piątek, 20 września 2013

learn to love again

14 września, 2013r.
Moje myśli przez cały ostatni tydzień były bardzo romantyczne i odkrywcze. Mało jestem doświadczone, więc te moje osądy są pewnie naiwne, ale nikt nie zabroni mi się nimi karmić i sycić. Każdemu z nas ktoś kiedyś powiedział idąc z nami wzdłuż szarego chodnika, gdy szliśmy ze spuszczoną głową, aby zawsze pamiętać o dumnym kroczeniu i brodę unosić w niebiosa. Ale jak- do diaska- popatrując boleśnie w chmury mamy odnaleźć szczęśliwie skarb jakim może być moneta o dowolnym nominale, bądź nawet banknot...? To nie jest tak, że tylko w błękicie znaleźć można spełnienie, w burości też. Lecz chyba trzeba być obdarowanym wyjątkowo przez gwiazdy. No, taki mały symbol na sobotę ;] 
Ludzie patrzą na siebie albo z nędzną obojętnością, albo tak jakbyśmy mieli wstydzić się własnego istnienia. Radośni dostrzegają ład i urok w każdym, ale ich na razie pomijam. 
Powinnam napić się kwasu, by potem smakować ze słodyczą, przymknąć powieki by wyraźnie ujrzeć, zaszyć usta by słowa stały się znaczące, przytulić do skunksa by poczuć woń świeżości, przebić uszy nagrzanym żelazem by usłyszeć krzyki. To takie pospolite. Prawdziwe, ale powtórzone po raz setny.
20 wrzesień, 2013r.
Od dawna już zapragnęłam wolności mych wypowiedzi od banalnych stwierdzeń o 'braku czasu', ale tak jest najłatwiej powiedzieć, czasem można sobie pozwolić na upraszczanie swojego życia. Według mistrza OSHO nasze pragnienie niezwykłości jest nudne i zwyczajne. No cóż KAŻDY z nas pragnie wyjątkowości- to nas łączy, to nasze wspólne dążenie, dlatego takie niespecjalne. Wspaniali ludzie i radujący się swym życiem to podobno ci, którzy dążą do zwyczajności. Wtedy swoją piękną zwykłością wyróżniają się w tłumie...
Trzy tygodnie licealne przyniosły mi niezadowolenie i przywiały dawno ukryte powiewy zgubienia, zagubienia. Muszę się znów definiować, od początku, jakby dano mi następną szansę pomijając moje wszelkie poprzednie pomyłki i zwycięstwa. 
Budzę się rano, o 5.30, czuję ogromną niechęć, nie chcę wstawać, potrzebuję ciepła mojej kołdry, bezpieczeństwa i spokoju, niczego więcej nie chcę. Ale tli się ta racjonalna świadomość posiadania jakiegoś obowiązku, jak mus to mus, dla rzekomych celów wyższych. Więc wstaję, nogi drgają, nie są gotowe na szybkie przebieranie i przemierzanie następnych tysięcy kroków. Powieki zlepione akceptują tylko ciemność. Całe ciało przenika paskudny chłód, nic nie pasuje, wszystko się wierci. Jaka jest różnica między dawnymi wspomnieniami a całkiem jeszcze świeżymi? Wakacje, lipiec gorący i brak zadań, brak narzuceń i wymagań i poprzedni tydzień kiedy piłam bezmyślnie alkohol w podziemiach wilgotnych, ostrych i zimnych. Nie podobałam się sobie, nieszczególnie też pragnęłam znów tę wszelką uciążliwą rzecz wyciągać na wierzch siebie, oglądać ją, próbować schować, ponosić klęskę i uznawać wszystko za niegodny mojej osoby banał. Moglibyśmy przecież porozglądać się do tyłu, przebierać w nędznych obrazach siebie i płakać nie mogąc niczego wyraźnego dostrzec. Pisać, pisać. No cóż, nawet gdy taki twór literacki nie przedstawia zbyt wysokiego poziomu zawsze jest dobrym treningiem i porządkuje umysł. To bardzo oczywiste, że mój umysł jest jednym wielkim śmietniskiem, gówno mnie obchodzi segregacja, wskutek czego rozrzucam każdy tlący się pet w różne strony i chcę właściwie opanować swoją samoprzemocą świat. Tak, właśnie tego chcę. To dziwne, próbuję zaprzeczać wciąż swojej jednoznacznej naturze, mimo tak ogromnej do siebie miłości, mimo tych ciężarów egoizmu i narcyzmu- nie lubię przymiotów, które wpisane są we mnie. Chciałabym tak bardzo znać tajemnicę tych magicznych fraz, zrozumiałych i trafiających w sedno doskonale. Tymczasem jedyne co wystukują moje palce na klawiaturze to potok bełkotliwy i męczący.
Wstaję, idę do łazienki, odnoszę wrażenie skrajnie wyolbrzymione, że przemarzam. Na zewnątrz lodowaty kapuśniak pokrywa niepewne powierzchnie, mroźny wiatr piszczy jakby był agresywnie i brutalnie zjadany przez ohydne istoty. Szykuję się, staram się zbyt wiele nie myśleć, jem śniadanie, piję kawę, żegnam się i wychodzę. Pierwszy silny podmuch prawie pozbawia mnie równowagi, ale nie poddaję się, po prostu jakiś samoobronny mechanizm się włącza, automatycznie wykonuje za mnie te wszystkie drobne, ale jakże trudne, działania. Działania jak wstanie z łóżka, przejście na przystanek, zajęcie miejsca w busie, szybki marsz do szkoły i szukanie klasy. Chcę zawsze skupiać się wyłącznie na sobie, nie wiem czy to słuszne, ale naprawdę potrzebuję wiele do szczęścia. 
Wczoraj pierwszy raz zapaliłam z koleżankami, poza terenem szkoły rzecz jasna, ale to bez znaczenia gdzie. Cieszyłam się, że może dzięki temu się im w jakiś sposób przypodobam. Potem były nudnawe zajęcia w bibliotece, pozdrowienia i czekanie na przystanku. Rozmawiałam z jedną koleżanką, ale ona prędko odjechała swoim busem. Nerwowo, ale z pospolitym podnieceniem, krążyłam w tę i z powrotem przed przystankiem czując suchość swojej skóry i bawiąc się pięknym morskim pierścionkiem. Mój bus podjechał, szybko zajęłam dobre miejsce przy oknie, założyłam słuchawki i uaktywniłam ten próżny stan melancholii. Kilka minut po starcie zorientowałam się, że nie ma na moim palcu pierścionka. Cennego, bardzo cennego, dostałam go od mamy nad morzem. Ogarnęła mnie fala żalu, gniewu i rozpaczy. Mimo to moje samopoczucie było wyjątkowo stabilne i przyjazne. Wyklęłam swój idiotyzm dopiero w domu, paląc papierosy na strychu. Chryste, czemu moja karma jest tak dla mnie okrutna? Moje ręce nie przyjmują ciężaru jakości mojego istnienia, odrzucają je, ignorują moje wołania. W domu wszystko płynie swoim rutynowym, gorzkim trybem. W ostatnią sobotę przyjechał mój brat. Graliśmy więc w badmingtona, kupowaliśmy zdrapki, oglądaliśmy horrory. W niedzielę 'Schody życzeń', wczoraj 'Widmo'. 
Dzisiejszego poranka wszystko odbywało się jak zwykle. Schowałam papierosa do plecaka razem z zapalniczką, wrzuciłam książki, ubrałam się, zjadłam coś i ruszyłam. Na przystanku przywitałam się ze znajomymi z gimnazjum i koleżanką z trzeciej liceum, która też 'interesuje się Japonią'. Uczyłam się po drodze geografii, francuskiego i liznęłam nędznie fizykę. Prawdę pisząc większość czasu i tak poświęciłam słuchaniu muzyki. Szłam do szkoły z koleżanką Dianą, rozmawiałyśmy, obiecałam, że pożyczę jej jakieś pozycje literackie i w szatni rozstałyśmy się. Znów miałam problemy z szafką, ale naprawiłam to. Po drodze z podziemi na drugie piętro spotkałam koleżankę z klasy, imienniczkę, powymieniałyśmy kilka słów i razem spóźnione wtargnęłyśmy do klasy. Fizyka i pani pyta. Wspaniale! Ale dzięki bogom jedna z koleżanek zgłosiła się, odpowiedziała na wszystkie pytania pięknie i dostała 5. A także uratowała mi dupę. Trzy lekcje przepłynęły spokojnie potem... znów chciałam iść zapalić. Dołączyłam do grupy koleżanek, ale dopiero poza obrębem szkoły zorientowałam się, że złamał mi się papieros w plecaku! Świetnie! Jedna z dziewczyn dokładnie mi go skręciła i kazała trzymać w miejscu przerwania papieru. Wszystko było dobrze, one gadały, ja sobie pociągałam do czasu... gdy przyszedł pracownik straży miejskiej! Z początku nie zdawałam sobie sprawy, że z tego może wyniknąć coś poważnego, ale owszem, może. Złapał tę, która skręcała mi tą fajkę... Pokłóciła się z nim (rzecz jasna, po drodze gdzieś wyrzuciła peta), zdawało się, że sprawa nabiera ostrego obrotu, ale jakoś jej się udało. Razem wróciłyśmy do szkoły, lekcja- przedsiębiorczość. Ja swojego peta, nie chcąc marnować ostatków tytoniu się w nim znajdujących, schowałam do plecaka. Cała ja i mój plecak potem strasznie śmierdzieliśmy, ale nikt nie zwrócił uwagi... Na ładnie, nawet miesiąc nie minął, a ja już byłabym przyłapana na paleniu! Nawet nie mam 16 lat. Uznałam, że jestem żałosna w ten sposób próbując nawiązać kontakty, ale znalazłam milion usprawiedliwień. Przeszłość jest niezmienna. Miałam szczęście. Na następnej przerwie poszłam już sama za katedrę, dopaliłam, zjadłam kanapkę i poszłam na francuski. Potem polski, ostatnie lekcja, Jakieś nudne wykłady, zapłaciłam za swoje książki z angielskiego i o roślinach egzotycznych. Fine! Powrót do domu owiany był ponurością. Myślałam wciąż o swoim pierścionku, pewnie już go nie odzyskam, przedmioty giną i chyba znajdują nowego właściciela, albo ukrywają się w swoim tycim świecie zaginięcia. Trochę mi się ta sytuacja skojarzyła z historiami Murakamiego. U niego często ginęli w niezwykłych okolicznościach ludzie. Nieważne. Teraz siedzę tu i piszę od niechcenia. Pożegnałam dzisiaj na przystanku brata, wrócił do Warszawy, strasznie mu zazdroszczę. Obejrzałam 'Futro-portret wyobrażony Diane Arbus' z Nicole Kidman, zapaliłam papierosa na balkonie słuchając przebojów na okarynie. 
Od kilku dni najczęściej słuchanym przeze mnie utworem jest 'Just give me a reason'
Kończę już, czas zająć się czymś innym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz