poniedziałek, 17 marca 2014

B. dużo wspomnień

17 marzec moi drodzy!
Wystarczy jeden dzień, a po nim następny... I tak, jak piasek przez rozchylone palce, czas posypie się, umknie. Na moment odwrócisz wzrok, a jego już nie ma, czmychnął skurczybyk!
Choć najłatwiej byłoby wszystko znów streścić tymi moimi słowami kluczami 'różności, westchnięcia, krzywe miny, twarze- a to wszystko w ciągłej rozsypce, ciągle się wiercące, opadające, ześlizgujące...', choć tak byłoby najłatwiej spróbuję tego nie robić ;P.
Ferie, Belgia- Antwerpia, Holandia- Amsterdam. Pierwsza niedziela na rommlach, gdy szukałam chińskich sprawunków, fajek wodnych, wachlarzy i zapalniczek. I gdy, po odejściu rodzinki, kupiłam zapalniczkę z naklejką nagiej kobiety uśmiechając się niewymownie do sprzedawcy. Gdy spacerowałam po okolicy, czując przyjemne skurcze serca przy obserwowaniu ludzi i szyldów ("Apoteek, lub Apotheek"...:D), na dziwnym przyszkolnym osiedlu, gdzie paliłam papierosy słuchając właśnie 'Only teardrops', Grubsona, Rihanny. Zawsze tam, niezmiennie tam. Taka słodko- gorzka rutyna. Filmy oscarowe, zakupy w centrum Antwerpii, jazda metrem, bieganie na maszynie xd. Drinki, zioło, horrory! No i ten Amsterdam w następną niedzielę. Ta blond palaczka z knajpy Marokańczyka na koniec dnia. Marihuana w coffee shopie. "Its tiny" wśród gęstych dymów w maleńkiej łazience i to ciężko wypowiedziane "Yes". Dwie największe w Europie dzielnice czerwonych latarni. No właśnie, przecież ta fascynacja jest śmieszna! Pamiątki, muzea (Rijks Museum, Muzeum Tortur, Muzeum erotyczne...), chińskie jedzonko, swoboda, wyzwolenie! Amsterdam ma wszystko. Cudowny liberalizm i tysiące rowerów! Trawka, dzielnica rozkoszy, kanały... Tęskno mi do tego miasta. 
No i te dwa loty. W Modlinie, gdy paląc papierosa czułam na sobie wzrok innych (no na litość boską, leciałam pierwszy raz, stresowałam się! i to sama!), potem gdy podszedł do mnie strażnik mówiąc 'pani 3 metry dalej...!' i postrachałam się wtedy. Potem wracając, w tej dziwnej miejscowości francuskojęzycznej, nie pamiętam nazwy XD, gdy łkając żegnałam się, potem ściągałam buty, nie zostałam obmacana, znalazłam jakieś polskie dziewczyny i 
 spokojnie już wsiadłam do samolotu... Te widoki, z lotu ptaka ;D 


No i Warszawa... niesamowity koncert Peszek, konfiskata kamery (kurwa mać...), opłata za konfiskatę, bezzwrotnie 20zł! Ale tę nieprzyjemność uciszyły dźwięki muzyki Peszek. "Ostatni, dziki czas"... Tak wiele, szkoda, że nie byłam systematyczna ;]
I to co zwykle robię w stolicy gdy tam jestem. Z bratem na zakupy, księgarnie, spacery, Yves Rocher. 


No i w domu. Wielkie oczekiwanie na Oscary...!
Przyjechał brat, obejrzeliśmy razem, ale nie całe. W poniedziałek o 6.30 miałam się stawić w Sandomierzu pod gim. nr 1. Do Sandomierza jadę ok. 35 minut, samochodem, bo busem dłużej rzecz jasna. Nie zdążyłam tylko na ostatnią kategorię... Najlepszy film. Zniewolony, oglądałam, dobry, ale nie najlepszy xd Większość moich obstaw w najważniejszych kategoriach spełniła się. Aktorka, aktor... W tym roku obejrzałam najwięcej spośród oscarowych filmów, na same 'potrzeby gali'xd, najwięcej :) 
Wycieczka do Krakowa, UJ, wykłady, potem wolny czas, starówka. Z Shizukoo, Julą, Michałem, Anią, Magdą... Rozmowy, spacery, papierosy- klasyk. Ale było spoko :)



Potem Manifa... Wielkie oczekiwanie, bo przecież po manifie już nie ma na co czekać i ma nastąpić śmierć! Ale na manifie nie byłam. Moje podłe zachowanie itd. itp... Oczywiście, macie rację moi najdrożsi, ale to jest niezmienne, nie interesuje mnie to, to sprawka moich cudownych wszystko wiedzących bogów, bogiń i pluszaków. Ja nie jestem odpowiedzialna za to, co robię, niech mnie licho wessie! Nie jestem! Nie obwiniać mnie! Mój mózg dawno już wyskoczył z głowy, teraz wszystkimi działaniami kierują wiecznie nienasycone zmysły, dziki instynkt, zwierzęce pragnienia, małe szklane odłamki kolorowych luster nazywane pluszakami, opiekuńcze oczka, drobne duszki... Gwiazdy. Nie jestem żadnym więźniem, myślę, że częściowo zrzuciłam ten specyficzny łańcuch, wy głupcy! Co do diabła! Pojmujecie jak to zrobić?! Jak się rozkuć?! Na pewno nie. Ja też nie :) U mnie to wyszło samoistnie, właściwie dzięki moim półświadomym rytuałom i bożkom. Jestem oto Macierzą wszechrzeczy i koniec. Kto mi zabroni w to wierzyć? Ludzie? Koty? Myszy? Nikt. Nawet księżyc.
Na manifie więc nie byłam, zamiast tego odwiedziłam babunię. Dwa dni. Trochę porządków, wypucowałam na błysk drzwi kuchenne, zrobiłam sobie z siostrą sesję zdjęciową na górkach przy starym na wpół zawalonym domku naszej prababci, pooglądałam TV  Trwam, posłuchałam radia Maryja i wróciłam nieznacznie odświeżona. Rzeszów był uroczy. Ta sobota, jakieś pozerstwo (w ogóle coś niedobrego u mnie w tej materii zaczyna się dziać!), ładny sweterek po promocji, kolacja pizzowa w półmroku... Matras, święty sklep. Dosyć długa wymiana zdań ze sprzedawczynią na temat dostępnych pozycji Virginii Woolf, lub reportaży z Chin, Korei, Japonii... Albo jakieś wspomnienia, albo powieść nawiązująca, albo biografia! No i kupiłam wówczas dwie ładne zakładki (później dałam jedną koleżance bo były na mnie zezłoszczona, nie wiem dlaczego) i książkę dla dzieci o Panu Mao za 6,90zł! I jeszcze 'Prowadzący Umarłych, Chiny z perspektywy nizin społecznych' (Ta sobota to był 8 marzec, dzień przez tą upragnioną manifą). Dzień Kobiet, ale w sumie dla mnie to było bez znaczenia. Nikt mi nic nie ofiarował, brat tylko rzucił jakieś słabe życzenia. I dobrze, ach tak, bardzo dobrze :) Nie obchodzimy tych świąt i okazji co wszyscy :) My dzikusy tego nie robimy!!!



Kolejny tydzień, kolejne paczki papierosów, kolejne analizy, rozmowy, tulenia, uśmiechy i szkolne bzdury. Takim charakterystycznych, bo nieczęstym zdarzeniem w tamtym czasie był mały kebab przy przystanku, a za nim ja z Adą i West Icem. Taki szczególik, ale piszę co się da XD No i piątek... Pamiętny piątek 14 marca... Lekcje były chyba normalne, nie pamiętam by coś specjalnego się działo (pogoda była śliczna, a dziś piździ na potęgę...). Ale to, co było po szkole... Z Niedziółką, Lipcem i Basakiem poszliśmy do domu tego ostatniego szkraba po... klatkę dla myszy, którą od niego zamierzałam kupić za 20zł... Cisza, pies, fajka, bursa, cmentarz żydowski i dom i pies i śmiech i pozerstwo... Dobrze, sklep zoologiczny. O wszystko pytam tą mendę przymuloną, ale wyciskam wszelkie informacje z wielkim trudem. ("Dlaczego na Boga, on musiała ciągnąć tę myszkę za ogon?!") Dobrze, dobrze, doskonale. Kupiłam wszystko. Myszkę też. Wbrew zakazowi. Jako futrzana zemsta, która i tak nie podziała :( Wiozłam cały ten dobytek w busie, kierowca nie zwrócił uwagi, miał szczęście... Zaciekawione spojrzenia ludzi gdy głaskałam pudełko z myszą i przemawiałam do niej... Moja kochana myszka... Pani Mao- imię po moim poprzednim wcieleniu. Himitsu, tajemnica, Natre Napaczan Gan, Onee chan... Ona ma tak wiele imion, jest taka słodka... Następny post będzie z jej zdjęciami i w ogóle mało treści dużo obrazków ;]

Coś tam opisałam, ekspresowo, niedokładnie, ale jest. Nie mogę zrezygnować z blogowania, muszę się ogarnąć i znaleźć każdego dnia choć pół godziny.
Dobranoc, moje miłe dzikusy xD Nie zrzucajcie łańcucha, poczekajcie z tym na mnie ;D
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz