poniedziałek, 9 grudnia 2013

9 grudzień 2013 rok naszej ery.
Nie pisałam jakiś czas ze względów niezależnych. Udawałam, że się uczę, oglądałam horrory przypalając sobie dolną wargę, odbywałam beznamiętnie, budzące samo- wewnętrzną grozę, tańce na warszawskiej starówce po tak zwanej 'iluminacji świątecznej', przez śliskie alejki galerii, zlodowaconych chodnikach. 
Dzisiaj rano nawiedził mnie żałości duch dnia poprzedniego- zapłakanej niedzieli pełnej zawodu. Kompletnie nie byłam w formie by wstać, rozpocząć nijaki rytuał istnienia, pojechać do szkoły, funkcjonować. Lecz okoliczności podłe zmusiły mnie. Wstałam więc. Moje spuchnięte oczy, jakby po nocy nieprzespanej z dymami w płucach i pigułkami w żołądku i jelicie, rozkleiłam lodowatą wodą. Spróbowałam wyczesać poczochrane włosy, nieskutecznie. Każdy kosmyk, jakby wyrażając mą ambiwalencję rozszarpaną, wyznaczał inny kierunek, w inną stronę odstawał. Pewnie gdybym bardziej się postarała zdołałabym ukraść papierosa, ale nawet na tym specjalnie mi nie zależało. Po prostu wstałam, ubrałam się, wsiadłam do busa, pojechałam i próbowałam nie zasnąć. Wysiadłam kołysząc się jak pijaczyna, wywinęłam orła koło przystanku, zezłościłam się, ale ruszyłam dalej, dumnie, przez Bramę Opatowską. Fantastycznie, znów wszystko się wierci, opada i ześlizguje, jakie to ekstatyczne doznanie, jakie boskie, zdaje się, że moja pierworodna córa skryta Nemezis czołga się, wyczołguje na świat (świat brudu i niedoli) przez moje zasuszone łono. Ależ ona ma szpony ostre, ohydne, wykształcone precyzyjnie by gorzko ranić. I rani mnie bez opamiętania, i wielbię ją za to. Moja córeczka!
No więc maszeruję walcząc z wichrami, lodem, deszczem. Wstępuję w progi szkoły, przedtem spotykam koleżankę z klasy i nieprzytomnie ją witam.
"Ach, tajemnice życia!"
Wolę pominąć każdą lekcję, one były tylko nieznaczącymi, przejściowymi przerwami w całym muzycznym utworze bytowania. Urwane nuty. Z pewnością mogłabym określić bardzo szczegółowo swoje stany przeróżne, uzasadnić jakoś akty wypowiadania słów i treści wypowiadanych słów. I być może potrafiłabym zanalizować również swoją opóźnioną reakcję na przedziwne, niecodzienne kłamstwo, którego stałam się nieprzypadkowym świadkiem. Mogłabym również powrócić do luksusu chwil wypalania papierosa za bankiem z koleżanką, do tamtej ulgi cichości krążącego w mózgu i płucach tytoniu. Potem te jakieś nikłe, pozorne czynności 'sensowne'; wiadomość dnia ("nieprecyzyjność myśli!"...); z woli Boga poczęta...
Dobra, nie chce mi się już - mam dość :P Mam dość wypisywania tych bzdur, oszukiwania. Szczerość uwięziona jest w tych słowach, ale wcale jej w nich dobrze, nie narzeka.
Teraz totalna szczerość- nie chce mi się, nie nauczyłam się na biolę, inspirować siebie na razie nie potrafię, pisanie też mi nie wychodzi- jednym słowem: życie do bani. Lecz jest również setna strona medalu ... ;] o niej zdałoby się pamiętać.
Pozdrawiam Was gołąbki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz