Pomyślałam też, że nikt nigdy zbytnio nie przejmował się tak maleńkimi stworzonkami i nikt ich nie policzył, ani nie zważał czy sobie egzystują czy też umierają.
Dlaczego by nie żyć zatracając się wciąż w absurdach? Absurdach bardzo swobodnie i swoiście określanych jako takie. Trwać na przykład w niezachwianej wierze w przychylne i nieprzychylne zielone i błękitne cienie sunące wzdłuż ścieżek i przestrzeni pola mego widzenia gdy palę papierosy. Albo cofać się kilka kroków za każdym razem gdy ujrzy się wystający z ziemi ostry kamień po to tylko by poczuć go na podeszwie środka stopy. Rozmawiać w milczeniu z profesorem Archimedesem utworzonym z księżycowych chmur, wąsatym i niespecjalnie wykształconym. Albo ostatecznie uznać i być może zakończyć wówczas swój żywot, że sercem wszechświata, jego centrum jest prawe piekące oko. Patrzeć na osoby i wcale nie widzieć ich takimi jakimi widzą je wszyscy, ale powiedzmy w przekonaniu o szczerości zmysłu wzroku dostrzegać armię długowłosych demonek, albo paskudnych różowych kotów, albo jakkolwiek inaczej- byle absurdalnie, irracjonalnie. Czy życie, calutkie, mogłyby zachowywać jakieś niewiadome swe sedno i istotę pod grubym i nieprzeniknionym woalem drobnego, rozproszonego na tysiące dzikich zdarzeń, absurdu? I czy to sedno mogłoby pozostać nieodkryte, odrzucone, zapomniane? Jakieś uniwersalne wartości, niewolnicze nauki wersetów biblijnych, to ciągłe poczucie koegzystowania z irytującymi kształtami materii, ludźmi, chodnikami, papierami... Cóż nam z tego, że posiadamy zdolność orzekania, ponurego i właściwie zamykającego się w stwierdzeniu typu 'to wszystko marność nad marnościami i gonienie za wiatrem'? Może czary, magia i wieczna radość... kto się na to pisze? ;-]
Znowu używając wielu dziwnych fraz chcę powiedzieć tylko o naszym globalnym zniewoleniu.
Może by tak spisać wizje wyzwolenia i urzeczywistnić ją? Zdobyć pieniądze, uciec z domu, wyjechać do dużego miasta i bawić się, cały czas szaleć, nie zważać na nic i na nikogo! Przy tym śmiać się nieustannie, uśmiechać do każdego, pomagać wszystkim, podawać dłoń i wyrażać tak głęboką empatię by zjednywać sobie momentalnie wielką miłość wszystkich? Jakie to byłoby piękne! Jaka ja jestem zmienna!
Chyba muszę przyznać, że jestem pod wpływem fajniusiego japońskiego, optymistycznego ekstremalnie japońskiego popu :P
Poniedziałek, dzień edukacji, wolny od zajęć lekcyjnych!
Wczoraj nie planując nic położyłam się spać, dzisiaj z łóżka ściągnęła mnie mama. Zaproponowała poranny jogging. Tego rodzaju inspiracji do działania raczej bym się po mojej mamie nie spodziewała, więc byłam zaskoczona. Zanim otrzeźwiałam po, jak zwykle, bardzo głębokim i twardym śnie, posłuchałam sobie muzyki. Na dobre rozpoczęłam nowy dzień po wyniesieniu pościeli na balkon- bo póki martwo leżała na łóżku, była pokusa, była możliwość, że zrezygnuję, przyjmę leniwie ten rodzaj cielesnej rezygnacji, i wrócę spać ;] No, ale wytrzepałam poduchę i kołdrę, powiesiłam na poręczy, zapaliłam jakiś niedokończony poprzednio niedopałek, zaciągnęłam się kilkakrotnie, kilkakrotnie też w nieświadomości co czeka mnie tego jesiennego dnia gdy wiatr między liśćmi trwał w uśpieniu, wypuściłam dym, uśmiechnęłam się zwracając policzki prostopadle ku czystemu błękitnemu sklepieniu i pomyślałam jak miło byłoby być zdolną do złapania i ściskania wieczności chwili.
Pozbywszy się na prędko tytoniowego odoru z włosów, ubrań i jamy ustnej, zniosłam na dół wczorajsze brudne talerze i szklanki świadczące o rozpasaniu, weselu i próżności poprzedniego wieczora. Na dole, o ile moje słabiutka krucha pamięć mnie nie myli, zjadłam jakąś 'kromczynę' z serkiem szczypiorkowym, wypiłam kawę i wypisałam na kartce listę zakupów. Kręcąc się między kuchnią, jadalnią i korytarzem zabiłam czas- jakbym nieustannie miała do w nadmiarze-, gdy mama robiła makijaż. Myśli uwierały w głowie, miałam ochotę zedrzeć sobie skórę z czubka głowy, otworzyć czaszkę i podrapać mocno mózg. Prawdziwie, dosłownie, myśli wyfruwały jako dziwny amorficzny dym z którejś z komór podczaszkowych by nakreślić duszny obraz i ugrzęznąć gdzieś w przestrzeni świadomości i dostarczać mi z każdą sekundą więcej udręki. Rozpraszałam je na różne sposoby, niestety bezskutecznie. Zamazując jeden obraz wyobrażony bezwolnie, momentalnie pojawia się następny i następny...
Wędrówka wzdłuż ulic i alejek dla pieszych naszego miasteczka (więcej takich sformułowań a zakocham się w tej lubelskiej dziurze) nie odbiegła nijako od codziennej normy. Żadna nowa twarz, zero surrealizmu, znikoma ilość par skrzydeł w powietrzu, niewiele przysiadających na niedbale wykonanych pomnikach wron. Jedyna nowość zaznaczyła się w moim ubiorze, który wyzwolił we mnie naiwnego dzieciaka. Stara, zielona, szeroka, męska kurtka z naszywkami, potargane włosy- oto co wystarczy by zmienić moje na siebie spojrzenie i zachowanie. W punkcie lotto pragnęłam mnóstwa kolorowych zdrapek, w księgarni zabawek, imitacji banknotów euro, książek, książeczek, ołówków, pierdółek. W sklepie na rogu namawiałam mamę by nabyła dla mnie puzzle smoka, naszyjnik ze znakiem harmonii yin i yang, bardzo tandetny, kiczowaty. Tandeta, kicz, krótkowzroczność, dziecinna naiwność... fragmenty absurdu z życia licealistki, poważnej (pseudo czy nie-pseudo) egzystencjalistki, ogólnie by rzec- nihilistki i realistki. To się nazywa moja skromna ambiwalencja, skromna i ekstra- radykalna wewnętrzna ambiwalencja, ekscentryczna dwojakość.
Chrystusie proroku, Buddo śmiejący się, Mahomecie podstępny! Jakże zawodna jest moja skoro pomijam z dnia wczorajszego (zaczęłam pisać wczoraj, wiadomo- siła wyższa!) najistotniejsze rodzaje działań! Zanim udałam się w podróż wehikułem i spozierałam na siebie siedmioletnią (Święta Mario, J A siedmioletnie już nigdy nie zaistnieje ;[) uprawiałam ten na pół wymuszony jogging po sadzie, rozglądałam się okiem badawczym, zaintrygowanym po przestrzeniach 'za stodołą'- czyli wieży białych marmurów, wozowi drewnianemu, stosom plastikowych i tekturowych skrzynek w przechowalni przesiąkniętej słodkim zapachem jabłek... Czyściłam nawet rytualnie, ze swoistym rodzajem pietyzmu, grzyby do konserwacji w półmrocznej suterenie przemieniona w wiedźmę żądną mordu przez zatrucie... Pominęłam to!
Obecnie jest godzina 22.04, 15 października, jutro rocznica początku pontyfikatu Polaka. Jutro mam poprawę sprawdzianu z matmy, dostałam 2, a także historię, wos, angielski. Ale dziś było artystyczne, poetyczne lelum polelum nygusa noszącego okulary- czyli mnie :P
"Mail me! Hayaku kudasai!" :D
I tak- praca domowa nie zostanie odrobiona (cóż to za film...), matematyka drugi raz nienauczona, a praca z historii nierozpoczęta, ale jakiś wpis będzie, jakiś papieros gdzieś na szybko wypalony zostanie, jakichś parę kilometrów przebiegniętych, kilka wszelkich irytacji zaliczonych. Oto ja, fajnie, że jeszcze potrafię się sprawiedliwie ocenić, wyważenie, ostatecznie skrajny narcyzm mi nie grozi. Dobra wiadomość dnia :]
Znów z Kręgu samobójców, świetna piosenka :]
Proponuję odszukać na youtubie jeszcze fantastyczniejszą wersję koncertową w wykonaniu Haruko Momoi :]
Wracając do wczoraj- nawet odrobinę się uczyłam! Trochę polskiego, Biblia, Księga Koheleta (stąd ta MARNOŚĆ na początku :P), liznęłam przedsiębiorczość, zamoczyłam kciuka w biologii i z nędzną satysfakcją na tym poprzestałam.
Czytałam Murakamiego i bardzo wiele fraz niezwykle mi się spodobało, ale postanowiłam Ptaka Nakręcacza przeczytać bez tego strudzonego nieustającego przepisywania zdań, nawet całych stron z powieści. Być może następny wpis będzie odrobinę bogatszy w treść moich przeżyć, cytaty i wszelkie inne nawiązania (Ach, Virginio!), ale na dziś już kończę.
22.18, trzeba na serio rozpocząć naukę! ;-)
Dziś jeszcze cytat, raczej mało optymistyczny, troszkę prawdziwy, być może proszący, błagający o zatrzymanie się i chwilę namysłu. Długą chwilę, bardzo długą...
"O, życie, życie, co ty robisz z ludźmi.
O, ludzie, ludzie, co wy robicie z życiem."
~Guy de Maupassant
Plus, po tych pesymistycznych słowach coś ekstra na poprawienie humoru :](Gwarancja- do tej pory- z ludzi, którzy z nam i to widzieli- wszystkim poprawiło humor!)
DOBRANOC :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz