Nie zamierzam tu opisywać tego dnia, bezbarwnego i w całości spędzonego w Annopolu (no może poza kilkoma godzinami w Ostrowcu, ale to się nie liczy xd), tylko dwa poprzednie,
dwa spędzone w stolicy.
"Wspomnienia ogrzewają człowieka od środka. Ale jednocześnie siekają go gwałtownie na kawałki." ('Kafka nad morzem' Murakami) Zdaje mi się, że moja godna politowania świadomość, moja smutna i kaleka percepcja, wszystko co do mnie dociera determinowane jest przez wspomnienia. Po prostu żyję przeszłością. Może, żeby zbliżyć się do środka tarczy, precyzyjniej, powinnam napisać, że moje ponure jestestwo złożone jest z trzech składników w niszczycielskiej fuzji- wspomnień, strachu i nadziei. Bezgraniczną wdzięczność składam u stóp swoich bóstw, za to, że mam jeszcze na co czekać, że istnieje jeszcze możliwość, szansa na radość. Pobyt w Warszawie zawsze potwierdza słuszność tej tezy. W Warszawie jestem namaszczoną olejkiem na wszelkie bolączki, wyjątkowo uważną obserwatorką. Życie tętni, wszystko drży, każdy emocjonuje się czymś innym, wokół uliczna wrzawa, nie ma czasu na marazm i łzy. Każdy dźwięk, piękni warszawiacy, zapachy miasta o różnych porach dnia- to wszystko przenika przeze mnie, bezgłośnie, szybko, jak mgła i pozostawia zachwyt i miłość specyficzną. Jestem tam jak przedszkolak, bezbronna, niewinna i bezustannie zaciekawiona, jakbym stawiała pierwsze kroki na tym świecie, wszystko mnie fascynuje, szczególnie ludzie, ich twarze i pragnę również ja być przez nich zauważana. Zapominam tam o wszystkim co tu doprowadza mnie do szaleństwa i milionów łez. Dlatego teraz próbuję karmić się wspomnieniami.
W czwartek, 10 lipca odwiedziliśmy restaurację orientalną Rong Vang :) Kelner 'z czymś magicznym w urodzie' mnie jedynej podał pałeczki, bo tylko ja spośród towarzystwa mojego rodzeństwa i męża siostry potrafię nimi jeść. Zamówiłam tofu smażone z warzywami ^^ Do tego na przemian piłam herbatę zieloną i lotosową. Każdemu podano przed zamówionym żarciem, jako przystawkę, smakowitą kapustę z orzeszkami, przygotowaną na surówkę. Porcja tofu była olbrzymia, miałam wątpliwości czy sobie z nią poradzę, ale nie miałabym serca zostawiać na talerzu czegokolwiek, zjadłam nawet 'dekorację' XD (czyli pokrojoną na plastry i ułożoną w coś na kształt róży marchewkę). Wszystko było znakomite, powtarzałam chyba kilkakrotnie, że azjatyckim jedzeniem, warzywami, owocami morza, mogłabym żywić się codziennie. Byłam taka szczęśliwa, że wszyscy postanowili wybrać właśnie to miejsce na obiad! :> Po jedzeniu na chwilę wróciliśmy do brata do mieszkania, trochę padało, ale i tak przekonałam wszystkich żebyśmy wybrali się do Łazienek na plenerową wystawę plakatów autorstwa twórcy japońskiego i chińskiego :) Część drogi tramwajem, większą część pieszo (moje ulubione zajęcie, szybkie spacery po stolicy ^^), przez Plac Zbawiciela, koło świeżo odnowionej tęczy. (Tylko no cholerę tyle tych antynikotynowych reklam i plakatów? Wszystko już widziałam w szkole -.-) Rozkosznie, lepiej być nie może, nie wyobrażam sobie cudowniejszego sposobu na spędzenie wieczoru w Warszawie (jeszcze tylko zaliczę jakieś klubu, dla porównania xd)- wyprawa do Łazienek, przy słynnym pomniku Chopina, grające ławki, sztuka plakatu, awangardowa, osobliwa, ale przy tym jakże chińska przy He i japońska przy Sato, to jest prawdziwy raj dla Julci Ju-on... Do tych wspomnień o wartości diamentów zaliczam także to, z którego wyłania się starsza pani, pochyla nad ślimakiem i pyta go czy zamierza tutaj tak siedzieć, ja z bratem przechodzimy w milczeniu kilkanaście kroków, a potem gwałtownie, nie mogąc się powstrzymać wybuchamy śmiechem ;D..
Wróciliśmy, starsi poszli po papierosa, a ja w ciemności na osiedlu, w ukryciu, słuchając muzyki na słuchawkach wypaliłam jednego papierosa. Okazjonalnie, nawet Ju-on dostała w przydziale jedno piwo ;> Reddsa żurawinowego. Rozsiedliśmy się wszyscy w pokoju, ja na łóżku, odkręciłam kapselek i rozmawiając (nie pamiętam w tej chwili o czym ;o) opróżniłam butelkę. Miałam przyhamować i zatrzymać się na tym, ale (ponieważ gdy Ju-on otrzymuje palec chwyta całą rękę) wypiłam jeszcze trzy kieliszki ananasówki. ^^ Przyjemnie zakręciło mi się w głowie, nie naprułam się, tylko odrobinkę wstawiłam i lepiej mi się po tym spało.
Następny dzień, czyli piątek 11 lipca, rozpoczęłam (wstałam o 7.30, a położyłam się ok. 1.30, wielki podziw dla mnie ;p) długim i pośpiesznym spacerem do miejsca pracy mojego brata z nim i mężem siostry. Zależało mi na tym bardzo, jak najwięcej Warszawy, o każdej porze dnia, nim ten czar pryśnie, nim wsiądę do samochodu by odjechać nie wiadomo znów na jak długo... Brat przekroczył próg sądu, myśmy z Michałem wrócili, siostry jeszcze śpią. Wychodzę się jeszcze przejść- oznajmiam. Wyszłam na papierosa, wróciłam po kilkunastu minutach (byłam jeszcze w sklepie po gumy i zapałki), akurat Michał wychodził po jakieś drożdżówki na śniadanie, a Muk (starsza siostra) wstawała. Wzięłam prysznic, umyłam włosy, wysuszyłam, zrobiłam makijaż, zjadłam jagodziankę, spakowałam się, ubrałam i już wychodziliśmy. Najpierw do sklepu z bronią, zamknięty. Wróciliśmy do mieszkanie, wynieśliśmy pakunki, Michał podjechał samochodem pod wejście, powrzucaliśmy wszystko i ruszyliśmy zaliczyć ostatni etap- Arkadię. Zanim znaleźliśmy miejsce (bo już jechaliśmy busem) minęło trochę czasu. Pierwszy cel- Yves Rocher. Długo nie mogłam się zdecydować co wziąć, by za ten dowolny zakup otrzymać free lakier do paznokci. (Przepadły mi wszystkie do tej pory uzbierane pieczątki ;<). Ostatecznie wzięłam żel po prysznic o zapachu konwalii. (Pod uwagę brałam błyszczyk powiększający usta, wodoodporną kredkę do oczy, olejek do włosów, olejek do ciała). Straszna ze mnie sknera :( Bez przerwy szkoda mi kasy...
Przed galerią jest zakaz palenia... Olałam go, ale miałam towarzysza- jakiś mężczyzna też złożył hołd zasadzie, że zakazy są po to żeby je łamać XD Wypaliłam szybko (zawsze jest ten stres przy podejmowaniu jakiegokolwiek ryzyka), wróciłam do galerii i kolejny cel- kuchnie świata. Ale po drodze wstąpiłam jeszcze do matrasa, wciągnęłam się w wymianę zdań z pracownicą, Woolf nie ma, wydania kieszonkowe Murakamiego są, a więc wezmę 'Przygodę z owcą' ^^ :> Nie chcę żadnych zakładek xd No i kuchnie świata. 'HOT FRIED RICE CRACKERS' z kuchni japońskiej (dlaczego ja nie wzięłam tej lukrecji?! ;C) Pikantne krakersy ryżowe, wciąż zamknięte, w mojej szafce, czekają na specjalną okazję by je otworzyć :P
Potem połaziłam jeszcze trochę po ciuchach, prawie zdecydowałam się na zakup spódnicy, ale coś mnie powstrzymało, pazerność najpewniej XD Kupiłam jeszcze w Camieu naszyjnik pasujący do mojej bransoletki i to wszystko. Musiałyśmy się pośpieszyć, bo Michał się źle czuł, zanim się obejrzałam już mijałam moją najukochańszą Hana Sushi, wsiadałam do samochodu, wyjeżdżałam ze stolicy... :(
Zatrzymaliśmy się w Tarczynie na obiad. Złożyłam zamówienie (wegetariańskie danie, warzywa i ser w panierce, do tego czarna herbata), okazało się, że na jego realizację trzeba będzie czekać co najmniej 20 minut. Więc- obczajanie nowego terenu. (chyba i tak domyślali się, że przy okazji zapalę) Samotny spacer, obok biblioteki, szkoły podstawowej, jakiegoś spożywczaka. Nad głową ciemne, pochmurne niebo, dym tytoniowy... melancholia wraca. Nie jestem już tam, w tym centrum zapomnienia, upojenia, fascynacji.
Więcej realizmu dziewczynko, czas zejść na ziemię.
Czasami naprawdę nienawidzę swoich bogów...
Koniec krótkiej wycieczki do Warszawy, reszty dnia nie ma sensu opisywać. Dobranoc ;x;]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz