ZASTĘP ZWYCZAJNYCH DEMONEK WE KRWI; ICH ZWIERCIADLANE ODBICIA
Dzisiaj znów zapragnęłam przenikania przez ludzi. Dosłownego przenikania, z ogromną czułością i rozkoszą. Chwilowego, ale opasłego w poznanie I C H absolutne. Przenikania.
13 październik.
Tego dnia roku 54. Neron został cesarzem Rzymu, w XVw. Węgrzy zwyciężyli Turków na Chlebowym Polu, francuski uczony osiemnastego stulecia odkrył Galaktykę Wir (jaka romantyczna nazwa) i wreszcie w naszym ponowoczesnym wieku koreański minister spraw zagranicznych (2006) (wiadomo- Korei Południowej) został mianowany sekretarzem generalnym (jakże dumnie to brzmi) ONZ. Tymczasem tego samego dnia, 2013 roku, szesnastoletnia Polka, będąca mną, wybrała się z rodziną na zakupy do stolicy województwa lubelskiego. Spektakularne wydarzenie spisane na karty historii ludzkości o globalnym znaczeniu? No nie, nie, nie. Zupełnie nie ;] Tylko moje własne małe, pokorne, spokojne.
I znów znalazłam mrok, potem zgubiłam, naprzemiennie wedle praw logiki. To odnajdywanie i gubienie stało się tak notoryczne, że zaczęłam je- pewnie ze złym skutkiem, się okaże- ignorować. Tak jest od czasu śmierci Chrystusa, a nawet wcześniej, a w ogóle w ponowoczesności nabrało natężenia ultrapotężnego, 'ultraglobalnego' (że sięga poza galaktykę). Tak jest, że człowiecza rasa bumelantów i ignorantów olewa sobie zmiany nasilenia światła podczas tłoczenia i syzyfowego brnięcia przez swój byt... 'Tak jest...'- bogowie jakie to prymitywne!
Muszę napisać, ponieważ wymaga tego dokuczliwy głos krytyka wewnętrznego, że znów uwikłałam się w pnącze niepojętego, bełkotliwego i pretensjonalnego ciągu słów. Z pewnością to co napisałam coś tam znaczy, jakąś głębie nawet można znaleźć. Lecz czy jest to niezbędne? Można to porównać, całkiem trafnie, do wielokrotnego otwierania puszki Pandory gdy już ludzkość zdążyła doświadczyć cierpienia w każdej jego okrutnej postaci. Tak, tak.
Zbudziła mnie moja Rodzicielka i Karmicielka. Oznajmiła, że jedziemy do Lublina bez żadnego zapytania czy J A mam na to ochotę, czy w ogóle chcę się ruszać z domu. Moja sprzeciwy, rzecz jasna, ostatecznie okazały się niepotrzebne, pojechałam i właściwie wcale nie żałuję.
Ale skoro świt (niedzielny 'skoro świt'- 9.00) rozjuszona usilnie starałam się przekonać rodziców by pozwolili zostawić mnie samą. Brak zaufania- ot co! Perswazja, krzyki, tłumaczenie, że mam do napisania pracę z historii, mnóstwo innych zajęć szkolnych i nie tylko- na nic się to zdało. Zanim przygotowałam się do wyjazdu- umyłam się, ogarnęłam, ubrałam itd.- zapaliłam na balkonie miętowego cienkiego papierosa słuchając utworu z Laputy. Nie żułam gumy wsiadając do samochodu, nie planowałam uczyć się w trakcie jazdy. Przedtem jeszcze zastanawiałam się jakie sobie książki wziąć na podróż i zostałam przy Ptaku nakręcaczu Murakamiego, tylko ta jedna. Godzina drogi do Lublina i tak upłynęła bardzo szybko na czytaniu, wygłupianiu się z siostrą, robieniu sobie zdjęć, słuchaniu muzyki i w poetycznym nastroju spoglądanie na mijające krajobrazy wschodniej Polski, złote pola kukurydzy, wysokie źdźbła jesiennych traw, czerwone i pomarańczowe liście na kłaniających się przed duszkami natury suchych gałęziach niskich drzew... Pamiętam obraz dziwnie wyraźnych, ale też odrobinę rozmazanych kształtów chmur na popielatym niebie, pomyślałam wtedy jak naturalnie i zarazem jakoś sztucznie to wygląda.
Galeria Plaza, klaustrofobiczne podziemne parkingi, ruchome schody, winda (miejsce przerażających scen z horrorów) i pierwszy cel- Empik. No tak, są trzy tytuły Virginii, nie mam tylko Pokoju Jakuba, ale póki co nie kupuję. Yoko Ogawa, nowość Tomańskiego 'Made in Japan', powieść obrazująca dzieje pięciu pokoleń japońskich kobiet, czasopisma, Teatr lalek, Doktor Sen King'a, kontynuacja Lśnienia, 100 idei, które zmieniły film, manga, Religie dla żółtodziobów... tyle pozycji interesujących, tak mało funduszy. Niesamowita potworność, straszliwie zasmucająca :'(. Nic na to nie poradzę, no chyba, że trafię w lotka! Kupiłam kilka zdrapek podczas całego pobytu, ale nie wygrałam nawet złotówki! Zrezygnowana opuściłam Empik, udałam się z siostrą do River Island popatrzeć tęsknie na śliczne ubrania, z której jedna część garderoby (choćby czapka) równa się co najmniej dwóm książkom po ok. 30zł. Wymieniając jakieś zdania wjechałyśmy windą na drugie piętro by coś zjeść. Obie kupiłyśmy sobie kanapkę w Subwayu, zjadłyśmy, odwiedziłam toaletę, w której nawiedziła mnie ni z tego ni z owego myśl o istocie życia... Przegnałam ją, jakby była złodziejaszkiem próbującym przejść przez żywopłot do mojego domu. Poszłyśmy do Lee gdzie znalazłam dla siebie ładny plecak, ze skórzanymi wstawkami kosztujący 159zł. Poprosiłam o zachowanie go dla mnie przez godzinę, ale nigdy po niego nie wróciłam. Mamy stary, a tamten był za drogi. Pałaziłyśmy jeszcze po sklepach i w końcu postanowiłam kupić sobie fajki. Miało być klasycznie- west ice'y grube. Ale nabyłam tajnym sposobem miętowe cygaretki za 15zł (10 sztuk!!! :[) plus jedną za 1,60zł wiśniową. Żałowałam, potem cieszyłam się z tego zakupu, naprzemiennie, jak wszystko.
Wróciłam z Lublina ze wspomnieniami uśmiechu pani sprzedającej żelki, miętowymi cygaretkami, książką (tak- kupiłam!) Yoko Ogawy "Muzeum ciszy" (to musi być fantastyczna powieść), czapką zimową, którą kupiła mi mama i śliczną bluzeczką z Venezii o barwie burzowego nieba, którą kupiłam na pół z tatą oraz z nijakim samopoczuciem. Pomyślałam, że jestem jak żona Tony'ego Takitani'ego z opowiadania Murakamiego, która kupowała ubrania by wypełnić pewną pustkę. Myślę, że ja kupuję książki by wypełniać pustkę. Jeszcze będąc w galerii, w podziemnych parkingach zapaliłam jedną z cygaretek, przekonałam się, że jest bardzo mocna, zakręciło mi się w głowie i wróciłam chybotliwie na górę. Gdy już znaleźliśmy się w naszym małym miasteczku poprosiłam tatę by wysadził mnie na pasach przy osiedlu pod pretekstem spotkania z koleżanką. Wyszłam i zrobiłam sobie długi, prawie 30-minutowy spacer, podczas którego przeszywał moje ciało lekki strach przed gwałtem- ponieważ tego dziewczyny młode niestety się w naszym kraju obawiają. Lubię odwiedzać mroczne miejsca i nawet strach mnie przed tym nie zatrzyma. Ciemne zaułki osiedlowe, zapomniana uliczka cichych domków, karykaturalne cienie wszelkich materialnych istot żywych i nieżywych, zgnieciona gęstym mrokiem droga przez pola i sady, gdzie jedyną jasną iskrą był płonący tytoń mojej cygaretki. Miałam wybrać dłuższą drogę, zaliczyć rozdroże leśne i alejkę wyjących psów, ale zrezygnowałam. Przeszłam przez siatkę kalecząc się przy tym, naszego sadu, przestąpiłam próg brunatnej bramy (po zmroku wszystkie koty są czarne) i znalazłam się w naszej ciepłej i jasnej kuchni na kolacji. Zjadłam parówkę z pikantnym ketchupem pytając rodzinę, najpierw co dzisiaj nabyli w galerii, a potem czy czują się dzięki tym niepewnym materialnym rzeczom pełniejsi. Później mało usatysfakcjonowana ich odpowiedziami przystąpiłam do tworzenia tego chaotycznego i okupionego bólem głowy i oczu posta. Przerwałam na chwilę by wytłumaczyć się mamie dlaczego nie przepisują biologii, potem poszłam do jej pokoju, położyłam się na wielkim łóżku i zapytałam jaki ja mam talent. Oczywiście, jak się spodziewałam, nie odpowiadałam długo. Rzekła tylko, że jestem inteligentna, ale ja uznałam, że to wcale nie jest talent i domagałam się pełniejszej odpowiedzi. Nie uzyskałam jej. Mama n i e w i e jaki ja mam talent i czy ja go w ogóle posiadam. Talent pisarski? Wolne żarty! straszliwie męczę się z tym tworzeniem zdań, naprawdę. Talent do 'przenikania' przez ludzi? Nie. Talent do czytania książek i oglądania filmów?? Nie, to nie to, przecież to wcale nie jest talent. Nie wiem właściwie co mnie naszło na zastanawianie się znowu nad takimi rzeczami, strasznie sobie utrudniam życie, przyzwyczaiłam się do utrudniania sobie życia i już na wieki, do chwili wypuszczenia ostatnich podmuchów dwutlenku węgla z moich płuc będzie moje życie n i e ł a t w e.
Spróbuję c o ś napisać jutro, może będę w lepszej formie, ból przestanie mi dokuczać, zdobędę jakąś inspirację, pomysł, na chwilę obecną znów chcę z a p o m n i e ć.
Dobranoc :]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz