"Nawiasem mówiąc, jestem w ostatnich dniach niepokojąco zadowolona. Nie całkiem to pojmuję. Może ma to coś wspólnego z rozumem. (...) Jak powiedziałam niszczę to, co posiadam. I w związku z tym postanowiłam wykorzystać to, czym jestem obdarowana, do maksimum; (...); mogę ogromnie zwiększyć przyjemność z życia, przeżywając je uważnie. Racjonalizuję bez wątpienia stan, który stanem racjonalnym nie jest. Przypuszczalnie jestem dzieckiem szczęścia. Poza tym czuję się bardzo szczęśliwa, mogąc wędrować po wzgórzach. Lubię mieć wokół siebie przestrzeń , w której umysł mi się rozpręża. (..)
I tak, dochodzę do morału, który brzmi: CIESZ SIĘ TYM, Z CZEGO DA SIĘ CIESZYĆ, I NIE DOKUCZAJ SOBIE SAMEJ (...)"
5 wrzesień, rok 2013.
Czy na każdego z nas nie mogłaby przypadać, powiedzmy, jedna myśl na 10 sekund? Czy muszą się ich kłębić tysiące, a żadna właściwie nie powiązana z poprzednią, a jeśli już to tylko jakimś cienkim pasmem dziwacznych podstaw naszych chwil? Po co myśmy stworzyli tyle słów i tak mało słów na opisanie tych drgających wszelkich atomów zmaterializowanych i niewidzialnych?...
Dzisiaj znów, podobnie jak wczoraj, miałam na 7.10 do szkoły. Bus o 6.10, dawni absolutnie nędzni i nudni dla mnie koledzy gimnazjalni na przystanku, 'facet, który raz był dla mnie niegrzeczny' w busie, muzyka, leniwa podróż. Gdy dobiegłam już pod klasę wszyscy wchodzili- nie spóźniłam się, całe szczęście. Kłamstwa księdza- albowiem mój pies zna uczucia, uczucia o mocy równej moich, on mnie kocha. Spisywanie lektur na polskim, zdjęcie klasowe przed budynkiem, nieznaczące wypowiedzi, gesty. W-f, ankieta, pierwsze ćwiczenia, trucht, opaska zasłaniająca bliznę demonów. Edukacja dla bezpieczeństwa w podziemiach, męczące banialuki pierwszoklasowe, i ostatnia- kultura. Nareszcie jakieś sensowne zadanie- będziemy musieli spisywać i opisywać każde wydarzenie kulturalne, którym się wzbogaci- choćby- co mnie niejako zdziwiło- zwykły mecz piłki nożnej.
I powrót na przystanek, biegiem, byle tylko dzisiaj nie musieć czekać przysypiając na ławce. No dobrze, przyjechał parę minut po czasie, ale był- nastąpiło moje drobne wniebowzięcie. Zadowolona przepchałam się, szybko zajęłam miejsce obok starszej pani by potem w duchu móc śmiać się ze stojących- do których ja należałam dwa poprzednie dni z rzędu. Dom, słodki dom. Rzecz jasna papieros, obiad, muzyka. Potem komputer, sprawdzenie poczty i początek 'Siedmiu szkiców' Virginii Woolf. Określać siebie, cóż za nieprzyjemna podróż przez pokrwawione ciernie! Byleby ją przetrać, oznaczyć swoją śmierć i przejść do innego ciepłego ciała. To chyba nie jest konieczne żeby kobieta musiała reinkarnować w kolejnego osobnika płci żeńskiej, doprawdy nie. Spacer. Las. Nieuwaga, londyńskie szkice, muzyka. Nie potrafiłam skupić się na oczyszczeniu więc moja wędrówka niewiele z nim miała wspólnego. Lecz coś niezwykłego, z pewnością, dostarczyła. Cisza, szum gałęzi prawie jesiennych, stukot mlecznych obłoków, popołudniowe, nieśmiałe koncerty cykad, setki krwiopijczych komarów. Kilka zdjęć, kilka słów, kilka chwil na siedząco. Złamany papieros, niczego symbolem niebędący, oto jarzmo! W czym tkwi istota? Ciągle zadajemy sobie pytania, na które odpowiedzi bardzo dobrze znamy, ale ze strachu ukrywamy je pod fałdami bezużyteczności umysłowej. Ależ to jest przeciętny, ależ to jest nieprzeciętny rodzaj ludzkości! Należę do nich, należę do swoistych tchórzy, do swoistych lwów łatkowanych ranami nigdy niezadanymi... Absolut, uniwersum, źródło życia, źródło cierpień. Gdybym jutro nie musiała wstawać, z takim ogromem inspiracji jaki mnie obecnie nawiedza, napisałabym więcej, więcej, więcej.
"Jasne?
Jasne!"
Tyle, że nie ma wakacji, Teoretycznie. Niechże każdy tworzy definicje wszelkiej rzeczy na własny użytek, nie małpujcie mili, jak robię to ja, nie oglądajcie filmów i nie czytajcie książek. Pan Mao rzekł raz iż 'im więcej człowiek czyta książek tym głupszy się staje'. To nieprawda, oczywiście. Nie wiem jaki był szerszy kontekst i niepotrzebna mi ta wiedza. Żartowałam z tym 'nierobieniem', lenistwo to luksus. Francja tak mówi. Zaczynam pleść trzy po trzy, już po 22., czas na sen, jutro piątek, chwała niebiosom.
Kontemplowanie organizmów nieruchliwych, ale posiadających 'śmiertelną duszę', przerwała mi mama. Muszę wracać, kłamstwo porzuciłam, przyznałam się, że jestem w lesie, a wiadoma rzecz- w lasach grasują dziki, bobry i zboczeńcy. Kilka wrzasków, parę desperackich i ogłuszonym dźwiękiem bólu, kroków biegu, głośne wyśpiewywanie Cascady, zapomniany niedopałek (a może powinnam 'wzniecić pożar'?) i już jestem na czystej, odkrytej przestrzeni pól po żniwach i sadów z drzewkami ogołoconymi ze swych skarbów. Ile we mnie zostało nieszczęścia? No nie! Dość!
Po powrocie, wyrzucając patyczek po lizaku, niemal nie znalazłam się w bliskim, intymnym kontakcie ze śmietnikiem, gdyż mój Zyzio uradowany, pełen miłości swą potężną siłą prawie mnie przewrócił. Równowagę w owych czasach utrzymać jest trudno. Kolacja, jakieś histeryczne wybuchu śmiechu, druga część Gin Gwaia, mojego szklanego oka. Miłuj nas wszechświecie!!! Potem pragnęłam biegać. Lecz to znów napotkało się z niezgodą mojej mamy, porzuciłam swój romantyczny plan. Zapaliłam nie tyle ze złości, co z dziwnego rodzaju bezwzględności wobec siebie, pomachałam jeszcze raz oddalającym się na szerokie mile wakacji, umyłam się i znów piszę. Piszę, bo pisać trzeba dla porządkowania umysłu. Czyż nie? Obym jutro była w tak dobrej formie jak dzisiaj, pisarskiej, jutro piątek, początek małego, niezasłużonego, ale zasłużonego odpoczynku.
Dobranoc, Ludzie Psy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz