poniedziałek, 1 lipca 2013

ostatni dzień czerwca; szelki; Lublin; podziemia

Ostatni dzień czerwca; pierwszy dzień lipca.
Oto ja- Julka prowadząca tego bloga. Opisująca swe najgłębsze myśli, analizy, obserwacje, przeżycia. Obecnie jest godzina 14.14 dnia 1 lipca, roku 2013. Ale 'obecność' bardzo prędko mija, jest 'teraz' i moment zaraz po tym 'teraz'. A teraz jest już 14.15. Minuty. "Always the years between us, always the hours..." Godziny, minuty, chwile, dnie. 14.16- czas przestać formować myśli nieudolnie, przestać pisać ni w pięć ni w dziesięć. 14.17- mój wczorajszy dzień. Niedziela 30 czerwca, 2013r.
Otworzyłam oczy, to co ujrzałam było jedynie krwawym mrokiem. Usłyszałam swoją myśl, przeszedł wzdłuż mych bezwładnych kończyn dreszcz na dźwięk tego swego wewnętrznego głosu. A może nie na dźwięk, lecz na treść? Tak. 'Dzień, dzień, dzień'- to co usłyszałam. Dzień bez szans na brak nudy, dzień kolejny po poprzednim i pierwszy przed następnym. Zwlokłam się beznamiętnie z łóżka uderzając piętą o drewniany kant biurka. Zlepione oczy, ręce spuszczona, głowa chybotająca się w tył i wprzód... Pomaszerowałam jak na potępienie do łazienki. Odrobinę ożywił mnie prysznic i muzyka. Bardziej świadoma otoczenia wkroczyłam do jadalni na śniadanie. 'Jedziemy do Lublina'- oto możliwość na przerwanie ponurości. Lub też jeden z powodów do niej. Nie miałam wyjścia, nie mogłam powiedzieć 'zupełnie nie mam ochoty, nie jestem w sposobności do nawiązywania jakichkolwiek kontaktów ze światem zewnętrznym...'. Nie mogłam bronić się w ten sposób. Sprawdziwszy uprzednio co jest grane w kinie interesującego (nic) i zjadłszy skromne śniadanie, wpakowałam tyłek do samochodu, zanim rodzice wsiedli włączyłam Marię Peszek tak głośno jak było to możliwe i machałam jak psycholka głową z taką brutalnością, na którą zwykle zdobywa się skinhead, kibol z główki uderzający nieprzyjaciela. No cóż... Z pewnością mam kłopot z ustabilizowaniem emocjonalnym. Nic nie poradzę, albo- poradzę, ale nie mam w chwili teraźniejszej na to ochoty. Podróż płynęła razem z mijanymi chatkami, brzozami, lipami i topolami, welonami białych puchów niebiańskich przestrzeni, a ja melancholijnie w żalu zerkałam na te widoki urocze i inspirujące wsłuchana w melodyjki z radia... Wspominałam, oczywiście, uświęconego zwierzaka i błogosławione anioły. Czytałam też spokrewnione 'Vanity fair' w oryginale, ale skrócone i przetłumaczone na łatwiejszy język. Polany, muzyka, dziwaczna Rebecca... Zatrzymaliśmy się w Kraśniku na lody. Nie miałam zupełnie ochoty na nic słodkiego, ale te luki w czasie jazdy- gdy nie chce mi się czytać, a patrzenie przez okno staje się męczące- trzeba było jakoś wypełnić. Zjadłam pięć gałek, wyjątkowo smaczne. Lublin. Pierwszy przystanek- parking w ostatnie niedziele miesiąca płatny. Kościółek, w którym msza już trwała. Potem przeszliśmy wzdłuż rynku, Krakowskiego Przedmieścia, gdzie spokojni, milczący i radośni mieszkańcy spacerowali, ochładzali się zimnymi napojami, spoglądali w niebo i na dosyć urokliwe, kolorowe kamieniczki. Targ staroci- różność- połamane okulary, biżuteria, płyty winylowe, lampy, świeczniki, broń, odznaczenia wojskowe, monety no i... książki! Stare, cenne wydania, nowsze, w gorszym, lepszym stanie. Nabyłam dwie za 11zł. Jeden horror 'Dzwon śmierci' i mitologię japońską. Bardzo mi to poprawiło nastrój, stałam się promienna niemal jak wiolonczelistka wygrywająca Grechutę, której co chwilkę przechodnie wrzucali drobne na znak aprobaty i zadowolenia. Ciemny zaułek gdzie mroczni handlarze nielegalności zachęcają nagminnie turystów... Brukowana alejka, fragment torów kolejowych przed Urzędem Miasta, grajkowie, pijaczki, pary i głośne grupki młodych... Mnóstwo malunków na sprzedaż, głównie pejzaży lubelskich widoków. Dotarliśmy na miejsce- do archikatedry, gdzie przed momentem rozpoczęła się święta liturgia. Pokręciłam się, pooglądałam obrazy, pozachwycałam się pastelowymi barwami kolumienek- brudnym różem, fioletem i miętą, poczytałam o biskupach, świętych i błogosławionych- którym- każdemu z osobna poświęcony jest mały ołtarzyk. Jeden z biskupów- zapamiętałam- zginął w obozie Sachsenhausen. Potem z mamą przeszłyśmy na sam przód gdzie była możliwość zajęcia miejsca siedzącego. Siedziałam prosto półuchem wsłuchana w Słowo Boże rozmyślając o uroku tego miejsca, o Aniele, który zajmował miejsce przede mną- wyimaginowanym, rzecz jasna, Wszystko było czyste, wiadome, oczywiste. Tylko nie ja- jedna istota o zamkniętym szczelnie wnętrzu, niedostępna, ukryta. Powrót wzdłuż tych samych uliczek. Wstąpiliśmy na kawę, dla mnie- na loda do kawiarenki gdzie- niestety- tuż po nas zebrało się mnóstwo hałaśliwych klientów. Przybrałam pewną maskę, zniecierpliwiona obmyślałam różne bzdurne kwestie. Dostałam pucharek lodowy, podszedł do nas pan 'zbierający na wódkę', znalazłam łazienkę gdzie doprowadziłam swoje włosy do porządku i wróciliśmy do samochodu. Zanim dotarliśmy na podziemny parking galerii Plaza przejrzałam zakupione książki. Potem empik- Virginia Woolf, poradniki (;pp), Murakami, filozofie, religie, kryzys ponowoczesności, sztuka. Przejrzałam też regał z tytułami obcojęzycznymi i regał z prasą podpisany 'sztuka', stamtąd zerkałam na osoby przeglądające czasopisma, które i mnie interesowały. W kinie nic nie grają, nie poszliśmy. Kupiłam sobie za to spódniczkę na szelkach dżinsową, świeczki zapachowe, farbę do włosów, naszyjnik i bluzkę. Zjedliśmy na obiad piekielnie ostrą pizzę, potem bolało mnie niemiłosiernie gardło. Najzabawniejsze było pod koniec pobytu w galerii, odwiedziłam Pandorę, pooglądałam biżuterię na którą mnie zupełnie nie stać no i... zjechała  z rodzicami na dół. 'przez przypadek' zrzuciłam gazetkę, którą otrzymałam w River Island na sam dół, na najniższe piętro pod ziemią. Zbiegłam tam, wyszłam na parking i... w wysokiej, stojącej popielniczce znalazłam mnóstwo długich niedopałków! Czy upadłam aż tak nisko? Nie, po prostu to jest jedyny sposób aby cokolwiek sobie zapalić- kraść skąd się da papierosy lub och fragmenty ;] Później, już chyba 1 lipca, po północy zapaliłam dwa skradzione tak niedopałki. W domu było nudno- ubierałam się w nowe ciuchy, grałam w badmintona, rozmawiałam z siostrami i wypełniałam mamie sprawozdanie do szkoły. Przynajmniej jako-tako mam ten dzień, jakoś kiepsko- ale go uchwyciłam ;]