piwa żurawinowego z nimi i znów ruszyłam samotnie w trasę. Uwielbiam to. Ale były takie egipskie ciemności... tylko koło banku jeden reflektor, strasznie oślepiający... nic nie widziałam, ale starałam się utrzymać równowagę i świeciłam sobie telefonem. Nie wyrżnęłam po raz kolejny. Potem jeszcze nocny, pachnący, długi spacer na most uroczo oświetlony i Wisła tym samym blaskiem odbijająca tysiące małych wodnych iskierek... to taki romantyczny widok. Wróciłam ulicą na desce. Kilkanaście metrów przed domem zatrzymałam się, wzięłam deskę do ręki i resztę drogi przeszłam z nią pod pachą. W domu napiłam się wody, umyłam jabłko, sypnęłam herbatników małym i pani Mao, posiedziałam jeszcze chwilę z rodzicami i bratem (oglądali 'Oszukaną'- widziałam już to) no i zaczęłam ściąganie i pisanie. Zostało jeszcze 13 minut, akurat zdążę umyć zęby i zmyć makijaż :) Dobranoc :*
 

czwartek, 17 kwietnia 2014

17 kwietnia, zwykły wielki czwartek DESKOROLKI :D 23.23

Czołem 17 kwietnia!
Dzisiaj żadnych filmików, moich zdjęć, czegokolwiek.
Mam dość swojej postaci, swojego wizerunku... na jakiś czas... na jakiś czas pozbywam się wszystkich luster, obiektywów i tego, w czym mogę ujrzeć swoje oblicze. Jestem zmęczona.
Teraz- 21.50 (słuchając Peszek 'Padam') mam zamiar rozpocząć opisywanie, zwyczajne- jak za starych dobrych czasów- swojego dnia. Czwartku, 17 kwietnia, 2014 roku.
Czwartku ostatniej wieczerzy i modlitwy Jezusa w ogrójcu.
Zaczynajmy więc... let's go, let's go, come on little darling...
Obudziłam się wcześnie, a poranne myśli tuż po powrocie na jawę ze świata snów zawsze dotyczą moich nałogów- tego, od czego dzień zaczynam i na czym kończę. Papierosy, kawa, muzyka i ta jeszcze ponura tęsknota za światem 'wspaniałości niewidzialnych duchów', światem idealnym purpurowym. Bez okularów, zmrużonymi oczami spoglądam na klatkę pani Mao... Mała myszka uciekła! Moochie, mój imiennik, biega na wolności! Czyżby mi się przywidziało?! Zakładam szybko okulary, patrzę jeszcze raz... nie widzę go... Ale dla pewności wstaję, podchodzę do stolika.... naprawdę uciekł! O raany- myślę... Zacieram dłonie, nie pójdę po nikogo, moje mysie wnuczęta- moja sprawa, poradzę sobie. Próbuję go złapać. Wymyka się, wieje przede mną, podskakuje jak myszoskoczek, włazi na ręce, zeskakuje... Jest zbyt energiczny, a ja zbyt zaspana i totalnie nieruchliwa... Ponawiam próby. Moochie wskakuje do przykrywki pudełka po butach, nie da się złapać... W pewnej chwili zniknął mi, zaczynam się denerwować, schował się za różowym misiem... Ulga! W końcu wlazł do pudełka po karmie, zatkałam wszystkie wyjścia, górą wrzuciłam go (ale bardzo delikatnie) do klatki, zamknęłam ją i zaczęłam szybko z tektury wycinać długie prostokąty i zatykać każdą szczelinę klatki. Położyłam się zła do łóżka, posłuchałam chwilę radia, uchyliłam okno i leżałam tak bez ruchu jakiś czas. Potem wstałam, poszłam do łazienki, była mama, opowiedziałam jej o przygodzie z Moochiem, zaczęła panikować i kazała mi przynieść jakieś wielkie pudło żeby włożyć całą klatkę do niego. Nie miałam sił jeszcze się ubierać, schodzić do sutereny i szukać żadnych pudeł. Powiedziałam jej to i poszła sama zdenerwowana. Przyniosła wielkie pudło, wsadziłam w nie klatkę i, żeby moja najwspanialsza mysia rodzinka miała odpowiednie światło i temperaturę, postawiłam je prze drzwiach balkonowych w pierwszym pokoju. Dodatkowo pozbyłam się z sypialni mysiego zapachu. Wróciłam do łóżka i czekałam aż mama zejdzie na dół żeby móc wejść na strych i zapalić. Nie doczekałam się. Jakby mnie podejrzewała :( Zarzuciłam na siebie szlafrok i sama zeszłam na dół z fajką i zapalniczką w majtkach... Przywitałam rodzeństwo sporządzające wywar kawowy. I sobie zrobiłam ultramocną kawę. Żeby mi tak kiedyś koreański znarkotyzowany hipster w jakiejś norze przyniósł na tacy kawę i papierosa do łóżka ;) Byłoby miło. Brat woła mamę na kawę- bardzo dobrze... nareszcie będę sama na górze xd No i odstawiłam rupiecie blokujące przejście na strych tak cicho jak potrafiłam, weszła na schodki, poczochrana, zaspana z kawę w jednej i papierosem w drugiej dłoni. Znakomicie. Wygląda na to, że przez najbliższe kilkanaście minut nikt nie będzie mi przeszkadzał. Oparłam się o ścianę, zapaliłam światło, podpaliłam tytoń, pociągnęłam wielki łyk kawy i włączyłam na telefonie cichutki muzykę. Super... zmarnowało mnie to jeszcze bardziej, kawa zamiast pobudzić sprawiła, że stałam się jeszcze bardziej znużona i ospała. Powoli zeszłam trzęsąc dłońmi i o mało nie wylewają reszty kawy (której z resztą kilka kropel zostało jeszcze do tej pory..), poustawiałam wszystko tak jak było, spryskałam pokój odświeżaczem, włączyłam wieżę z płytą Evanescence, położyłam się i słuchałam... wysłuchałam bardzo głośno prawie całej do czasu kiedy przyszła mama, kazała ściszyć (no dzisiaj w sumie to jeszcze trzeba się radować, bo Chrystus wciąż żyje), zajrzała do myszek i powiedziała, że idą wszyscy do miasta, na targ, na jakieś badania, do biadronki itd... Kawa chyba w końcu zaczęła działać, poprawił mi się humor, wstałam, orzekłam, że chcę iść z nimi, umyłam twarz, zęby, ale makijażem moim zajęła się siostrzyczka bo wciąż ręce mi się trzęsły XD Przyszła babcia, przywitałam się z nią, z tatą i musiałam coś zjeść. Znowu kazali mi jeść. Zjadłam dwie kromki wazy z keczupem, włożyłam opaski na czoło, spryskałam się nową perfumą i znów mi zaczęło odbijać... Coś takiego jak na filmiku w ostatnim poście zamieszczonym tylko raczej mniej ostrego... Ja też mam jakieś hamulce w końcu :P Wyszłam na podwórko, trochę chłodno mimo słońca, wieje... Trudno, nie przebieram się. Poszliśmy najpierw do biedronki, tak daleko... bolą mnie nogi... Ale ze mnie smutas i ponurak XD Ale nie narzekałam im, narzekam sobie na blogu bo po to go mam ;] Tam nie kupiłam sobie nic. Ach, zapomniałam, że po drodze przeszliśmy przez targ! Chciałam kupić sobie trampki, ale brat jęczał, że nie ma czasu, a mi niespecjalnie chciało się mierzyć i wybierać, więc odpuściłam. Doskonale. W biedronce była masa ludzi, klasycznie w ostatnim przedświątecznym czasie. Nudy, żadnych świeczek zapachowych ani lukrecji. Tylko czekoladowe zające, baranki, jajeczka, stroiki, koszyczki... Ale to już nie będą takie święta jakimi były poprzednie. Wiele czynników na to wskazuje. Moja kondycja psychiczna i fizyczna, myśli, które jak rwąca rzeka wciąż zalewają moją głowę, cierpienie pewnej swoistej pojedynczości i beznadziejny fakt, że tegoroczne święta spędzimy u nas w Annopolu, nie u babuni na wsi. Brak przystojnych Turków, orkiestry, tej niesłychanej specyfiki wiejskiego chyba 600-letniego kościółka ze strzechy... Przerzedzone grono bliskich, bez siostry, jej męża, bez cioci, wujka i Karoli z Rzeszowa... Pustawo. Ale... na litość wszystkich bogów... przecież to bez znaczenia, dla mnie... Wszystko jakoś topnieje, kruszeje. Jakbym trochę metaforycznie obieraczką do kartofli zdzierała z siebie skórę i dobre uczucia i jakieś zasady, wartości. To się rozpuściło... Zastanawiam się dlaczego jestem teraz tak nad wyraz, do diabła, wylewna. Nie znoszę ludzi, którzy nie mają tajemnic, bo wszystko dzielą z kimś innym... Może nie tyle nie znoszę, co nie rozumiem. A ja za dużo już z siebie wywaliłam, nieodwracalnie, to najgorsze...
Z biedronki przeszłam sama do 'centrum' miasteczka, usiadłam na ławce na rynku, zamknęłam oczy i czekałam na resztę, aż mama do nas dołączy, brat i siostra. Potem miałyśmy z mamą pójść do kosmetycznego bo potrzebowałam pędzelka do pudru. Poszłyśmy. Po drodze zobaczyłam reklamę cyrku! Magiczne parasolki! :D ale dowiedziałam się później od koleżanki, że już był :( ominęła mnie ta fantastyczna frajda... Przy okazji w kosmetycznym kupiłam też mgiełkę do włosów ułatwiającą rozczesywanie, krem do rąk, mydełko AA XD I na chwilę postanowiłam stać się życzliwą. Życzyłam wszystkim wesołych świąt, uśmiechałam się. Urocze dziecko z plastusiowymi uszami i kolorową opaską na czole. Ileż my potrafimy przywdziewać masek... a pod każdą i tak kryję się nasza prawdziwa tożsamość i właściwie w każdej jesteśmy sobą. No jasne. Jeszcze w drodze powrotnej zadzwoniła do mamy siostra (która wcześniej wróciła z bratem) i powiedziała żebyśmy jej jeszcze kupiły płytę CD. Musiałam biec do kiosku. Mama dała 20zł, pobiegłam z tym co sił w nogach, kupiłam płytkę i czarnego balonika za 25 groszy przy okazji :) Życzyłam pani wesołych świąt i wróciłam do mamy, która jeszcze (no rany...) chciała wstąpić do sklepu na rogu z różnościami, gdzie czasem zamawia torebki i chusty. Tam są też świeczki zapachowe, kadzidła i olejki!! Ale już od dłuższego czasu nie powiększam swojej kolekcji świeczek, nie mam funduszy. Mama kupiła sobie śliczną jedwabno satynową chustę i w końcu wróciłyśmy do domu. Szybko się umyłam, przebrałam, znów spryskałam wszystkim po kolei, wywietrzyłam pokój, włączyłam na chwilę komputer. Potem wyszłam z domu znów... na długi spacer w towarzystwie Kapelusznika ;] Wśród cudownie pachnących kwitnących kwiatów śliwek, oblani słonecznym czystym blaskiem tańczyliśmy sobie i chodziliśmy... Papierosa też sobie zapaliłam i podrapałam kolano przechodząc do niego przez siatkę, ale to nieistotne. Gdy wróciłam wszyscy byli na mnie źli, że znowu na długo znikam. Żartowałam. Nikt nie zwrócił uwagi na moją niekrótką nieobecność. Bardzo dobrze, odpowiada mi to :) Wyszorowałam dłonie i zabrałam się za rogaliki nadziewane nutellą, babuniowymi powidłami, marmoladą różaną i cytrynową :] Stałam tak, wałkowałam, gniotłam, rolowałam, nadziewałam i spoglądałam przez okno na chmurki i błękitne przestrzenie aniołków ;] Wcześniej też zjadłam trochę warzyw gotowanych, pyszne brokuły, marchewka, papryka, kukurydza... wiosenne żarcie. Potem poszłam czytać Brudnego Harryego. Ogarnęłam swój pokój, pościerałam trochę kurze, zapaliłam na strychu i poszłam do łazienki popatrzeć na siebie w lustrze... Przemyłam twarz, wróciłam do sypialni i do książki. Ale nie miałam już ochoty czytać. Zadzwoniłam do Borysa, umówiłyśmy się na wyjście i spotkanie jak najszybciej. Zgrałam jakiś filmik na pena, przebrałam się i poszłam. Z sutereny, tak żeby mama nie widziała, zabrałam szybko deskę ;D tak dawno nie jeździłam! i tak bardzo chciałam jak najszybciej to znów zrobić! Więc wzięłam ją, wyszłam z domu... tata kosi trawnik... ale nic nie powiedział... tylko mnie pożegnał i nakazał niedługo wrócić. Spoko, nawet wysiliłam się i uśmiechnęłam. Spotkałyśmy się pod kościołem, przywitałyśmy i szybko pod ośrodek zdrowia, aptekę, przedszkole, tam jest taki równiutki asfalt! :D myślałam, że już zupełnie zapomniałam jak się jeździ, ale tak zupełnie nie ;] ollie zapomniałam jak się robi, prawie się wygrzmociłam próbując skakać, ale jeździć jeżdżę- i to najważniejsze! Ach! To było takie nieziemskie! cudownie... wieje, czuję prędkość, w rytm muzyki poruszam lewą nogą, wyprzedzam zdecydowanie Borysa i jej piesia, kierowcy niecierpliwie wciskają w klaksony... a ja sobie jadę nie zwracając uwagi na nic ani na nikogo... W końcu ją zgubiłam... pomyślałam, że poszła już do bloku, ale nie, razem poszłyśmy do niej, pogadałyśmy (nieważne o czym xd), pooglądałyśmy jakieś smutne i śmieszne filmiki na necie, pożałowałam, że nie wzięłam kamery bo mogłyśmy nagrać jakiś zajebisty filmik .. :< I znów w trasę... ^^ w trasę... nocą... a nade mną niebo pokryte kropkami gwiazd... Wzięła jeszcze psa i odprowadziła mnie pod szkołę. Zaszłyśmy jeszcze na nowo zrobione boiska bo byłam ciekawa jak będzie się jeździło po takiej miękkiej powierzchni na bieżni. I tam jeszcze pojeździłam, choć tata dzwonił i kazał natychmiast wracać xd I jak już się pożegnałyśmy, mogłam włożyć słuchawki do uszu i znów jechać w rytm muzyki... przez ulicę w świetle lamp!
Planuję teraz uzbierać kasę i kupić sobie (tuż po kupnie tego głupiego dysku przenośnego... :() super odlotowy kask XD ochraniaczy kupować nie będę, na kolanach, nadgarstkach i łokciach wcale mi nie zależy... w sumie na głowie też, ale wymóg jest, no i rodzice bez tego podstawowego zabezpieczenia nie pozwolą... Jeździć, jeździć! :D Ja chcę jeździć... A jutro (ponieważ WIELKI PIĄTEK.... -.-) na bank nie pozwolą mi wyjść... kiepsko, ale jakoś to zniosę. W końcu do dzisiaj nie jeździłam od samych wakacji! Po powrocie włączyłam jeszcze kompa, nasypałam karmy pani Mao i jej dzieciakom (ponieważ oprócz tego, że biegają na kołowrotku, także same piją i jedzą, nie ciągną już mleka ;p) no i zaczęłam pisać. Pójdę teraz po jabłko, umyję się, przebiorę w piżamę, wlezę pod kołdrę i poczytam chwilę Harryego. Brat nie chce oglądać żadnego horroru, mnie samej niekoniecznie się chce... Jutro na stówę coś obejrzę, czuję, że będę grozy potrzebować, mocnego azjatyckiego horroru, najlepiej gore XD Dużo krwi, dużo napięcia, dużo złych emocji. Jak ten egzotyczny narkotyk w melinie jaką jest moja świątynia dumania i pawilon jaśminu- sypialnia XD
Doobra, kończę.... Spać mi się chce ;)
Na pożegnanie czarny humor z neta, akurat przedświątecznie ;]
Co to jest?
2 deski i 3 gwoździe..?
zestaw wypoczynkowy Jezus! XDD 
Dobranoc i... spokojnych świąt :) [mimo wszystko....]
 

środa, 16 kwietnia 2014

16... kwietnia


Konbanwa dranie. 16,iv,2014
Dzisiaj w szkole byłam! Wyłącznie po to aby poczęstować ziomków chipsami kokosowymi, dać koleżance owoce w czekoladzie hand made, przegrać innej filmik z kauflandu, pownerwiać pana od matmy, zapłacić na wycieczkę, złożyć z przyzwoitości (nie wiem co to jest, ja tylko udaję, nie czepiać się) życzenia wszystkim... Potem byłam na fazie po zażyciu pewnego specjalnego egzotycznego narkotyku działającego obłąkańczo na zmysły. Ja jestem demonicznym Chińczykiem, Fu Manchu, ludzkim wrakiem w potrzebie, kreaturą, mną rządzi księżyc. "Pani jest martwa i nawet pani o tym nie wie" (cholernie brudny Harry xd).
Oto jest owoc... Trochę się powtarzam, jestem niesłychanie nudna, nieprawdaż? XD
To jest owoc, ale poważnie nadgryziony... Trzeba było część ocenzurować ;d

wtorek, 15 kwietnia 2014

Christine...Cyndi

15,iv,2014!
Czołem zasrańcy! XD
Tak jest! Wylizuję się powoli, ale proces cudownie postępuje! Co za zgniła godzina nadeszła! 14.37! Ani się Chrystus jeszcze nie narodził, ani nie zawisnął na krzyżu... Nigdy nie wiadomo co ze sobą zrobić o tak nieprzystępnej, pośredniej godzinie... Prawda? Jasne, że prawda.
Wczoraj zaświtał mi w głowie, dosyć gwałtownie, ale w sumie od dwóch dni wszystko na to wskazywało, fantastyczny pomysł. Zostało mi może 100 stron Christine, noc jest długa i do tego wyjątkowo jasna (ty dziwko... księżycu mój sprośny), a ja mam szansę ubłagać brata by podał mi hasło na chomikuj... żeby ściągnąć ekranizację tej opowieści o przeklętym plymouthcie fury! I udało się. Nie myłam się rzecz jasna, wyczyściłam twarz nowym żelem z Yves Rocher, wyszczotkowałam zęby, ściągnęłam film, opłukałam wodą jabłko, wlazłam pod kołdrę i rozpoczęłam czytanie... Niedługo minęło zadzwoniła koleżanka, nie chcę jej się iść jutro do szkoły, żebyśmy razem poszły na waksy, ble ble... Później odwołała, a ja czytałam dalej. Przyszła mama (ileż razy można...), kazała wyłączyć światło no i zrobiłam tak na chwilę. Pooglądałam sobie przez świeżo wymyte okno pana nocy i mojego opiekuna, zebrało mi się na płacz, popłakałam, posłuchałam muzyki napędzającej wyobraźnię do obrazów typu 'gnamy wzdłuż stanowych... wokół płaski teren, zachód Ameryki... powiedzmy północny zachód, może Thelma i Louise?; kabriolet, wiatr rozwiewa włosy, cieplutki wiatr jak dopiero co wyjęte z pieca bułeczki, raz na dziesięć sekund ciągniemy z puszki po ogromnym łyku chłodnego piwa, doskonale ususzony tytoń płonie, pływa w płucach'. Coś w tym stylu. I jest też samotna stacja benzynowa z jakimiś wychodkami i sklepem pokrytym pordzewiałą blachą. Niebo czyściutkie jak łza. Ok, starczy.
Włączyłam znowu lampkę i czytam. Laptop się ładuje, podziała na baterie trzy godziny. Zasnęłam. Zostało może 20 stron. Obudziłam się o 2.23, lampka zapalona, gaszę ją już mając pewność, że do budy nie wstanę... ani nie obejrzę filmu. Choć pomyślałam, że w sumie trwa on niecałe 2h, więc ostatecznie zdążyć by mi się udało. Ale nic z tego, zasnęłam.
Dziś rano skończyłam czytać Christine, poleżałam w łóżku smarkając i rozrzucając po pokoju zwinięte w kulki chusteczki, słuchając muzyki i niewiele myśląc. Nie pamiętam o której wstałam. Pewnie koło 9. Ubrałam się w koszulę z lumpeksu (środa, 19 marca), rozdarte na kolanach dżinsy, umyłam zęby itd., zaparzyłam kawę, posmarowałam dwie kromki wazy białym serkiem potem oblałam je obficie pikantnym ketchupem (mniam ^^), zrobiłam kawę, pobiegłam na górę, włączyłam kompa, zostawiłam śniadanie na biurku i poszłam na strych z kawą zapalić. Dobrze. Stabilność jest. Wróciłam do pokoju, sypnęłam pani Mao sera i suchej karmy, obejrzałam kilka zrobionych przez siebie filmików i włączyłam Christine... 6/10 i, niestety, ostro naciągane. Nie był straszny, żadnego trupa Lebaya, niewiele krwi i ciał zmiażdżonych na miazgę :( trochę byłam zawiedziona... i znudzona, dlatego robiłam dziesiątki przechwytów i myślałam o ślicznym Japończyku xd no i jest owoc tych dwóch godzin seansu- filmik z muzyką z filmu ;> Od tamtej pory wypaliłam jeszcze jednego szluga, posłuchałam muzy, podokuczałam rodzicom i znów tu jestem. Wypalona, bez weny... Na Boga!
Wciąż myślę o Cyndi! Kiedy będą mogła zacząć nią jeździć?! Niech będzie, że to na cześć Cyndi Lauper XD za pięć lat będę wyglądała jak ona...
No dobrze, spływam xd
Prawdopodobnie zacznę dziś czytać 'Brudnego Harryego' ;D może obejrzę jakiś horror... Tak tak! Trzeba się porządnie sfazować i napruć przed świętami! Może nawet pójdę do spowiedzi i przykładowo nazmyślam o jakichś fantastycznych grzechach, które popełniłam tylko symbolicznie! Torturuję człowieka niezwykle brutalnie! Siebie samą drogi kapłanie! Zamordowałam wiele istot żywych wspanialszych od ludzi... muszki owocówki, mrówki, robaczki świętojańskie, nietoperze, kałamarnice! I kpię sobie z twojej koloratki ubabranej nieczystościami umysłu! hehe, to jest dobre! Tak mi się wydaję... jestem prawie pewna... ta postać pod kapliczką na rozdrożu... Bozia... to ja! we własnej osobie!  
"NAPRZÓD, CHOĆBY NA CZWORAKACH, ZGADZA SIĘ?" :)
no dobrze moi najdrożsi parafianie, abstrakcje czy tam zasrańcy... żegnam się, kto wie? może na wieki XD
Prawda jest taka, że ostatnio wlepiona mi dwa mierne... to wręcz prosi się o pomstę do nieba! MNIE?! Kolejnemu wcieleniu Madame Mao?! Moochiemu głupkowatemu, ale jakże przebiegłemu?! Mnie, która to pragnie z całej swej mocy odnaleźć swoją własną Christine, plymoutha, thunderbirda, lincolna, cadillaca, corsę... cokolwiek... JA JESTEM MACIERZĄ WSZECHŚWIATA NĘDZNICY ;) klękajcie i nawracajcie się! Serwus, papa, do usłyszenia, au revoir... ahoj... sayonara xxxxx

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Straszliwe nudy w dniach czarownic i coś jeszcze....

Tak moi drodzy, rocznica samobójczej śmierci Virginii Woolf była w marcu, a ja do jej Dziennika nie zaglądałam od niepamiętnych czasów. Ostatnio w ogóle coś się cofam w rozwoju. Tak myślę. Zaczęły się u nas rekolekcje, leżę od rana w łóżku, czytam 'Christine' King'a z małymi przerwami na papierosa na strychu. Cudownie, wyśmienicie spędzam czas. Weekend spędziłam w stolicy, dla tak zwanego, posłania umysłu w stan tymczasowego spoczynku, ucieczki po prostu. Nie wiem czy to stamtąd przywiozłam czy tylko tam się nasiliło moje przeziębienie... z nosa cieknie mi strumieniami, czuję nieustępujący od czwartku statystowania (no właśnie! trochę się działo!), ból w klatce piersiowej, karku, szyi i plecach. No tym razem niezbyt klasycznie. Poza tym totalnie nie mam apetytu od tego 'umownego' początku wiosny. Najpierw były dni samej wody, potem doszła mocna kawa, wymioty, jakieś rybne paluszki surimi (tak bardzo cieszące się popularnością w mojej klasie...), pomidorki cherry, sucha wasa xd i w ostateczności hallsy z cukierkami lukrecjowymi. Na Jowisza, w końcu jestem współdziedzicem męki i chwały Pana Jezusa! Nie żartuję! Dlatego właśnie pokutuję pustym, smutnym, skurczonym żołądkiem, katuję się myślami o śmierci, wkręcam na maksa w towarzystwo widma Christine i rozkładających się starych oficerów... Och, przecież to nic wielkiego! Nic specjalnego, wartego uwagi... Christine... a raczej Cyndi (moja corsa.. mój los, przeznaczenie ble ble) opętała mnie, tak jak plymouth fury opętał Arniego. To majestatyczne uczucie! Wywyższa mnie i dzięki niemu czuję się bliższa 'wspaniałości świata niewidzialnych duchów'. Przerażających, brutalnych gwałcicieli (no tak, mistrz wśród gwałcicieli- życie...), zjaw, bóstw, opiekunów i opiekunek, nimf być może też.
Ale tak wciąż pamiętam o tej purpurze z kościoła... Głębokiej, wyrazistej, czystej jak łza, królewskiej purpurze... I złocie, najjaśniejszym, najcenniejszym, błyszczącym jak spływający prosto z plastra miód... Postaci z jakimiś palmami, księża z nieczystymi sumieniami ('twardy kutas nie ma sumienia'... XD), posadzka, 'wielbijmy boga bo lud swój wyzwolił', to dziwne.... to bez znaczenia. Bez znaczenia wobec tego, że chcę, CHCĘ... PRAGNĘ, rzucić, czy raczej najdelikatniej jak potrafię ułożyć tę Purpurę bogini mroku, KOMUŚ do stóp. Wynieść jak jasna cholera na ołtarze. I podarować wszystko i wszystkiego sobie odmówić. I ja naprawdę wobec tej mglistości szczelnie zawoalowanych uczuć mam teraz jakąś wyjątkową żądzę poddania się pewnemu Bogu. Bogu... Ale nie zarośniętemu brutalowi Minnie Marsh (tak, Virginio), ale zarośniętemu, potężnemu, wszechmogącemu, dla mnie TYLKO DLA MNIE, litościwemu i łagodnemu, opiekuńczemu Bogu. Jak Ojciec, Władca i Kochanek. "Ufnie przylgnąć do Boga jako Grzesznica", zagubiona, biedna, nieporadna owieczka... 
Ale też wciąż pamiętam resztę wczorajszej niedzieli... Złote tarasy, Saską Kępę. Nowy Świat... W każde miejsce chcę cię bogini zabrać. Pokazać. "Chcę byś mogła mój poznać świat... w nim jest piękniej niż w twoim śnie... czuję w sercu dziwnym ból... gdzieś tam.. na dnie"
To oczywiste, że w złotych czułam nieznośne przygnębienie. Tyle sprawunków do kupienia, kosmetyki... tak rozkosznie pachnące... ubranie, doskonale dopasowane XD (do wszystkich diabłów... deszcz pada... słyszę jak agresywnie zasraniec uderza o parapet 'zasrańcy'.... Christine... 'zasrańcy'...), lukrecja, słodycze z kuchni świata, biżuteria, pierdółki z empiku... mam ochotę spiąć dupę, zarobić mnóstwo kasy, kupić wszystko (kurczę mać, nie odżałuję tej sukienki z Lewisa za 400zl :( ) co chcę i złożyć to w Ofierze! Ciasteczka, babeczki, żelki, bransoletki, perfumy, notesy, obrazy, świeczki zapachowe, myszki, posążki małego Buddy (objawił mi się, kurcze, na francuskim xd), zapinane bluzy z kapturem... Moje potrzeby są teraz takie wielkie! Rzecz jasna, kupuję zdrapki, ale nic... nie mam trzech symboli, mam dwa, psia mać... Znowu krew spływa mi po wargach. Ściemniało strasznie za oknem. Zbliża się burza... burza nadeszła... To wina Christine... to ona mnie tak ponuro nastroiła. Wciąż jeszcze widzę w lustrze człowieka tonącego, ale ile czasu jeszcze minie... ile czasu zanim ujrzę w zwierciadełku już topielca?! Tydzień, dwa?! może do maja wytrzymam... w końcu na maj szykuje się trochę fajnych aktywności, tuż na początku i na końcu... XD nic z tego, tak sądzę, nici... mokre, zdeptane nitki. bez igły. Wiecie co bezkształtne abstrakcyjne istoty, do których się zwracam? Nie chcę mi się już uderzać w klawiaturę. Zaraz zmontuję jakiś krótki filmik z ostatnich dni, dam coś ze statystowania i będzie git. Czego nam więcej trzeba? Dwa zaspokojone zmysły za jednym porządnym zamachem ("chwyć mnie za włosy, oprzyj o ścianę..."). Dobra, a więc zaczynamy...
Ech... Deszcz przestał padać. Wcisnęłam w siebie jakimś cudem trochę warzyw gotowanych. Mam ochotę je wyrzygać, ale opanuję się. Już czuję, że to się zbliża. Zbliża się płacz. Jeszcze kilka chwil, a z moich oczu popłyną strumienie łez. Głowa gwałtownie opadnie mi na poduszkę, ale nie umrę. Życie nie jest tak łaskawe by po prostu sobie odejść kiedy jego właściciel tego pragnie, o nie! Obejrzyjcie sobie Abstrakcje to co tu zamieściłam jeśli chcesz. Ale pamiętajcie, że to wszystko kłamstwo. Wydaję się być szczęśliwa, prawda? Na tych zdjęciach. Zdjęcia, filmy... oszukują. To pozory, ale nieważne! Wrócę do Christine, na zewnątrz się przejaśnia, nadzieja, jak mówią, matką głupich. No cóż... jestem głupia.
"WIESZ JAK SMAKUJE CZAS? JAK METAL. NIE CHCESZ ODDYCHAĆ BO Z KAŻDYM ODDECHEM WIĘCEJ TEGO DOSTAJE SIĘ DO CIEBIE. CHCĘ UMRZEĆ, ALE ZBYT SIĘ BOJĘ ABY TO ZROBIĆ. I STAŁAM SIĘ NICOŚCIĄ. PO PROSTU ZAMIENIŁAM SIĘ W PYŁ..." (Puls)
XDD Narka Abstrakcje