niedziela, 1 czerwca 2014

Wypadek :O XD


1 czerwiec, Dzień Wąglika- dziecka, ale jednak sensowny XD 2014
Za dwadzieścia dni Światowy Dzień Deskorolki.
Wszystkie ostatnie dni maja były wypełnione wrażeniami o różnym nacechowaniu emocjonalnym, różnej jakości i wartości... ble ble. Ale każdy chyba niezapomniany i bardzo w moim dziwnym, piwnym stylu. Wycieczka do Wawy 22-23, bardzo udana, filmik się tworzy z prędkością krwi spływającej z nosa, ale się tworzy XD Sobota, niedziela... jak zwykle wielkie oczekiwanie, 'przepijanie' czasu i węszenie za petami. Tyle pamiętam. Ale coś już się w powietrzu unosiło, nad moją czachą. Taka amorficzna masa, buzowała i najprawdopodobniej każdy kolejny mój niegodziwy krok i oszustwo zapełniało tą masę, wszystko się kumulowało, systematycznie i skrupulatnie. Poniedziałek... nie pamiętam. Zaspałam i na wf nie pojechałam. Matma... pozostałe lekcje... w obliczu tego, co za chwilę mam tu zamiar streścić tamten czas nie był taki ważny i piętnujący. Wcale, wcale. Chodzi o wtorek. O wtorek 27 maja, dzień po przykrym Dniu Matki, tak właśnie. Od samego rana był nietypowy i już coraz wyraźniej czułam tę wibrującą czarkę zbliżającego się nieszczęścia xD. Wzięłam deskę. Było tak ciepło, nie ma nic piękniejszego niż przejechać się z rana na przystanek na deskorolce... Wymiękłam, wzięłam ją, tata mnie zatrzymał, pozbyłam się go mówiąc, że w Sandomierzu jest dużo miejsca do jeżdżenia i biorę tylko dziś. No i pojechałam. Skręcam już na przystanek- mój bus odjeżdża @. Hamuję, biorę deske w ręce i biegnę ile sił w nogach za nim. Przy głównej duże prawdopodobieństwo, że się zatrzyma. Zatrzymał. Biegnę, macham, ale... on rusza dalej gdy tylko ma wolną. Cholera! Biegnę dalej, trudno... spróbuję do końca. Macham... Zatrzymał się przy pomniku. Wcześniej już zrezygnowana we wściekłości rzuciłam deskę na trawę i walnęłam na całe gardło 'kurwa'. Brawo. Ale zatrzymał się. Wbiegłam szybko do busa, podziękowałam, zajęłam miejsce, pogłaskałam deck, przeprosiłam Midori, że nią tak rzuciłam bezmyślnie i zaczęłam próbować złapać oddech xd Polski niespecjalnie ciekawy, może coś o Makbecie, nie pamiętam. W-fu nie mamy, siedzimy w refektarzu i rozmawiamy z Łatką o naszych poprzednich wcieleniach i zajadam się swoimi surimi i resztą smakołyków :3
Shizu w sumie cały dzień chodziła przybita, nie będę pisać o co chodzi, istotna jest tu raczej tylko część, która mnie bezpośrednio dotyczy. W każdym razie z Łatką ją pocieszałyśmy w łazience, a potem wyszłyśmy na dwór (jasna rzecz... nikt nas nie pilnował, żadnych zastępstw) na wisienkę, powiedzmy. Przedsiębiorczość to próby przeniesienia się do świata poprzedniego wcielenia, ale nieudane. Trzeba było chociaż udawać angaż w pracę grupową, rozmowy kwalifikacyjne itd... Pierdoły, to mnie nie dotyczy i nigdy nie będzie, boże broń.... Znów polski i znów nic ciekawego. Wdż.... na dworze... wówczas się prawie odpowiednio sfazowałyśmy z Łatką, totalne odprężenie, które niestety, jak zwykle, ktoś musiał zakłócić. Pani od bioli... Przyszła i zaczęła gadać jakieś głupoty, że homoseksualizm to choroba. Biedna kobieta, boża owieczka. Ale mam to gdzieś. Miałam wtedy przy sobie deskę :3 AHA! Pozjeżdżałam sobie trochę. Trzeba było dziewczyno użyć swej niezawodnej kobiecej intuicji, włączyć ją, powiedzmy... Czarka się przelewa XD Religia... TAAKIE NUDY :C takie nudy, że postanowiłyśmy z Wróbelkiem uciec przez okno po sprawdzeniu obecności, piekielnie ciekawe czy ksiądz zauważy naszą nieobecność XD zauważył jak się już w busie powrotnym do Annopola dowiedziałam ;p. Ale dopiero teraz zaczyna się prawdziwa farsa a'la JU-ON XD
Jestem na miejscu. Zamierzam zjechać z górki binka, przejść się później koło oczyszczalni ścieków, albo żeby uniknąć smrodu gdzieś dalej, w stronę owocowego skupu jeszcze nieczynnego. Dobrze. Godziny szczytu, samo południe, nie będę już przez główną przejeżdżała tylko grzecznie, zgodnie z prawem, przejdę na pasach z deską pod pachą. Wkraczam na osiedle, można ruszać na asfalt ;D No i tak czynię. Jadę, jazda się zaczyna, przyjemny początek trasy... Plecak może mi przeszkodzić, może być jednym z przyczynków... ale wówczas nie zwracam na to uwagi. Jadę i gówno mnie obchodzą wszyscy i wszystko. Wciskam do uszu słuchawki, telefon trzymam w prawej dłoni. Delikatny zakręt w prawo. Ukazuje się górka binka, trochę zielonej gęstwiny, spokojna część osiedla, wydzielona uliczka dla pojedynczych jednorodzinnych domków. Jadę, czuję, że żyję ... nie przesadzam. Błysk w oczach, policyjna żabka, w chuj z nią, przejadę. 20km/h. A w 1978 podczas zawodów downhillu Signal Hill Downhill Contest JOHN HUTSON ustalił rekord prędkości jazdy na desce i wyniósł on 85km/h !!! :O ;D My hero ;x. Dobrze by było zostać wyruchaną przez skatera pierwszej klasy. Tak sądzę. Ale nieważne, czas wrócić do wydarzeń z wtorku 27. XD (Anna Maria!). Jadę. Ale nie czuję się już tak swobodnie i pewnie jak na początku... Nabieram poważnej prędkości, górka jest coraz bardziej stroma. Pewność! Stabilność! Krzyczę sobie w duchu, na twarzy maluje się dziarskość, bunt i skejtowy nonkonformizm. Daję radę. Jadę dalej, porządnie uginam nogi, równowaga wraca. Na niedługą chwilę... Żwirek. W 3/4 drogi, może 15 metrów przez kapliczką maryjną... Żwirek, utrata równowagi i uderzenie. Twarzą w beton. Telefon wypierdzieliło kilka metrów przede mnie, na trawę, deskę ze 20 metrów. Wstaję w szoku, cieszy mnie widok krwi- to pierwsze szalone uczucie. Potem przemyka dziwna myśl, że oto mam kurczę poważną glebkę deskorolkową. Pochylam głowę, pluję kawałkami zębów, moja laleczka voodoo, którą noszę na szyi jest cała we krwi, krew skapuje na asfalt, jest jej dużo. Nie pamiętam czy czułam ból, pewnie tak, ale jakoś chyba szok go zamaskował, nie przejmowałam się nim, był słaby... jakby wcale go nie było... nie wiem. Kolejne co zrobiłam to spojrzałam na deskę, pomyślałam, że nieźle ją wyrzuciło. Potem na telefon- wiem, że pierwsze co mi przyszło do głowy gdy na niego spojrzałam to że już pewnie nie zadziała... Byłam zdezorientowana, stałam w miejscu, plułam zębami i krwią, czułam jak cieknie mi po twarzy... później też uświadomiłam sobie, że także z prawej ręki i prawego boku płynie krew. Podjechał jakiś facet i zatrzymał się... Chyba dość jasno wyjaśniłam mu co się stało... Tak mi się wydaje. Wcale nie płakałam. Nie płakałam bo nie czułam wielkiego bólu. Bardziej boli mnie teraz niż wtedy... Musiałam wyglądać tragicznie na twarzy bo pani, która wyszła z żółtego domu na przeciwko którego to wszystko się stało, zakryła twarz dłońmi i wyglądała jakby miała się rozpłakać... Przyniosła papieru i miły pan otarł mnie z krwi, zapakował deskę do samochodu, plecak i mnie całą xd i podwiózł do przychodni. Tam pielęgniarki od razu się mną zajęły. Nie płakałam... W ogóle teraz jak o tym myślę... to wydaje mi się, że byłam w głębi... i to tak porządnie... zadowolona, że to się stało. Pewna większego znaczenia tego zdarzenia. To musiało się stać, to było bardzo ważne, żebym tak skończyła, to było pisane w gwiazdach, nić przeznaczenia, której nie odkształcisz.  NIE WYZNACZAJ SOBIE GRANIC. NICI LOSU I TAK NIE ODKSZTAŁCISZ. -moje motto XD Nie żałuję, że poszłam wtedy na górkę binka, niczego nie żałuję, to dziwnie brzmi i właściwie dopiero teraz doszłam do tego wniosku, ale tak jest. To się powinno wydarzyć, żebym mogła coś zrozumieć, żeby coś innego w następstwie mogło się wydarzyć... Ciąg przyczynowo-skutkowy... Wskutek tego 'incydentu' XDD mam złamany w dwóch miejscach nos, ale bez przemieszczeń ;d, cztery szwy w brodzie, wielkie limo wokół lewego oka, głębokie otarcia na łokciach, prawej dłoni i prawym boku. No i... na jakiś czas ;CCC ;(( :@@ ZAKAZ STAWANIA NA DESCE, ZAKAZ JEŻDŻENIA NA DESCE! ;CC To tragedia i jeżeli żałować tamtego wypadku to właśnie tylko i wyłącznie z tego powodu... (ooo właśnie Lennon leci w radio ;3 <3, Imagine). Oczywiście gdy już mnie w przychodni obandażowały musiałam dzwonić do rodziców. Great... Wolałam tego uniknąć, ale nie było jak. Dostałam skierowanie na prześwietlenia i jeszcze tego samego dnia pojechaliśmy z rodzicami do Sandomierza na szycie i robienie tych zdjęć... ---...---
Taki był wtorek. Do szkoły oczywiście nie pojechałam. Ani w środę ani w czwartek... w piątek tylko na chwilę, przy okazji wizyty u laryngologa. ;> Naprawdę nie chce mi się już pisać XD a w sumie mam sporo zaległości, ale ja TAK BARDZO KOCHAM JEŹDZIĆ NA DESCE!! :DD dobra, sfazowałam się... czas to przerwać :P Będę pisała więcej, dużo dużo więcej!! a teraz wynoszę się z tego bagna :xxxxx Narka cioty!!


 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz