piątek, 20 września 2013
opowiadanie
Piszę jeszcze dzisiaj zwracając się do wszystkich czytelników, którzy mają konto na chomikuj.pl. Mam prośbę. Ostatnio zamieściłam na owej stronie opowiadanie na konkurs pt. "Olandzka róża skalna". Potrzebuję polubień, komentarzy i pobierań ;]
Rzecz jasna- jeżeli się nie spodoba, nawet negatywną krytykę przyjmę. Sama sądzę, że jest bardzo interesujące, sama treść. Wszystkie błędy, literówki itd. nie mają aż takiego znaczenia.
Oto link:
http://chomikuj.pl/konkurs_literacki/wyszukiwanie
Będę niezmiernie wdzięczna za wsparcie, opowiadanie nie jest długie, przeczytaj :]
learn to love again
14 września, 2013r.
Moje myśli przez cały ostatni tydzień były bardzo romantyczne i odkrywcze. Mało jestem doświadczone, więc te moje osądy są pewnie naiwne, ale nikt nie zabroni mi się nimi karmić i sycić. Każdemu z nas ktoś kiedyś powiedział idąc z nami wzdłuż szarego chodnika, gdy szliśmy ze spuszczoną głową, aby zawsze pamiętać o dumnym kroczeniu i brodę unosić w niebiosa. Ale jak- do diaska- popatrując boleśnie w chmury mamy odnaleźć szczęśliwie skarb jakim może być moneta o dowolnym nominale, bądź nawet banknot...? To nie jest tak, że tylko w błękicie znaleźć można spełnienie, w burości też. Lecz chyba trzeba być obdarowanym wyjątkowo przez gwiazdy. No, taki mały symbol na sobotę ;]
Ludzie patrzą na siebie albo z nędzną obojętnością, albo tak jakbyśmy mieli wstydzić się własnego istnienia. Radośni dostrzegają ład i urok w każdym, ale ich na razie pomijam.
Powinnam napić się kwasu, by potem smakować ze słodyczą, przymknąć powieki by wyraźnie ujrzeć, zaszyć usta by słowa stały się znaczące, przytulić do skunksa by poczuć woń świeżości, przebić uszy nagrzanym żelazem by usłyszeć krzyki. To takie pospolite. Prawdziwe, ale powtórzone po raz setny.
20 wrzesień, 2013r.
Od dawna już zapragnęłam wolności mych wypowiedzi od banalnych stwierdzeń o 'braku czasu', ale tak jest najłatwiej powiedzieć, czasem można sobie pozwolić na upraszczanie swojego życia. Według mistrza OSHO nasze pragnienie niezwykłości jest nudne i zwyczajne. No cóż KAŻDY z nas pragnie wyjątkowości- to nas łączy, to nasze wspólne dążenie, dlatego takie niespecjalne. Wspaniali ludzie i radujący się swym życiem to podobno ci, którzy dążą do zwyczajności. Wtedy swoją piękną zwykłością wyróżniają się w tłumie...
Trzy tygodnie licealne przyniosły mi niezadowolenie i przywiały dawno ukryte powiewy zgubienia, zagubienia. Muszę się znów definiować, od początku, jakby dano mi następną szansę pomijając moje wszelkie poprzednie pomyłki i zwycięstwa.
Budzę się rano, o 5.30, czuję ogromną niechęć, nie chcę wstawać, potrzebuję ciepła mojej kołdry, bezpieczeństwa i spokoju, niczego więcej nie chcę. Ale tli się ta racjonalna świadomość posiadania jakiegoś obowiązku, jak mus to mus, dla rzekomych celów wyższych. Więc wstaję, nogi drgają, nie są gotowe na szybkie przebieranie i przemierzanie następnych tysięcy kroków. Powieki zlepione akceptują tylko ciemność. Całe ciało przenika paskudny chłód, nic nie pasuje, wszystko się wierci. Jaka jest różnica między dawnymi wspomnieniami a całkiem jeszcze świeżymi? Wakacje, lipiec gorący i brak zadań, brak narzuceń i wymagań i poprzedni tydzień kiedy piłam bezmyślnie alkohol w podziemiach wilgotnych, ostrych i zimnych. Nie podobałam się sobie, nieszczególnie też pragnęłam znów tę wszelką uciążliwą rzecz wyciągać na wierzch siebie, oglądać ją, próbować schować, ponosić klęskę i uznawać wszystko za niegodny mojej osoby banał. Moglibyśmy przecież porozglądać się do tyłu, przebierać w nędznych obrazach siebie i płakać nie mogąc niczego wyraźnego dostrzec. Pisać, pisać. No cóż, nawet gdy taki twór literacki nie przedstawia zbyt wysokiego poziomu zawsze jest dobrym treningiem i porządkuje umysł. To bardzo oczywiste, że mój umysł jest jednym wielkim śmietniskiem, gówno mnie obchodzi segregacja, wskutek czego rozrzucam każdy tlący się pet w różne strony i chcę właściwie opanować swoją samoprzemocą świat. Tak, właśnie tego chcę. To dziwne, próbuję zaprzeczać wciąż swojej jednoznacznej naturze, mimo tak ogromnej do siebie miłości, mimo tych ciężarów egoizmu i narcyzmu- nie lubię przymiotów, które wpisane są we mnie. Chciałabym tak bardzo znać tajemnicę tych magicznych fraz, zrozumiałych i trafiających w sedno doskonale. Tymczasem jedyne co wystukują moje palce na klawiaturze to potok bełkotliwy i męczący.
Wstaję, idę do łazienki, odnoszę wrażenie skrajnie wyolbrzymione, że przemarzam. Na zewnątrz lodowaty kapuśniak pokrywa niepewne powierzchnie, mroźny wiatr piszczy jakby był agresywnie i brutalnie zjadany przez ohydne istoty. Szykuję się, staram się zbyt wiele nie myśleć, jem śniadanie, piję kawę, żegnam się i wychodzę. Pierwszy silny podmuch prawie pozbawia mnie równowagi, ale nie poddaję się, po prostu jakiś samoobronny mechanizm się włącza, automatycznie wykonuje za mnie te wszystkie drobne, ale jakże trudne, działania. Działania jak wstanie z łóżka, przejście na przystanek, zajęcie miejsca w busie, szybki marsz do szkoły i szukanie klasy. Chcę zawsze skupiać się wyłącznie na sobie, nie wiem czy to słuszne, ale naprawdę potrzebuję wiele do szczęścia.
Wczoraj pierwszy raz zapaliłam z koleżankami, poza terenem szkoły rzecz jasna, ale to bez znaczenia gdzie. Cieszyłam się, że może dzięki temu się im w jakiś sposób przypodobam. Potem były nudnawe zajęcia w bibliotece, pozdrowienia i czekanie na przystanku. Rozmawiałam z jedną koleżanką, ale ona prędko odjechała swoim busem. Nerwowo, ale z pospolitym podnieceniem, krążyłam w tę i z powrotem przed przystankiem czując suchość swojej skóry i bawiąc się pięknym morskim pierścionkiem. Mój bus podjechał, szybko zajęłam dobre miejsce przy oknie, założyłam słuchawki i uaktywniłam ten próżny stan melancholii. Kilka minut po starcie zorientowałam się, że nie ma na moim palcu pierścionka. Cennego, bardzo cennego, dostałam go od mamy nad morzem. Ogarnęła mnie fala żalu, gniewu i rozpaczy. Mimo to moje samopoczucie było wyjątkowo stabilne i przyjazne. Wyklęłam swój idiotyzm dopiero w domu, paląc papierosy na strychu. Chryste, czemu moja karma jest tak dla mnie okrutna? Moje ręce nie przyjmują ciężaru jakości mojego istnienia, odrzucają je, ignorują moje wołania. W domu wszystko płynie swoim rutynowym, gorzkim trybem. W ostatnią sobotę przyjechał mój brat. Graliśmy więc w badmingtona, kupowaliśmy zdrapki, oglądaliśmy horrory. W niedzielę 'Schody życzeń', wczoraj 'Widmo'.
Dzisiejszego poranka wszystko odbywało się jak zwykle. Schowałam papierosa do plecaka razem z zapalniczką, wrzuciłam książki, ubrałam się, zjadłam coś i ruszyłam. Na przystanku przywitałam się ze znajomymi z gimnazjum i koleżanką z trzeciej liceum, która też 'interesuje się Japonią'. Uczyłam się po drodze geografii, francuskiego i liznęłam nędznie fizykę. Prawdę pisząc większość czasu i tak poświęciłam słuchaniu muzyki. Szłam do szkoły z koleżanką Dianą, rozmawiałyśmy, obiecałam, że pożyczę jej jakieś pozycje literackie i w szatni rozstałyśmy się. Znów miałam problemy z szafką, ale naprawiłam to. Po drodze z podziemi na drugie piętro spotkałam koleżankę z klasy, imienniczkę, powymieniałyśmy kilka słów i razem spóźnione wtargnęłyśmy do klasy. Fizyka i pani pyta. Wspaniale! Ale dzięki bogom jedna z koleżanek zgłosiła się, odpowiedziała na wszystkie pytania pięknie i dostała 5. A także uratowała mi dupę. Trzy lekcje przepłynęły spokojnie potem... znów chciałam iść zapalić. Dołączyłam do grupy koleżanek, ale dopiero poza obrębem szkoły zorientowałam się, że złamał mi się papieros w plecaku! Świetnie! Jedna z dziewczyn dokładnie mi go skręciła i kazała trzymać w miejscu przerwania papieru. Wszystko było dobrze, one gadały, ja sobie pociągałam do czasu... gdy przyszedł pracownik straży miejskiej! Z początku nie zdawałam sobie sprawy, że z tego może wyniknąć coś poważnego, ale owszem, może. Złapał tę, która skręcała mi tą fajkę... Pokłóciła się z nim (rzecz jasna, po drodze gdzieś wyrzuciła peta), zdawało się, że sprawa nabiera ostrego obrotu, ale jakoś jej się udało. Razem wróciłyśmy do szkoły, lekcja- przedsiębiorczość. Ja swojego peta, nie chcąc marnować ostatków tytoniu się w nim znajdujących, schowałam do plecaka. Cała ja i mój plecak potem strasznie śmierdzieliśmy, ale nikt nie zwrócił uwagi... Na ładnie, nawet miesiąc nie minął, a ja już byłabym przyłapana na paleniu! Nawet nie mam 16 lat. Uznałam, że jestem żałosna w ten sposób próbując nawiązać kontakty, ale znalazłam milion usprawiedliwień. Przeszłość jest niezmienna. Miałam szczęście. Na następnej przerwie poszłam już sama za katedrę, dopaliłam, zjadłam kanapkę i poszłam na francuski. Potem polski, ostatnie lekcja, Jakieś nudne wykłady, zapłaciłam za swoje książki z angielskiego i o roślinach egzotycznych. Fine! Powrót do domu owiany był ponurością. Myślałam wciąż o swoim pierścionku, pewnie już go nie odzyskam, przedmioty giną i chyba znajdują nowego właściciela, albo ukrywają się w swoim tycim świecie zaginięcia. Trochę mi się ta sytuacja skojarzyła z historiami Murakamiego. U niego często ginęli w niezwykłych okolicznościach ludzie. Nieważne. Teraz siedzę tu i piszę od niechcenia. Pożegnałam dzisiaj na przystanku brata, wrócił do Warszawy, strasznie mu zazdroszczę. Obejrzałam 'Futro-portret wyobrażony Diane Arbus' z Nicole Kidman, zapaliłam papierosa na balkonie słuchając przebojów na okarynie.
Od kilku dni najczęściej słuchanym przeze mnie utworem jest 'Just give me a reason'
Kończę już, czas zająć się czymś innym.
piątek, 6 września 2013
Tuberoza, 6 wrzesień
Zapach, którym dzisiejszej nocy będę się sycić, zapach świec, nigdy niepłonących:
TUBEROZA; roślina grubych, perłowych płatków.
Jej rodziną są agawowate, populacja tragicznych, ale jakże wyniesionych duchowo ludzkich istot, które za swą dobroczynność reinkarnowały w organizmy wyzwolone od zdradliwych zmysłów, błogość dla nich, chwała im.
Tuberozy rosną w Meksyku, kraju osnutym mrocznym i suchym psyche Morza Karaibskiego, którego rafy koralowe pokryte są krwią z dziąseł ryb... "Romans Morza Karaibskiego"- zachciało mi się mieć teraz tę pozycję reportaży Budrewicza w lewej dłoni.

Podporządkowuję te frazy dziennikowe Virginii Woolf, potrzebom swojego umysłu. Czy nie było tak, że samurajowie popełniali samobójstwa silnym i odważnym pchnięciem katany w środek brzucha prosto w biedny, niczego się nie domyślający żołądek, ponieważ wierzyli, że to właśnie tak skumulowały się te wszystkie podłe uczucia i strachliwości? No tak, tak właśnie było. Jestem, z pewnością, w innej swoistości niż Virginia, lękliwa fizycznie. Lecz raz po raz pomijam tę nieprzyjemność i pewne kontrowersje z nią związane, opisywania moich chaotycznych obaw. Mentalnie należę do osób określającyh się jako łagodni hikikomori. [Hikikomori]
Możliwości! Dlaczegóż je porzucam?
TUBEROZA; roślina grubych, perłowych płatków.
Jej rodziną są agawowate, populacja tragicznych, ale jakże wyniesionych duchowo ludzkich istot, które za swą dobroczynność reinkarnowały w organizmy wyzwolone od zdradliwych zmysłów, błogość dla nich, chwała im.
Tuberozy rosną w Meksyku, kraju osnutym mrocznym i suchym psyche Morza Karaibskiego, którego rafy koralowe pokryte są krwią z dziąseł ryb... "Romans Morza Karaibskiego"- zachciało mi się mieć teraz tę pozycję reportaży Budrewicza w lewej dłoni.
mój kwiat pachnie słodko, jak mydełko osadzone pod paznokciami panien wkrótce zamężnych. mogłabym także porównać tę drastyczną woń z oddechem transseksualisty po popołudniu spędzonym na subtelnej masturbacji. Moja świeca sączy z siebie odór taniego szamponu. Przypomina mi, że w życiu jednak niewiele pragnień udaje się zaspokoić...
6 wrzesień, 1922 rok
"Nie ulega wątpliwości, że niemal całkowicie przearanżowaliśmy życie. (...) ; wszyscy opanowaliśmy sztukę życia i jest to szalenie fascynujące. (...) Czuję, że sypią się na człowieka miriady śrutu, ale nie wynosi się z tego tej jednej, zadanej prosto w twarz śmiertelnej rany (...)"
Rok 1939, pierwszy rok wojny rozpoczętej 'z zimną krwią', 6 wrzesień
"PUSTKA. NIEWYDOLNOŚĆ. (...) Planuję zmusić swój umysł do pracy (...) Boże, to jest najgorsza rzecz, jakiej w życiu doświadczyłam. Nie kończące się przeszkody. Szyliśmy te zasłony. (...) Tak, świat jest teraz pusty i bez znaczenia. Czy jestem tchórzem? Podejrzewam, że fizycznie tak. (...) To się wydaje całkowicie bez znaczenia- symboliczna kaźń, jakby w jedną rękę wziąć słoik, a w drugą młotek. (...) OCZYWIŚCIE ODCIĘTE SĄ WSZELKIE SIŁY TWÓRCZE. I powtarzam sobie po raz setny- każda idea jest prawdziwsza niż jakakolwiek liczba wojennych nieszczęść. (...) To jedyny wkład, jaki można wnieść- to kołatanie idei jest moim wystrzałem oddanym w obronie sprawy wolności."

Podporządkowuję te frazy dziennikowe Virginii Woolf, potrzebom swojego umysłu. Czy nie było tak, że samurajowie popełniali samobójstwa silnym i odważnym pchnięciem katany w środek brzucha prosto w biedny, niczego się nie domyślający żołądek, ponieważ wierzyli, że to właśnie tak skumulowały się te wszystkie podłe uczucia i strachliwości? No tak, tak właśnie było. Jestem, z pewnością, w innej swoistości niż Virginia, lękliwa fizycznie. Lecz raz po raz pomijam tę nieprzyjemność i pewne kontrowersje z nią związane, opisywania moich chaotycznych obaw. Mentalnie należę do osób określającyh się jako łagodni hikikomori. [Hikikomori]
Możliwości! Dlaczegóż je porzucam?
"Ta 'globalizacja' , nadgryzając suwerenność" MOJĄ, "kruszy wał ochronny niezależności" MOJEJ. (Zygmunt Bauman, 'kultura w płynnej nowoczesności')
Jakaż muszę być żałosna, gdy sama nie potrafię odkryć słów swoich na własność, na wypieprzenie, na wyciśnięcie, na rozgniecenia, na swoją korzyść, a raczej niekorzyść...
Tylko podpieram się na okrągło specjalnym geniuszem Virginii, Baumana, Peszek.
Czy kiedyś ktoś podeprze swoje marności i wspaniałości na mojej twórczości? Czy ktoś znajdzie w niej- o ile ona rzeczywiście nabierze barwy atomów tuszu na papierze- coś do wyciśnięcia, wymamłania i upośledzenia, na własną potrzebę???
Wyłam dziewczyno fragment swojej twardej czaszki, wciśnij na parę chwil dla ekstatycznych i podniecających odczuć, głęboko paznokcie swe barwy różowej w galaretowatą masę mózgową, wydrap ze środka tę przeklętą ścierę myśli, wyżnij ją nad czarną studnią szatana i trwaj pod ludzką skórą bezrozumna ze śliną ściekającą przez włoski brody...
Oto jest anielska perspektywa! Nigdy więcej dylematów, nigdy więcej podejmowania prób doskonałości, nigdy więcej jakichkolwiek fatalnych analiz! Eureka, Julcia odkryła sposób!...
6 września, 2013 roku.
Oto niektóre, według mnie, najbardziej interesujące wydarzenia,
których dziś obchodzimy rocznicę:
*775r. p.n.e.- Czarnowłosi, chińscy astronomowie zadziwieni, zachwyceni i zafascynowani odkryli zjawisko zaćmienia Słońca i odnotowali je- jako pierwsi w historii
*1932r.- W dużym państwie półwyspu Iberyjskiego- słonecznej i często odwiedzanej przez turystów, Hiszpanii zniesiono, dzięki bogom, karę śmierci i karę (tego raczej nie pochwalam) dożywotniego pozbawienia wolności.
*1936r.- ostatni osobnik swego gatunku, wilk workowaty opuścił nasz świat w ogrodzie zoologicznym w Hobart na Tasmanii, bez wątpienia otoczony współczuciem i miłością
*1968r.- niewielkie afrykańskie państwo, położone na wschodnich stokach Gór Smoczych, z siedzibą parlamentu i króla w Lobambie i ze stolicą w Mbabane- Suazi odzyskuje niepodległość od Wlk. Brytanii.
*1997r.- pogrzeb słodkiej księżny Diany, za którą królowa chyba nie przepadała.
*2006r.- Japonia, cesarska rodzina wita pierwszego męskiego od ponad 40 lat potomka- małego, uroczego księcia Hisahito
*2009r.- 6 Koreańczyków z południa utonęło w wyniku nagłego spuszczenia wody z zapory na rzece Imjin przez stronę północnokoreańską.
Dzisiaj również wspominamy świętą katolicką męczennicę Beatę z Sens, której piękną kaplicę- miejsce jej pochówku, zniszczyli barbarzyńscy Saraceni- dzikie plemiona arabskie. Kolejną wybudowaną dla niej kaplicę zniszczyli Normanowie, bezwzględni mieszkańcy Skandynawii. Ostatecznie relikwie Beaty spoczęły w kościele St-Pierre-le-Vif.
6 wrzesień, 2013 r. średniej wielkości państwo położone w środkowo-wschodniej części Europy, woj. lubelskie/świętokrzyskie.
Znów na 7.10 do szkoły, pierwsza lekcja fizyka. Nie spóźniłam się. W busie czytałam Siedem szkiców Virginii, słuchałam muzyki i wpatrzona w gnający w nieokreślonych kierunku nudny widok polskich wsi, reklam i wiecznego nieba, rozmyślałam o prędkiej ucieczce czasu w szkole i wymarzonym rozpoczęciu weekendu. I tak się stało. Zapoznawałam się znów z wymogami, PSO, nudności, drażniące bzdety. Przeszłam urokliwą drogą spod szkoły na przystanek, zaintrygowana czy piesio- ostatnio tam będący- stoi wciąż w oknie i poszczekuje na przechodniów, biednych, zastraszonych ludzi takich jak ja. Wracając wykorzystałam każdą z możliwych opcji- siedziałam na fotelu, na kolanach pewnej pani- to było strasznie niekomfortowe!- i stałam. Nic tylko milczenie, co za kapryśna i zasmucająca część Wielkiego Planu Gwiazd... Beznadziejne uśmiechy na widok uczniów mojego gimnazjum, nauczycieli, samochodów, pełni jakiegoś trwania w wykonywaniu grzecznego obowiązku.
W domu zjadłam obiad częstując moją Chrzestną bierzmowania herbatką jaśminową i opowiadając przygody z chińskiej i japońskiej restauracji. Potem na górę, nędzny tytoń i komputer. Rozmowa z bratem, odczucie zazdrości i dumy i takie... nic specjalnego.
Marny mój los, muszę się z tym pogodzić...
Żart! :]
Potem był dłuższy spacer po zdrapki- brak wygranej, przez pole buraków i przez sady w oświetleniu zachodzącego Słońca, z muzyką Gawlińskiego w tle.
I znów komputer i post- zbyt długo tego posta tworzyłam, żeby teraz móc cieszyć się jego sensownością i wartością. Opis mojego dnia to niewątpliwie najnudniejsza i najbardziej pesymistyczna część tego wpisu. Dobranoc :]
czwartek, 5 września 2013
5 wrzesień; letni dzień
"Nawiasem mówiąc, jestem w ostatnich dniach niepokojąco zadowolona. Nie całkiem to pojmuję. Może ma to coś wspólnego z rozumem. (...) Jak powiedziałam niszczę to, co posiadam. I w związku z tym postanowiłam wykorzystać to, czym jestem obdarowana, do maksimum; (...); mogę ogromnie zwiększyć przyjemność z życia, przeżywając je uważnie. Racjonalizuję bez wątpienia stan, który stanem racjonalnym nie jest. Przypuszczalnie jestem dzieckiem szczęścia. Poza tym czuję się bardzo szczęśliwa, mogąc wędrować po wzgórzach. Lubię mieć wokół siebie przestrzeń , w której umysł mi się rozpręża. (..)
I tak, dochodzę do morału, który brzmi: CIESZ SIĘ TYM, Z CZEGO DA SIĘ CIESZYĆ, I NIE DOKUCZAJ SOBIE SAMEJ (...)"
5 wrzesień, rok 2013.
Czy na każdego z nas nie mogłaby przypadać, powiedzmy, jedna myśl na 10 sekund? Czy muszą się ich kłębić tysiące, a żadna właściwie nie powiązana z poprzednią, a jeśli już to tylko jakimś cienkim pasmem dziwacznych podstaw naszych chwil? Po co myśmy stworzyli tyle słów i tak mało słów na opisanie tych drgających wszelkich atomów zmaterializowanych i niewidzialnych?...
Dzisiaj znów, podobnie jak wczoraj, miałam na 7.10 do szkoły. Bus o 6.10, dawni absolutnie nędzni i nudni dla mnie koledzy gimnazjalni na przystanku, 'facet, który raz był dla mnie niegrzeczny' w busie, muzyka, leniwa podróż. Gdy dobiegłam już pod klasę wszyscy wchodzili- nie spóźniłam się, całe szczęście. Kłamstwa księdza- albowiem mój pies zna uczucia, uczucia o mocy równej moich, on mnie kocha. Spisywanie lektur na polskim, zdjęcie klasowe przed budynkiem, nieznaczące wypowiedzi, gesty. W-f, ankieta, pierwsze ćwiczenia, trucht, opaska zasłaniająca bliznę demonów. Edukacja dla bezpieczeństwa w podziemiach, męczące banialuki pierwszoklasowe, i ostatnia- kultura. Nareszcie jakieś sensowne zadanie- będziemy musieli spisywać i opisywać każde wydarzenie kulturalne, którym się wzbogaci- choćby- co mnie niejako zdziwiło- zwykły mecz piłki nożnej.
I powrót na przystanek, biegiem, byle tylko dzisiaj nie musieć czekać przysypiając na ławce. No dobrze, przyjechał parę minut po czasie, ale był- nastąpiło moje drobne wniebowzięcie. Zadowolona przepchałam się, szybko zajęłam miejsce obok starszej pani by potem w duchu móc śmiać się ze stojących- do których ja należałam dwa poprzednie dni z rzędu. Dom, słodki dom. Rzecz jasna papieros, obiad, muzyka. Potem komputer, sprawdzenie poczty i początek 'Siedmiu szkiców' Virginii Woolf. Określać siebie, cóż za nieprzyjemna podróż przez pokrwawione ciernie! Byleby ją przetrać, oznaczyć swoją śmierć i przejść do innego ciepłego ciała. To chyba nie jest konieczne żeby kobieta musiała reinkarnować w kolejnego osobnika płci żeńskiej, doprawdy nie. Spacer. Las. Nieuwaga, londyńskie szkice, muzyka. Nie potrafiłam skupić się na oczyszczeniu więc moja wędrówka niewiele z nim miała wspólnego. Lecz coś niezwykłego, z pewnością, dostarczyła. Cisza, szum gałęzi prawie jesiennych, stukot mlecznych obłoków, popołudniowe, nieśmiałe koncerty cykad, setki krwiopijczych komarów. Kilka zdjęć, kilka słów, kilka chwil na siedząco. Złamany papieros, niczego symbolem niebędący, oto jarzmo! W czym tkwi istota? Ciągle zadajemy sobie pytania, na które odpowiedzi bardzo dobrze znamy, ale ze strachu ukrywamy je pod fałdami bezużyteczności umysłowej. Ależ to jest przeciętny, ależ to jest nieprzeciętny rodzaj ludzkości! Należę do nich, należę do swoistych tchórzy, do swoistych lwów łatkowanych ranami nigdy niezadanymi... Absolut, uniwersum, źródło życia, źródło cierpień. Gdybym jutro nie musiała wstawać, z takim ogromem inspiracji jaki mnie obecnie nawiedza, napisałabym więcej, więcej, więcej.
"Jasne?
Jasne!"
Tyle, że nie ma wakacji, Teoretycznie. Niechże każdy tworzy definicje wszelkiej rzeczy na własny użytek, nie małpujcie mili, jak robię to ja, nie oglądajcie filmów i nie czytajcie książek. Pan Mao rzekł raz iż 'im więcej człowiek czyta książek tym głupszy się staje'. To nieprawda, oczywiście. Nie wiem jaki był szerszy kontekst i niepotrzebna mi ta wiedza. Żartowałam z tym 'nierobieniem', lenistwo to luksus. Francja tak mówi. Zaczynam pleść trzy po trzy, już po 22., czas na sen, jutro piątek, chwała niebiosom.
Kontemplowanie organizmów nieruchliwych, ale posiadających 'śmiertelną duszę', przerwała mi mama. Muszę wracać, kłamstwo porzuciłam, przyznałam się, że jestem w lesie, a wiadoma rzecz- w lasach grasują dziki, bobry i zboczeńcy. Kilka wrzasków, parę desperackich i ogłuszonym dźwiękiem bólu, kroków biegu, głośne wyśpiewywanie Cascady, zapomniany niedopałek (a może powinnam 'wzniecić pożar'?) i już jestem na czystej, odkrytej przestrzeni pól po żniwach i sadów z drzewkami ogołoconymi ze swych skarbów. Ile we mnie zostało nieszczęścia? No nie! Dość!
Po powrocie, wyrzucając patyczek po lizaku, niemal nie znalazłam się w bliskim, intymnym kontakcie ze śmietnikiem, gdyż mój Zyzio uradowany, pełen miłości swą potężną siłą prawie mnie przewrócił. Równowagę w owych czasach utrzymać jest trudno. Kolacja, jakieś histeryczne wybuchu śmiechu, druga część Gin Gwaia, mojego szklanego oka. Miłuj nas wszechświecie!!! Potem pragnęłam biegać. Lecz to znów napotkało się z niezgodą mojej mamy, porzuciłam swój romantyczny plan. Zapaliłam nie tyle ze złości, co z dziwnego rodzaju bezwzględności wobec siebie, pomachałam jeszcze raz oddalającym się na szerokie mile wakacji, umyłam się i znów piszę. Piszę, bo pisać trzeba dla porządkowania umysłu. Czyż nie? Obym jutro była w tak dobrej formie jak dzisiaj, pisarskiej, jutro piątek, początek małego, niezasłużonego, ale zasłużonego odpoczynku.
Dobranoc, Ludzie Psy.
środa, 4 września 2013
can't fight the moonlight
"HAVE A NICE DAY, COYOTE GIRL..."
4 wrzesień, dwa dni lekcji, wakacyjny żal
Sens wszelkiego działania kryje się w wolności. Naprawdę. Nasze marzenia, pragnienia niewielkich radości zależą od- jakie to nieładne słowo- samokontroli. Jeżeli nie potrafimy siebie trzymać w pewnych spokojnych i swobodnych ryzach, nie możemy działać i spełniać marzeń. To jest dosyć proste, trzeba w to uwierzyć.
Więc mam już za sobą dwa dni z trzech lat. Wracam do domu z koszmarnym bólem głowy i wycieńczona do granic. Codzienne dojeżdżanie- znów to powtórzę- będzie mordęgą, ale nic z tego- nie poddam się, mam w sobie tyle siły. Każdy z nas skrywa w sobie niewiarygodny potencjał, sęk tylko w umiejętności wykorzystania go :]
Dwukrotnie już musiałam czekać na przystanku ponad godzinę na busa. To chyba przez moją nieuwagę- dziś bowiem wysiadając z busa zapytałam kierowcę dlaczego nie było dojazdu o wyznaczonej na rozkładzie godzinie. Ależ był! Ach, ja gapa, na cóż mi ten mój świat kiedy odcina mnie od rzeczywistości zupełnie? Godziny... Godziny stracone, ale przeszłe.
Nie kiwajmy naszymi myślami nad tym co było, należy każdego dnia, w każdej minucie czuć się jak świadomy nowonarodzony. Rzecz jasna pozostaje kwestia konsekwencji złych rzeczy przeszłości, ale i to już należy do teraźniejszości.
W szkole jest dosyć nudno i sennie. Nikt nie lubi horrorów, Japonii, Virginii Woolf... Raczej jak byłam, tak póki co pozostanę obcą indywidualistką. Nauczyciele raczej nie są straszni, ale dzisiejszy WOS i historia uświadomiły mi, że liceum to zdecydowanie nie zabawa 'kinder-garten', nie przelewki... Nauki czas zacząć!
Lecz zanim to... Wciąż oglądam chociaż jeden film na dzień ;]
Tajwański 'Invitation only' przed dwoma dniami.
Wczoraj hongkońskie 'Oko'.
No i dziś- dla odmiany nie horror- amerykańskie 'Wygrane marzenia' (stąd ten utwór początkowy ;]).
Dzisiaj idę pobiegać. Biorę mp4, papierosa, zapalniczkę, ciepły sweter i ruszam w trasę przez ciemne lasy wschodniej Polski... :] Wątpię bym później napisała, na razie sporo rozważań jestem zmuszona ukryć pod zasłoną braku czasu, lecz znajdę go, znajdę tego Pana, Władcę minut, sekund, Godzin.... Sayonara/:]///;]
poniedziałek, 2 września 2013
Liceum, kokuhaku
"Jest w życiu mnóstwo ścieżek do wybrania, to najważniejsze są nasze wybory na na wszystkich skrzyżowaniach i to jak w ten sposób kształtujemy swoją przyszłość."
Long Khong, Szuka diabła.
2 wrzesień, początek roku szkolnego
Chociaż wokół wszystko, każde słowo, plan i każde 'jutro' uświadamia, że mój zakres wolności działania ogromnie się zmniejszył, ja sama nie mam zamiaru niczego zmieniać.
Nie zrezygnuję z filmów, z książek, z pisania. O, nie.
Dzisiaj od poranka nie było do końca tak jak to rozpisałam wczoraj, ale w zasadzie niewielka jest różnica.
Obudziłam się po raz pierwszy o 4.30, oczywiście- z nadzieją, że wstanę i włączę jeszcze horror ;] Wyłączyłam budzik i następna pobudka o 6.00. Znów wyłączyłam pełna błagań do wszystkich bogów i pluszaków o wymazanie z tego dnia konieczności wstawania tak wczesnego. Pragnęłam wysłać swój umysł znów w Krainę Snów, zapomnieć i trwać w spoczynku. Niestety przyszła mama, zerwała mnie z łóżka i brutalnie przywróciła do rzeczywistości. Wstałam, jak na skazanie. Bardzo szybko umyłam się- gdybym się zbyt guzdrała moja skóra zbyt mocno przyzwyczaiłaby się do przyjemnej, gorącej wody, balsamującej zziębnięte ciało. Wstałam więc, wysuszyłam włosy, szybko się ubrałam, przygotowałam jakiś notes, słuchawki, mp4, długopis i pieniądze słuchając Marii Peszek. Na dole w kuchni jedząc śniadanie i pijąc kawę doszło do małego spięcia, ale z konieczności wyższej, pozbierałam się szybko i już byłam razem z siostrą w drodze na busa. Jesteśmy przy przystanku, odjeżdża jakiś bus do Sandomierza- cholera! Spóźniłyśmy się... tak myślałam z odczuciem gniewu, frustracji, ale i odrobiny ulgi. Na szczęście lub niestety bus za chwilę znów podjechał. Kupiłyśmy bilet, zajęłyśmy miejsca i spoglądałyśmy na wchodzących licealistów z mojej już szkoły. Całą drogę słuchałam muzyki. Czułam się bardzo nieprzyziemnie, bardzo wyniośle, znów przestępowałam próg portalu do mego świata popatrując na prześwitujące blaski wschodzącego Słońca przez rzadkie, ale pełne małych królestw na nich, obłoki. Niedobrze, że tak bardzo jestem do swojej odrębnej rzeczywistości aż tak przywiązana, alienacja oczywiście jest powszechna na naszej planecie płynności, ale jedyne do czego prowadzi to maruderstwo, gnuśność, samotność i... być może psychiatryk. Jestem osobą pełną zadziwiających skrajności. Nieśmiała, ale pewna swojej wartości, a nawet zawyżająca swoją wartość... Nie wiem czy sama powinnam siebie tak banalnie określać, czy raczej specjalista, psycholog powinien się tym zająć. Jesteśmy dziećmi naszego wieku, ale nie wybraliśmy naszego Wielkiego Rodzica- to będę powtarzać.
Wysiadłyśmy z busa, przywitałam się z koleżanką i razem we trzy poszłyśmy do kościoła.
Tam bardzo nieuważnie, wyłapując jakieś zdania między wierszami wysłuchiwałam kazania. Katedrę opuściłyśmy jeszcze przed końcem nabożeństwa. Pożegnałam się z siostrą, która poszła załatwiać swoje sprawy, i poszłam do szkoły. Przed jej wejściem stała grupka osób rozdających kieszonkowe wydanie Nowego Testamentu. Fantastycznie, nie ma to jak dobra lektura na początek roku. Nie, nie- nie możemy być tacy zamknięci i ograniczeni, Biblia jest pełna inspirujących przypowieści, listów, wskazujących drogę aforyzmów. Przepisałam sobie numer klasy, w której będę miała spotkanie z wychowawcą, potem razem z koleżanką rozpoczęłyśmy małą wędrówkę korytarzami szkolnymi. Odwiedziłyśmy sekretariat, znalazłyśmy nasze klasy, poszłyśmy do łazienki, a potem na oficjalne rozpoczęcie do sali gimnastycznej. Zajęłyśmy sobie miejsca siedzące i nudząc się, prawie zasypiając- Chryste, jak ja sobie poradzę z tym dojeżdżaniem...- wysłuchałyśmy półuchem tych typowych noworocznych bzdet. Potem do naszych klas, dotarłam tam pierwsza, siedziałam sama czekając na pozostałych. I przyszli, wszyscy zaczęli się sobie przedstawiać, ale ja spokojnie i milcząco siedziałam. Nie wiem czy w moim zachowaniu było coś wymuszonego, czy sobie rysowałam kolejne dziwne obrazy siebie i zwodziłam swój umysł. Raczej nie, wszystko było tak naturalne dla mnie. To nie jest moje grono, to wciąż zbyt szeroka grupa nudziarzy.
Tam bardzo nieuważnie, wyłapując jakieś zdania między wierszami wysłuchiwałam kazania. Katedrę opuściłyśmy jeszcze przed końcem nabożeństwa. Pożegnałam się z siostrą, która poszła załatwiać swoje sprawy, i poszłam do szkoły. Przed jej wejściem stała grupka osób rozdających kieszonkowe wydanie Nowego Testamentu. Fantastycznie, nie ma to jak dobra lektura na początek roku. Nie, nie- nie możemy być tacy zamknięci i ograniczeni, Biblia jest pełna inspirujących przypowieści, listów, wskazujących drogę aforyzmów. Przepisałam sobie numer klasy, w której będę miała spotkanie z wychowawcą, potem razem z koleżanką rozpoczęłyśmy małą wędrówkę korytarzami szkolnymi. Odwiedziłyśmy sekretariat, znalazłyśmy nasze klasy, poszłyśmy do łazienki, a potem na oficjalne rozpoczęcie do sali gimnastycznej. Zajęłyśmy sobie miejsca siedzące i nudząc się, prawie zasypiając- Chryste, jak ja sobie poradzę z tym dojeżdżaniem...- wysłuchałyśmy półuchem tych typowych noworocznych bzdet. Potem do naszych klas, dotarłam tam pierwsza, siedziałam sama czekając na pozostałych. I przyszli, wszyscy zaczęli się sobie przedstawiać, ale ja spokojnie i milcząco siedziałam. Nie wiem czy w moim zachowaniu było coś wymuszonego, czy sobie rysowałam kolejne dziwne obrazy siebie i zwodziłam swój umysł. Raczej nie, wszystko było tak naturalne dla mnie. To nie jest moje grono, to wciąż zbyt szeroka grupa nudziarzy.
Ja- rzecz jasna- znam się na zasadach rządzących płynnością i jestem osobnikiem skrajnie zindywidualizowanym, tworem własnych spostrzeżeń i bezsprzecznie prawdziwych obserwacji. Kwestia integracji jest mi obojętna, naprawdę :]
No więc wysłuchaliśmy tych męczących słów wychowawczyni, oprowadziła nas po szkole. Po wyjściu z budynku dałam sobie szansę na jakieś pierwsze zapoznanie się, przedstawiłam się kilku osobom, ale od razu zmęczyła mnie postawa jednej z nich- niecichej, krzykliwej i pragnącej uwagi- nie wiem czy jest taka, to moje prywatne pierwsze spostrzeżenia, jestem totalną przeciwniczką oceniania ludzi po kilku chwilach miernej znajomości. No więc postałam i posłuchałam uważnie jeszcze chwilkę tej grupki, zadałam pytanie, ale zostałam zignorowana, więc poszłam sobie. Dałam szansę sobie i im, ale otrzymałam tylko potwierdzenie swoich obaw- nigdy nie byłam i nie będę osobą tworzącą większy zlepek ludzi, większą grupą.
Ach, cóż za banialuki! Niechże zniszczona zostanie ta ma ułuda! Zaczęłam liceum, jestem jeszcze nieoswojona, wszyscy tak mamy, jedni mają z tym większy, inni mniejszy problem. Ja należę do tych pośrednich, którzy piszą- i to całkiem szczerze- dla siebie i starają się rozpracować swoje lęki i ułomności. Wypełnić pewne luki.
Teraz czas na coś pozytywnego. "Let there be love" Christiny Aguilery :]
I co zrobiłam po szkole?
Poszłam do księgarni, rzecz jasna ;] Łaziłam, szukałam ciekawych pozycji, w końcu z nudów stanęłam w kolejce i gdy przyszedł mój czas, zapytałam czy są jakieś pozycje Baumana. Owszem- jedna "Kultura w płynnej nowoczesności". Ile kosztuje? 39,99zł. Dużo. Poprosiłam aby ją dla mnie odszukano. Dłuższej chwili potrzebowała pracująca tam kobieta na odnalezienie tego jednego egzemplarza. W tym czasie ja, jakoś nie mogąc się skupić, przeczytałam kilkakrotnie o posągu Buddy w Kioto z odwróconą głową, jakaś legenda się z tym wiąże, ale nic nie pamiętam. Przyniosła mi Baumana, przeczytałam tylną informację, ładnie zapakowana z płytą CD w środku, film 'Miłość Europa Świat'- bardzo miło. Podeszłam do kasy, zapytałam o możliwość zakupienia tego tytułu z jakimś rabatem studenckim, uczniowskim- nic z tego. Trudno. Wyciągnęłam ostatnie 40zł z portfela, zapłaciłam i wyszłam z niecodziennym uczuciem satysfakcji pomieszanej z mrocznym gniewem.
Przed Bramą Opatowską spotkałam siostrę, razem przeszłyśmy się kawałek po starówce, ponieważ byłam bardzo głodna dała mi swojego batona, kupiłyśmy kaskadę- nie ustawaj w staraniach...- i zmęczone i senne poszłyśmy na przystanek.
Tam rozpakowałam swoją książkę i uzmysłowiłam sobie, że jestem uzależniona od kupowania książek. Nawet jeśli nie przeczytałam jeszcze tych, które kupiłam ostatnio, biorę i płacę za nowe, wydaję na nie setki złotych. Ostatnie moje wyliczenia dowiodły, że w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy na książki wydałam ok. 1800zł.
Otworzyłam, przewróciłam kilka kartek i zaczęłam czytać, czytałam, czytałam- aż siostra szturchnęła mnie z wiadomością, że musimy szybko łapać odjeżdżający autobus. Udało nam się. Zapłaciłyśmy kilka złotych mnie niż rano, a znacznie wygodniej się podróżowało. Jadąc z powrotem tylko kilka nieznaczących chwil poświęciłam na spoglądania za okno, reszta czasu upłynęła na śnie, płytkiej drzemce. No i w domu. Włączam komputer, 'Niebo', wypijam kubek kawy i rozmyślam o dnie jutrzejszym, kolejnej wyprawie do mojego liceum.
Tak bardzo pragnę zamieszczać tu dużo cytatów i obrazków, więcej czytać, więcej się uczyć, oglądać więcej filmów.... Ale nie chce mi się pragnienia spełniać, chyba odpuszczę sobie prowadzenie bloga, trzeba się gdzieś zaszyć i zrezygnować z życia ;]
niedziela, 1 września 2013
Jutro pierwszy dzień licealny
1 wrzesień, kilka minut przed godziną 21.
Doskonale, więc oto przychodzi dla nas wszystkich czas użalania się nad sobą, ile zostało zaplanowane, a ile z tego wykonaliśmy? To przyprawia o niechęć do siebie....
Ale banialuki! Wystarczy cicha chwila namysłu i nagle z mrocznego zakątka świadomości wyłania się optymizm! Oto ta dziewczyna miłująca czarnowłose, skośnookie ludy, autorka tych- niewielkiej wagi dla kogokolwiek oprócz niej- słów, oto Julka. I ona właśnie w tym momencie wwierca się w siebie, bez zahamowań- jakby nie wiedziała, że to silnie destrukcyjne- ciska desperacko obrazami swych różnościowych wspomnień przed swe oczy. Lecz nie tylko. Rozgląda się po swoim pokoju, widzi ładny kubek kupiony w empiku, kubek wypełniony tęsknotą do życia na nim wyrysowanego, widzi pudełko jaśminowej herbaty, czarną kamerę cyfrową, dwa stosy różnozapachowych świeczek, talerz Telimeny, notes z cytatami Virginii Woolf, wielki, kolorowy napis 'HIKIKOMORI' na biurku... Cóż to za ulotność i niepewność, miraże 'awaryjne', ku którym Julka galopuje chwytając po drodze małe endorfiny, którymi musi się zadowolić, które stanowią jej siłę grawitacyjną trzymającą przy życiu.
Nie martwcie się, wakacje wciąż trwają :] Uśpijcie swe lęki i choroby najdrożsi! Nic nie trwa na zawsze, samotność, ułomność, radość. Nasze życie to płomyk, iskra. Każdy z nas to niewielki byt, to nie nasza decyzja by żyć w płynnej nowoczesności, nie wybraliśmy sobie brutalnych czasów na wzrastanie i podejmowanie działań. Naszym obowiązkiem jest bycie szczęśliwym i maszerowanie przez naszą własną ścieżkę....
Czuję, rzecz jasna, niewielki stres przed dniem jutrzejszym, gdy to rozpocznę liceum w innym miejscu, otoczona obcymi ludźmi... Każdy z nas to czuł, jesteśmy tak bardzo do siebie podobni. Musimy uwierzyć w drugiego człowieka i dać mu szansę.
Jutro bus na 6.55, a wszystko będzie tak...
Wstanę bardzo niechętnie, z niesamowitym i niemal niemożliwym do pokonania pragnieniem pozostania w ciepłym łóżku. Na zewnątrz będzie mgliście, chłodno i wilgotno. Tylko pojedyncze latające stworzonka będą starały się podnieść mnie na duchu nieśmiało wyśpiewując delikatne swe utwory z jesiennego repertuaru. No więc zwlokę się. Postoję kilka minut medytując w nadziei na uspokojenie i próbując myśleć wyłącznie o głębinach mroku. Potem przejdę marszem niepewnym z tych z rodzaju- marszów truposzy ku bramom piekieł- do łazienki. Tam długo stojąc pod prysznicem, oczyszczając się gorącą wodą pomyślę o wszystkich horrorach, które w tym tygodniu obejrzałam i o tych, które w najbliższej przyszłości obejrzę. Wyjdę, wytrę się, umyję zęby, wysuszę włosy- wszystko z prędkością światła w próżni. 'Mail me'- będę nucić energicznie. Ubiorę się, przedtem zagotowując wodę na kawę, założę swoją kolorową opaskę na oczy, spakuję mały, czarny plecaczek i spuszczę kilkakrotnie głowę w smutku i żałości za minionymi dniami letnimi, wakacyjnymi, swobodnymi... Rozetrę dokładnie w nerwowym geście dłonie, zjem jakieś nędzne śniadanie popijając kawą i razem z siostrą przejdę na przystanek, z którego rydwan zawiezie mnie tylko w jedną stronę... w stronę nowej rzeczywistości, nowych wyzwań, nowych wobec siebie oczekiwań. Oto jest mój świat- pomyślę wsiadając do autobusu- nikt nie ma prawa naruszyć jego równowagi. Odjadę, słuchając siostry, być może czytając któryś z listów Baumana, z koszmarnej płynnej nowoczesności. Wysiądę, zrobię kilka kroków, kilka głębszych wdechów, przywitam się z koleżanką, razem pójdziemy do szkoły sprawdzić nasze klasy, potem do kościoła... A potem już nie wiem co będzie ;]
Sądziłam, że będę potrzebowała horroru, silnych wrażeń na oczyszczenie, lecz na razie nie, nie mogę, jest już późno, muszę kłaść się spać, muszę posłuchać Anny Marii Jopek, Mail Me z Suicide Club, muszę zrozumieć, że czas spojrzeć przyszłości w twarz.
Doskonale, więc oto przychodzi dla nas wszystkich czas użalania się nad sobą, ile zostało zaplanowane, a ile z tego wykonaliśmy? To przyprawia o niechęć do siebie....
Ale banialuki! Wystarczy cicha chwila namysłu i nagle z mrocznego zakątka świadomości wyłania się optymizm! Oto ta dziewczyna miłująca czarnowłose, skośnookie ludy, autorka tych- niewielkiej wagi dla kogokolwiek oprócz niej- słów, oto Julka. I ona właśnie w tym momencie wwierca się w siebie, bez zahamowań- jakby nie wiedziała, że to silnie destrukcyjne- ciska desperacko obrazami swych różnościowych wspomnień przed swe oczy. Lecz nie tylko. Rozgląda się po swoim pokoju, widzi ładny kubek kupiony w empiku, kubek wypełniony tęsknotą do życia na nim wyrysowanego, widzi pudełko jaśminowej herbaty, czarną kamerę cyfrową, dwa stosy różnozapachowych świeczek, talerz Telimeny, notes z cytatami Virginii Woolf, wielki, kolorowy napis 'HIKIKOMORI' na biurku... Cóż to za ulotność i niepewność, miraże 'awaryjne', ku którym Julka galopuje chwytając po drodze małe endorfiny, którymi musi się zadowolić, które stanowią jej siłę grawitacyjną trzymającą przy życiu.
Nie martwcie się, wakacje wciąż trwają :] Uśpijcie swe lęki i choroby najdrożsi! Nic nie trwa na zawsze, samotność, ułomność, radość. Nasze życie to płomyk, iskra. Każdy z nas to niewielki byt, to nie nasza decyzja by żyć w płynnej nowoczesności, nie wybraliśmy sobie brutalnych czasów na wzrastanie i podejmowanie działań. Naszym obowiązkiem jest bycie szczęśliwym i maszerowanie przez naszą własną ścieżkę....
Czuję, rzecz jasna, niewielki stres przed dniem jutrzejszym, gdy to rozpocznę liceum w innym miejscu, otoczona obcymi ludźmi... Każdy z nas to czuł, jesteśmy tak bardzo do siebie podobni. Musimy uwierzyć w drugiego człowieka i dać mu szansę.
Jutro bus na 6.55, a wszystko będzie tak...
Wstanę bardzo niechętnie, z niesamowitym i niemal niemożliwym do pokonania pragnieniem pozostania w ciepłym łóżku. Na zewnątrz będzie mgliście, chłodno i wilgotno. Tylko pojedyncze latające stworzonka będą starały się podnieść mnie na duchu nieśmiało wyśpiewując delikatne swe utwory z jesiennego repertuaru. No więc zwlokę się. Postoję kilka minut medytując w nadziei na uspokojenie i próbując myśleć wyłącznie o głębinach mroku. Potem przejdę marszem niepewnym z tych z rodzaju- marszów truposzy ku bramom piekieł- do łazienki. Tam długo stojąc pod prysznicem, oczyszczając się gorącą wodą pomyślę o wszystkich horrorach, które w tym tygodniu obejrzałam i o tych, które w najbliższej przyszłości obejrzę. Wyjdę, wytrę się, umyję zęby, wysuszę włosy- wszystko z prędkością światła w próżni. 'Mail me'- będę nucić energicznie. Ubiorę się, przedtem zagotowując wodę na kawę, założę swoją kolorową opaskę na oczy, spakuję mały, czarny plecaczek i spuszczę kilkakrotnie głowę w smutku i żałości za minionymi dniami letnimi, wakacyjnymi, swobodnymi... Rozetrę dokładnie w nerwowym geście dłonie, zjem jakieś nędzne śniadanie popijając kawą i razem z siostrą przejdę na przystanek, z którego rydwan zawiezie mnie tylko w jedną stronę... w stronę nowej rzeczywistości, nowych wyzwań, nowych wobec siebie oczekiwań. Oto jest mój świat- pomyślę wsiadając do autobusu- nikt nie ma prawa naruszyć jego równowagi. Odjadę, słuchając siostry, być może czytając któryś z listów Baumana, z koszmarnej płynnej nowoczesności. Wysiądę, zrobię kilka kroków, kilka głębszych wdechów, przywitam się z koleżanką, razem pójdziemy do szkoły sprawdzić nasze klasy, potem do kościoła... A potem już nie wiem co będzie ;]
Sądziłam, że będę potrzebowała horroru, silnych wrażeń na oczyszczenie, lecz na razie nie, nie mogę, jest już późno, muszę kłaść się spać, muszę posłuchać Anny Marii Jopek, Mail Me z Suicide Club, muszę zrozumieć, że czas spojrzeć przyszłości w twarz.
"PRZYSZŁOŚĆ RODZI SIĘ W NASZYCH ŻYCZENIACH. A PRZESZŁOŚĆ NAS DEFINIUJE."
"Long khong"- horror tajwański, Sztuka diabła
Już tu Joszko Brodę zamieszczałam, ale potrzeba nam więcej takich słów i takiej muzyki. Dobranoc :] Jutro z pewnością stworzę wpis. Powodzenia dla wszystkich podejmujących Coś nowego w życiu, czy to szkoła, praca, czy inne duże działania. Damy z siebie wszystko, nie poddamy się. Oto czego nauczyła mnie Czarodziejka z Księżyca. :]
Subskrybuj:
Posty (Atom)