środa, 7 sierpnia 2013

piekielny gorąc

7 sierpnia, 2013 roku.
Dzień nielitościwie upalny. Żar niesamowity od rana spływał z nieba na skórę prażąc ją i zmieniając przy zetknięciu z nią stan skupienia na ciecz, lepką, ohydną ciecz. Wczoraj, właściwie dzisiaj w nocy, grubo po północy paląc miętowy tytoń postanowiłam sobie wypróbować metodę wczesnego wstawania z mojej książki o treningu mentalnym. Powtarzałam sobie 'budzik, podłoga, łazienka' kreując w wyobraźni obraz siebie wykonującej czynność wstawania dynamicznie i 'bezmyślnie'; udało się! Wszystko dzisiaj wykonałam dokładnie tak jak to zaplanowałam! No więc pobudka o 6.15, piętnaście minut szykowania i już jestem gotowa do rwania moreli. Dwie godziny w jeszcze nieuciążliwym słońcu, potem śniadanie. Jajka, pomidory, konserwa- i powrót do pracy. Razem z bratem śmialiśmy się z siostry (brąz), ona się wkurzyła i wysmarowała mnie zgniłą morelą, ja krzyknęłam 'kurwa', mama się zdenerwowała, dostałam kijem- po owej serii wydarzeń nie byłam już w stanie tak efektownie jak dotychczas zrywać i zbierać śliwek. Mimo to w sadzie spędziłam jeszcze ok. 3 godzin. Rwałam, zbierałam, słuchałam muzyki i wspinałam się po drabinie. Miał mnie ten wysiłek zmobilizować do trwania przy produktywności, ale moją szlachetną samoświadomość rozbiły na drobny mak te potężne horusowe palące iskry słoneczne. Było tak gorąco, że po powrocie myślałam wyłącznie o tym by wziąć zimny prysznic i ukryć się gdzieś w cieniu z opowiadaniami Virginii Woolf. Ponownie przeczytałam 'Damę w lustrze...' by sprawdzić czy drugi raz doznam takiego oszołomienia czytając ostatnie akapity. Owszem. Nie uwierzyłam sobie. Nie uwierzyłam obserwatorowi głównej bohaterki, pragnęłam zawierzyć swoje postrzeganie świata lustrowi. 
Zabawa szlauchem, oblewanie cioci, brata i piesia. Potem chwilę zagraliśmy w badmintona, ale ten piekielny gorąc szybko nas pogonił. Przebrałam się i ruszyłam z siostrą do miasta, lotki, czekolada, cukierki, losy multi multi- i dumny spacer po mojej żałosnej miejscowinie. 'Wszystko się wierci, opada, ześlizguje'...
Wiecie, że dzisiaj jest rocznica narodzin przebiegłego szpiega Maty Hari? Czytałam o niej za starych, pradawnych wręcz czasów mojej fascynacji mrocznymi żeńskimi bohaterkami historii... 
Powrót i próba rozwiązywania jakichś zagadek Focusa. Ale 'skupić' się nie mogłam, wynalazłam kilkanaście różnic między obrazkami, znalazłam drogę dla pajączka i... zasnęłam.Nie na długo, siostra przypomniała mi, że mamy iść dzisiaj zaznaczyć odcinki trasy do przejścia marszem i odcinki do przebiegnięcia. To po to by nie musieć każdego dnia brać telefonu ze stoperem, sprytnie. No więc uczyniłyśmy to, po drodze odbierając rower od wujka i pożyczając od niego 10 jaj na ciasto. Czy liczą się takie szczegóły, że napiłam się tam lemoniady, albo że spotkałam panią uznaną przeze mnie za błyskotliwą i jej cichą córkę lub, że zabrałam jedną dziwnego kształtu śliwkę? Liczą się, oczywiście, jak wisienka na torcie. To one są najsilniej na nasze 'podkorowe ukształtowania' działające. Powrót i taka nicość zduszana oparami gorąca, duchoty i potu. Koszmar, nie znoszę upałów. Jeśli jutro będzie podobnie ukryję się pod ziemią w suterenie i spędzę tam cały dzień. Nawet nie mam ochoty na snucie swoich refleksji, do czorta z nimi! Pomogłam trochę bratu robić ciasto, przesłałam zdjęcia znad morza Ameryce, obejrzałam odcinek Sexu jedząc smaczne chipsy z Biedronki i teraz tak piszę beznamiętnie, odessano ze mnie pokłady wszelkich sił i chęci. Kończę na dziś, co jeszcze zrobię? Chcę- zapalić, obejrzeć horror, pójść biegać i pograć w badmintona. 
dobranoc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz