Wielką przyjemność sprawiają mi chwile nieograniczonej wieczornej swobody, gdy samotnie na swoim balkonie mogę mocno potrójnie zaciągać się papierosem i popijać mojito. :) Niewiele takich okazji się nadarza. Dziś akurat miałam szczęście. Te dni będą znamienne, naznaczą coś szkaradnego trwale w moim życiu. Tak czuję, bo pochodzę w prostej linii od bogów z niesłychaną intuicją. Wystarczy przestawić jeden klocek albo delikatnie go przesunąć. Budowla runie albo przybierając nowy kształt ofiaruje architektowi i jej mieszkańcowi nowych doznać, nowej wyniosłości i znakomitości. To jest życie i wszystko w nim powinno być znaczące, wszystko, najdrobniejszy szczegół, lilipucia chwila i każde z tchnień wiatru winno być specjalnie doceniane i zauważane. Cała drżę, a te wstrząsy powoduje świadomość nadchodzącej burzy, burzy symbolicznej rzecz jasna. To jest okres gdy mam ochotę samodzielnie 'zniszczyć świat', zburzyć go, napełnić się samozachwytem i autoerotyzmem i wrzeszczeć w niebo, że kocham siebie. Po takiej chorej ekstazie, psychopatycznym i budzącym grozę ataku zwykle człowiek upada na dno, ginie w miłości do siebie, wszystkie zewnętrzne bodźce i informacje, których udzielają przeinaczane są przez pijane zmysły... Po takim wybuchu człowiek winien zwyczajnie umrzeć bo to chyba jedyne możliwe wyjście z sytuacji, wyzwolenie... Więc na razie nie pozwolę sobie na to, choćby mnie pluszaki i gwiazdy zachęcały i obiecywały cudowne kolejne pośmiertne jestestwo. Nie pozwolę sobie.
Koniec bełkotu. Minuta na otrzeźwienie i pozamiatanie martwych ciem z umysłu. Przejście do sedna. Czyli mój jakże cudowny, lipcowy dzień od rana...
Znów miałam iść w wiśnie i choć niespecjalnie przyszykowałam się mentalnie na wczesne wstawanie, ogarnianie się i spinanie dupy do pracy, to dziś byłam na to gotowa, bezmyślnie, bez dopuszczania do głosu leniwej części mojej natury. Wstałam więc dosyć wcześnie, sfazowałam się na strychu z fajką, później szybko otrząsnęłam z marazmu, zjadłam płatki z mlekiem i mogłam ruszać do sadu. 'Nie pójdziecie dziś zrywać łutówki bo jest jeszcze niedojrzała'. Doskonale... Dlaczego więc wcześniej mnie nie poinformowano?! Wkurzyłam się, wsiadłam na rower, włączyłam muzykę na telefonie i pojechałam tam, gdzie jeszcze nigdy rowerem nie byłam. Na Michalin, zaliczyć kilka sąsiednich wiosek, wśród upajających zapachów traw, palenisk, kwiatów, drzew, letniego nieba... i romantycznych malowniczych wiejskich krajobrazów. Żadnej melancholii, żadnego smutku, żalu czy tęsknoty. Wydmuchałam całą złość szybkim oddechem podczas desperackiego wdzierania się po górkach na ciężkich przerzutkach. Po powrocie czas zaczął płynąć szybciej i szybciej i wszystkie działania, ich kształty, wszystkie mgliste spojrzenia i wypowiedziane słowa umykały z prędkością światła w zapomnienie. Pamiętam tylko silną irytację gdy składałam mamie urodzinowe życzenia i razem z siostrą wręczałam jej zakupioną wczoraj w Sandomierzu śliczną zawieszkę z czerwonego koralowca ze srebrnymi wstawkami. Czułam coś na rodzaj znużenia i jakiegoś wypalenia. Te życzenia... wciąż te same, powtarzane, uściski, uśmiechu, udawane pragnienie uszczęśliwienia kogoś... Męczy mnie to. Poza tym każda ludzka istota dziś napawała mnie niechęcią i gniewem. Nikt z was nie jest tym, z którym chciałabym teraz być, do którego chciałabym przemawiać i słuchać. Po 15. jedząc ryż z chińskim sosem, fasolkę i drobiowego pulpeta oglądałam film 'W ukryciu', polski dramat, czasy wojny, Boczarska- nawet za nią przepadam, kilka wieloznacznych scen, trochę biblijnej symboliki... dooglądałam wieczorem do kolacji (pokarmu bogów- kaszki i czerwonej herbaty) i oceniłam na 6, w skali 1-10, wiadomo. W trakcie jednak tych przerw między oglądaniem zaliczyłam jeszcze planowanie jutrzejszego wyjazdu do stolicy, kolejną przejażdżkę rowerową w te same miejsca, czytanie pojedynczych wersetów z poetyckich utworów Szymborskiej w trakcie manicureu, który robiła mi siostra (mam paznokcie w czarno-białe kropki ^^), palenia na balkonie, rozmawianie z myszą, granie, słuchanie radia i kilka minut drzemki. Wszystko błyskawicznie, rytmicznie, bezmyślnie, nawet bez pomijania popołudniowych momentów osłabiającej senności charakterystycznej dla mnie w trakcie upałów przedburzowych. No właśnie, jutro do stolicy! Na Japońskiej prasówce wyczytałam, że w warszawskich Łazienkach od czerwca do sierpnia odbywa się plenerowa wystawa plakatów japońskiego autora i chińskiego autora! XD (http://japonia-online.pl/event/381) No i rzecz wiadomo- wybierzemy się tam w koszulce z flagą Korei Południowej ;> Będzie Dopełnienie Wielkiej Trójcy- Japonia, Chiny i Korea (na ciele Ju-on ;3). Niedobrze tylko, że mam zepsutą kamerę, ale siostrzyczka będzie miała aparat, nachwyta się klatek i zmontuje potem filmik :> No i jest jeszcze ulotka z Yves Rocher... :P Za friko przy dowolnym zakupie dostanę lakier do paznokci, a za zakup za minimum 39zł maxi kosmetyczkę XD Ale nie wydam tyle hajsu, szkoda mi.
Uwielbiam wielkie miasta. Warszawa to może nie jest spełnienie marzeń, do Tokio, Szanghaju, Pekinu czy Seulu jej baardzo daleko, ale zawsze... to coś więcej niż ta przeklęta dziura w której codziennie muszę spędzać czas, budzić się i zasypiać. Więc się cieszę na myśl o wyjeździe :> Może, jeżeli mnie jakiś niezwykły impuls pobudzi, odwiedzę moją ulubioną sushi-restaurację przy Arkadii xd Ale raczej wątpię, bo straszna sknera się ze mnie zrobiła ostatnio :( Czas poszukać sponsora ;3 No dobrze kończę już, bo czuję się trochę wstawiona, poza tym chcę zobaczyć jak się sprawy mają na brazylijskiej murawie, Holandia musi zwyciężyć :P No. Zobaczę wynik i idę spać. Dobranoc :x :]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz