środa, 2 października 2013
Niepewność
Drugi dzień miesiąca, który szkarłatne boginki życiodajnych płynów wybrały na miesiąc moich narodzin. A więc, zdaje się, szesnasty w moim życiu październik! Gdybym być może skupiała się bardziej na sprawunkach najdrobniejszych początek owego miesiąca uczciłabym jakimiś pachnącymi rytuałami, prawdopodobnie też zapaliłabym po jednej świeczce z każdego mojego pudełka, kadzidła i wykonałabym taniec pluszaków śmierci. Lecz, niestety, nie w mojej małej miejscowości przyszło mi rozpoczynać październik.
To nie jest tak, że nie pisałam dlatego, bo mi się nie chciało. Przyznam- zwykle to było powodem. Ale nie tym razem. Tym razem to inna okoliczność. Byłam na czterodniowym rajdzie integracyjnym w Bieszczadach. Zespolenie, współdziałanie wszelkiej maści, oddychanie powietrzem najbliższych przestrzeni i bycie świadkiem i słuchaczem wielu różnie wyglądających, nachalnie przywdziewających barwne maski, osób. Jaką ja byłam i dla bezpieczeństwa napiszę- wciąż jestem fanką przedrostka 'samo-'! Samowystarczalność, samoświadomość, samorealizacja, samouwielbienie, samowolność, samowładca, samookreślenie, samolubstwo... samotność! Wszystko samo! Ale pęta niezelżywe społeczeństwa wrzeszczą o jakimś czymś 'współ', równie ważne, albo nawet- Błękitna Matko!- ważniejszym od 'samo'! Owszem, zdziwienie jest. Zdumienie głębokie. No cóż, ten nakaz 'współ', dla kogoś myślącego wyłącznie w pierwszej osobie liczby pojedynczej, może być kłopotliwy, niezrozumiały...
Te jakieś analizy pastelowe i skutecznie moją SAMOobroną rozcierane, wydają się być teraz nie na miejscu. Nie chodzi mi o ponowne przestąpienie granicy intymności, ani nawet o destrukcyjne wiry przyciągane przez te słowa, ale tylko o ten skromny, pospolity powód- brak czasu. Przecież pozostało ostatnich kilkanaście minut do godziny 22., a jutro jadę na 7.10 do szkoły! Busa mam o 6.10, więc najdalszym posunięciem jutrzejszym może być wstanie o 5.30! 5.30! Cóż za podła pora dnia! Mimo to- piszę. Ignoruję, spycham leniwie w zagłębia ciemne umysłu świadomość konieczności nauki, odrabiania lekcji, snu. Wszystko jedno.
Jeszcze podczas wycieczki postanowiłam, wspomagając się otrzymanym planem, w domu już opisać szczegółowo- przynajmniej na tyle, na ile moja krucha pamięć pozwoli- każdy dzień, może również noc z tego słodko-zimnego pobytu w górskiej Wetlinie. Rzecz jasna uczynię to, rzecz jasna również- nie dzisiaj. Dzisiaj piszę dla samego pisania. Sztuka dla sztuki. 'Szczuka dla Szczuki' ;]. Popiszę jeszcze kilkanaście chwil, potem delikatnie uchwycę prawą dłonią myszkę, wyłączę przeglądarkę, uruchomię Windowsa i załączę dzisiaj popołudniu pobrany film, adaptację najsłynniejszej powieści Woolf 'Pani Dalloway'. Tak zrobię, bez wątpienia, nic mi nie przeszkodzi. Nie obejrzę całej produkcji, ale tylko kilka fragmentów dla rozeznania. Wyznaję małą zasadę, że zanim obejrzę ekranizację książki, która mnie choć w małym stopniu interesuje (oczywiście 'Pani Dalloway' interesuje mnie ogromnie), to przeczytam książkę. Tak zrobię.
Dzisiaj nie byłam w szkole. Wyspałam się do późnych godzin porannych, zapaliłam papierosa słuchając starych przebojów i spoglądając na trzepoczące skrzydłami w gałęziach brązowego orzecha gołębie ("cukrrru, cukrrru") i znów zanegowałam owymi działaniami pewne ważne idee systemów wyzwalających. Szłam do łazienki zupełnie bezmyślnie, tam już usiadłam na sedesie jak menel i patrzyłam dłuższy moment tępo i ponuro na biały dywanik. Wstając rozbudził się we mnie mroczny strach przez lustrzanym odbiciem. Czy moja twarz wygląda tak samo jak twarz, z którą kładłam się ostatniego wieczora do łóżka? Musiałam to sprawdzić, upewnić się. Gdy w mojej głowie różne niematerialne istoty rozumowe rozpoczęły walkę ze strachem, inna część mego ciała, zewnętrzna bo, zdaję się były to usta, wyszeptała, zadziwiając mnie całą aż do głębokiego wzruszenia, 'Uwierz w miłość Jezusa'. Po szybkim, najszybszym chyba dotychczas, zanalizowaniu tego nietypowego, powolnego i jakiegoś głuchego i zamkniętego swojego położenia, wybuchnęłam śmiechem, śmiechem, którego odgłos był czymś nowym. Jakiś dźwięk, który ta istota, będąca zupełnie przypadkowo i zupełnie zdumiewająco, mną wydała z siebie w określonej chwili, o dokładnie określonej godzinie z dokładnością do setnych części sekundy. Oto przecież jest świat i kilka miliardów ludzi! I każdy czyni coś innego, albo chociaż w innych miejscach i z inną częstotliwością zastanawiania się. Oto być może jakiś Niemiec czyści swojego Volkswagena mrucząc pod nosem któryś z utworów Edith Piaf, jakiś Somalijczyk ginie od oddanego w mgnieniu oka strzału, a jego ostatnia myśl skierowana jest w stronę jego ulubionych owoców- malin..., może długowłosy mieszkaniec Japonii przeżywa najintensywniejszy w ciągu całego wieczora orgazm, może rudowłosy i wąsaty Brytyjczyk właśnie zsikał się w majtki na widok odrażających scen z horroru; może jakaś czarnoskóra Rosjanka wydaje wyrok skazujący w prowincjonalnym sądzie... To trochę irracjonalne. To są takie płynne i nie pozbawione humoru domysły ;] Może powinna wplatać coś takiego w treść każdego posta?
W każdym razie chciałam jakoś przystępnie zobrazować nasze horrendalnych rozmiarów ograniczenie, w niejednoznacznej definicji tego pojęcia. Każdy, mężczyzna i kobieta, i każdy przedstawiciel pozostałych czterech płci, działa inaczej! W każdym momencie tyle się dzieje na tej, z perspektywy kosmicznej, maleńkiej planecie! Wiadomo, to jest niesamowicie fascynujące, ale też niepokojące, prawie przerażające. Oto bowiem jest coś jednego. Tym czymś jednym jest, powiedzmy, mój własny mikroświat, najbliższa, widzialna przestrzeń. I oto ja- istota o mniej lub bardziej konkretnych cechach wewnętrznych (ogólnikowo mówiąc) i całkiem konkretnych przymiotach zewnętrznych, właśnie w tej chwili, umysłowo dryfuję w rozważaniach pełnych obaw nad podniesieniem się i pełnym ujrzeniu twarzy (dodam, że pozostaję w pozie skłonu 50-stopniowego, zwrócona piersią w kierunku wanny) [twarzy, która może okazać się inną lub identyczną tej, z którą kładłam się spać], ucieczce przed zwierciadłem lub pozostanie w tej martwej pozie na jakiś jeszcze czas. No i wreszcie Ja- odważnie decydująca o zwróceniu lica prosto w stronę powierzchni lustra. Ja- z ulgą spoglądająca na niezmienioną od nocy twarz, ale też zaciekawiona jedną kroplą spływającą po policzku, lewym, jaśniejszym od prawego. I teraz należałoby się zastanowić nad znaczeniem tej pojedynczej, spływającej łzy. Któż inny- poza istotą będącą mną- wie o tej słonej kropli wydalonej przez powiekę? Kto się nad nią zastanowi? Która z gwiazd jest za nią odpowiedzialna, a jeśli żadna- to czy którakolwiek ją dostrzeże? Nie wiem. Mogłabym dla świętego spokoju orzec ostatecznie, że nikt poza mną tego nie widzi, że dla nikogo ani niczego poza mną to się nie liczy i liczyć nie będzie, że w ogóle ta chwila, razem z innymi spędzonymi w samotności i tymi spędzonymi wspólnie z kimś przeminie i czmychnie niewidocznie w zapomnienie i w ogóle straci jakiekolwiek znaczenie... Ale nie napiszę tego, bo nie jestem pewna. Niczego właściwie pewną być nie mogę
"Pluszaki działają tylko wtedy gdy się im chce"- jak kiedyś napisałam.
Ale czy jest tak na pewno?
Dobranoc.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz