piątek, 17 stycznia 2014

17 styczeń, Xiu Xiu

Cześć Wam internauci, 17 stycznia 2014 roku! :)
Jakoś w połowie stycznia bohaterka Virginii Woolf zobaczyła ten ślad na ścianie. 
"Ślad na ścianie" to przełomowe dzieło małej prozy Woolf, jedno z moich ulubionych opowiadań. Ja w połowie stycznia tego roku nie widzę żadnego śladu na ścianie, nie mam za co się chwycić, na czym zaczepić swoich rozmyślań, nie znajduję niczego tajemniczego, niewiadomego i fascynującego. Zdaje się, że obecnie całej mnie zależy na ucieczce od czasu, aby wsiąść do superszybkiego pociągu i przejechać z niebezpiecznie dużą prędkością przez okres najbliższych dwóch tygodni, z zupełnie nietrzeźwą istotą jako kierowcą. Tak się dzieje od początku powrotu do szkoły po przerwie świątecznej. Moje gwiazdy, boginie i pluszaki nie pozwalają mi absolutnie niczego tykać i odkształcać, nie wolno mi podejmować prób deformowania tej niezdrowej, wyczerpującej, sennej rutyny. Każdy mój krok, każda szaleńcza myśl, każdy potwór, którego widzę w kłębiących się chmurach, każdy z czarnych i burych kotów, które przebiegają mi drogę, każdy z przestąpionych stopni i wypalonych papierosów, wszystkie kłamstwa i mgliste przebłyski współczucia i dobroci dla samej siebie... Każdy film i wszystkie spośród nocnych mrocznych chwil udawanej analizy i zachwytów... Wszystko jest zamysłem moich opiekuńczych oczu, gwiazd, pluszaków... To oznacza, że wszystko, co się zdarzyło, musiało się zdarzyć w jakimś konkretnym, ale skonkretyzowanym dopiero w przyszłości celu :) Wierzę w to. Ta wiara jest błogosławieństwem, skrapia mój byt i całe widoczne otoczenie świętymi płynami i pozwala trwać, oświeca czy oślepia- o tym się nie myśli. Staram się ostrzegać siebie, jakie to może przynieść skutki w moim życiu dorosłym, ale to na nic ;] 
Dobrze. Zastanawiałam się ostatnio, przez te zaległości, których bezczelnie się wobec siebie i Virginii Woolf dopuściłam, jak najlepiej powrócić do pisania na blogu po tak długiej przerwie- szczególnie gdy ta przerwa opływała w zdarzenia i spojrzenia bardzo ważne i jak najbardziej warte opisania. Zaczęłam nawet kilka dni temu streszczać każdy dzień z przerwy świątecznej, ale poległam. Postanowiłam więc, że najlepiej będzie jeżeli zostawię to wszystko za sobą (niech o urokliwości i szczęśliwości tamtego czasu przypominają mi prezenty, zdjęcia i obejrzane filmy) i zacznę, jakby nigdy nic, od dzisiaj, od teraźniejszości.
Jeżeli odpowiednio opiszę dzień dzisiejszy od północy aż do teraz, będę miała również obraz pozostałych dni tego tygodnia, wszystkie były bowiem tak bardzo podobne...
17 styczeń, 2014 rok (20.05)
Od północy, zaczęłam dzień od filmu. Zaczęłam oglądać mniej więcej o 23.30, skończyłam przed 1.00. Był to chiński dramat o tytule "Xiu Xiu", akcja dzieje się w czasach słynnej, ale o złej sławie, rewolucji kulturalnej (za którą również, niestety, odpowiedzialna była Madame Mao; kim byłam w poprzednim wcieleniu?), gdy to biedne nękane społeczeństwo poddawane było albo kształceniu od podstaw umysłów młodzieży (to się tyczy filmu), albo reedukowane w obozach pracy i udręki. Główną, tytułową bohaterką jest 16-letnia dziewczyna o prawdziwym imieniu Wen Xiu. Zostaje ona wysłana wraz z grupą innych dziewczyn ze swego rodzinnego Chengdu na dalekie stepy syczuańskich Chin, aby tam, zgodnie z wolą przewodniczącego Mao, formowała i rozwijała nie swój intelekt, ale siłę fizyczną, umiejętności praktyczne... Porzuca rodzinę, chłopaka, który ją szczerze kocha, przedtem dokładnie się przygotowując, słuchając zaleceń matki, jak radzić sobie w trudnych sytuacjach (choćby podczas miesiączki); jej młode, dziewczęce serce, zdaje się być przepełnione entuzjazmem, nadzieją, ekscytacją i typową dla wieku ciekawością. Rzeczywistość niestety niezwykle okrutnie ją doświadczy... Film niełatwy, wymagający posiadania przynajmniej jakiejś elementarnej wiedzy o chińskim komunizmie, rewolucji kulturalnej. Sądzę, że nawet tych mniej wrażliwych odbiorców pewne sceny poruszą do głębi, uderzą prosto w serce, jak szklany odłamek twardego grotu, przeszyje na wskroś i gdzieś wewnątrz jeszcze pozostanie, wzbudzi gniew, sprzeciw i ból. Polecam bardzo, 7/10
Wychowanie chińskiej młodzieży od gór aż po tereny wiejskie... Brutalna rzeczywistość czasów rewolucji kulturalnej, poruszająca historia jednej z jej ofiar.0.59
 "W 1998 r. nominowany do złotego Niedźwiedzia w Berlinie został zakazany w Chinach za nie obyczajność i polityczne tło."

Po obejrzeniu połowy, mniej więcej 10 minut po północy, zatrzymałam wyświetlanie, cały czas niepewna, wystraszona- słyszałam głosy, dźwięk przesuwanego krzesła w kuchni, stukanie... Otworzyłam na oścież okno i wypaliłam połowę lodowego papierosa. Słuchałam w tym czasie cichutko radia i myślałam o komunizmie, analizowałam cechy głównej bohaterki. Przypomniałam sobie wtedy słowa Katarzyny Bratkowskiej, której ostatnio dużo słucham i której sposób dyskutowania i wypowiadania swych racji, bardzo mi się podoba, właśnie o komunizmie. Że jest to 'najbardziej proludzki ustrój'... Nie. Myślałam: Nie. 
Skończyłam, nie zamknęłam okna, bo trochę śmierdziało dymem, tym ohydnym podłym dymem przesiąkającym każdą tkaninę. Upiłam kilka łyków malinowego, 'kobiecego', energetyka i wróciłam do seansu. Oglądałam już do końca, trochę jedząc starego keksa i mandarynkę. Napisy i muzyka końcowa pojawiły się dokładnie o 0.59 (od jakiegoś czasu zapisuję o której kończę oglądać film). Napisałam kilka słów na filmwebie (te które widnieją pod plakatem;]), wyłączyłam komputer, po omacku zaniosłam go do pierwszego pokoju baardzo uważając, żeby nie zrzucić czegoś przypadkiem, nie narobić hałasu... Poszłam do łazienki, w pokoju znów otworzyłam okno na oścież i dopaliłam resztę fajki już o niczym nie myśląc, napiłam się jeszcze tego energetyka, odłożyłam puszkę na półkę nad łóżkiem, wypsikałam pokój tanim odświeżaczem powietrza (potem miałam całą kołdrę mokrą...), zamknęłam okno, położyłam się i leżałam jakiś czas z otwartymi oczami co chwilę spoglądając na zegar (1.23?? Nie. 1.26, 1.27...). Nastawiłam budzik na 5.20. Czy cztery godziny snu mi wystarczą? Absolutnie nie... ;] Zasnęłam po jakimś czasie, mogło być kilka minut przed drugą. Budzik, rzecz jasna, nie obudził mnie, ale zrobiła to mama. Nie miałam wyjścia, musiałam się zwlec... Schowałam paczkę fajek i zapalniczkę, napiłam się pozostawionego nocą energetyka, w kuchni jeszcze wypiłam kilka łyków kawy (jakież to dorosłe, zmęczone, literackie...), ubrałam się i wyszłam w ciemność, na mróz i potępienie ;]
Po drodze na przystanek, koło kościoła, spotkałam koleżankę również udającą się do Sandomierza. Miała szluga, więc pociągnęłam od niej kilka razy, jakieś tam nieznaczące padły słowa (kolejny film, wyczerpanie, przedstawienie... fizyka) i razem wsiadłyśmy do busa, zajęłyśmy miejsca, ona poprosiła mnie bym ją obudziła przy moim przystanku (ona wysiada jeden później), zgodziłam się i rozpoczęłam czytanie fizyki, dopóki łaskawy kierowca pozostawia zapalone światła. Gdy zgasił schowałam książkę, wyciągnęłam mp4 i wysłuchałam Garou Gitan i Reviens, nieśmiertelne, uszczęśliwiające, japońskie Get Wild, zamknęłam oczy i kilkadziesiąt chwil tak przepłynęło. Przy moim przystanku szturchnęłam koleżankę, pożegnałam ją i wychodząc powiedziałam grzecznie 'do widzenia', automatycznie. Rozważałam możliwość pójścia 'dołem' i zapalenia i ostatecznie przystałam na tę własną dla siebie propozycję. Dosyć energicznie w rytm szybkich kroków pociągałam i wypuszczałam dym, rozglądałam się, patrzyłam raz na niebo, raz na dziesiątki lamp oświetlających niżej położoną część Sandomierza. Wbiegając schodkami na górę śpiewałam Marii Peszek 'sorry polsko'. Po przekroczeniu progu szkoły mechanicznie spojrzałam na plan zajęć mojej klasy, geografia, pierwsze piętro (zmienił nam się plan, zaczął drugi semestr). Przeszłam do szatni (fma), otworzyłam szafkę, rozebrałam się, zmieniłam buty i nie myśląc o niczym ruszyłam na górę. Akurat gdy wchodziłam do klasy pani S. czytała moje nazwisko ;] 'Wejście smoka' powiedziała, a ja na to do koleżanek: od razu miły, chiński akcent, na początek dnia. Uprawa różnych roślin, soja, rzepak, bawełna, len... Jak na osobę, która przespała wyłącznie 1/3 zalecanego czasu na sen, wyjątkowo zaangażowałam się w lekcje, słuchałam, coś zanotowałam. Lecz wciąż to zniecierpliwienie, jeszcze 20 minut, 15... 10... 5... Byleby szybciej, byle prędzej dzwonek, następna lekcja, po niej jeszcze następna, koniec szkolnego dnia, rozpoczęcie weekendu. Druga lekcja- matma. Geometria i ja również (o, święto) brałam udział w lekcji, czyniłam rysunki, podpisywałam je, robiłam szybciej zadania by mów potem z koleżanką czytać suchary na jej smartfonie ;p. Ponieważ mam sporą podzielność uwagi, udało mi się nawet poczytać książkę, już dawno, w trzeciej gimnazjum zakupioną o Czarownicach, heretykach, paleniu na stosie... (dlaczego to mi się kojarzy z panią od matmy T.??). Dałam też do poczytania jeden z najbardziej smutnych, nawet wstrząsających rozdziałów dwóm koleżankom. Jedna po przeczytaniu stwierdziła, że chętnie przepisałaby się na etykę... No więc matma- rysunki, suchary, czarownice.:) Trzecia lekcja w tej samej klasie- przedsiębiorczość. Na przerwie poszłam tylko do łazienki, po powrocie zjadłam kanapkę i już dzwonek na lekcje. Połowę lekcji poświęciłam na względnie uważne słuchanie o podatkach i podatnikach oraz na robienie notatek. Druga połowa to nauka na tą nieszczęsną kartkówkę z astronomii... Przerwa,  rozbudzenie senności. Fizyka. Pani powiedziała, że wszyscy, którzy wcześniej pisali kartkówkę z astronomii by poprawić ocenę na semestr, teraz już nie muszą. Byłam bardzo zadowolona, albowiem dostałam z tamtej kartkówki 5, ale była dziecinnie prosta (po południu sprawdziłam dziennik i zobaczyłam, że wpisała mi 3! pomyliła się, biedaczka). Razem z trzema innymi dziewczynami, które też już to pisały, poszłyśmy na jakiś czas do biblioteki. Tam jedna z nich doczytała rozdział o koszmarnych egzorcyzmach Nicole Obry, jej ocena była nijaka, właściwie nie sformułowała nic konkretnego :], ja przy pomocy bibliotekarki odnalazłam coś o filmie i historii śmierci. Zapisałam dwa tytuły filmów 'Burza nad Azją' i 'Raz na dzikim zachodzie' (czy coś w podobie). Klasa szybko napisała i zaraz już miałyśmy wracać. Na fizyce, rozpoczęliśmy nowy rozdział, ostatnia lekcja przed przedstawieniem w Domu katolickim (w ramach dni judaizmu) i ja już zupełnie straciłam na wcześniejszych lekcjach się objawiające zainteresowanie tym co mówił nauczyciel i rysowałam oko opiekuńcze ;]. Dzwonek, idziemy się ubierać. Na zewnątrz (żydowska aktorka; kto idzie zajarać; przygaszenie) koleżanka o imieniu Wiktoria zapytała się wychowawczyni czy może się wcześniej zwolnić i ja się do pytania dołączyłam. Zgodziła się pod warunkiem, że dyskretnie i niesłyszalnie wyjdziemy z sali. No i już na miejscu zajęłyśmy przedostatni rząd i całą godzinę, którą już dla przyzwoitości trzeba było przesiedzieć, zamiast słuchać wystąpienia, przegadałyśmy. Zanim się jednak zaczęło wróżyłam jeszcze innej koleżance z oczu, a Wiktoria wciskała mi jabłko do buzi. Jakaś pani za nami powiedziała, że na przedstawieniu nie wypada jeść, ale zignorowałam ją (wcale nie jadłam z własnej woli;p). Julka- której wróżyłam- szybko wróciła na swoje miejsce, bo przedstawienie już się zaczynało. No więc po godzinie ja, Wiktoria i jeszcze jedna koleżanka wyszłyśmy, napotkawszy jeszcze przeszkodę w postaci nauczyciela informatyki. Ale umknęłyśmy mu. Drogę od domu katolickiego pod bibliotekę pedagogiczną przeszłyśmy we trzy, dziewczyny opowiadały o swoim sylwestrze i przygodach z alkoholem. Ja paliłam. Pożegnałyśmy się z jedną i zostałyśmy we dwie z Wiką. Jeszcze po drodze na przystanek wstąpiłam do restauracji z kuchnią tajską skorzystać z łazienki. Uprzejma pani mi pozwoliła, więc życzyłam jej miłego dnia, bezpłatnie mi pozwoliła, rzecz jasna. Było kilka minut po 12. Byłam pewna, że bus 11.50 już odjechał, ale pomyliłam się. Akurat gdy szłyśmy obok przystanku pod bramą on podjechał. Przeprosiłam i pożegnałam koleżankę i pobiegłam do busa. Udało się zająć pojedyncze miejsce na tyłach.Ludzie wchodzili i wychodzili, a ja wierciłam się szukając odpowiedniej pozycji na sen. Po pewnym czasie poddałam się, włączyłam muzę i patrzyłam na jaskrawo różowy płaszcz pani stojącej nade mną. Skuliłam się, zamknęłam oczy i powolutku zasypiałam. Ostatecznie nie udało się przekroczyć progu snu, wysiadłam, szłam szybko, po drodze przy szkole zobaczyłam młodszą koleżankę, przywitałyśmy się i ruszyłyśmy w swoje strony. W domu przywitał mnie zdziwiony tata. Wytłumaczyłam mu dlaczego wróciłam wcześnie, zjadłam sałatkę z brokułami i już na dobre, na kanapie w salonie zasnęłam... Dwie godziny później wróciła mama, oboje z tatą pojechali gdzieś na zakupy. Pospałam jeszcze jakiś czas, potem włączyłam radio i zapaliłam w kuchni. Ta wspaniała bezkarność gdy jest się samym w domu! :) Włączyłam kompa i włączyłam program publicystyczny- ulubione zajęcie gdy trzeba zabić czas. Ale byłam zbyt senna, znów się położyłam, tym razem w swoim łóżku. Pamiętam, że dzwoniła do mnie mama przypominając, żebym była zbudzona, gdy przyjadą, bo muszę otworzyć im drzwi. Potem też dzwoniła, ale ja już tego nie pamiętam, pamiętam to tylko jako dziwny sen. Oczywiście spałam gdy przyjechali, dzwonili, uderzali w drzwi, a z mojej strony... żadnej reakcji. Dopiero kiedy dotarły do mojej świadomości krzyki taty z dołu i zobaczyłam, że mama dzwoni, cokolwiek do mnie dotarło. Odebrałam telefon i jak grom z jasnego nieba- mama wściekle krzyczy. Rozłączyłam się szybko, schowałam szlugi i zapalniczkę, ubrałam spodnie, zbiegłam na dół, otworzyłam drzwi i ledwo uniknęłam uderzenia... Wróciłam przerażona i jeszcze niezbyt wszystkiego świadoma na górę i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Jak się znów położę i mama przyjdzie to dostanę niezłe manto... Więc siedziałam i czekałam. Mama przyszła, jeszcze pokrzyczała na mnie. Powiedziałam niezbyt rozumiejąc co mówię, że przecież korona im z głowy nie spadła, bo musieli czekać 10 minut... Mama wyszła, a ja znów się położyłam ;D Ale już nie mogłam zasnąć. Zeszłam na dół, popatrzyłam na zakupy, złośliwie coś powiedziałam (to normalne, że byłam rozdrażniona, zła i niemiła...); wróciła siostra i z nią też się pokłóciłam. Miałyśmy iść do cioci, która złamała ostatnio nogę, ale na zewnątrz tak mokro, poza tym późno już, nie chciało mi się. No i zaczęłam blogowanie. Mniej więcej gdy skończyłam opisywać noc napisała do mnie koleżanka żebyśmy się przeszły. Nie chciało mi się wychodzić, ale miałam ochotę się przewietrzyć i pogadać z nią, więc zgodziłam się. Od 21 do 22 spacerowałyśmy z parasolką i plecaczkiem po naszym nudnym mieście. Zapaliłam, ona opowiadała mi o swoich praktykach, które czekają ją w ferie, o kasie, którą za nie dostanie, o szkole itd... Lubię słuchać tego typu opowieści :) Odprężają mnie i chwilowo oczyszczają z własnych myśli. Powrót i znów pisanie. 
Nie będę dzisiaj nic oglądać, skończę to pisać i położę się spać, powieki już mi same opadają ;(
Dobrze. Bardzo dobrze, że przerwałam blogowe milczenie, może uda mi się teraz częściej pisać. Dobranoc :)...ach tak... i szczęśliwego nowego roku ;P

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz